środa, 25 grudnia 2019

Rozdział 81


Obudził mnie przeciąg. Szkoda. Tak fajnie mi się spało. Sięgnęłam ręką po koszulkę, która znowu podjechała mi do góry, odsłaniając brzuch. Jednak jej nie znalazłam. Otworzyłam oczy, lustrując swój ubiór. Byłam tylko w stroju kąpielowym. Kiedy zdążyłam się rozebrać? Omiotłam wzrokiem pokój, szukając czegoś do przykrycia. Serce zaczęło mi walić, jak szalone, gdy uświadomiłam sobie, że to nie moja sypialnia. Ani dom Ronnie'go. Ani żadne inne miejsce, w którym już kiedyś byłam. Usiadłam gwałtownie na ogromnym łóżku, dostrzegając jakąś męską, białą koszulę. Szybko ją na siebie założyłam, po czym niepewnie wstałam. Uważnie się rozglądając, wyszłam z pokoju, idąc w głąb domu. Właściwie, miałam do wyboru tylko jeden kierunek. Gdzie ja, do cholery, jestem?!
 Znalazłam się w ogromnym salonie, urządzonym w jasnych kolorach. Bieli i beżu. Ohyda. Jedna ściana domu była w całości przeszklona. Za nią znajdował się jakiś taras. Skierowałam się tam. Ten cały taras był wielki. Dużo większy niż salon. A na jego środku był basen, w którym ktoś pływał. Podeszłam bliżej czując, jak serce podchodzi mi do gardła. Gdy rozpoznałam postać, aż oparłam się bezsilnie o ścianę. Ja go kiedyś zabiję. I to będzie nawet dziś. Jak najwolniej się dało (musiałam przecież ochłonąć), podeszłam bliżej basenu.
-Oo śpiąca królewna już wstała?- uśmiechnął się do mnie radośnie Purdy. Zaraz mu ten głupi uśmieszek zejdzie z twarzy!
-Możesz mi powiedzieć co tu się, do cholery, dzieje?!- warknęłam.
-No co? Chciałaś odpocząć i zapomnieć. Więc ci to załatwiliśmy.- wzruszył niewinnie ramionami.
-Aha. A ty jesteś tu w roli mojej niańki?- uniosłam brew.
-Nie. Jako sympatyczne towarzystwo.
-Suuuper. Gdzie my w ogóle jesteśmy?- rozejrzałam się.
-W domu znajomego.
-Ashley!- moja cierpliwość była na wykończeniu.
-Noo dobra. Na wyspie.- przyznał niechętnie.
-Purdy bo zaraz ci przywalę!!!!- podniosłam głos.
-Okej, okej. Jesteśmy na Hawajach. Zadowolona?- spojrzał na mnie z wyrzutem.
-GDZIE?!!?!?! Ale... Jak? Jakim cudem? Przecież dopiero co, usnęłam na balkonie. A teraz jestem... tu?!- z wrażenia aż zakręciło mi się w głowie.
-Eem... Właściwie, to to wczoraj było. Może lepiej usiądź, co?- mruknął Ash. Opadłam na ziemię przy basenie.
-Jak mi NATYCHMIAST nie powiesz, jak się tu znaleźliśmy, to przysięgam, że cię zabiję.- rzuciłam mu zabójcze spojrzenie. Naprawdę nie wiele mi już brakuje, żeby zacząć mordować.
-Nie jestem pewien, czy chcesz to usłyszeć, ale skoro nalegasz...

retrospekcja.

-To jaki jest twój plan?- najwyższy chłopak w ekipie spojrzał zaciekawiony na basistę swojego zespołu.
-Załatwić jej wakacje.- rzucił mężczyzna, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Tak. Już widzę, jak chętnie gdzieś jedzie. Ba, wychodzi z pokoju.- prychnął Ronald Radke.
-I tu jest zadanie dla ciebie. Masz ją namówić, na wyjście, gdziekolwiek.- wzruszył ramionami Purdy.
-No okej. Wyjdzie. I co dalej?- powątpiewał Christian.
-Dalej? Ronnie da jej do picia sok. A w nim pigułki nasenne.
-Powaliło cię?! Chcesz ją uśpić?!- Jeremy aż wstał ze swojego miejsca.
-A masz lepszy pomysł? Dzięki temu będziemy mogli ją w spokoju zapakować do auta. A potem do samolotu. Dlatego Jonathan, dalej masz swój prywatny odrzutowiec?- teraz Ashley zwrócił się do Stevens'a.
-No mam... Czeeekaj. To jest niegłupie! Gdzie chcesz ją zabrać?- zaciekawił się mężczyzna.
-Na Hawaje. Mam tam do dyspozycji niewielki dom. Cisza, spokój. Żadnych dziennikarzy i piękne słońce. Czy może być lepiej?- uśmiechnął się chłopak.
-Ty jesteś chory. Przecież to najzwyklejsze porwanie. Zresztą, już raz to zrobiłeś, tak jakby.-
pokręcił głową Jake.
-Oj tam. Od razu porwanie. To dla jej dobra. Powinniście się cieszyć. Zabieram wam problem.
-Ann nie jest żadnym problemem.- zaprotestował Ronnie.
-Ale jej zachowanie już tak. A ty, jak i reszta nie umiecie sobie z tym poradzić. Ja dam radę. Ale muszę być z nią sam. Żeby miała poczucie, że nikt inny jej nie uratuje z tych męczarni, jakim jest moje towarzystwo.- Ash mówił to takim tonem, jakby nie chodziło o niego.
-Purdy ma rację. Nie mamy wyjścia. Ona MUSI wrócić do jakiejś równowagi. Przecież niedługo ma maturę. Potem będziemy się martwić o konsekwencje.- powiedział pewnie Jon.
-Tak. Robimy to dla jej dobra. Kiedyś to zrozumie.- podłapał Andy. Reszta spojrzała na siebie niepewnie.
-Ona mnie zabije.- jęknął głucho RJ.
-Nie martw się. Ja idę na pierwszy ogień.- poklepał go po plecach Ashley.
-Pocieszające. Miejmy nadzieję, że tam jej się coś odwidzi. Inaczej już możemy zacząć kopać sobie groby.- wszyscy zrobili zbolałe miny. Tylko Ash był uśmiechnięty. Wiedział, co ma robić. Nie miał jednak pojęcia, że ktoś intensywnie się mu przygląda. I analizuje. A gdy ten człowiek w końcu zaczyna myśleć, zwykle dochodzi do sedna sprawy. Miał przenikliwy umysł, zawsze stawał po stronie dobra, niczym Batman. Tym razem też tak będzie. Tylko co tutaj jest dobre, a co złe? To właśnie odkryje on...

koniec retrospekcji

-Ja naprawdę cię zabiję.- powiedziałam słabo, wykładając się cała na ziemi.
-Poczekaj do powrotu.- mruknął pod nosem Purdy, jednak na tyle głośno, że usłyszałam.
-Wkurwiasz mnie!- wysyczałam, po czym obciągnęłam w dół koszulę. W tym momencie coś do mnie dotarło. -Ty mnie rozebrałeś! Zboczeniec!
-Przecież masz na sobie kostium, tak? No. Więc już nie wymyślaj. Powinnaś się cieszyć. Dostarczam ci ciągle rozrywki.- burknął obrażony.
-Idiota! W ogóle która godzina i od kiedy tu jesteśmy, no i w ogóle jaki mamy dzień?- zarzuciłam go pytaniami.
-Jest 9 rano. Jesteśmy tu od wczorajszego wieczora. W południe wypiłaś sok, potem spakowaliśmy ci trochę rzeczy i książek, wsadziliśmy do auta. Po południu wylecieliśmy z LA. Lot trwał jakieś 4,5 godziny. Tam się na chwilę przebudziłaś, bo chciało ci się pić, ale tego nie pamiętasz. Dostałaś drugą dawkę pigułek. Uprzedzam, konsultowałem się z lekarzem. Potem znaleźliśmy się tutaj i spałaś całą noc.- wyjaśnił. Jeśli jeszcze jakoś się trzymałam, tak teraz kompletnie się załamałam.
-Czemu ty mi to robisz?! Nie możesz mnie zostawić w spokoju?- wyjęczałam.
-Dla twojego dobra. Przecież ty nie chcesz, żebym cię zostawił.- powiedział pobłażliwie. I miał rację. Miał w sobie coś takiego, że nie umiałam na dłuższą metę bez tego funkcjonować. Właśnie za to go nienawidzę. Albo próbuję... Odetchnęłam głęboko, wystawiając twarz do słońca. Przysunęłam się bliżej krawędzi basenu, zanurzając łydki w wodzie. Chciałam, naprawdę chciałam odpocząć. Przestać myśleć w kółko o jednym. Ale gdy tylko zamykałam oczy, widziałam jej twarz. Twarz dziewczyny, która była dla mnie praktycznie wzorem. Wika mimo swojej nerwowości i naiwności jako jedna z nielicznych umiała zamienić moją sportową złość w wolę walki. To dzięki niej nie rzuciłam boksu w cholerę, zaraz po pierwszej porażce. Mimo, że od dawna nie miałyśmy kontaktu, dużo jej zawdzięczam. Poświęciła dla mnie sporo, po to by wyjąć ze mnie najlepsze cechy. Może gdybym wtedy z nią pogadała, zamiast robić aferę o tego dupka...
-Jesteś bardzo zła?- z rozmyślań wyrwał mnie głos Ash'a i coś zimnego na udzie. Kreślił delikatnie palcem wzorek na mojej nodze. Spojrzałam na niego, uczciwie się zastanawiając.
-Nie potrafię. Cokolwiek robisz, chciałabym się wściec, ale nie umiem.- pokręciłam głową.
-Czyli nie urwiesz mi głowy, jak porwę cię raz jeszcze.- złapał mnie delikatnie w pasie i wciągnął do wody.
-Ashley nie! Ja nie chcę przeżywać tego znowu!- zaprotestowałam.
-Ale hej. Teraz nie jesteśmy w oceanie, tylko w basenie.- zaśmiał się, ciągnąc mnie bardziej na
środek. Złapałam go mocno za szyję.
-To nie jest zabawne.- rozglądałam się przerażona na boki.
-Nie musisz się bać. Prędzej sam się utopię, niż pozwolę na to tobie.- pogłaskał mnie po policzku.
-Nie rób tak.- zaprotestowałam.
-Jaaak?- zmrużył oczy, zjeżdżając dłonią niżej, na obojczyk.
-Właśnie tak.- syknęłam, czując delikatny dotyk jego palców. Nie znoszę go.
-Nawet nie wiesz, jak podoba mi się to, jak twoje ciało reaguje na takie coś. A przecież jeszcze nic nie robię.- powiedział zamyślony.
-I nawet nie próbuj!- ostrzegłam go.
-Dlaczego? Przecież to nic takiego. Już kiedyś o tym rozmawialiśmy.- spojrzał na mnie tym swoim wzrokiem. Dlaczego nie mogłam tu przyjechać np. z Jinxx'em? No czeeeemu?
-No i co. Nie chcę.- pokręciłam głową.
-Nie chcesz czego?- dalej mnie dręczył, wodząc dłonią po mojej talii.
-Dobrze wiesz czego. Nie chcę, żebyś... Żebyś mnie dotykał.- musiałby być głuchy, żeby nie słyszeć wahania w moim głosie, a mimo to, naiwnie się łudziłam, że da mi spokój. Jednak Purdy miał inny plan.
-Chcesz.- wyszeptał w moje usta, po czym niespodziewanie mnie pocałował. Próbowałam odwrócić głowę, ale przytrzymał mnie za podbródek. Gdybyśmy byli w domu, albo gdziekolwiek, obezwładniłabym go jednym ruchem. Ale byliśmy w wodzie. A niczego na świecie nie boję się tak bardzo, jak wody.
-Ash proszę cię.- próbowałam z innej strony.
-Możesz mnie prosić o wiele, ale nie o to, żebym przestał. Podobasz mi się. I dobrze o tym wiesz.- powiedział poważnie.
-To nie zmienia faktu, że nie powinniśmy się tak zachowywać. Jak... Jak para.- wydusiłam z siebie.
-Ale przecież my nią jesteśmy. Choć raz nie okłamuj samej siebie, że ci się to nie podoba, kiedy twoje ciało mówi co innego.- stwierdził, po czym na powrót wpił się w moje usta. Z każdą chwilą mój opór malał. W głowie miałam jeden, wielki mętlik, więc wyłączyłam myślenie. Pieprzyć to! Purdy zauważył zmianę we mnie, bo uśmiechnął się lekko, wciąż nie odrywając się ode mnie. Dopiero po chwili pozwolił mi złapać oddech. Zamrugałam kilkukrotnie, trochę zdezorientowana.
-Opleć mnie nogami w pasie.- mówiąc to, basista uniósł mnie, jakbym nic nie ważyła. Objęłam go mocniej za szyję, a on tymczasem skierował się do drabinki. Wyszedł z wody i postawił mnie bezpiecznie na ziemi. Byłam totalnie skołowana. Wszystko docierało do mnie z opóźnieniem. Za to obecność Ash'a mój organizm rejestrował perfekcyjnie. Poczułam coś miękkiego w dotyku na ramionach. Okazało się, że zostałam opatulona ręcznikiem. Purdy poprawił mi włosy, wyciskając je przy okazji, po czym lekko naparł na mnie swoim ciałem, zmuszając do cofnięcia się.
-Co robisz?- spytałam.
-Zmiana scenerii.- przytulił mnie, wciąż mnie popychając.
-Ale po co?- zmarszczyłam brwi.
-No chyba nie myślisz, że będę się z tobą całował na poważnie, na środku basenu.- przejechał ustami po mojej szczęce.
-To nie całowaliśmy się na poważnie?- zdziwiłam się.
-Nie kociaku. Poza tym, chodzi o jeszcze coś innego.- znaleźliśmy się w salonie.
-Czyli?- zaczynałam się powoli irytować. Nie znoszę, jak tak mówi. Tym tonem. Zawsze potem dzieje się coś, co nie do końca mi odpowiada.
-Daję ci wybór. Jeśli teraz cię pocałuję i mnie nie odepchniesz, to znaczy, że godzisz się, żeby cały nasz pobyt tutaj, tak wyglądał. Jeśli teraz się wycofasz, zrozumiem i odpuszczę. Decyzja należy do ciebie, Ann.- powiedział śmiertelnie poważnym tonem, patrząc na mnie zagadkowo. W mojej głowie rozpoczęła się prawdziwa burza. Rozum cały czas podpowiadał mi, że to nie skończy się dobrze dla nikogo. Jednak coś w głębi mnie chciało tego. Reakcji ciała nawet nie brałam pod uwagę, bo jeśli miałabym na to patrzeć, to już dawno idąc za jego głosem rzuciłabym się na Ash'a i go... wykorzystała, delikatnie mówiąc. Purdy cierpliwie czekał, nie naciskając na mnie. Jednak w jego oczach, gdzieś na samym dnie widziałam iskierki nadziei. Przypomniały mi się słowa
Jonathan'a, że mam nad basistą władzę. Nie prosiłam o to. Ale dopiero teraz to do mnie dotarło. Że ode mnie zależy, co będzie dalej.
-To jest chore.- westchnęłam cicho. Ashley zaczął powoli się zbliżać, a moje myślenie tylko przyspieszyło. A jedynym sposobem na zapanowaniem nad tym, było zastosowanie się do odwiecznej rady RJ'a. Nie myśleć. Już wiedziałam, jak to się skończy, ale miałam to w dupie. Kompletnie olewając mój mózg, o ile takowy mam, ułożyłam ręce na nagiej klatce piersiowej chłopaka. Spojrzał na moje ręce, po czym przeniósł wzrok na moją twarz i już nie bawiąc się w żadne podchody, pocałował mnie mocno. Jednak tym razem na dolnej wardze poczułam jego język. Od dawna nie pragnęłam pocałunku tak bardzo jak w tej chwili, więc uchyliłam usta, pozwalając Ash'owi pogłębić go. Podniósł mnie na tzw. „pannę młodą” i skierował się do sypialni. Poczułam, jak upadam na materac, jednak zanim zdążyłam się w jakikolwiek sposób poprawić, Ashley wisiał nade mną, kontynuując pocałunki. Podobało mi się to, więc nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby protestować. Poczułam jego usta na szyi, a potem lekkie zasysanie skóry. Jedną rękę włożył pod koszulę, głaszcząc mój brzuch. Westchnęłam cicho. Nienawidzę go za to, że wie, co mi się podoba. Ale jednocześnie to takie przyjemne. Wplotłam palce w jego włosy, bawiąc się nimi. Moje ciało płonęło i błagało o więcej. Przez głowę przewinęła mi się myśl, że powinnam przyhamować, zanim zabrniemy za daleko, ale szybko zdusiłam ją w zarodku. Liczyło się tylko to, co czuję. Ashley całował mnie teraz po dekolcie, wodząc dłonią po moim boku. Następnie znowu przywarł do moich ust, a ja z chęcią oddawałam każdy pocałunek. Czułam się cudownie, więc nie rozumiałam, dlaczego nagle przestał. On tylko uśmiechnął się delikatnie do mnie, kładąc się obok i przyciągając mnie do siebie. Okeeej...
-Czemu przestałeś?- spytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
-Powiedzmy, że nie byłem przygotowany na to, że... będziesz tak chętna.- powoli dobierał słowa, nie chcąc mnie urazić. Wiedziałam, co miał na myśli. -Nie chciałem stracić całkowicie kontroli nad sobą, bo potem obydwoje byśmy żałowali.
-Ja też się tego nie spodziewałam. Ani po sobie, ani po tobie.- powiedziałam zamyślona.
-Ale podobało ci się, tak?- uniósł mój podbródek, żeby spojrzeć badawczo w oczy.
-Podobało. I wcale się z tego nie cieszę.- mruknęłam.
-A ja bardzo.- uśmiechnął się, zadowolony z siebie. Złapał za guzik mojej koszuli, odpinając go.
-Co ty robisz?- próbowałam odepchnąć jego dłonie.
-Trzeba to ściągnąć. Bo jesteś cała mokra.- uśmiechnął się do mnie dwuznacznie.
-Mogę zrobić to sama.- usiadłam gwałtownie.
-Jeśli ci pomogę, będzie szybciej.- Purdy kompletnie olewając moje zawstydzenie, zajął się koszulą. Odpiął wszystkie guziki, po czym praktycznie na mnie nie patrząc, zdjął ją ze mnie i rzucił gdzieś w kąt. Szybko opatuliłam się prześcieradłem.
-Seerio?- Ashley spojrzał na mnie pobłażliwie.
-No co? To krępujące.- broniłam się.
-Aha. Nie, że coś, ale już kilka razy widziałem cię w stroju czy bieliźnie.- prychnął.
-To była inna sytuacja.- wydęłam dolną wargę.
-Oczywiście. Chodź tu.- złapał mnie w pasie, przyciągając do siebie i lekko całując w usta. Następnie, ze mną w ramionach opadł z powrotem na materac. Ułożyłam się wygodnie, spojrzałam za okno, po czym... zasnęłam. Znowu.


Kilka godzin później.


Uniosłam leniwie powieki, wzdychając cicho. W tym momencie poczułam uścisk na udzie, co lekko mnie zaskoczyło. Zmarszczyłam brwi, próbując się dobudzić. Momentalnie dotarło do mnie, gdzie jestem, z kim i co mam na sobie. Uświadomiło mnie to, że jednak to nie był sen, a prawda. Ja pierdolę, Anka, w co ty znowu się władowałaś. Leżałam teraz z głową na klatce piersiowej Purdy'ego i z nogą zarzuconą na jego ciało. Chciałam ją zabrać, ale Ash twardo trzymał ją przy sobie. Tak więc grzecznie leżałam dalej z kolanem na jego udach. Albo raczej kroczu. Chciało mi się śmiać, ale ograniczyłam się tylko do lekkiego chichotu.
-Mhm... Masz dobry humor, czyli jeszcze pożyję.- usłyszałam nad sobą zaspane mruknięcie.
-A mam powód, żeby cię zabić?- spytałam po chwili.
-Pomyślmy. Porwałem cię, praktycznie zniewoliłem w basenie i jeszcze zaciągnąłem do łóżka.- wyliczał po kolei zachrypniętym głosem.
-Czy nie o tym ciągle marzysz? Być ze mną w łóżku?- prychnęłam.
-Owszem. Ale do tej pory wszystko kończyło się na przytulankach. Do dzisiaj. Właściwie, to możesz mnie zabić. Przynajmniej umrę spełniony.- westchnął rozmarzony.
-Jesteś debilem.- stwierdziłam. -A co do porwania, to już nie pierwszy raz to robisz. Zaczynam się przyzwyczajać. Co do zniewolenia, to też nie pierwszy raz. A co do zaciągania do łóżka... Jakbyś nie zauważył, to nie protestowałam. Więc nie mam za co cię zabić. To ze mną jest coś nie tak, czy z tobą?
-Nie kociaku, my jesteśmy normalni. To reszta jest walnięta.- powiedział pewnie.
-Ciekawe. Ej, czy ty nie usnąłeś przypadkiem w mokrych włosach?- zauważyłam błyskotliwie.
-No i co z tego?- Ash zmarszczył brwi.
-Może to, że teraz nie będą tak perfekcyjnie ułożone. Jak ty to przeżyjesz?- zaśmiałam się wrednie.
-Wiedźma. Ty mnie w ogóle nie wspierasz.- burknął.
-A znasz jakieś sympatyczne i pomocne wiedźmy?- próbowałam odkleić się od ciała basisty, ale nie chciał mnie puścić. -No ej!
-Nie wierć się. Tak mi jest wygodnie.
-Ale chcę wstać!- zauważyłam, owijając się szczelniej pościelą.
-Niby po co?- oburzył się Purdy.
-Może po to, że jestem głodna!
-TY?!?!?! Jesteś głodna? Dobra, to zmienia wszystko. Trzeba korzystać, zanim znowu ci się odwidzi.- Ashley zrzucił mnie ze swojego ciała, wstając szybko. Następnie złapał mnie za nadgarstek, ściągając z materaca. Drugą ręką podtrzymywałam sobie kołdrę. Tym razem nic mi nie spadnie! -Twoje ubrania są w tamtej szafie. Załóż coś suchego.
-Trzeba było mnie nie wciągać do basenu, to bym była sucha.- wydęłam dolną wargę, podchodząc do przesuwnej szafy. Jedno spojrzenie do wnętrza wystarczyło mi, żeby zauważyć, że nie znajdę tutaj normalnych ciuchów. Mogłam się tego spodziewać... Ten debil spakował mi same kuse bluzki i króciutkie spodenki. Ash zauważył moje niezadowolenie, bo wypalił:
-Jeśli nie trafiłem w twój gust, zawsze możesz zostać w tym, co masz na sobie. Oczywiście pościel zostawimy tutaj.- zlustrował mnie zboczonym wzrokiem. Zgrzytając zębami złapałam za najdłuższe szorty i komplet bielizny. Kątem oka dostrzegłam, że mieliśmy wspólną szafę. O tak. Szczerząc się niczym diabeł wcielony, przesunęłam się krok w bok i wyciągnęłam podkoszulek basisty. Nie patrząc na niego, dumnym krokiem skierowałam się do łazienki. Tam wysuszyłam włosy i ogarnęłam jako tako twarz.
W sumie, zajęło mi to wszystko jakiś kwadrans. Przyjrzałam się swojemu odbiciu. Ja naprawdę wyglądam jak trup. Chciałabym znaleźć jakieś pozytywy w moim wyglądzie, ale się kurwa nie da. Trup to trup. Trzeba coś z tym zrobić! Tylko co? Gdzieś z tyłu głowy usłyszałam cichy szept. Błagam! Właśnie w takiej chwili mój mózg musi mnie dołować?! Doskonale zdawałam sobie sprawę, że te wszystkie głosy, które czasem słyszę, to ja i wytwór mojej wyobraźni. Tylko najgorsze w tym wszystkim było to, że te głosy gadały wyjątkowo do rzeczy. Zwracały uwagę na to, o czym ja staram się zapomnieć. Miałam tak już od dłuższego czasu. Poniekąd dlatego zaczęłam brać leki. Żeby to zagłuszyć. Ale z każdym miesiącem było co raz gorzej i potrzebowałam co raz silniejszych bodźców. Niektórzy mogliby uważać, że uzależniłam się od tych wszystkich proszków. Ale to nieprawda. Ja po prostu chciałam ciszy. Wzięłam głęboki oddech czując, jak tracę kontrolę nad własnym mózgiem. Oczy same zaszły mgłą, a podświadomość zaczęła pokazywać mi różne obrazki z dzieciństwa. Wszystko to, o czym nie chciałam pamiętać. Bo zbyt bolało.
Pierwsza próba jazdy na rowerze. Oczywiście uczył mnie tego mój wujek. Jego ręka pomagająca mi wstać. I obietnice, że nigdy mnie nie zostawi.
Mój pierwszy wypadek samochodowy. I Radke obejmujący mnie mocno. Głaszcze mnie po głowie, mówiąc, że nigdy mnie nie zostawi.
Pierwsza porażka w boksie juniorskim. I Wika pocieszająca mnie, że to nie koniec świata. Że następną wygram. Że ona zawsze mi pomoże i będzie obok, żeby pocieszyć. Że mnie nie zostawi...
Ashley próbujący mnie uspokoić w mieszkaniu Jonathan'a. Obiecał, że nigdy mnie nie zostawi.
A potem on się dziwi, że mu nie ufam. Niby jak mam to zrobić, jeśli wszyscy, którzy mieli być przy mnie, odeszli? Okej, RJ musiał mnie zostawić przez nieszczęśliwy wypadek. Ale po co w takim razie obiecywać coś, gdy nie ma się pewności, że uda się tego dotrzymać? To nielogiczne. Dlatego tak bardzo nie lubię uczuć. Bo to uczucia. Emocje. A ja zawsze kierowałam się w życiu rozumem i
logiką. Lubiłam mieć kontrolę nad wszystkim, co dzieje się wokół mnie. Każda sytuacja miała swoje wyjaśnienie.
W tej chwili dotarło do mnie, dlaczego jestem tutaj z Ash'em. Zabrał mnie w obce miejsce, gdzie nikogo nie znam. Teraz on jest panem sytuacji. Może jeszcze bym to jakoś przeżyła, gdyby nie fakt, że wszystko, co robi Purdy, pozbawione jest logiki. Działa spontanicznie, robi to, co w danej chwili chce. To, co czuje. Nie chcę toczyć z nim wojny. Nie mam siły. Czyli muszę się mu poddać. Ale to tylko na kilka dni. Po wszystkim wrócimy do rzeczywistości. A potem wyjadę i będę robić, co chcę.
Poczułam lekkie zawroty głowy, więc usiadłam na brzegu wanny, próbując złapać oddech. Taaaak. Mój organizm ma już dość moich popierdolonych akcji. Ja też mam dość. I mam świadomość, że nie będzie lepiej. Dlatego muszę jak najszybciej wyjechać. Ostatkami sił ułożyłam usta w jakąś w miarę optymistyczną minę. Na uśmiech mnie nie stać. Wyszłam z łazienki, ostrożnie się rozglądając. Pusto. Spojrzałam na łóżko, które mam dzielić z basistą. Mamy zachowywać się jak para. To nie jest dla mnie dużym problemem. Gorzej z Purdy'm. Bo co, jeśli on poczuje coś więcej? Na razie odczuwa tylko pociąg fizyczny. Gdyby mógł normalnie kogoś zaliczyć, nie byłoby tej całej szopki. Muszę o tym pogadać z Jonathan'em. Stevens chyba nie zdaje sobie sprawy, po jak cienkim lodzie stąpamy. To nie jest zwykły, ustawiony związek. Ash się zaangażował. Pokazał mi swoją prawdziwą twarz. Jeśli się dowie, że go okłamaliśmy z tym wyrzuceniem, jeśli się dowie, że to ja go oszukałam, nie będzie przyjemnie. Będzie wściekły, że musiał żyć pod presją, pilnować się i tak dalej, podczas gdy mojej posadzie nic nie groziło. Nie zrozumie, że to było dla jego dobra. Cóż, sama bym tego nie zrozumiała. Każdy jest być kowalem własnego losu i każdy powinien móc robić to, co chce. Gdyby mi ktoś zabrał moją wolność... A Ashley jest taki sam... Andy ma rację. On się załamie. Ale z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Mam tylko cichą nadzieję, że Purdy niczego nie odpierdoli. Bo przecież nie jest mną, prawda?

******

Tak na poprawę humoru. Przez te 80 rozdziałów wszystko się tutaj namieszało. A teraz trzeba to odkręcać, ehh...
Jedzie ktoś na Palaye Royale?



sobota, 14 grudnia 2019

Rozdział 80






Perspektywa Ashley'a

Przyglądałem się Ronnie'mu, Jonathan'owi i Daniel'owi i coraz bardziej się bałem. O małą. Co ta dziewczyna znowu wymyśliła? Wiedziałem, jak krucha w ostatnich czasach jest jej psychika. Jeśli ona sobie coś zrobi, nie przeżyję tego. Nie chcę jej stracić. Tylko przy niej czuję się w miarę normalny... 
 -Dobra, to co robimy?- z ponurych rozmyślań wyrwał mnie głos Jake'a.
 -Jak to co? Musimy ją znaleźć. Byłem u niej w mieszkaniu. Jest puste.- powiedział Ronnie.
 -To gdzie ona mogła pójść?- zastanawiał się Andy.
 -Gdzieś, gdzie będzie sama.- zauważyłem.
 -Jeśli zamierza zrobić to, co myślę, to musi być w jakimś budynku, mieszkaniu.- Daniel patrzył na nas intensywnie.
 -A co zamierza zrobić?- spytał Jinxx. Mężczyzna i Ronnie wbili wzrok w podłogę.
 -Upić się. Ewentualnie naćpać. Albo nawet i gorzej.- odezwał się w końcu Jonathan, widząc, że nikt nie chce powiedzieć tego głośno. Po plecach przeszły mi ciarki.
 -A ty skąd to wiesz?- uniósł głowę Andy.
 -Bo ją znam. I widziałem, jak radzi sobie z problemami.- wyjaśnił Stevens.
 -I nic nam nie powiedziałeś?! Wiedziałeś, co się może stać, a mimo to, nic nie zrobiłeś?!- krzyknął Biersack, wstając.
 -Zrobiłem więcej, niż myślisz! Na początku, jeszcze podczas współpracy z Pierce The Veil kazałem moim ludziom pilnować ją dzień i noc. Tak samo było teraz. Mieli mi dać znać, gdy tylko zauważą coś niepokojącego. Nie mogłem pozwolić, żeby znowu wróciła do starych nawyków.- Jonathan także wstał, mierząc się z Andy'm na spojrzenia.
 -Twoi ludzie dalej ją pilnują?- wtrącił CC.
 -Nie. Gdyby tylko się dowiedziała, nie wybaczyła by mi tego. Poza tym, zachowywała się spokojnie, jak na nią. Dopiero od niedawna coś się zmieniło, ale nie mogłem jej obserwować, bo zrobiła się bardziej czujna.
 -Cholera. Czyli dalej nie wiemy, gdzie mogła się stracić!- wściekł się Daniel.
 -Niekoniecznie. Mam mieszkanie na obrzeżach Los Angeles. Odkąd się przeprowadziłem do domu, stoi puste. Ann miała do niego wolny dostęp, nocowała tam, gdy nie miała siły wrócić do siebie.- Jonathan uniósł brew.
 -Jedźmy tam! Nie mamy czasu!- gwałtownie wstałem.
 -Musimy się rozdzielić, w razie gdyby pojawiła się gdzieś indziej. Ty, Jon, Ronnie i ja pojedziemy do mieszkania, reszta niech znowu sprawdzi jej dom. Tutaj, ani w wytwórni nie pojawi się na 100%.- zawyrokował Jake.
 -Dobra. To ruszcie się!- pospieszył nas Andy. Złapałem swoją kurtkę i wylecieliśmy z domu, wsiadając do naszych aut. Ja jechałem z Ronnie'm.
 -Nigdy sobie tego nie wybaczę, jeśli ona coś sobie...- zaczął, ale mu przerwałem.
 -Przestań! Nie tylko tobie na niej zależy! Na pewno wszystko jest okej.
 -Czujesz coś do niej?- spytał mnie nagle Radke.
 -Czy to ważne? Teraz musimy ją znaleźć. Skręcaj!- wskazałem palcem na samochód Jonathan'a, który właśnie skręcał w prawo.
 -Słuchaj, cokolwiek tam zobaczysz, musisz zachować zimną krew. Odreagowywać będziesz potem.- uprzedził mnie.
 -Może być aż tak źle?- spojrzałem na niego zdziwiony.
 -Po Ann można się wszystkiego spodziewać. Naprawdę wszystkiego.- stwierdził spokojnie. Cóż, on ją zna lepiej, niż ja. Zaciskałem kurczowo dłonie, mając złe przeczucia. Dlaczego, do cholery, nie zadzwoniła do mnie?! Ja wiem, że mi nie ufa, ale chyba udowodniłem jej, że zawsze jej pomogę! Kilkanaście minut później staliśmy przed osiedlem luksusowych apartamentowców.
 -Moje mieszkanie jest na samej górze. Jedyne na piętrze.- kiwnął głową Jonathan, wskazując piętro. Podążyłem za jego wzrokiem.
 -Zasłaniałeś okna w domu?- zmarszczył brwi Jake.
 -Niee. Chyba nie. Czyli... Idziemy tam.- ruszył się z miejsca nasz szef. Szybko podążyliśmy za nim. Winda zawiozła nas na ostatnie piętro. Już dojeżdżając dało się słyszeć jakąś muzykę. W miarę, jak przybliżaliśmy się do drzwi, była coraz głośniejsza. W milczeniu wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Jonathan wyjął swoje klucze i przekręcił zamek w drzwiach, jak najciszej się dało, po czym powoli je uchylił.
Na pierwszy rzut oka nie widziałem nic podejrzanego. Dopiero potem moje oczy zatrzymały się na przewróconych butelkach po jakimś alkoholu. Po całym apartamencie roznosił się death metal. Włączony na cały regulator. Radke podszedł do wieży i spacyfikował ją jednym ruchem.
 -Eee chłopaki? Możecie tu przyjść?- z głębi mieszkania dobiegł mnie głos Jake'a. Skierowałem się w tamtym kierunku i tak wylądowałem w kuchni. Mina Pitts'a przedstawiała więcej niż przerażenie. Razem zresztą zrobiłem kilka kroków po czym odwróciłem się. No i mnie zamurowało.
Za kuchenną wyspą, wśród odłamków szkła siedziała Ann. Nie byłoby w tym nic takiego, gdyby nie fakt, że bawiła się nożem, a z jej rąk, zwłaszcza dłoni, sączyła się krew. No i była boso. Od razu dało się zauważyć, że nie kontaktuje. Co ona zrobiła?
 -O kurwa.- wyszeptał Ronnie. Chciałem zrobić krok w jej stronę, ale zatrzymało mnie ramię Jonathan'a.
 -Co ty chcesz zrobić?!- powiedział lodowatym tonem.
 -A jak myślisz?!- wyszarpnąłem się, po czym już bez przeszkód zbliżyłem się do Ann. Pod butami chrzęszczało mi szkło.
 -Na szafce widziałem znajomy, biały proszek.- usłyszałem obok siebie głos Radke, który również postanowił podejść do małej.
 -Skąd wiesz, że to to?- spytałem, nie odrywając wzroku od skulonej na podłodze postaci.
 -Po takich doświadczeniach poznam prochy na kilometr. Musimy sprawdzić, czy to wzięła.
 -Ann?- ukucnąłem przy rudej. Nie reagowała, za to obracała w palcach ostrze noża. Nieciekawie. 
 -Pączek spójrz na nas.- poprosił RJ. Widziałem, jak w odpowiedzi mocniej zaciska szczęki.
 -Dobra. Dość tego.- złapałem ją dość brutalnie, za brutalnie, za podbródek i uniosłem. Jej spojrzenie... Myślałem, że będzie puste. Nie było. Tyle emocji, ile w tamtej chwili wyrażały jej oczy, to jeszcze nigdy nie widziałem. Jeśli tylko z takiego powodu ma pokazywać prawdziwe uczucia, to chyba wolę, żeby nie czuła nic. Była zrozpaczona. Zalana łzami. Jej tęczówki, zwykle jasnoniebieskie, teraz były szare. Nie. Nie była naćpana. Ale wyglądała koszmarnie. Jakby rozpadła się na milion kawałeczków. Ronnie skorzystał z okazji i delikatnym, acz stanowczy ruchem wyjął z jej dłoni nóż. Spojrzałem przez ramię na stojących za nami Jake'iem i Jonathan'em. Ten pierwszy kiwnął prawie niezauważalnie głową. Wobec tego objąłem małą ramieniem, drugie umieszczając pod jej kolanami i podniosłem. Nie chciałem, żeby zraniła się przez te, walające się wszędzie, odłamki szkła. Skierowałem się przed siebie, szukając sypialni, która była na końcu korytarza. Posadziłem ją na łóżku, zastanawiając się, co dalej. Ruda siedziała sztywno, niczym posąg. Zauważyłem, że z jej palców znowu sączy się krew, brudząc przy okazji panele. Trzeba to jakoś ogarnąć. W łazience zmoczyłem ręcznik i wróciłem do Ann. Delikatnie wytarłem jej dłonie z krwi, które na szczęście nie były tak poranione, jak sądziłem, a także zmyłem rozmazany tusz z policzków. Jej ręce wyglądały tak, jakby po prostu chciała zebrać to rozwalone szkło. Nic więcej. Odsunąłem się trochę od dziewczyny, żeby ocenić efekt swoich działań.
-Odpocznij Annie.- potarłem jej ramiona, jednocześnie próbując zmusić, do położenia się.
-Ashley, nie zostawiaj mnie.- niespodziewanie mała wykrztusiła i wtuliła się we mnie całym ciałem.
-Nigdy cię nie zostawię.- wyszeptałem w jej włosy, oplatając mocno w pasie. -Nigdy!- i teraz mówiłem całkowicie poważnie. Zawsze przy niej będę. Nawet jeśli ona nie będzie tego chciała. Owinąłem ją kocem i przytuliłem, by po chwili się położyć. Czułem jej drżący oddech na szyi, ale nic nie mówiłem. Pocieszanie na siłę i tak nic nie daje. Głaskałem ją po plecach, jak małe dziecko. Wciąż nim była. Małą, bezbronną istotką. Niby miała te pazurki, ale jak przychodzi co do czego, to nie potrafi zrobić z nich użytku. Chciałem jej pomóc. Ale nawet nie wiem jak. Nie mam nic do zaoferowania. Skrzywdziłem już tyle kobiet. Nie chcę, żeby tak się skończyło z rudą. Ale jednocześnie cholernie mi się podobała. I coś do niej czuję... Nigdy nie sądziłem, że jeszcze spotka mnie coś takiego. Że na mojej drodze stanie wiedźma, która do reszty zawładnie moim umysłem. Nie chciałem nic do niej czuć. Nie dopuszczałem do siebie tej myśli. Ale to było silniejsze. I nie wiem, co mam z tym zrobić. Poczułem na piersi większy ciężar. Spojrzałem w dół. Zasnęła. Przekręciłem się na bok, ani na chwilę nie puszczając małej. Nawet jakbym chciał, nie mógłbym się odsunąć nawet na centymetr, bo kurczowo trzymała się mojej bluzy. W tym momencie do pokoju zajrzał Jake. 
-Przyjechała reszta.- poinformował mnie.
 -Okej. Już idę, ale mi pomóż.- kiwnąłem na niego. Pitts podtrzymał głowę Ann, podczas gdy ja próbowałem ściągnąć bluzę, na której były zaciśnięte pięści dziewczyny. W końcu mi się to udało i mogłem usiąść. Ann, o ile to możliwe, jeszcze bardziej wtuliła się w ciuch. Przykryłem ją mocniej i na paluszkach wyszliśmy z sypialni. Skierowałem swoje kroki do kuchni, która została dokładnie wysprzątana.
 -I co?- Andy wstał na nasz widok.
 -Śpi. Ale w końcu się obudzi.- stwierdziłem inteligentnie.
 -To co my teraz zrobimy?- zastanawiał się głośno CC.
 -Nie możecie zostawić jej samej.- wtrącił Daniel. Wtórował mu Jonathan:
 -Właśnie. Trzeba jej cały czas pilnować.
 -Wezmę ją do siebie. Tam będę ją miał na oku.- powiedział Ronnie.
 -Ale ona nie będzie chciała.- zauważył Jinxx.
 -Będzie. Jest w takim stanie, że ma już wszystko w dupie.- Radke westchnął ciężko.
 -Skąd wiesz?- uniosłem brew.
 -Bo już to przerabiałem. Ona jest załamana. Rozbita psychicznie. Zrobi wszystko żeby zagłuszyć ból, albo się mu podda i będzie jeszcze gorzej.
 -Nie pozwolę jej na to. Poradzi sobie. Zobaczycie. Prędzej czy później, ale da sobie radę.- powiedziałem pewnie. Wierzyłem w to. Tak wiele przeżyła, a mimo to udało się jej wyjść na prostą. Teraz też tak będzie. Musi się udać. Kto mnie będzie pilnować, żebym niczego nie odwalił? No kto? Przełknąłem nerwowo ślinę, wodząc spojrzeniem po twarzach obecnych tu mężczyzn. Dla każdego mała coś znaczyła. Coś, to za mało powiedziane. Była naszym rodzynkiem. Księżniczką, którą trzeba się opiekować. Kochaliśmy ją, jak nikogo innego. I teraz pomożemy jej. Przejdziemy przez to razem.

 Jakiś czas później

 Perspektywa Ronnie'go.

 Mieszkałem z Ann już od kilku dni. Przez ten czas za wiele się nie zmieniło. Całe dnie spała, albo ewentualnie podziwiała ścianę. Czaaasem coś zjadła. Nic nie mówiła, a gdy już otwierała usta, to żeby odpowiedzieć coś obojętnym tonem. Właściwie, to nie zachowywała się jakoś dziwnie, bo w jej przypadku to było dość normalne, ale tym razem było jeszcze coś innego. Wiedziałem, że cierpi. I już nie mogłem na to patrzeć. Od zawsze miała skłonności samodestrukcyjne, ale nigdy nie wpędzała się w depresję. Poddała się. A ja nie miałem pojęcia, jak jej pomóc. Otworzyłem cicho drzwi od jej pokoju. Nie spała. Tym razem obserwowała sufit. W milczeniu usiadłem obok niej. Weź się w garść stary! Tu chodzi o twoją siostrę!
 -Przyszedłeś zobaczyć czy ciągle żyję? Jak widać, jeszcze się nie zabiłam.- Ann odezwała się zimnym głosem, zanim zdążyłem otworzyć usta.
 -Powiedz mi, czy to, że tak leżysz i się dobijasz, coś daje?- spytałem.
 -A co mam robić?- wciąż była obojętna.
 -Żyć!- podniosłem ton.
 -Nigdy nie żyłam. Widocznie na to nie zasłużyłam.
 -Co ty pierdolisz?! Ty się w ogóle słyszysz?!?! Każdy zasługuje na życie. I na szczęście. Tak dużo osiągnęłaś, a teraz stopniowo to niszczysz.- pokręciłem głową.
 -Przestań.- wyszeptała.
 -Nie. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Byłaś taką małą, zahukaną dziewczynką. Myślałem, że to będą najgorsze wakacje w moim życiu-niańczenie ciebie. Byłaś cholernie nieśmiała, bałaś się nawet na mnie spojrzeć. Ale potem, gdy miałem próbę z chłopakami, widziałem twoją reakcję na naszą muzykę. Uśmiechałaś się. I to był najlepszy widok tamtego dnia. Wtedy poczułem, że może jeszcze coś z tego będzie. Tylko muszę się postarać.- uśmiechnąłem się delikatnie.
 -I co? Starałeś się. A ja nie dałam ci nic w zamian. Zawsze byłam egoistką. I kiedyś za to zapłacę.- wtuliła się bardziej w poduszkę.
 -Nieprawda. Ann, dałaś mi więcej, niż myślisz. To ty jako jedyna nigdy się ode mnie nie odwróciłaś. Zawsze mnie wspierałaś. Pocieszałaś. Ochrzaniałaś, gdy była taka potrzeba. Po całej tej akcji z narkotykami i strzelaniną tylko ty odwiedzałaś mnie w więzieniu. Prawie każdy mój „przyjaciel” się ode mnie odsunął. Ty zostałaś. Nie musiałaś tego robić. A mimo to zawsze mogłem na tobie polegać. Więc nie mów, że jesteś egoistką.- powiedziałem poważnie, spoglądając na jej twarz. Po policzku Ann spłynęła jedna, samotna łza. Którą wytarłem.
 -Zostaw mnie. Proszę.- wyjąkała, próbując zapanować na drżeniem głosu.
 -Zawsze będę przy tobie. I zawsze ci pomogę. Ale nie mogę nic zrobić, kiedy sama się ranisz i wmawiasz sobie coś, czego nie było i nie ma. Pamiętaj tylko, że to mnie boli. Widok ciebie... takiej. Bo gdy się kogoś kocha nie da się pogodzić z tym, że ten ktoś na własne życzenie sobie szkodzi.- pociągnąłem nosem, wstając. Rzuciłem jej ostatnie spojrzenie i wyszedłem z sypialni. Oparłem się o ścianę na korytarzu, próbując dojść do siebie. To jest jakiś koszmar. Gdybym mógł, wziąłbym na siebie cały jej ból. Byleby jej przeszło... Ciężkim krokiem zszedłem na dół, kierując się do kuchni. 
-I jak?- spytał siedzący przy wyspie Jonathan.
 -Nijak. Ja już nie wiem, jak mam do niej dotrzeć. Najchętniej dałbym jej w łeb. Może to by włączyło jej mózg, bo to, co teraz wyprawia, przechodzi pojęcie.- warknąłem, wyciągając chusteczkę do nosa i wycierając twarz.
 -Dobra. Dzwonię po chłopaków.- westchnął.
 -I niby co oni mogą?- uniosłem brew.
 -Oni nic. Ale Ashley jakimś dziwnym trafem umie do niej dotrzeć.- mruknął Stevens, wystukując coś na telefonie.
 -On chce ją tylko zaliczyć!!!- wybuchnąłem. Takiemu człowiekowi jak Purdy, nie zależy na kimkolwiek.
 -Cokolwiek nim kieruje, daje efekty. Nie martw się tak. Nie złamie jej serca, bo nikt tego nigdy nie dokona.- stwierdził.
 -Nieprawda! Prosiłem, żebyś się nią zajął. A nie, żebyś ją wykorzystał do pomocy temu idiocie, Purdy'emu!- wściekłem się.
 -Gorzej ci? Nie wykorzystałem jej. I dobrze wiesz, że się nią opiekowałem. Ale czego ty oczekujesz? Że mam ją niańczyć 24 godziny na dobę? Nie uwierzyłaby w mój nagły przypływ opiekuńczości. Zależy mi na niej. I to bardzo. Wiesz o tym. Jest dla mnie jak dziecko. Ale żeby czegoś się nauczyła, to musimy pozwolić jej popełniać błędy! Ty wyszedłeś na ludzi. Jej też się uda. Tylko potrzebuje czasu.- Jonathan stał teraz naprzeciwko mnie i mierzył mnie groźnym spojrzeniem. 
-Masz rację.- poddałem się. -Ale ja po prostu nie chcę, żeby cierpiała.
 -Daj jej czas. Choćby na żałobę. To była jej koleżanka. Podobna do niej.
 -Okej.- kiwnąłem głową. Jon naprawdę miał rację. Zawsze był opanowany i to go ratowało. Może mała rzeczywiście potrzebuje trochę czasu?

 Perspektywa CC'ego.

 Zaparkowałem na podjeździe domu Radke, by po chwili znaleźć się w środku. Wszyscy byli już obecni. To znaczy zespół. O dziwo, był też tam Jonathan. Aż tak się o nią martwi? Mhm, nie spodziewałem się tego po nim.
 -Okej. Jesteśmy wszyscy.- zaczął Ronnie.
 -Co z nią?- spytałem.
 -Nie za dobrze. Póki co, nic nie odwala, ale i tak jest źle. Już sam nie wiem, co mam robić.- westchnął ciężko.
 -Może pogadać?- zaproponował Andy.
 -O łał. A myślisz, że co ciągle robię? Może ty spróbuj, co?- uniósł brew wokalista Falling In Reverse.
 -Nie posłucha mnie. I tak się cieszę, że mamy znowu jakiś lepszy kontakt.- powiedział smutnym głosem Biersack.
 -To jakieś pomysły?- spytał Jake.

 -Tak. Ash z nią pogada.- wtrącił Jon.
 -Ja?! Czemu niby?- zdziwił się Purdy.
 -Nie zgrywaj idioty. Tylko ciebie jeszcze słucha.- prychnął nasz szef.
 -Jasne. Ciekawe kiedy. Ostatnim razem musiałem jej grozić, żeby coś zrobiła.
 -Sam widzisz. Przynajmniej to działa. Teraz też możesz jej pogrozić. Byle by był jakiś pozytywny efekt.- rozłożył ręce Stevens.
 -Jonathan, to że masz powalone pomysły, to wiemy wszyscy, ale czy nie przesadzasz? Mówimy tu o Ann, a nie o jakiejś pierwszej lepszej lasce.- zauważył Jinxx.
 -Właśnie.- wymsknęło mi się.
 -To może zaproponujcie coś lepszego? Bo póki co, to nikt nic nie robi, a Ann coraz bardziej pogłębia się w depresji.- wściekł się RJ.
 -Dobra! Ja pierdolę. Pogadam z nią. Ale to pewnie i tak nic nie da.- poddał się Ashley.
 -Pożyjemy zobaczymy. Jest u góry.- Jon wskazał ręką kierunek.
 -Co? Że niby teraz mam to zrobić?- basista zrobił zdziwioną minę.
 -A kiedy? No idź.
-Zabiję was kiedyś. A jak nie, to ruda to zrobi.- westchnął chłopak, wstając.

 Perspektywa Ashley'a

 Ci idioci wkopali mnie na całego. Co niby mam jej powiedzieć? Że wszystko będzie dobrze? Że się ułoży? Jakby to jeszcze coś dawało... Jakoś tekst, że Ann mnie słucha, nie jest zbyt przekonujący. Wszystko, co udało mi się od niej wyegzekwować, musiałem załatwić groźbami. Prośby nic nie dały. Tylko teraz, ja nie umiem być wobec niej ostry. Za bardzo mi na niej zależy. Najchętniej cofnąłbym się do czasów naszych pierwszych spotkań. I nie dał jej się poznać. Tak. Pokazałem jej swoją wrażliwszą część. A ona tego nie wykorzystała. To z nią jest coś nie tak, czy ze mną? Powoli skierowałem się na piętro. W głowie miałem pustkę. Będę musiał improwizować. Byle tylko nie przesadzić. Albo jest jeszcze druga opcja. Mogę być szczery. Otworzyłem drzwi, opierając się o framugę. Annie leżała pod kocem nie ruszając się nawet na milimetr. Położyłem się obok niej.
-Długo jeszcze będziesz tak egzystować?- zacząłem ironicznym tonem. Już wolę, żeby się wściekła, niż była zrozpaczona.
 -Po co przyszedłeś? Po co wszyscy tu przychodzicie?- spytała, nie otwierając oczu.
 -Ja? Bo obiecałem, że nigdy cię nie zostawię. Niestety dla nas obojga, dotrzymuję obietnic. A reszta? Nie wiem. Spytaj ich.- wzruszyłem ramionami.
 -Nie możecie mi pomóc. Nikt nie może.- w końcu uniosła powieki i zmierzyła mnie pustym spojrzeniem.
 -Wiem. Ale jest też coś takiego, jak wsparcie. Generalnie, jak ludzie się przyjaźnią, to je sobie okazują.- machnąłem ręką.
 -Nie potrzebuję litości.- burknęła.
 -Przesadzasz. Poza tym, przypominam, że jak ja miałem jakiś problem to dość skutecznie stawiałaś mnie do pionu. I to nie była litość?- uniosłem brew.
 -To było co innego.- przygryzła wargę.
 -Nie Ann. To to samo. Mogę ci pomóc. I ty dobrze o tym wiesz. Ale, żeby coś osiągnąć, musisz chcieć.
 -Ty nic nie rozumiesz!- wybuchnęła.
 -Że straciłaś kolejną bliską ci osobę? Że czujesz, że ją zawiodłaś? Że to twoja wina? Masz rację, nie rozumiem!- warknąłem. Mała spojrzała na mnie zszokowana, po czym zaczęła płakać. Kurwa. Nie taki był plan. Niech to szlag!
 -Dlaczego to musi być takie popieprzone?- wyjąkała przez łzy.
 -Bo życie już takie jest. Trzeba walczyć. I iść dalej.- mruknąłem, przytulając ją. -Nie płacz. Boli mnie wtedy ta moja resztka serca.
 -Mam już dość. Jestem zmęczona. I wcale nie pomaga mi to, co czuję, gdy jesteś obok.- powiedziała.
-Co?!- odsunąłem się zaszokowany. -O czym ty mówisz?
 -O tym, że ja... Nie potrafię udawać przy tobie. Próbuję być twarda, uśmiechać się. Ale wiem, że ty widzisz, kiedy kłamię. To denerwujące.- przygryzła wargę.
 -No to jesteśmy w tej samej sytuacji. I co z tym zrobimy?- spytałem powoli.
 -Nie wiem. Najlepiej nic. Ja chcę tylko odpocząć. Zapomnieć na chwilę o całym świecie. I tak bardzo chcę coś...- nie dokończyła.
 -Wziąć.- domyśliłem się. -Nie ma mowy. Radke to idealny przykład, że prochy gówno dają. A ja, że alkohol też.
 -Dlatego nie ma innego sposobu. Nikt z was mi nie pomoże. Muszę sama się ogarnąć. Zostaw mnie.- odsunęła się. Znowu zamyka się w swojej twierdzy.
 -Nie chcę. Czemu nie mogę być przy tobie?- dotknąłem jej twarzy.
 -Bo dzieje się coś dziwnego. Nie możemy sobie komplikować życia.- pokręciła głową.
 -Już dawno je skomplikowaliśmy. Pogódź się z tym.- przejechałem palcem po jej szyi, zostawiając po sobie ślad na jej skórze w postaci gęsiej skórki. Uwielbiam patrzeć, jak nie panuje nad własnymi reakcjami.
 -Przestań! Niedługo nasza umowa się skończy. Tak jak wszystko.- przesunęła się na kraniec łóżka. 
-To znaczy? Cokolwiek wymyśliłaś, nie pozwolę ci na to. Zobaczysz.- powiedziałem. Od jakiegoś czasu czułem, że mała coś kombinuje. I to nie jest nic dobrego. Dlatego muszę jej bardziej pilnować. Mam dziwne przeczucie, że to co się stało kilka dni temu, to jeszcze nie był szczyt jej możliwości.
-To się jeszcze okaże. A teraz wyjdź!- podniosła ton głosu. Ale jest jakiś postęp. Przestała być taka anemiczna. Rzuciłem jej ostatnie spojrzenie, po czym wyszedłem. Może i teraz przegrałem. Ale jeszcze zobaczymy, kto będzie górą!
 -No i co? Słyszeliśmy jakieś podniesione głosy!- w salonie „powitali” mnie Radke i Andy.
 -Stawia się. Ale już niedługo.- stwierdziłem. 
-To znaczy? Co ci powiedziała?!- dopytywał Jonathan.
 -Że chce odpocząć. Zapomnieć.- uśmiechnąłem się delikatnie.
 -Czekaj. Jak znam życie, to masz jakiś plan.- wtrącił CC.
 -Jak ty mnie dobrze znasz.- zrobiłem minę psychopaty. 
-Czyli? Co chcesz zrobić?- Jake uniósł brew.
 -Pomóc jej zapomnieć.- powiedziałem, puchnąc z dumy, że jestem taki genialny. Marnuję się w tym zespole.
 -Stary, zaczynam się ciebie bać.- odezwał się Jinxx, patrząc na mnie co najmniej, jakbym ogłosił, że chcę ją zabić.
-I bardzo dobrze. Jeszcze tylko ona musi się przekonać, że mnie nie da się tak spławić.
 -Zżera mnie ciekawość, co planujesz.- powiedział Andy.
 -Zobaczycie. Ronnie, Jonathan, dalej macie tyle znajomości, co kiedyś?- spytałem się facetów. Spojrzeli po sobie, wymieniając spojrzenia: 
-Mamy!- kiwnęli zgodnie głowami. -Dla Ann wszystko.
 -Świetnie. Będę potrzebował paru rzeczy.- posłałem im mój popisowy uśmiech numer pięć. To się młoda zdziwi...

 Dwa dni później.

 Perspektywa Ann.

 Od jakiegoś czasu bolał mnie brzuch. I ogółem źle się czułam. To niejedzenie i ten cały stres chyba właśnie dają mi się we znaki. Psychicznie było znośnie. Powoli, małymi krokami zamykałam cały ból głęboko w sobie. W ten sposób chciałam uspokoić czujność chłopaków. Pilnują mnie dzień i noc. Muszę udawać, że wszystko jest okej, a w pewnym momencie uda mi się nawiać. I odreagować. Tylko tym razem znajdę takie miejsce, którego nikt inny nie zna. Na szczęście dla mnie, Daniel musiał wracać do kraju. Jeszcze jego mi tu brakowało. Naprawdę nie była mi na rękę jego wizyta. Za dużo o mnie wiedział. On i Radke są kopalnią wiedzy o moich wybrykach. Gdyby tylko się porozumieli i wymienili informacjami, mogłoby być... Niebezpiecznie. A ostatnie, o czym teraz marzę, to ich pogadanki.
Już i tak przez chwilę było groźnie, bo powiedzieli o wszystkim mojej matce. Ale chociaż na nią i jej zachowanie mogę liczyć. Nie przejęła się zbytnio. Nie wiem, czy tak bardzo ma mnie w dupie, czy po prostu nie zdaje sobie sprawy z tego, co ja tak właściwie zamierzałam odwalić. Co wciąż zamierzam... Ojczym podobno trochę się zmartwił. Zawsze za bardzo wczuwał się w swoją rolę. Tyle dobrze, że jest pod silnym wpływem matki i mają swoje życie i w ogóle. Chłopcy mocno się zdziwili ich reakcją. RJ wcale. Ja poczułam ulgę. No ale tak właściwie czym ona ma się przejąć? Zrzuciła obowiązek opieki nade mną na Jon'a i resztę i teraz może mieć wyjebane. Ma czyste sumienie. A jeśli coś odwalę to po prostu zacznie lamentować, jak to ona im zaufała, że się zatroszczą i że to wszystko ich wina. Typowe.
Moja matka była miła. I nawet troskliwa. Ale przy tym wszystkim sama miała trudne życie i stała się toksyczna. Nie dopuszcza do siebie opcji, że może to przez nią taka jestem. Pewnie nawet kocha mnie na swój dziwny sposób. Ale nigdy nie będzie matką roku.
 -Ann ja wiem, że cierpisz i tak dalej, ale skoro nie wychodzisz z domu, to może idź chociaż na balkon, złapać trochę słońca, coo?!- do sypialni wparował Ronnie.
 -Spierdalaj.- powiedziałam tylko, odwracając się plecami do niego. Wiem, że nie powinnam go tak traktować, ale nie chcę, żebyśmy się znowu zbliżyli. Wtedy od razu zauważy, że tylko udaję, że jest lepiej.
 -Chciałabyś. Już, wstawaj.- postawił mnie na podłodze. Przez te parę dni nie narzucał mi swojej obecności. Był porażająco obojętny. Jakby czekał na moją reakcję.
 -Powaliło cię?! Ja chcę spać! I być sama!- wściekłam się.
 -Fajnie. Zapewnię ci tą saaaamotność, ale wyjdź na słońce. Wyglądasz gorzej, niż trup. Jakby teraz zobaczył cię twój fotograf, to z miejsca by cię wywalił z roboty. I nie chcę być wredny, ale matura się zbliża. Podręczniki czekają.- uniósł brew. -No weź! Przynajmniej na chwilę zapomnisz!

 -Dobra! Tylko daj mi już święty spokój.- skapitulowałam. RJ uniósł ręce w obronnym geście i wycofał się z pokoju.
Otworzyłam szafę w poszukiwaniu mojego stroju kąpielowego. Na to założyłam szorty i podkoszulek. Nie wiem, jaka tam dokładnie jest pogoda. Złapałam książkę z polskiego i leniwym krokiem udałam się na balkon. Opadłam na leżak i udawałam, jak to się uczę. Tak naprawdę zastanawiałam się nad sobą. Nad tym wszystkim, co mnie spotkało. Ja serio już nie daję rady. Tyle razy powinnam już umrzeć, a mimo to żyję. Złośliwość losu.
 -Masz, żebyś się nie odwodniła. Już sobie idę.- Ronnie postawił na stoliku obok jakieś ciastka i sok. Troszczy się o mnie. A ja go ranię. Znowu. Pieprzona egoistka. Ale nie potrafię inaczej. No nie umiem. Nie wiem, jak mam reagować, gdy ktoś chce mi pomóc. Wszędzie węszę podstęp. RJ nigdy nie wymagał ode mnie czegoś niemożliwego. Okazywał mi uczucie, nie oczekując niczego w zamian. Więc dlaczego nie potrafię mu zaufać? Powinnam się leczyć. Psychiatrycznie. Spojrzałam na sok. Wyglądał apetycznie. No i chciało mi się pić. Westchnęłam cicho, nalewając go sobie do szklanki. Wyglądałam okropnie. Nie musiałam patrzeć w lustro. Brakowało mi witamin, tłuszczu, wszystkiego. Dobra. Dość! Lepiej o tym nie myśleć, chyba, że chcę się wpędzać w jeszcze większego doła. Muszę jakoś dotrwać do tej matury. A potem wyjadę. I będę robić to, co chcę. Właściwie to mogłabym zacząć już teraz, ale nie wiem, co przyniesie przyszłość. A mam jeszcze coś do udowodnienia moim starym "znajomym" i nauczycielom. Skreślili mnie sądząc, że nic mi w życiu nie wyjdzie. Rzeczywistość jednak wszystko zweryfikowała. Teraz jeszcze oni muszą się o tym dowiedzieć. Wróciłam do czytania podręcznika. Analiza wierszy, których zresztą nie rozumiem, jest tak fascynująca, że nie minęło 5 minut, a powieki same zaczęły mi opadać. A walić to! Mała drzemka nikomu jeszcze nie zaszkodziła. I tak ostatnio nie robię nic innego. Odłożyłam książkę, napiłam się soku, po czym ułożyłam wygodnie i chwilę później spałam, jak dziecko...

******

Henloł. Darujcie mi wszystkie błędy i literówki. Musiałam to od nowa zredagować. Czuję się zmęczona :D
Jeśli ktoś jeszcze nie wie, to ostatnio dodałam notkę, więc sobie cofnijcie i sobie poczytajcie.
Chciałabym napisać coś mądrego, o blogu, albo o grupie Asha, ale sobie daruję. On mnie stamtąd wyjebie. To kwestia czasu. Wierzcie mi. Zrobi mi taki prezent na urodziny. 100% pewności.
A w ogóle to niech ktoś mu powie, jakim prawem on pisze swoją autobiografię? Beze mnie? No błagam.
Znowu się zastanawiam, po co ja w ogóle zaczynałam to ff. Skoro tylko się wkurwiam ^_^
Buziaki i trzymajcie mnie, żeby nie polała się krew.
Aha, a jak znacie kogoś, kto czytał ten shit, to możecie go uświadomić o poście. Bo widzę, że blogspot umarł. Tylko nie Asha! Jemu nie mówcie, chciałabym trochę jeszcze pożyć...

piątek, 13 grudnia 2019

Mały News - czyli wspieramy (jak zawsze) Purdziaka!

NO CZEŚĆ!

Tak, tak, żyję. Może i nie tworzę (a bardzo bym chciała, możecie mi wierzyć na słowo), ale wciąż tu jestem i jakoś funkcjonuję.

Dziś przychodzę do Was wyjątkowo z małą notką. Do rzeczy.

Jak wiecie, Ash odszedł z BVB. O powodach teraz nie będę się rozpisywać, bo to nieważne.
W każdym razie nasza kochana Panda wydała singla. O tu jest.
Co sądzicie? Może ktoś chce się ze mną podzielić swoimi odczuciami?
Ale to nie wszystko. Po szybkim researchu (ah, przypomniały mi się stare czasy) okazuje się, że nasz kochany ćwok założył dziś grupę na fejsie :D
Nie wiem, w jaki sposób pokaże się Wam link, ale jakby coś, to się nazywa A Purdy Community https://www.facebook.com/groups/1190161021177205/?__tn__=HH-R
Ja, jako jego naczelny PRowiec, nie byłabym sobą, gdybym się tam nie dodała. No heloł, beze mnie to nie ma prawa bytu, umówmy się.
Wprawdzie regulamin jest srogi i nie mam co liczyć, że będę mogła mu posłać moją wersję Andley'a, ale i tak fajnie.
Żartuję oczywiście. Nigdy w życiu nie przyznałabym się do tego ff.
Chyba, żeby zażądać grube hajsy za ten fejm, jaki mu zrobiłam

No ale tak sobie pomyślałam, że fajnie by było, gdyby dużo czytelników bloga tam było i żeby koleś widział, że Polki dalej go lubią. Kto wie, może to by coś dało. A że wierzę, że jesteśmy wszystkie dojrzałe, to Wam o tym mówię. Nie twierdzę, że dowiecie się tam czegoś nowego, albo coś, ale no. Możemy się tam spotkać buhahah
No chyba, że on ma jakieś wtyki na fejsie i wie, że ja, to ja i mnie nienawidzi (dlatego mi się śni po nocach, jak mnie morduje) i nie zaakceptuje mojej prośby o dołączenie. Wszystko jest możliwe, moi Drodzy...

A tak poza tym, to wrzucę niedługo rozdział, o ile wcześniej się nie wykończę. Jest też taka opcja niestety.

Nie, nie jadę na koncert BVB, bo jak wiecie, od lat nie zgadzam się z pewnymi rzeczami, o których mówi Andy etc. Jego wokal też się pogorszył. No i jednak zawsze chciałam zobaczyć Purdziaka. To nie tak, że przestałam ich słuchać, ale koncert to nie jest już moje marzenie. Mam inne priorytety. Np. koncert Motionless In White :)

To co, jesteśmy dalej z nim?

piątek, 2 sierpnia 2019

Rozdział 79



Perspektywa Ann


Stałam wściekła na scenie, zastanawiając się, kogo zabić najpierw. RJ'a czy Ash'a. Dobrze wiedziałam, czego oczekuje ode mnie ten pierwszy. I wiedziałam też, że nie mam wyjścia. Jeśli nie chcę wywołać większej sensacji, niż już to się stało, to będę musiała to zrobić. Zaśpiewać z Radke. Nienawidziłam tego. Śpiewanie przypominało mi dawne czasy, które z całej siły próbowałam wymazać ze swojej pamięci. Ronnie miał tego świadomość, ale ciągle powtarzał, że od przeszłości nie da się odciąć. I w tym momencie boleśnie mi to udowodnił. Zagryzłam wargę, spoglądając w dół, na stojącego za barierką Ashley'a. Uśmiechał się do mnie pokrzepiająco. Kątem oka zauważyłam resztę BVB, która dołączyła do basisty. Z ciężkim westchnieniem przeniosłam wzrok na Ronnie'go. Uśmiechał się do mnie, ale jego oczy pozostawały czujne. Machnął delikatnie ręką i obok mnie pojawił się jakiś facet z mikroportem. W ciągu kilku sekund mi go założył i już po chwili stałam z mikrofonem w ręku i słuchawką w uchu. W duchu powtarzałam sobie, że wcale nie stoję przed kilkoma tysiącami ludzi.
Przypomniały mi się okoliczności pisania tej piosenki. Ronnie stracił większość kolegów przez powolne pogrążanie się w narkotykach. Starał się nad tym zapanować, ale nie pomagał mu wieczny konflikt z ojcem. Przy okazji rzuciła go dziewczyna. No i był coraz bardziej sławny. Ja sama czułam się podobnie. Olewana przez rodzinę, znienawidzona przez ludzi z mojego miasta. Samotna i niezrozumiana. Właściwie, to nie dużo się zmieniło. W tamtym czasie marzyłam o śmierci. Teraz także tego pragnę.
-Pewnie nie wiecie, ale ta dziewczyna dawno temu napisała i zaśpiewała ze mną, jedną z moich piosenek. Z czasów Escape The Fate. Oboje jesteśmy przywiązani do niej. Ja może nawet bardziej haha. -Ronnie zaśmiał się nerwowo, mówiąc do publiczności. Nie miałam zamiaru nawet patrzeć się w tamtą stronę. Wtedy ucieknę z wrzaskiem. -Dlatego moim marzeniem jest nasz wspólny duet. I mam nadzieję, że Ann mi w tym pomoże. -spojrzał na mnie niepewnie. Jak ja go nienawidzę. Pokręciłam bezradnie głową, poprawiając włosy, które uparcie wchodziły mi do oczu. Już widziałam te teksty na twitterze „Dziewczyna Purdy'ego próbuje zrobić karierę na jego nazwisku”. Aaaa dobra. Walić to. Już dawno się nie przejmuję takimi rzeczami, więc teraz też to oleję.
-Zobaczymy, kto lepiej zapamiętał tekst.- wyszczerzyłam się złośliwie w stronę Radke. Najpierw spojrzał na mnie zaskoczony, by następnie posłać mi promienny uśmiech. Nie sądził, że tak szybko pęknę. Muzyka zaczęła grać. Ścisnęłam mocniej mikrofon, próbując przypomnieć sobie, jak dokładnie to leciało. Trochę lat minęło.


”Hurtful words, From my enemies of the last five years, 
What's it like to die alone?” - Ronnie zaczął śpiewać. Teraz moja kolej.


„How does it feel when tears freeze, When you cry? 
The blood in your veins is twenty below „ - zamknęłam oczy, pozwalając wyrazom swobodnie wypłynąć z moich ust. Przy ostatnim wersie dołączył do mnie RJ, żebym szybko mogła zaczerpnąć powietrza i kontynuować:


„Sitting in this room playing Russian roulette,”

„Finger on the trigger to my dear Juliet,” - kontynuował Radke.

„Out from the window see her back drop silhouette,” - śpiewaliśmy teraz naprzemiennie.

„This blood on my hands is something I cannot forget,”


Otworzyłam oczy, patrząc tylko i wyłącznie na wokalistę FIR. Zapomniałam gdzie jesteśmy.
Liczyło się tylko to, że jesteśmy tutaj razem. Drugi raz refren zaśpiewaliśmy już wspólnie.

Z następną zwrotką zrobiliśmy tak, jak z pierwszą. Śpiewaliśmy, wymieniając się po wersie.


„So for now, take this down a notch, 
Crash my car through your window, 
Make sure you're still alive, 
Just in time to kill you,”


Po refrenie nastąpił mój ulubiony moment. Ronnie udający, że potrafi growlować.


„I can't take this (take) anymore
 I can't take this (take) anymore 
I can't take this (take) anymore (I cannot feel what you've done to me) 
I can't take this (take) anymore (What you've done to me)” 
„So for now, take this down a notch,
Crash my car through your window, (Window)”


Śpiewając ten fragment, podeszliśmy do siebie z RJ'em, żeby złapać się za dłonie i w tej pozycji dokończyć piosenkę. To były zarazem najdłuższe, jak i najkrótsze cztery minuty mojego życia. Muzyka się skończyła, a my usłyszeliśmy burzę oklasków. Dopiero w tym momencie odważyłam się spojrzeć w stronę publiki. Ale nie interesowali mnie fani. Szukałam tylko pięciu, konkretnych mężczyzn. Ich uśmiechy i radosne spojrzenia podniosły mnie na duchu. Za to jeden konkretny, napełnił dumą. Nie wiedziałam co o tym myśleć. To nie był pierwszy raz, gdy tak reaguję. Zamrugałam kilkukrotnie powiekami, wracając do rzeczywistości. Ronnie przytulił mnie, zadowolony jak nigdy, ukłoniłam się i wybiegłam ze sceny. Za kulisami oddałam sprzęt facetowi, który mi to zakładał i zbiegłam po schodkach. Pobiegłam przed siebie, szukając wolnej, pustej przestrzeni.

Gdy byłam wystarczająco daleko, stanęłam. Rozejrzałam się nerwowo po bokach, próbując nad sobą zapanować. Drżącą dłonią zasłoniłam sobie usta. To nie był dobry pomysł, ta piosenka. Wszystkie uczucia, które zamknęłam w najgłębszej szufladzie, na cztery spusty, wróciły. Ze zdwojoną siłą. Przymknęłam powieki, czując pod nimi gorące łzy. Nie chcę płakać. To nic nie daje. Pociągnęłam nosem, oplatając się rękami. W tym momencie poczułam, jak inne ramiona zamykają mnie w uścisku. Nie musiałam otwierać oczu, żeby wiedzieć, kto to. Odwróciłam się, wtulając się w klatkę Purdy'ego. W jego objęciach czułam się wyjątkowo bezpiecznie. Nigdy nic nie mówił. Nie pocieszał mnie na siłę. Wystarczył sam fakt, że jest obok. Czułam, jak uścisk trzymający mnie za gardło, maleje. Odetchnęłam z ulgą, stopniowo się rozluźniając. Ashley pocałował mnie w czubek głowy, głaszcząc mnie po plecach.
-Zawsze jesteś przy mnie, gdy tego potrzebuję.- wymruczałam z twarzą w jego podkoszulku.
-To tak, jak ty. Oboje jesteśmy sobie potrzebni.- westchnął cicho.
-Ale dlaczego?- odsunęłam się trochę, spoglądając mu w oczy.
-Nie wiem. Może tak musi być? Przeszkadza ci to?- dotknął palcem mojego policzka.
-Trochę. To znaczy, nie jestem przyzwyczajona, że istnieje ktoś, kto mnie... kto pomaga mi.- starałam się dobierać słowa tak, żeby nie zdradzić za dużo o tym, co czuję.
-Byłaś świetna, kociaku. Powinnaś częściej śpiewać. Choćby z nami, na próbach.- puścił mi oczko basista.
-Nie chcę. Nie lubię. Tyle czasu próbowałam zapomnieć. A Ronnie zniszczył moje starania w 4 minuty.- burknęłam rozdrażniona.
-Nie możesz tak całkiem zamykać się na przeszłość. Przecież zostawiłaś tam kawałek siebie.- zaprotestował.
-A kto mi zabroni?- rzuciłam mu wyzywające spojrzenie.
-Annie, błagam.- prychnął. Nic już nie powiedziałam. Naprawdę, jak tak można? Żeby jeden koleś budził we mnie tak samo pozytywne odczucia, jak i negatywne.
-Musimy wracać.- bąknęłam. Chciałam się odwrócić, ale Ash złapał mnie w pasie. Odgarnął mi włosy z twarzy, po czym chwycił za podbródek i pocałował leciutko w usta. Spojrzałam na niego zdezorientowana.
-Kiedyś nadejdzie taki dzień, że twoja złośliwość i sarkazm nie uratują cię. I to nastąpi szybciej, niż myślisz.- powiedział śmiertelnie poważnie, po czym chwycił moją dłoń i delikatnie pociągnął za sobą. On albo coś wie, albo coś kombinuje. Albo jedno i drugie. Błagam, niech ta trasa się już kończy.


Wróciliśmy do chłopaków, którzy zaczęli mi gratulować i sypać pochwałami. Uśmiechałam się delikatnie. Mam nadzieję, że są szczerzy. Ale właściwie, to jeszcze nigdy mnie nie zawiedli. Powinnam w końcu zebrać się w sobie i spróbować im zaufać. Tak bardziej. Tylko czy ja to potrafię?
-Noo Ann, to już wiem, kto będzie mi robić chórek za Ash'a. Ten ćwok wyje, a nie śpiewa.- Andy objął mnie ramieniem.
-Wal się! Ja przynajmniej nie udaję, że umiem growlować.- Purdy uniósł brew.
-Ale ja umiem.- Biersack wzruszył ramionami.
-UmiaŁEŚ. Kilka lat i tysiące paczek fajek temu. Teraz to charczenie dziadka z gruźlicą.- wyzłośliwił się mój prywatny panda. TFU! Ashley, oczywiście. Matko. Serio mi gorzej.
-Skończcie obaj. Serio, gorzej niż dzieci.- uspokoił ich Jinxx.
-Odezwał się ten dorosły. Tylko ty mnie tu rozumiesz, słoneczko.- Ash przyciągnął mnie do swojego boku. Byłam skołowana. Ja wiem, że nasze zachowanie już dawno wyszło ponad normy. Tylko nie wiem, co przeraża mnie bardziej. To, że sami z siebie traktujemy się, jakbyśmy byli parą, czy fakt, że podoba mi się to. Widziałam wzrok niektórych jego znajomych, czy starszych fanek i świadomość tego, że tylko ja mogę go bezkarnie pocałować czy przytulić, napawała mnie cholerną radością. Nigdy nie lubiłam się dzielić. Nawet jeśli to miałby być Purdy. Z moich głębokich rozmyślań wyrwało mnie uczucie gryzienia w szyję.
-Łaskoczesz!- roześmiałam się, odpychając lekko basistę.
-Raany. Weźcie skończcie. Czy wy za bardzo nie weszliście w rolę? Nic, tylko się miziacie.- powiedział z obrzydzeniem Jake.
-A co, zazdrościsz?- odbił piłeczkę mój pseudochłopak.
-Niby czego?- zmarszczył czoło gitarzysta.
-Noo może tego, że jesteś słomianym wdowcem, jak i reszta, a ja mam swoją dziewczynę obok siebie.- Ashley uniósł brew.
-”Swoją dziewczynę”?! Czy coś nas ominęło?- zdziwił się CC.
-Ohh, dobrze wiesz, o co mi chodzi. Nie musisz łapać mnie za słówka.- zirytował się Purdy.
-A szkoda. Już myślałem, że może coś do siebie poczuliście.- westchnął teatralnie. Spojrzeliśmy po sobie z Ashley'em, żeby zaraz wybuchnąć śmiechem.
-Taa, prędzej Jonathan dorobi się dzieci, niż ja zakocham.- mruknęłam.
-No ty może i tak, ale..- zaczął Andy, ale Ash przerwał mu w dość brutalny sposób:
-Ja pierdolę! Skończcie wreszcie ten temat! To już nawet nie jest zabawne. Warczymy na siebie, źle. Korzystamy z tego, że mamy do kogo się przytulić, jeszcze gorzej! No nie dogodzisz. Idę do busa, coś zjeść. Mała, idziesz ze mną?- spytał mnie.
-Właściwie, to już pora mojej przekąski.- wzruszyłam ramionami, po czym podążyłam za chłopakiem. 



Po drodze zatrzymało nas kilkunastu fanów, prosząc czy to o autograf, czy zdjęcie. Za każdym razem Purdy posyłał mi przepraszające spojrzenie. Nie miałam mu tego za złe. To jego praca. Wśród fanów był w swoim żywiole. Ta szczera radość w jego oczach... Ile ja bym dała, żeby wyglądał tak częściej. Jonathan twierdzi, że mam na niego dobry wpływ. Czy ja wiem... Raczej boi
się, że zostanie wywalony z zespołu. Owszem, jestem wiedźmą, ale nie mam aż takich mocy. A Ash ma za ciężki charakter i jest zbyt ukształtowany, żeby się zmienić. Przynajmniej w niektórych kwestiach. Tylko ja chyba nawet nie chcę, żeby on tak całkiem złagodniał. Nigdy w życiu tego nie powiem głośno, ale trochę, tak troszkę, kręci mnie ta jego gwałtowność i niedelikatność. I to, jak szybko potrafi się zmieniać. W jednej chwili czule mnie obejmuje, by sekundę później warczeć na wszystkich wokół. Ten facet zawsze będzie dla mnie zagadką.

Usiadłam przy stole w naszym tour busie. Po koncercie tutaj, jedziemy dalej w głąb Ameryki. Mimo wszystko będzie mi brakować tej dziczy. Miałam więcej metrów kwadratowych wolnej przestrzeni.
-To co? Sałatka owocowa?- Ash oparł się na łokciach o blat, spoglądając na mnie lekko nieobecnym spojrzeniem.
-Może być.- mruknęłam beznamiętnie. Był jeszcze jeden powód, dla którego nie chcę wracać do mieszkania w busie. Ashley. Będzie ciągle obok mnie. I na pewno zauważy, że coś jest nie halo. Nie dam rady udawać przez tyle godzin. Co ja mam robić?
-Cieszysz się, że jedziemy dalej?- próbował mnie zagadywać.
-Bardzo. Chcę, żeby ta trasa się wreszcie skończyła.- powiedziałam.
-Tak strasznie masz nas dość?- spojrzał na mnie uważnie.
-Nie. Po prostu potrzebuję trochę wolnego. No i muszę się przygotowywać do matury.- próbowałam jakoś wybrnąć.
-Faktycznie. To już niedługo. I jak ci idzie?- zaciekawił się, stawiając między nami miskę z sałatką.
-Może zdam. Najgorzej chyba będzie z matmy.- wzruszyłam ramionami. Tak. Niedługo stąd wyjadę, żeby napisać te głupie egzaminy. A co potem? Pewnie ruszę w świat. A chłopaki dostaną innego menadżera.
-Właściwie, też chciałbym mieć jakiś urlop. Odpocząć od fanów, od tego wszystkiego.- westchnął basista.
-To znaczy? Nie podoba ci się Los Angeles?- zmarszczyłam czoło. Ashley chciałby wyjechać?
-Jest okej. Ale w ostatnich latach... Wiesz, za dużo się wydarzyło. I te niemiłe wspomnienia, póki co, przeważają.- spojrzał na mnie.
-Może trzeba stworzyć okazję do tych dobrych?- uniosłam brew.
-I kto to mówi. A co, jesteś chętna?- zaśmiał się miękko.
-Mooże.- mruknęłam.
-Co? Serio? Ale... jak?- Ash wyprostował się gwałtownie z wymalowanym zaskoczeniem na twarzy.
-Nie wiem. To znaczy... Lubię cię. I zawsze dobrze się z tobą bawię, do czego nienawidzę się przyznawać. Nie chcę, żebyś był smutny.- powiedziałam z trudem. Jak ja nie znoszę się przed kimkolwiek choć trochę otwierać.
-Lubisz mnie. Nie, że coś, ale dobrze się czujesz?- jego wzrok zmienił się na podejrzliwy.
-Dobrze to pojęcie względne. Korzystaj, że jestem szczera.- zauważyłam zgryźliwie.
-Okej. To jak wrócimy do domu, to coś się wymyśli. Tylko nie waż się zmienić zdania.- pogroził mi żartobliwie palcem. W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam. Dokończyliśmy sałatkę i tak siedzieliśmy sobie w ciszy. Nie była męcząca. Ash zamyślił się, jednocześnie bawiąc się pierścionkiem znajdującym się na moim serdecznym palcu. Ja prawie leżałam na stole, oparta na drugiej ręce. Było tak... Normalnie. Niestety wszystko co dobre, szybko się kończy...


Jakiś czas później.


Było źle. Bardzo źle. Nie wyrabiałam nerwowo i nie umiałam sobie z tym poradzić. Czułam wewnętrzny niepokój. To nie była pustka. Życie mnie przerastało. Codziennie walczyłam sama ze sobą, szukając powodu do wstania z łóżka. Nic mnie nie cieszyło. Kompletnie nic. Bolało mnie całe ciało. Drażniło światło. Czas mijał mi na wgapianiu się w ścianę. Ale nie umiałam sobie z tym poradzić. Dziś jednak musiałam udać się do wytwórni. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.
Wyglądałam żałośnie. Rozczesałam splątane włosy, próbując zignorować chęć płaczu. Jeszcze tylko trochę. Wytrzymam. Dam radę.
Złapałam torbę i wyszłam z domu, udając się na parking. Tylko dziś, a potem biorę urlop i wyjeżdżam na mini wakacje do innego miasta. Może tam odzyskam równowagę psychiczną. Jadąc wyjątkowo zgodnie z przepisami, dojechałam do pracy. Zostawiłam wniosek urlopowy na biurku Jonathan'a, z dopiskiem, że wyślę mu pocztówkę. Miałam przed sobą wizję kilkunastu dni bez zespołu. I bez Ash'a. W ostatnim czasie coś się zmieniło. We mnie. Przyłapałam się na tym, że szukam go wzrokiem, że moje ciało spina się na jego dotyk. Że onieśmiela mnie każdy jego najmniejszy, czuły gest, spojrzenie. Nie chciałam tego. Nie chciałam nic czuć. A muszę wytrzymać jeszcze kilka miesięcy. To dlatego, że nie mam chłopaka. Każdy, nawet ktoś taki, jak ja, ma swoje potrzeby. Nie chodzi mi tu o seks, ale o bliskość. Lubiłam zdobywać. A potem porzucać. Zawsze stawiałam sobie, pozornie nieosiągalne cele. Ta adrenalina, gdy krok po kroku zbliżałam się do końca, gdy facet połykał haczyk, to było uczucie nie do opisania. Nie mogłam się ścigać, nie mogłam boksować, więc to była moja jedyna rozrywka. A teraz... Cóż, Ashley działał tak, jak i ja. Może miał inny cel, ale wszystko kończyło się tak samo. Nienawidzę, gdy ktoś robi tak samo. No nie znoszę. Ale teraz wyjadę, może kogoś poznam. Albo przynajmniej odpocznę i trochę się zabawię.

Odetchnęłam głęboko, uśmiechając się w myślach. Nie poddam się tak łatwo. Usiadłam przy biurku, pisząc maila do chłopaków. Nie wiedzieli, że planuję wakacje i bardzo dobrze. Zaraz by marudzili, albo co gorsza, chcieli mnie kontrolować. Nie ma mowy. Kliknęłam „enter”, gdy rozdzwonił się mój telefon.
-Haaaalo.- burknęłam. Nie miałam czasu na pierdoły.
-Też się cieszę, że cię słyszę. I co tam?- po drugiej stronie rozbrzmiał radosny głos RJ'a.
-Nic. Sprzątam dokumenty i się zbieram do domu.- wzruszyłam ramionami.
-Ooo to widzimy się wieczorem?- ucieszył się.
-Niestety nie. Jadę na wakacje.- zgrzytnęłam zębami.
-Wakacje?!?! I czemu nic mi nie powiedziałaś?!- oburzył się. Wiedziałam, że tak będzie...
-Bo to miała być niespodzianka. A w ogóle, to ile ja mam lat, żeby się spowiadać? Dorosła jestem.- wytknęłam mu.
-Ale to nie zmienia faktu, że mogłaś coś wspomnieć.- strzelił fochem Radke.
-Oooj tam. Wyślę ci pocztówkę. I kupię ci coś. Pasuje?- próbowałam go udobruchać.
-To może chociaż powiedz, gdzie jedziesz?- spytał.
-Miami. Zawsze chciałam zobaczyć, jak tam jest.
-Pff. To przywieź mi piasku w słoiku. Tam jest podobno ładniejszy.- powiedział Ronald.
-Tam? No chyba, że nie. Ale okej. Zobaczę. A teraz muszę już kończyć. Papa.- uśmiechnęłam się sztucznie.
-No paa. Będę tęsknił.- po tych słowach, rozłączyłam się. Czy ja będę tęsknić, to się okaże. Muszę się jeszcze spakować, ale to nigdy nie zajmowało mi dużo czasu.


Kilka godzin później.


Zadowolona z siebie, jak nigdy, patrzyłam na efekty mojej pracy. Byłam w domu i zrobiłam wszystko to, co sobie wcześniej założyłam. Wyprałam wszystkie ciuchy, posprzątałam mieszkanie i nawet powiesiłam czyste zasłonki. To już dużo, jak na mnie. Co najdziwniejsze, nie zastanowiło mnie to, dlaczego mam nagle taki dobry humor. Odkąd pamiętam, nie był to za dobry znak. Tak było i tym razem. Odkładałam płyty, gdy zadzwoniła komórka. Złapałam ją i nie patrząc na wyświetlacz, odebrałam.
-Tak?
-Ania? Jestem w Los Angeles. Musimy się spotkać. I to jak najszybciej.- ten głos... Rozpoznałabym go o każdej porze dnia i nocy.
-Co się stało?- zamarłam.
-Bądź za godzinę w kawiarni „GreenCafe”. Do zobaczenia.- odłożył słuchawkę, zanim zdążyłam coś powiedzieć. To nie będzie miłe spotkanie...


Dwa dni później


Perspektywa Jinxx'a.


Siedzieliśmy w studio, pakując sprzęt. Nas też czekały wakacje. Byliśmy trochę obrażeni na Ann, że nic nam nie powiedziała, ale pewnie przejdzie nam, jak tylko wróci. Na nią nie da się gniewać. Śmiałem się właśnie z kolejnej fascynującej historii opowiadanej przez CC'ego, gdy do naszego pokoju wpadł, jak burza, Radke.
-Gdzie jest Ann?!- krzyknął, hamując gwałtownie.
-No na wakacjach, a gdzie ma być?- zdziwił się Andy.
-Nie pojechała na żadne wakacje! Kiedy z nią gadaliście?- spojrzał na nas z paniką w oczach.
-Jak to, nie pojechała?- w progu stanął Jonathan.
-Normalnie! Sprawdziłem, nie wsiadła do samolotu.- jąkał się RJ.
-Ale chwila, moment. Może pojechała autem? Albo czymś?- uniósł brew Ash.
-Ronnie, co się dzieje?- spytał powoli Jon. Jego ton głosu postawił nas na baczność. Był... dziwny. O co tu, do kurwy, chodzi?!

-Annie przedwczoraj z kimś się spotkała. I od tamtej pory nie daje znaku życia.- powiedział grobowym głosem Ron. Spojrzeliśmy na siebie, jak na idiotów.
-Z kim?! Skąd to wiesz? I skąd wiesz, że ten ktoś jej czegoś nie zrobił?!- do chłopaka podszedł Andy i złapał go za koszulkę, pod szyją. -Ronnie, co ty pierdolisz?!
-Bo... Bo wiem to od niego. Jej trener z Polski tu przyjechał. Zadzwonił do mnie, bo podobno ich spotkanie było... burzliwe.- sapnął Radke.
-Telefon. Daj mi jego numer.- wycedziłem. Jon wymienił się spojrzeniami z wokalistą Falling In Reverse. Dlaczego nagle zacząłem się bać?


Kilka godzin później.


Umówiliśmy się z Daniel'em, bo tak ma na imię były trener Ann, w naszym domu.
-Siądź w końcu, a nie chodzisz w kółko!- CC objechał Radke.
-Jak mam siedzieć, kiedy nie wiem, co dzieje się z młodą?!- warknął.
-Uspokój się. Póki co, nic nie wiemy. Ann nie jest aż tak głupia. Na pewno jest bezpieczna.- próbował opanować go Jonathan Stevens.
-Ktoś dzwoni do drzwi.- poderwał się Jake. Spojrzałem na Ash'a. Był blady, jak ściana. I niech on nam wmawia, że ma ją w dupie...
-Przyjechałem najszybciej, jak się da.- do salonu wkroczył obcy mężczyzna. 

-Jestem Daniel. Znaleźliście ją?!
-Nie. Możesz nam powiedzieć, o co tu chodzi?! Miała jechać na wakacje, a okazuje się, że nie dość, że nie pojechała, to nie daje żadnego znaku życia!- podniósł głos Andy.
-Kurwa. Przyjechałem do LA, bo musiałem się z nią spotkać. Musiałem jej coś powiedzieć. Osobiście.- westchnął, przeczesując ręką włosy.
-Co takiego?- odezwał się w końcu Purdy.
-Ania... Ona... Będąc w Polsce miała swoją sparing-partnerkę. W pewnym momencie były ze sobą dość blisko. Ale potem... Pokłóciły się. Ta jej koleżanka, Wiktoria, zakochała się. Jej wybrankiem był idiota, jakich mało. Ania o tym wiedziała, bo tak jakby... Ohh, no poderwała go, a potem rzuciła. Czuła, że w ten sposób on się mści. Że chce zrobić z jej koleżanką to samo, co ona z nim. Tłumaczyła to Wiktorii, ale ona była ślepa i głucha. Myślała, że jak jest starsza o te dwa lata, to niby mądrzejsza. Oczywiście skończyło się tak, jak Ania przypuszczała. Ten koleś rzucił Wiktorię. Tylko zdążył jeszcze ją zapłodnić. Zwiał i słuch o nim zaginął. Może to i dobrze, bo gdybym go spotkał, to urwałbym mu jaja. Koleżanka Ani po tym wszystkim się załamała. Ania próbowała ją
pocieszać, ale sama przeszła załamanie nerwowe i najpierw musiała dojść do ładu ze sobą. Wiktoria straciła ciążę. Annie chciała jej pomóc, wesprzeć, ale ta nie chciała. Wyjechała do innego miasta i kontakt się urwał. Ann przyjechała tutaj. Prosiła mnie jeszcze, żebym spróbował ją znaleźć. Szukałem i szukałem i w końcu się udało. Nie mówiłem tego Ann, ale Wiktoria była w strasznym stanie. Po tym wszystkim, co przeszła, zatraciła się w prochach. Próbowałem z nią pogadać, pomóc, ale zupełnie nie kontaktowała. Na drugi dzień po naszym spotkaniu, zabiła się. Przedawkowała. Ja... Musiałem o tym powiedzieć Ann. Dlatego tu przyjechałem. Wiedziałem, ile dla niej znaczyła. I bałem się, jak na to zareaguje.- wydusił z siebie Daniel.
-O ja pierdolę.- wymsknęło mi się. Resztę zamurowało.
-Chwila. Ona nigdy nie mówiła o żadnej koleżance.- otrząsnął się Ash.
-Już dawno ze sobą nie rozmawiały. Ale Wiktoria zawsze była dla Ann w pewnym stopniu wzorem. Wspierała ją, gdy małej nie szło. I powtarzała, że będzie lepiej. To od niej Ann nauczyła się, jak być silną.- wyjaśnił koleś.
-Okej. Spotkaliście się. Powiedziałeś jej wszystko i co?! Jak ona zareagowała?- drążył Jonathan.
-Właśnie ciężko powiedzieć. Była w szoku, to na pewno. Ale potem powiedziała, że musi to przetrawić i że wróci za pół godziny. I nie wróciła. Dzwoniłem, ale nie odbiera.- Daniel rozłożył szeroko ręce.
-Ale to nie znaczy, że zrobiła coś głupiego.- wtrącił Andy.
-Nie macie o niczym pojęcia. To nie była jej typowa reakcja. Wiem, do czego jest zdolna. I jak reaguje w nerwowych sytuacjach.- warknął jej trener.
-Mamy pojęcie!- krzyknął Ronnie. -Mamy.
-Naprawdę? To nie muszę mówić, co teraz może się dziać.- uniósł brew. Ron i Jonathan spojrzeli po sobie, wymieniając przerażone spojrzenia.
-Wy chyba nie myślicie, że...- zaczął Ash, ale nie skończył.
-Trzeba ją znaleźć. I to już.- zawyrokował Jon...
**********
Rany, jakie to jest żenujące. Zapamiętałam, że lepiej pisałam, no ale cóż.