poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział 74


Perspektywa Ann

Nie wiem, jak to się stało, ale w jednej chwili stałam sobie na tarasie, a w drugiej byłam przyparta do ściany, przez Ashley'a. To wszystko przez jego oczy! Patrzył na mnie w taki sposób, że straciłam całą pewność siebie. Nawet się nie obejrzałam, a chłopak pochylił się, żeby mnie pocałować. Powinnam go odepchnąć, a mimo to, czekałam. Na początku tylko delikatnie musnął moje wargi. Nie tego się spodziewałam. Takiej czułości z jego strony. Chciałam wykonać jakiś ruch, ale stałam, jak sparaliżowana. Poczułam, jak Purdy bardziej złącza nasze wargi prosząc o pogłębienie pocałunku. Zgodziłabym się bez mniejszych oporów, ale wtedy ktoś krzyknął:
-Szczęśliwego Nowego Roku!!!- otworzyłam oczy, uświadamiając sobie, co właśnie się dzieje. Gwałtownie odepchnęłam Ashley'a, odsuwając się w bok. Rzuciłam mu spłoszone spojrzenie. Był tak samo zaskoczony, jak ja, ale był też... rozżalony? Oh, co tu się, do cholery, dzieje? Szybko skierowałam się do naszej ekipy. Jake właśnie rozdawał szampana. Dobrze, że są światła w ogrodzie, bo nic bym nie widziała. Stukaliśmy się kieliszkami, życząc sobie wszystkiego najlepszego. Czułam obecność basisty za swoimi plecami, ale twardo się nie odwracałam. Nie miałam w sobie na tyle odwagi, żeby to zrobić. Zamiast tego, całą swoją uwagę skupiłam na podziwianiu fajerwerków. Nawet nie wiem, czy były ładne, bo przez mętlik w głowie nie do końca kontaktowałam. Byłam wściekła. Na siebie. Za to, że pozwoliłam Ashley'owi na takie coś. Miałam już tego nie robić. Miałam być, kurwa, silna! Złość narastała we mnie. Jakbym miała za mało problemów.
-Ann, słyszysz?- złapała mnie za ramię Sammi.
-Ee, co? Sorry, zapatrzyłam się. -bąknęłam, upijając spory łyk z kieliszka.
-Pytałam, czy nie jest ci zimno.
-Nie. Jest dobrze.- posłałam jej uspokajające spojrzenie. Tymczasem w środku mnie, szalało istne piekło. W głowie miałam prawdziwy mętlik. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że jedną z myśli było pytanie, dlaczego ja go odepchnęłam?! Okej, to oczywiste. Bo nie wyobrażam sobie nas, w jakimkolwiek kontekście. Jestem za młoda. I za głupia. Ja pierdolę! Czy ja serio rozważam takie rzeczy? Było mi na przemian zimno i gorąco. Przebierałam nogami, chcąc jak najszybciej wrócić do domu. W ogóle, to boli mnie brzuch. Może się rozchoruję?
-Okej, chodźmy. Już najlepsze widzieliśmy.- zarządził Jinxx. Ash objął mnie ramieniem, bo wiedział, że w o tej porze jestem łamagą. Udawałam, że kompletnie ten gest mnie nie rusza. On chyba też zrobił to bezmyślnie, bo nie zwracał na mnie ani odrobiny uwagi. Był pogrążony w rozmowie z CC'ym. Ledwo przekroczyliśmy próg, a zwiałam do góry, tłumacząc się pójściem do łazienki.
Opadłam na łóżko. Ale chwila! Nikt nie widział, co się stało. Było ciemno. Dzieliło nas z 20 metrów. To, do cholery, czym ja się przejmuję?!?! Powaliło mnie już do reszty. A to, że chciałam, żeby mnie pocałował, to lepiej o tym zapomnieć. Ot, chwila słabości. Wstałam energicznie, poprawiając ubranie. Wracam się bawić!


Tydzień później, 7 stycznia

Dziś są urodziny Jinxx'a. Co można dać jako prezent człowiekowi, który wszystko już ma? W końcu po naprawdę długiej debacie, stwierdziliśmy, że załatwimy mu weekend w Disneylandzie. Oczywiście wzięliśmy pod uwagę Sammi, jako osobę towarzyszącą. Niech Jeremy trochę od nas odpocznie, bo się biedny wykończy nerwowo. Choć ja mu zmartwień nie dokładam. Chyba...
-Ej no! Gdzie jest tort? Co to za urodziny, jak nie ma tortu?! Ja się tak nie bawię!- CC ułożył usta w podkówkę. Wyglądał, jakby za chwilę miał się popłakać.
-Chris, dobrze się czujesz?- spytałam niepewnie. Z nimi nigdy nic nie wiadomo.
-Nie!!! Jak Jinxx może robić urodziny, nie mając tortu? No jaaak? To się nie liczy.- spojrzał na mnie przeraźliwie smutnym spojrzeniem. Serio, kurwa?
-Ohh, chodź tu. Będzie tort. Zobaczysz.- przytuliłam go do siebie, za jego plecami pisząc sms'a, do przyglądającego się nam Ashley'a.


Po chwili po salonie rozniósł się dźwięk telefonu basisty. Przeczytał wiadomość, ze zmarszczonymi brwiami, po czym rzucił mi pytające spojrzenie. Ponagliłam go tylko dłonią. W odpowiedzi popukał się w czoło. Zmrużyłam oczy, mordując go wzrokiem. Purdy nerwowo przełknął ślinę, następnie głęboko westchnął.
-Eee, bo wiecie, muszę jeszcze coś... załatwić. Poradzicie sobie, nie? CC nie smuć się. Tort będzie na pewno. I ten, zajmij się Ann, bo ona ma ostatnio głupie pomysły. To pa!- ostatnie zdanie Ash rzucił już zza ściany. Bardzo dobrze. Inaczej bym go zabiła.
-Będzie tort?- Coma spojrzał na mnie z nadzieją.
-No będzie, będzie. Ja nie wiem, co ty się tak przejmujesz. To urodziny Jeremy'ego, a nie twoje.- mruknęłam, poprawiając mu włosy.
-Bo nie rozumiem, jak można świętować bez niego. Przecież tort, to symbol urodzin. Jak, jak... Wieża Eiffla symbolem Paryża. Jak Statua Wolności, Nowego Jorku. Jak...- CC nie skończył, bo zatkałam mu buzię dłonią.
-Dobra. Zajarzyłam. Naprawdę. A teraz mi pomóż. Nakryjemy do stołu.
-Okej.- perkusista od razu się rozpromienił. Pokręciłam tylko bezradnie głową.
Pół godziny później, po odśpiewaniu Happy Birthday, wręczeniu prezentu i zjedzeniu tortu ( w moim przypadku, zwymiotowanie go po chwili i cierpienie z bólem brzucha), wszyscy rozłożyli się w salonie.
-I jak się czujesz, staruszku?- Jake poklepał jubilata po ramieniu.
-Odezwał się, rok młodszy.- prychnął na niego Ferguson.
-Już nie przesadzajcie. Ronnie jest jeszcze starszy.- zauważył Andy.
-O właśnie. Ann, bo wy jesteście rodziną. Jak bliską?- zaciekawił się CC.
-Mhm. Jego babcia i mój dziadek to było rodzeństwo. Tylko ona wyjechała za młodu do USA, wzięła ślub, no i potem pojawiła się na świecie mama Ronnie'go.- wzruszyłam ramionami.
-Aha. Musiałaś mieć z nim ciekawe dzieciństwo w Las Vegas.- uśmiechnął się do mnie Jake.
-Czy ciekawe, to nie wiem. Chyba, że imprezy są ciekawe. RJ starał się mnie pilnować, żebym nie robiła głupot. I chyba nawet mu się to udało Nie wiem, gdzie bym była teraz, bez niego.- powiedziałam powoli.
-Nie zastanawiaj się nad tym. Najważniejsze, że jesteś z nami tutaj. Teraz.- Jinxx potarmosił mnie po włosach. Czym sobie zasłużyłam, że tak o mnie dbają?


Dwa tygodnie później.

Już nigdy nie wracaliśmy z Ashley'em do wydarzeń z Sylwestra. Dla mnie to dobrze, dla niego chyba też. Dni mijały mi teraz błyskawicznie. Chłopaki wydali płytę i teraz ją promowali. Ja kończyłam organizację trasy po USA. Znowu podzielili ją na raty twierdząc, że nie chcą się tak wyniszczyć, jak poprzednio. Przez to, że nie pracowali nad niczym nowym, każdy rozjechał się do swoich domów w Los Angeles. Ja wróciłam do swojego mieszkania. Podobał mi się taki układ. Nikt mnie nie kontrolował, nie zmuszał do jedzenia. Sama muszę sobie z tym poradzić. Było mi cholernie ciężko, ale próbowałam coś jeść. Poprzednim razem nie zrobiło mi to żadnej szkody, ale to było kiedyś. Teraz muszę mieć siłę, nie mogę zawieść reszty. Kończyłam właśnie pracę nad prezentem urodzinowym dla Ashley'a, gdy rozdzwonił się mój telefon. RJ.
-Czego!- burknęłam. Miałam jeszcze sporo innych zajęć.
-Też się cieszę, że cię słyszę. Za godzinę będę po ciebie. Jedziesz ze mną na koncert.- powiedział radośnie.
-Czyj znowu?- jęknęłam.
-No mój. Szykuj się młoda.- Ronnie rozłączył się, zanim zdążyłam otworzyć usta. Nienawidzę go. Najchętniej bym go zabiła, ale jesteśmy rodziną. Dalszą, bo dalszą, ale jednak. W żółwim tempie dotarłam do łazienki, wskakując pod prysznic. Czemu jeszcze nie kupiłam sobie wanny? Ah, już wiem. Mam za małą łazienkę.

Kilkadziesiąt minut później stałam przed lustrem, kończąc się malować. Założyłam na siebie wcześniej przygotowane ubranie i byłam gotowa. Może coś zjem? Skierowałam się do kuchni, biorąc ze stołu jabłko. Odgryzłam kawałek. Okej. Może to jednak nie był dobry pomysł. Wróciłam do łazienki, próbując przełknąć to, co miałam w buzi. Opadłam na kolana przy muszli klozetowej. To tak w razie, gdybym miała zaraz zwymiotować. Jakimś cudem udało mi się zjeść aż pół jabłka. Musi mi to starczyć do jutra. Rano skorzystałam z okazji, że mnie nie mdli i wypiłam koktajl warzywny. Nie chcę schudnąć, a już teraz muszę nosić pasek, bo spadają mi spodnie z tyłka. Akurat w moim przypadku szczupłość nie wygląda dobrze. No i zaczęły mi odstawać miseczki stanika. Do tego to już na bank nie mogę dopuścić! Moje głębokie rozmyślania przerwał dzwonek domofonu. Złapałam torbę, rzucając się do drzwi, wcześniej informując chłopaka, że zaraz zejdę. Skierowałam się do windy, a potem do wyjścia. Spojrzałam na Radke lekko zdegustowana? Niee, jednak bardziej zdziwiona.
-Ktoś umarł?- prychnęłam, lustrując jego czarny garnitur.
-Nie, czemu?- uniósł brew Ronnie, nie załapując.
-No nie wierzę, że dla mnie się tak.... ubrałeś.- wsiadłam do jego samochodu.
-Aaa to. Tak dziś będę występował na koncercie.- wyjaśnił, zajmując miejsce obok i odpalając silnik. Ruszyliśmy.
-Że co?! Przecież ty się ugotujesz w tym. Chyba, że to tak specjalnie. Darmowa sauna itd. Chcesz schudnąć?- rzuciłam mu rozbawione spojrzenie.
-Wal się słoneczko. Już wystarczy, że ty nikniesz w oczach. Zjadłaś coś dziś w ogóle?- przyglądał się mojej twarzy.
-Patrz na drogę! Chcę jeszcze trochę pożyć. I tak, zjadłam.
-Chcesz pożyć?! Rozchorowałaś się, czy zdarzył się cud? O ile pamiętam, to od zawsze wstajesz z nadzieją, że nie dożyjesz końca dnia.- burknął. Przewróciłam tylko oczami.
-Przesadzasz. Mówiłam ci, że sama ze sobą nie skończę. A nie jedząc, przykładam do tego rękę.- powiedziałam beztrosko.
-Wykończysz mnie. Dobra, zmieńmy temat, zanim się wkurwię i zadzwonię do Ash'a.- powiedział pod nosem.
-Chwila! Po co, do cholery, masz do niego dzwonić?!- podniosłam głos.
-Bo się o ciebie martwi, głupia! Jak reszta.- warknął.
-Tak. On się o mnie martwi. Raczej o swoją dupę, bo wie, że jeszcze trochę musimy poudawać.- syknęłam.
-Jaka ty jesteś ślepa.- RJ pokręcił głową.
-To mnie oświeć, Ronnie!- coraz bardziej się denerwowałam.
-Nie będę wszystkiego za ciebie robił. Już wiele razy ci pomagałem. Ale ty tego nie chcesz. Więc teraz, kiedy już, jak ciągle podkreślasz, jesteś dorosła, musisz sobie radzić sama. To kwestia czasu, kiedy chłopakom też znudzi się latanie za tobą i błaganie o odrobinę twojej uwagi.- rzucił zimno. Na słowa Radke skamieniałam.
-O czym ty mówisz?- spytałam powoli, nerwowo przełykając ślinę.
-O tym, że oni cię kochają. Nie chcesz tego widzieć, ale taka jest prawda. A swoim zachowaniem, nie dbaniem o siebie, sprawiasz im ból! Dobrze wiesz, że postępujesz egoistycznie!- mój puls gwałtownie przyspieszył. Jak on śmie mówić coś takiego?! Już otwierałam usta, żeby coś odszczekać, ale w ostatniej chwili je zamknęłam. Kurwa mać. Przecież to RJ. On nigdy nie kłamie i nie mówił tego, żeby mnie zranić. Czy ja naprawdę jestem taka zła? Nigdy nie chciałam, żeby ktoś przeze mnie cierpiał. Nie w taki sposób... Przeniosłam swój wzrok na widoki za szybą. Jednak myślami odleciałam zupełnie gdzie indziej. Przed oczami pojawiały mi się niechciane obrazki z dzieciństwa. Nie! Proszę! Nie chcę o tym myśleć. Nie teraz.
-Ann, jesteśmy.- Ronnie dotknął lekko mojego ramienia. Zamrugałam gwałtownie, wracając do rzeczywistości. Całe szczęście, że ten klub nie był daleko od mojego mieszkania. Zaparkowaliśmy na zamkniętym parkingu i skierowaliśmy się do tylnego wyjścia. Na nasze nieszczęście było tam sporo fanów. Ronnie rzucił mi przepraszające spojrzenie. Dojrzał nas ochroniarz i podszedł do nas, witając się. RJ podał mi rękę, którą mocno chwyciłam. Nie chciałam być staranowana przez ludzi.
Założyłam na głowę kaptur i wzięłam głęboki oddech. Ronnie zaczął nas prowadzić w stronę fanów. Na jego widok zrobił się ogromny pisk i wrzask. Wow. Przylgnęłam mocniej do wokalisty. Jeszcze tego mi brakuje, żeby ktoś mnie rozpoznał. Jakimś cudem przecisnęliśmy się przez tłum. Po chwili stałam już na korytarzu, na backstage'u. Matko! Co to było?
-Żyjesz?- Ronnie pogłaskał mnie po ramieniu.
-Żyję. Po takim czasie bycia z Black Veil Brides powinnam się do tego przyzwyczaić.- westchnęłam.
-Ooo jesteście. Cześć Ann. Ronnie, za pół godziny wchodzimy.- powiadomił nas Jacky, gitarzysta.
-W porządku. Jestem gotowy, jak coś.- Radke kiwnął głową, prowadząc mnie do garderoby. Opadliśmy na kanapę. Spojrzeliśmy po sobie, by po chwili wybuchnąć gromkim śmiechem. Co nas rozbawiło, dalej nie wiem...


Kilka godzin później.

Siedziałam zadowolona z siebie, wymieniając wiadomości z Andy'm. Biedny, tęsknił za mną. Właściwie, nudziło mi się, bo od pół godziny czekałam na Ronnie'go. Poszedł autografy rozdawać. Przez ten czas układałam w głowie jutrzejszy dzień. Miałam pojawić się z chłopakami na na spotkaniu z fanami. Nie bardzo mi się to uśmiechało, ale cóż. Najchętniej zaszyłabym się w domu, pod kołdrą, albo kocem. Nie odbierała telefonów i ogółem była niedostępna dla nikogo. Taaak. Pomarzyć zawsze można. Mogę się założyć, że po trzech nieodebranych przeze mnie połączeniach, w tempie ekspresowym zawitałoby na mojej wycieraczce, całe BVB. No, może nie całe. Ashley, choć idiota, miał trochę oleju w głowie i nie martwił się przesadnie o mnie. Aż dziwię się, że w ogóle się martwił... Może udawał. Ten człowiek to jedna, wielka zagadka. Podniosłam głowę, na dźwięk otwierających się drzwi.
-Noo, jestem już.- Ronnie usiadł naprzeciwko mnie.
-Okej.- kiwnęłam głową.
-To co, jedziemy na kolację?- zaproponował.
-Nie!!!- szybko odpowiedziałam, dodając: -Jestem trochę śpiąca. Możemy sobie dziś darować?
-Seeerio? No dobrze. Tym razem ci daruję. To zbieraj się.- kiwnął na mnie. Uff. Czyli nie będę musiała się zmuszać do jedzenia... Złapałam torbę i kurtkę. Wiedziałam, że to kwestia czasu, gdy doczepi się do mnie RJ. Potrafił być upierdliwy. Ale ja naprawdę nie potrafiłam nic zjeść. Od miesiąca żyłam tylko na koktajlach warzywnych i czasem jakimś owocu. I powoli opadałam z sił. Rany, mam nadzieję, że niedługo mi się odwidzi i znowu zacznę jeść. Nawet nie chcę myśleć, co będzie, gdy nic się nie zmieni...


Następny dzień

Wpadłam jak burza do wytwórni, ziejąc niczym smok. Nie usłyszałam budzika, ale na szczęście coś kazało mi się obudzić. A poszłam wcześnie spać. Poprawiłam bluzkę, która teraz podwinęła mi się po dzikim biegu po schodach.
-O jest nasza śpiąca królewna.- mruknął Jonathan, który siedział razem z chłopakami w ich pokoju.
-Raz w życiu chyba mogę się spóźnić.- odparłam zgryźliwie.
-Raz owszem. Ale ty to robisz regularnie.
-Mógłbyś zauważyć, że robiłam.- usiadłam w fotelu.
-Ledwo się od nas wyprowadziła, a już się spóźnia.- wyszczerzył się Jinxx, za co oberwał ode mnie po głowie.
-Stul dziób Jerry.- zmrużyłam oczy.
-Dobra, czy możemy już jechać?- westchnął Jake. A temu co?
-No to już. Czeka nas dość długa droga.- przeciągnął się Andy.
-Ej, podjedziemy jeszcze do jakiegoś sklepu? Głooodny jestem.- jęknął CC. Prychnęłam tylko pod nosem.
-Możemy.- Ash wzruszył ramionami, jednak nie spuszczał ze mnie wzroku. Ten człowiek mnie
naprawdę irytuje. Wszyscy wyszliśmy na korytarz, kierując się do wyjścia. Oczywiście nim zdążyłam zrobić krok, poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Po perfumach od razu poznałam basistę. Przeklnęłam w duchu. Znowu się zacznie.
-Nie widzę cię dwa tygodnie, a ty już zdążyłaś schudnąć o dobre dwa kilo. Jak ty to robisz? Zdradź mi ten sekret. Może sam spróbuję schudnąć.- powiedział złośliwie.
-Taka przemiana materii.- uśmiechnęłam się sztucznie.
-Uprzedzałem cię, że kiedyś się doigrasz. Niedługo czeka cię przykra niespodzianka.- syknął.
-Czy ty mi grozisz?- spojrzałam na niego, zwalniając.
-Nie. Tylko cię informuję. Chodź.- pociągnął mnie agresywnie za sobą. Przewróciłam tylko oczami. Chwilę później siedzieliśmy już w vanie. Przed nami 2 godziny jazdy.


Kilka godzin później.


Obserwowałam chłopaków, którzy siedzieli za stołem, szykując się na rozdawanie autografów. Ashley za to leżał na stole zrobionym z palet. Uniosłam brew, pytając:
-Co ty robisz?
-Macham ci.- odpowiedział bez zająknięcia. Podeszłam powoli do niego.
-Ohh widzę, że wchodzisz w rolę podrywacza i badboy'a.- wyszczerzyłam się, opierając dłonie o "blat".
-Może nie muszę udawać.- mruknął cicho, unosząc się trochę.
-No jasne.- prychnęłam. Ash spojrzał na tłum za mną, który właśnie zaczął być wpuszczany do sklepu, po czym przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Zaskoczona oparłam się o jego ramiona, żeby nie stracić równowagi.
-To było zbyteczne.- warknęłam, gdy tylko się ode mnie odsunął.
-To ty tak myślisz.- powiedział z wyższością. W tym momencie osłupiałam.
-Co?!- wykrztusiłam. Ale nie doczekałam się odpowiedzi. Pierwsza fanka podeszła do zespołu. Wzięłam od niej jej album, podając CC'emu do podpisu. Na podawaniu koszulek, albumów, gitar i innych rzeczy upłynęły mi dwie godziny. Wychyliłam się lekko, lustrując kolejkę. Okej. To jeszcze potrwa. Niby mieliśmy ustalony czas, ale BVB nigdy się do tego nie stosowali, jeśli chodziło o ich fanów. Wszystko fajnie, ale nogi zaczynały mnie boleć.
-Weź to posuń.- mruknęłam do CC'ego, podając mu jego drobiazgi. Sama usiadłam na blacie stołu. Chłopaki podpisywali kolejne rzeczy i kartki, przy okazji przytulając fanki. Zauważyłam, że część dziewczyn zmieniła kierunek kolejki, żeby być bliżej Andy'ego chyba. Więc musiałam iść z tamtej strony. Na moje nieszczęście na samym brzegu siedział Ash.
-Ooo kociaku, stęskniłaś się?- spojrzał na mnie zalotnie. Andy rzucił mu pytające spojrzenie, po chwili kierując je na mnie.
-Upadłeś na głowę chyba.- syknęłam, pochylając się nad nim.
-Ej, ja się stęskniłem trochę. I mówię to poważnie.- złapał mnie dłonią, za twarz. Prychnęłam pod nosem.
-Mam nadzieję, że nie masz planów na później. To znaczy innych, niż te, które my mamy.- uśmiechnął się do mnie. On się uśmiechnął.
-My?- uniosłam brew.
-Owszem. Dawno nigdzie razem nie byliśmy.- wzruszył ramionami. Popatrzyłam na Andy'ego, który siedział teraz dziwnie milczący. Zawsze lubił się wpierdalać, a teraz nic. Mam się martwić? Ale z drugiej strony, to rzeczywiście dawno nigdzie razem nie byliśmy. A mamy odpowiedni zapis w umowie. Dobra, muszę opanować moją paranoję.
-Okej.- powiedziałam cicho, odwracając się w stronę fanów i siadając na blacie. Chłopaki zajęli się resztą fanów, a Ash chyba postanowił wyprowadzić mnie z równowagi, bo co chwilę głaskał mnie po plecach. To naprawdę było dziwne. I teraz nie przesadzam...


Kilkanaście minut później było już po wszystkim. Wreszcie!
-Rany, patrzcie ile dostałem rzeczy od fanów.- Jinxx po kolei układał sobie wszystko na stole.
-A patrz na to!- Andy rozłożył album o nich. Że też tym ludziom chce się robić takie coś...
-O kurczę. Niesamowite. Ej dobra, musimy iść na ten wywiad.- westchnął ciężko Ash, opierając się o mnie. Znałam jego podejście do dziennikarzy. To, że za nimi nie przepada, to bardzo delikatnie powiedziane. Niestety dla mnie, byłam coraz bardziej rozpoznawalna. A przez to, że musiałam być z nimi na każdym wywiadzie, praktycznie zawsze padało pytanie o mnie. W takich chwilach zaciskałam usta, powstrzymując się od uderzenia komuś w pysk. Na szczęście Jonathan nie zmuszał Ashley'a do wynurzeń na temat naszego „związku”. Mieliśmy tylko pokazywać się razem na mieście. Tylko i aż. Nie zawsze miałam na to ochotę, no ale taka umowa.
Przeszłam z zespołem do miejsca, gdzie miał czekać na nas dziennikarz. Rozsiadłam się wygodnie w jakimś kącie. Nawet nie chciało mi się ich słuchać, to też szybko straciłam kontakt z rzeczywistością. Te wszystkie pytania były takie tendencyjne i nudne. Nie wiem, ile trwał ten wywiad, ale z letargu wybudził mnie dopiero Purdy.
-Kociaku. Zbieramy się. -stanął naprzeciwko, wystawiając w moją stronę dłoń, którą ujęłam. Pociągnął mnie tak, że wstałam.
-Ominęło mnie coś fascynującego?- spytałam.
-Nic, czego byś już o nas nie wiedziała.- wzruszył ramionami, obejmując mnie ramieniem. Wyszliśmy z budynku bocznym wyjściem, gdzie miał już czekać na nas van. Wszystko poszło zgodnie z planem, nikt niczego nie odwalił, więc ten dzień mogę ocenić w miarę na plus. W samochodzie założyłam sobie słuchawki i oparłam głowę o ramię Andy'ego. Tak dojechaliśmy do studia.
-To co robimy?- CC się przeciągnął, gdy staliśmy już na parkingu.
-No my z Ann mamy już plany, więc musicie sobie radzić bez nas.- mruknął Ash rzucając mi dziwne spojrzenie. Serio, ja się go boję.
-Okej. To bawcie się dobrze, a my jedziemy na pizzę.- zarządził Jake. Reszta ochoczo mu przytaknęła. Chłopcy po kolei mnie przytulili, po czym wsiedli do swoich samochodów. Zostałam sama z Purdy'm.
-Dlaczego mam wrażenie, że tu nie chodzi tylko o nasze „randki” zawarte w umowie?- spytałam go, przygryzając wnętrze policzka.
-Bo nie jesteś głupia. Musimy trochę pogadać o kilku rzeczach. Ale to nie tutaj. Chodź.- powiedział, ciągnąc mnie do swojego auta. Mogę się założyć, że zacznie swoją tyradkę na temat mojej wagi. Ale póki co, będę twardo milczeć. Sama nie zacznę żadnego tematu, niech on się męczy. Z tą myślą zajęłam miejsce w jego samochodzie i po chwili ruszyliśmy...
 ***************
Ile razy mam powtarzać, że nie wliczam anonimów? I serio, jak widzę komentarz typu: ok, fajny, niezły, czekam na next, itp. to nie wiem, czy mam się śmiać czy płakać. Może lepiej pozostanę bierna... I tak, LHEO pooooowoli zbliża się do końca, publikować nic nowego nie zamierzam, nie mam na to czasu. 
Następny rozdział będzie taki Ann+Ash czyli nudny, ale o ile kojarzę, to już następny (76) trooochę lepszy. Sami ocenicie. 
Ahh, no i chyba nie myśleliście, że jak się pocałują, to ja ich zwiążę, co? Nieee, to byłoby za nudne. A jeszcze trochę się zadzieje. Niekoniecznie między nimi :D I nie, nie skończyłam W TAKIM MOMENCIE. :P Tam dalej nic się nie dzieje. Więc luz. Jak zwykle miałam coś dodać, albo jakieś zdjęcie, czy coś, ale zapomniałam. Muszę sobie to wcześniej spisać chyba... Jak są jakieś literówki to sorry, ale pisałam to daaawno temu i nawet nie chce mi się tego czytać znów. I piosenka mi nie pasi, ale sobie o niej przypomniałam, to ją dam.

Wspominałam, że kocham Radke? Nie? No to mówię. ♥♥♥
.............Dobra. Coś jest nie tak. Ledwo to powiedziałam, a tu zdjęcie Ash'a. Umarłam. Nigdy nie skończę LHEO jak on mi będzie to robił.

Limit taki, jak zawsze

niedziela, 12 lipca 2015

Joł

No jak widać rozdziału jeszcze nie ma, bo i komentarzy brakuje. Ale ja nie z tego powodu piszę.
Oczywiście wiecie, że ja i reszta adminek ze strony Black Veil Brides Poland Army organizujemy akcję urodzinową dla Jake'a? Jeśli nie, no to już wiecie. Więc jak ktoś chętny to pisać na fb. Czas do 25 lipca, więc ruchy.
 I błagam przestańcie pytać na asku o rozdziały. To nic nie zmieni. Ani nie przyspieszy.
No więc nara. Zostawiam Was z ładnym zdjęciem.