czwartek, 5 marca 2020

Rozdział 82


Perspektywa Ann

Byliśmy już na Hawajach trzeci dzień. "Urlop" mijał nam na spacerach brzegiem oceanu, opalaniu się, rozmowach o niczym i... Właśnie. Na byciu parą. Nie, nie chodziliśmy za rączkę, jak zakochane gołąbeczki. Ale nie stroniliśmy też od pocałunków. I innych tego typu rzeczy. Ashley znał coraz więcej fragmentów mojego ciała. Zagłębienie przy lewym łokciu, znamię na łopatce. Ja za to poznałam każdy jego tatuaż i wiążącą się z nim historię. Opowiadaliśmy sobie przeróżne rzeczy, te milsze i te mniej. Dowiedziałam się, jak radził sobie bez rodziców, a on, jak ja bez RJ'a. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że między nami nawiązała się nić porozumienia. Innego niż do tej pory. Wcześniej było pewnego rodzaju zrozumienie. A teraz, chyba przyjaźń. Wprawdzie nie było to tak silne, jak uczucie pomiędzy mną, a Radke, ale chyba powoli do tego zmierzało. Niespecjalnie mnie to cieszyło, bo podskórnie czułam, że niedługo cała ta ściema z umową i moim "wywaleniem" z roboty się wyda. A wtedy cała nasza przyjaźń runie, jak domek z kart. Dlatego korzystałam z chwili. Bo potem nic nie będzie już takie, jak kiedyś...
 -Ziemia do wiewiórki! Gdzie odpłynęłaś?- wzdrygnęłam się, na widok ręki tuż przed moją twarzą. Ash machał nią, prawie wsadzając mi palec do oka.
 -Gdzieś na bezludną wyspę.- powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy.
 -Masz mnie obok, a chcesz na bezludną wyspę?! Weź. Jak możesz.- Purdy zrobił naburmuszoną minę, odsuwając się na drugi koniec kanapy.
 -Taaak. Fochnij się, jak małe dziecko.- prychnęłam.
 -I właśnie, że się fochnę! Bo wciąż jestem dzieckiem! Wiek to tylko liczba, ważne jest to, na ile się czujemy. A ja WIEM, że mam 20 lat.- burknął zły.
 -Serio? Po twoim zachowaniu wnioskowałam, że z 5.- wzięłam do ręki jeden z moich podręczników. Matura za pasem, a ja dalej nic nie umiem. Super.
 -Wiedźma.- wysyczał spomiędzy zaciśniętych zębów.
 -To ja. Idź mi zrób herbatki.- olałam jego fochy.
 -Nie. Jestem obrażony.- nie odpuszczał.
 -Ale co ma jedno do drugiego? No juuuuż. Pić mi się chce, po tym twoim dopieprzonym czymś, co zrobiłeś na obiad.
 -Było mnie nie popychać, to bym tyle nie wsypał.
 -Było się nie rozwalać w całej kuchni, tylko podać mi, co chciałam, a w ogóle bym do ciebie nie podchodziła.
 -A może ja właśnie chciałem, żebyś podeszła?- odparł.
 -To mogłeś...- zaczęłam, ale przerwałam, bo dotarł do mnie ton jego głosu. -Jezu, jesteś niemożliwy.
 -Po prostu potrzebuję czułości.- jęknął rozdzierająco, zabierając mi książkę i układając głowę na moim brzuchu.
 -To idź na dziwki.- burknęłam, miziając go po głowie.
 -Dziwki są od seksu. A ja chcę czułości.- podkreślił.
 -Od kiedy ty przedkładasz jakieś miziania i przytulasy, nad seks?- zdziwiłam się.
 -Czepiasz się. Jak się nie ma co się lubi, to no. Korzystam na tyle, ile mogę. Bardziej w lewo.- poinstruował mnie, jednocześnie mnie wkurwiając.
 -Ashley.- powiedziałam ostrzegawczo chłodnym tonem.
 -Wrgwwrewg.- wyburczał coś w moją koszulkę. Westchnęłam tylko, próbując nad sobą zapanować. Pamiętaj Anka. Kiedyś się zemścisz. Za wszystko.
 -Gdzie jest laptop?- zmieniłam temat.
 -W sypialni. Ale po co ci? Tu masz wszystko, co trzeba, czyli mnie.- basista wyszczerzył się do mnie. Rzuciłam mu tylko pobłażliwe spojrzenie.
 -Pozwolisz, że tego nie skomentuję. Chcę pogadać z Ronnie'm.- zrzuciłam z siebie chłopaka, próbując wstać. Ash nic już nie powiedział, za to wyłożył się bardziej na kanapie.

Przeszłam do sypialni, szukając wzrokiem jego laptopa. Mojego oczywiście nie wziął. Chwilę później siedziałam na materacu, próbując zalogować się do komunikatora. Oczywiście gdy potrzebuję tego ćwoka, to go nie ma. Jak wrócimy do LA, to osobiście nakopię mu do tej wielkiej dupy.
Już miałam powyłączać wszystko, gdy laptop zaczął wydawać z siebie dźwięki. Przychodzące połączenie wideo. Boris. Przygryzłam wargę, zastanawiając się, co zrobić. Ostatecznie odebrałam, bo co mi szkodzi?
 -Ann! No w końcu! Od kilku dni się do ciebie dobijam! Bezskutecznie!- wrzasnął mój kochany fotograf. Nie widziałam go całego, ale mogłam się domyślić, jak macha teraz rękami na wszystkie strony.
 -Co jest?- spytałam znudzona.
 -Podobno jesteś na Hawajach.- fotograf w sekundę zmienił ton swojego głosu.
 -No podobno. I co z tego?- wyczuwam, że coś ode mnie chce.
 -To się cudownie składa.- zaklaskał w dłonie. Aha. Wiedziałam, że nie dzwoni spytać o moje zdrowie.
-Bo widzisz, dzwonili do mnie z zaprzyjaźnionej agencji, czy nie mam jakiejś wolnej modelki w pobliżu, bo ich się rozchorowała. Jakaś grypa, czy coś. W każdym razie nie umie stać w miejscu dłużej niż minutę.
 -Chwila! Mam wakacje. Urlop. Odpoczywam. Nie przyjechałam tu po to, żeby mieć kolejną sesję!- warknęłam.
 -Ohh bez przesady. To szybka robota. Jedno popołudnie. Niecałe. Jesteś profesjonalistką, to tym bardziej szybko pójdzie.- próbował mnie wziąć pod włos.
 -Boris, ciebie już całkiem pogięło! Nawet gdybym chciała, a nie chcę brać w tym udziału, to i tak nie wyglądam twarzowo. Zresztą, sam widzisz. Jestem kompletnie wyczerpana i żaden make up tego nie zakryje.- chwyciłam się ostatniego argumentu, jaki mi przyszedł do głowy.
 -Ależ to żaden problem. Nie uwierzysz, ale twój ulubiony salon urody ma filię na tej samej wyspie, gdzie jesteś ty.- uśmiechnął się promiennie swoim mocno wybielonym uśmiechem. Zbyt mocno. Ta biel waliła zawsze po oczach.
 -Masz rację. Nie uwierzę.- warknęłam, czując jak grunt usuwa mi się spod nóg. To jest niemożliwe. Filia? Na Hawajach? Nie było innych wysp?!
 -To jak? Mam powiedzieć, że się zgadzasz?- Boris spojrzał na mnie z ogromną nadzieją w oczach.
 -Zastanowię się. Najpierw muszę sama ocenić ten salon urody. I chcę potrójną stawkę, jak już! Ostatecznie mam wolne.- burknęłam, zastanawiając się, jak to zakomunikować Ash'owi. Wkurzy się. To pewne.
 -Okej! Daj mi znać do wieczora. To paa.- zanim zdążyłam się odezwać, fotograf zakończył połączenie. Podrapałam się po głowie. Dobra. Przecież Purdy mnie nie zje. Co najwyżej ugryzie...

 Zeskoczyłam z łóżka, pędząc z powrotem do basisty.
 -Ashleeey?- spytałam milutkim głosikiem.
 -Namyśliłaś się i jednak to mnie kochasz najbardziej?- powiedział, z nosem w telefonie.
 -Niee. To znaczy tak. To znaczy... Niedługo to może być całkiem możliwe.- machnęłam ręką.
 -Czyli?- zmarszczył brwi, wreszcie przenosząc swoją uwagę na mnie.
 -Myślę, że mogłabym cię kochać najbardziej ze wszystkich ludzi, jakich mam wokół. Ale musisz się bardziej postarać.- uśmiechnęłam się w duchu szatańsko.
 -Ruda, co ty kombinujesz?- Ash złapał mnie za nadgarstek, pociągając na swoje kolana.
 -O co ty mnie podejrzewasz?- udałam oburzenie.
 -Ja nie podejrzewam. Ja cię znam. Więc?
 -Ohh. Po prostu dzwonił Boris iii...- zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć.
 -Nie ma mowy! Nigdzie nie wracamy! Mam w dupie jakieś sesje.- pokręcił gwałtownie głową.
 -Wyluzuj. Oczywiście, że nigdzie nie wracamy. Ale sesja jest tutaj.- pokazałam palcem, żeby głupek nie miał wątpliwości.
 -Na Hawajach?- zdziwił się, a ja przewróciłam oczami. Czy ja naprawdę mówię w innym języku?
-Kto normalny robi tu sesję?
 -W tej branży nie ma ludzi normalnych. Jeszcze nie dałam mu jednoznacznej odpowiedzi. Najpierw chciałabym odwiedzić jedno miejsce. Pojedziesz ze mną?- uśmiechnęłam się przymilnie.
 -Dokąd?- zmrużył oczy.
 -Zobaczysz. No zgódź się. Taka tam, mała wycieczka. Będzie fajnie.- zaczęłam go przekonywać.
 -Czemu ci nie wierzę?- uniósł brew.
 -Nie mam pojęcia. Jakoś ja zawsze daję się namawiać na twoje dziwne pomysły. Mój dziwny nie jest.- broniłam się.
 -To się jeszcze okaże.
 -Ooo, czyli się zgadzasz? Super. To wstawaj! Nie ma czasu do stracenia.- zaczęłam spychać chłopaka z kanapy. Będzie ciekawie...

 Perspektywa Andy'ego

 Od kilku dni chodziłem jakiś struty. Sam nie wiem czemu, ale wszystko mnie denerwowało. A raczej wszyscy. To znaczy, ludzie wkurwiają mnie codziennie, ale ostatnio jakoś bardziej. Każdy próbuje mnie sprowokować. To smutne. Juliet jest gdzieś na północy kraju, Ann na Hawajach z Ash'em, Radke w Las Vegas... A ja zostałem tu sam, jak palec! Wprawdzie są jeszcze chłopaki, ale oni mnie nie kochają! I w ogóle nie rozumieją mojej potrzeby przytulania. Czuję się taaaki samotny. Nikt mnie nie wspiera... Zaraz wychodzi nowy film o Batmanie, a ja nawet nie mam z kim iść. Samemu chujowo. Ehh. I co ja mam teraz zrobić? Wszedłem do naszego pokoju w wytwórni. Gdzieś w innej części budynku, Jake i Jinxx kombinowali coś ze swoimi gitarami. W sumie powinienem chyba tworzyć nowe teksty, ale jakoś niespecjalnie mam na to ochotę. Odpaliłem więc papierosa, wykładając się bardziej na kanapie. Taaak. Tego było mi potrzeba. Cisza i spok...
 -Biersack! Co ty odwalasz?- nie zdążyłem nawet dokończyć myśli, a nad sobą usłyszałem głos mojego koooochanego szefa. Stevens zawsze pojawia się wtedy, gdy nie powinien.
 -Siedzę.- burknąłem, przewracając oczami.
 -Nie przewracaj na mnie oczami!- warknął Jonathan. Ja jebię. Skąd on wie, co ja robię, jak jest za mną?! Magik jakiś, czy co? W suuumie, to by pasowało. Ann to wiedźma. Są tacy sami. Tak samo wkurwiający. Tylko rudej boję się bardziej...
 -A ty na mnie nie warcz! Nic nie zrobiłem!- "w przeciwieństwie do ciebie" dodałem w myślach.
 -No właśnie! Nic nie zrobiłeś. A powinieneś pracować.- Jonathan nie odpuszczał.
 -Ja pierdolę, nie mam 5 lat! Wiem, co mam robić, więc nie traktuj mnie jak dziecka!- czułem rosnącą irytację.
 -Ale ty się właśnie tak zachowujesz. Co ja na to poradzę?- Stevens westchnął i podszedł do kanapy obok, siadając na niej.
 -Myślałby by kto, że tak bardzo się o mnie martwisz.- prychnąłem.
 -Owszem, martwię. O was wszystkich. Codziennie. O zespół, o was, o Ann, nawet kurwa o Ronnie'go się martwię, żeby tylko nic nie odpierdolił i nie skrzywdził Ann!- Jon patrzył teraz na mnie zły.
 -O właśnie! O Ann i jej psychikę to się martwisz, a o Ash'a to już nie?- zaśmiałem się gorzko.
 -Andrew, o co ci chodzi, tak naprawdę? Bo dobrze wiesz, że Purdy i jego problemy są dla mnie ważne.- Stevens przyglądał mi się teraz uważnie. Ale przecież nie mogę...
 -Mi? O nic. Nieważne już.- burknąłem, gasząc energicznie papierosa.
 -Czyżby? Najpierw zaczynasz robić mi wyrzuty, a potem nagle chcesz kończyć temat? Nie masz bladego pojęcia, co musiałem zrobić, żeby pomóc Ann, czy Ashley'owi.- syknął. W tym momencie straciłem cierpliwość.
 -Dobrze wiem, co zrobiłeś!- krzyknąłem. -Myślałeś, że się nie dowiem, że razem z Ann okłamaliście mojego przyjaciela?
 -Kto ci powiedział?!- Jonathan wstał, zbliżając się do mnie.
 -Już od dawna coś mi nie grało. W końcu Ann musiała mi wyjawić prawdę.- przyznałem, w myślach przywołując nie tak dawne wspomnienie...

 retrospekcja

 Znowu posprzeczałem się z Juliet. I znowu to ja sprowokowałem kłótnię. Naprawdę tego nie chciałem, ale zamiast ugryźć się w język musiałem rzucić parę słów za dużo... No dobra, paręnaście. Boję się, że Juju w końcu będzie miała dość moich humorków i mnie rzuci. Muszę ją jakoś przeprosić. I naprawić to wszystko. Tylko jak? Jezu, nawet nie mam kogo spytać o radę. Jinxx'a nie ma, Jake się z Ellą nie kłóci, a rady Comy... Cóż. Nie są zbyt trafne. Przecież nie spytam też Ash'a, bo nawet wiem, co mi powie. Że mam być twardy i się nie poniżać przed jakąś babą. Nawet jeśli to miłość mojego życia. Świetnie po prostu. Czyli zostaje mi Ann. Wprawdzie nie jestem pewien, czy ona ma jakiekolwiek pojęcie o związkach, ale nie mam żadnej innej opcji. Wstałem więc energicznie i skierowałem się prosto do jej pokoju. Z daleka widziałem, że drzwi są uchylone, dlatego nie siląc się na pukanie, wszedłem do środka. Ann jednak tu nie było. Już miałem wychodzić, gdy usłyszałem jej głos z balkonu. Rozmawiała z kimś przez telefon. Chciałem jej dać znać, że tu jestem, ale w połowie drogi się zatrzymałem. Obgadywała z kimś Purdy'ego. No proszę. Niby nie powinienem podsłuchiwać, ale jakoś nie umiałem zrobić żadnego kroku. Dlatego tylko nadstawiłem uszu. Najwyżej mnie udusi.
 -Słuchaj, z Ashley'em jest już całkiem nieźle. Może powinnam mu powiedzieć?- głos Ann był pełen napięcia. Nie za bardzo rozumiałem o co chodzi, ale czułem, że to nie jest zwykłe babskie plotkowanie. -Wiem. WIEM! Ale Jon, zrozum, jeśli on nie dowie się tego ode mnie, znienawidzi mnie. Zresztą i tak mnie znienawidzi... Ja pierdolę Stevens, ty serio nie widzisz, że mamy problem, czy tylko udajesz?! Postaw się na jego miejscu! Chciałbyś, żeby twój manager i jego zastępczyni knuli przeciwko tobie? No chciałbyś?... Właśnie. Przecież jak on się dowie, że nikt nie miał zamiaru wywalić ani mnie, ani jego, to mnie zabije! A jak dotrze do niego, że ja też go okłamywałam, nie tylko ty, to znienawidzi mnie do końca życia...
 -Że co?- szepnąłem do siebie. Jak to, nikt nie chciał go wywalić? To po co ten związek? Ta cała ustawka? Co oni odpierdolili? To niemożliwe. Ann nie oszukałaby Ashley'a. Jon może, ale nie Ann... Zrobiłem krok w stronę balkonu, żeby lepiej słyszeć.
 -Łatwo ci mówić! To co, mam milczeć? Dalej ściemniać? Nie mam już siły, Jonathan. Nie chcę. Nie chcę go okłamywać. On mi zaczął ufać! Boże, co myśmy zrobili... Musimy to jakoś odkręcić, rozumiesz? Nie obchodzi mnie to! On nie zasłużył na takie coś. Albo coś wymyślisz, Jonathan, albo sama mu to powiem. Na razie.- ruda skończyła rozmowę, po czym odwróciła się gwałtownie i zobaczyła mnie. Nasze zszokowane spojrzenia się skrzyżowały. Próbowałem coś z siebie wydusić, ale nie umiałem zebrać myśli.
 -Ja...- chciałem coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Co tu się do cholery, właśnie stało?
 -Andy? Co ty tu robisz? Dużo słyszałeś?- Annie zarzucała mnie pytaniami, patrząc na mnie przerażona.
 -Chyba... Wszystko.- wydukałem. Stałem jak kołek, nie mogąc się ruszyć. W mojej głowie panował totalny chaos.
 -O cholera.- wyszeptała, opierając się o framugę okna. -Ja... Posłuchaj! Cokolwiek usłyszałeś, to nie tak! Mogę to wszystko wyjaśnić.
 -To nie tak?! A niby kurwa jak?!?! Ann, co ty odpierdoliłaś? Jak mogłaś? W ogóle... Nie. Ann, no po prostu nie!- paraliż ustąpił teraz mojej narastającej wściekłości. Nie wierzyłem w to, co usłyszałem. No nie mogę tego pojąć! -Chcesz mi powiedzieć, że wcale nie okłamujesz Ash'a? I to od samego początku?
 -Nie! A przynajmniej nie od początku. Gdyby nie to, że wyjątkowo połączyłam fakty, do dziś nie wiedziałabym, że to wszystko jest ustawione. Andrew błagam cię, wysłuchaj mnie!- Ann spojrzała na mnie przerażona. A potem zaczęła mówić. Od początku opowiedziała mi wszystko. A na koniec wymusiła na mnie obietnicę, że będę milczał jak grób. Dla dobra wszystkich...

 koniec retrospekcji

 -Nie waż się nikomu tego powtarzać, rozumiesz?! Nikt nie może się dowiedzieć. Zwłaszcza Purdy!- Jonathan całkowicie stracił kontrolę nad sobą.
 -Jesteś głupi, jeśli myślisz, że to przed nim ukryjecie! Powinien znać prawdę!- nie odpuszczałem.
 -Słuchaj, to był jedyny sposób, żeby przestał pić. Gdyby był inny, lepszy, to na pewno nie wplątałbym w to Ann. Dobrze o tym wiesz!- mierzyliśmy się teraz na spojrzenia. Wiedziałem, że jest w tym trochę racji, ale nie potrafiłem odpuścić.
 -I tak uważam, że powinien wiedzieć.- burknąłem.
 -Naprawdę? To proszę bardzo, droga wolna! Idź i mu powiedz, że cała ta akcja ze zwolnieniem Ann za jego ekscesy, była ustawiona! No dalej!!! Tylko pamiętaj, że ty też w tym siedzisz odkąd o tym wiesz. Ty też to ukrywasz!- wysyczał Jon, na koniec przewiercając mnie wściekłym wzrokiem.
 -To prawda? Okłamaliście Ash'a?- naszą kłótnię przerwał wzburzony głos dobiegający od strony drzwi. Spojrzałem w tamtą stronę i zamarłem. W progu stała reszta BVB. I sądząc po ich minach, słyszeli WSZYSTKO.
 -O kurwa.- zdołałem tylko wyszeptać...

 Perspektywa Ann

 Stałam z Ashley'em, przed znajomym budynkiem. Dokładnie taki sam znajdował się w centrum Los Angeles. Szczerze? Jakoś mnie to nie cieszy, bo to oznacza, że jednak będę musiała zrobić tą durną sesję.
 -Salon piękności?! Seeerio? I po to wyciągałaś mnie z domu? Jak chciałaś masażu, to trzeba było powiedzieć, sam bym ci zrobił.- Purdy burczał obrażony, lustrując otoczenie.
 -Masaż nie polega na macaniu.- wytknęłam mu, przekopując swoją torebkę, w poszukiwaniu portfela.
 -Macanko to przyjemny dodatek, dla masażysty.- wyszczerzył się obleśnie, na co pokręciłam tylko głową. Ten człowiek jest niereformowalny. Weszłam do środka, ciągnąc za sobą biednego basistę. Jeszcze nie wiedział, co tak naprawdę go czeka... Podeszłam do lady, za którą siedziała jakaś brunetka i położyłam jej przed nosem moją kartę stałego klienta.
 -Dzień dobry. Potrzebuję poddać się kilku zabiegom i to już. Mam nadzieję, że znajdziecie dla mnie czas?- uśmiechnęłam się promiennie do babki, dając jej do zrozumienia, że nie może mi odmówić.
 -Sekundkę, sprawdzę czy pani karta jest aktywna i ile osób mamy zapisanych na dziś.- rejestratorka odwzajemniła mój sztuczny uśmiech, sięgając po plastikową dyskietkę. Byłam pewna, że to, co zobaczy po wprowadzeniu moich danych, spodoba jej się. W końcu od dłuższego czasu zostawiałam w ich sieci kolosalne kwoty. Moja karta miała już status złotej, co oznaczało, że należało mnie traktować lepiej niż resztę. Firma nie chciała tracić takich klientów, bo to dzięki nim biznes się kręcił. 
-Ile mamy tu siedzieć?- usłyszałam nad uchem teatralny jęk Purdy'ego.
 -Tyle, ile będzie trzeba.- odpowiedziałam zmęczona. Serio, on jest czasem gorszy niż dziecko.
 -Pani karta dalej działa, za chwileczkę ktoś z obsługi się państwem zajmie. Tymczasem, czy mogę zaproponować szklankę wody?- wtrąciła się babka. Wiedziałam, że tak będzie. Wystarczyło jej pomachać kartą przed nosem.
 -Dziękuję. Macie może jakąś ulotkę? Słyszałam, że wprowadziliście nowe usługi.- spytałam, śmiejąc się w duchu. Parę sekund później przeglądałam już folder gabinetu. Ominęłam dział kobiecy, od razu szukając czegoś dla mężczyzn. Nie chciałam, żeby Ash marudził mi nad głową, a jedynym sposobem, żeby się zamknął, to zajęcie go czymś. I nawet wiem czym...
 Po dwóch minutach czekania podeszły do nas dwie młode kobiety, które miały się mną zająć. Zresztą, nie tylko mną.... Szybko ustaliłyśmy, co będą ze mną robić, po czym nasz wzrok spoczął na Ashley'u, który siedział teraz z zawiasem na twarzy.
 -Panu proponuję masaż twarzy z dodatkiem kilku kosmetyków regenerujących, oraz masaż pleców i przedramion.- odezwała się jedna z dziewczyn. Ochoczo jej przytaknęłam, uśmiechając się lekko do Purdy'ego. Dopiero w tym momencie ten ćwok ogarnął, że mówimy o nim.
 -Chwila! Że ja?! Że mi? Nie ma mowy!- wyprostował się gwałtownie.
 -Ależ przecież nie będziesz nic mówił.- machnęłam ręką.
 -Nie! Ann, nie! Nie chcę żeby ktokolwiek się nade mną znęcał!- oburzał się.
 -Nie histeryzuj. Przecież już korzystałeś z usług kosmetyczek.- pomasowałam się po skroni. Naprawdę łudziłam się, że zgodzi się dużo łatwiej?
 -JA?!?! Niby kiedy?- prychnął.
 -Chcesz mi powiedzieć, że takie idealne brwi masz z natury? I pierwszą depilację klaty też sam sobie przeprowadziłeś?- rzuciłam mu pobłażliwe spojrzenie.
 -Ale to zupełnie coś innego!- pisnął.
 -Owszem. To, co tu ci proponujemy, w przeciwieństwie do tych zabiegów, które wymieniłam, będzie bezbolesne i przyjemne. Poza tym, ostatnio zauważyłam parę zmarszczek na twojej idealnej buźce.- powiedziałam złośliwie.
 -Zmarszczki?! GDZIE?!- Ash rzucił się do lustra, robiąc miny i szukając niewidocznych kreseczek. Szybko kiwnęłam ręką do towarzyszących nam dziewczyn. Niech mi trochę pomogą!
 -Ohh, pańska dziewczyna ma rację. To znaczy, zwykli ludzie tego nie widzą, ale wprawne oko już pewne rzeczy wychwyci. To najlepszy moment na takie zabiegi, póki zmarszczki jeszcze nie są widoczne. Poza tym, gdy osiągnie pan magiczną trzydziestkę, to już nic panu nie pomoże. Przede wszystkim zapobiegać!- jedna z kobiet podeszła do niego z poważną miną. Z całej siły próbowałam zachować powagę, choć w środku trzęsłam się ze śmiechu. Nie ma to jak wmówić zakochanemu w sobie kolesiowi, że się starzeje.
 -Sam widzisz Ashley. To fachowcy! Korzystaj, że cię zabrałam ze sobą do sprawdzonego salonu i nie marudź.- westchnęłam ciężko.
 -Dobra. Ale chcę wiedzieć co dokładnie będą mi robić.- Purdy splótł ramiona, mordując mnie wzrokiem.
 -Jak już mówiłyśmy, nic takiego. Masaż relaksacyjny, mooooże jakaś minimalna ilość kremu pobudzająca włókna kolagenowe w skórze. Naprawdę, po wszystkim będzie pan, co najwyżej, jeszcze bardziej męski.- odezwała się druga laska. Dobre są. Mi by przez gardło nie przeszło takie kłamstwo, jakim jest męskość Ashley'a.
 -I na pewno nie będzie bolało?- zmierzył nas podejrzliwym wzrokiem. Ja pierdzielę. Ten koleś mnie osłabia. Ile on ma lat?!
 -Ashley, pozwól na sekundkę!- wstałam gwałtownie, łapiąc basistę za ramię i odciągając na bok. Rzuciłam mu zimne spojrzenie i wyszeptałam: -Serio?!
 -No co? Chcę się tylko upewnić.- wzruszył ramionami.
 -Nie, to cię nie będzie bolało. Za to, jak ci przywalę w twarz, to wtedy poznasz nowe znaczenie słowa „ból”.- warknęłam.
 -Już zaczynasz? Już? Widać, że ci lepiej. A byłaś taka milutka.- Purdy westchnął.
 -Chyba w twoich snach!- prychnęłam. -To, że cię nie wyzywam, ani nie biję, ani nie grożę, wcale nie oznacza, że nie robię tego w myślach.
 -No wiesz co?!- basista aż się zapowietrzył, przy okazji nabierając lekkiej czerwieni na twarzy. Ojeeeeej.
 -Wiem. A teraz rusz swoje szanowne cztery litery, bo ja nie zamierzam marnować tutaj całego dnia!- popchnęłam go w stronę obsługi. Naprawdę, ja jestem w stanie wiele zrozumieć. Ale ten człowiek mnie czasem przerasta. Nie patrząc już więcej na niego, grzecznie skierowałam się za kobietą, która miała doprowadzić mój wygląd do ładu. Szkoda, że nie ma żadnych zabiegów na wnętrze i duszę. Wykupiłabym cały pakiet...

 Perspektywa Jonathan'a

 Zawsze uważałem, że cisza jest zbawiennym uczuciem. Można dzięki niej poczuć coś, co zwykle przytłumione jest wszechobecnym chaosem. Ale nie dziś. Teraz ta grobowa cisza była przekleństwem i aż świdrowała mi w uszach. 4/5 BVB siedziało naprzeciwko mnie. Z czego trzech z nich, zabijało mnie wzrokiem. Nie mam im tego za złe. Zrobiłem coś strasznego. Kompletnie niezgodnego z moimi zasadami moralnymi. Bo wbrew pozorom, ja też je posiadam. Niestety show biznes tego nie lubi. Jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz wyzbyć się zahamowań. Inaczej cię zniszczą...
 -Wiem co myślicie.- westchnąłem ciężko, wpatrując się w dywan. Swoją drogą, przydałby się nowy, bo ten zaraz wyda ostatnie tchnienie. -Nie oczekuję, że się ze mną zgodzicie. Ale możecie mi wierzyć, nigdy bym tego nie zrobił, gdybym nie musiał.
 -Jonathan, to po prostu... Ehh, no co ja mam ci powiedzieć? Jestem wściekły. Nie potrafię tego zrozumieć. Jak mogłeś?- Jeremy ledwo panował nad emocjami.
 -Nie chciałem! Wiem, że to żadne wytłumaczenie, ale taka jest prawda. Okłamanie Ashley'a było konieczne. Wszyscy dobrze wiemy, że gdyby chodziło tylko o jego zwolnienie, nie przejąłby się tym.
-Dlaczego tak myślisz? Może akurat to by go otrzeźwiło.- CC patrzył na mnie z bólem w oczach.
 -Christian naprawdę w to wierzysz? Wszyscy znamy Purdy'ego. I wiemy w jakim stanie była jego psychika. Groźba wywalenia nie sprawiłaby, że przestałby pić. Zalewałby się w trupa dalej. Aż w końcu naprawdę szefostwo by go wyrzuciło. A wtedy... Cóż, wiemy co byłoby dalej.- wzruszyłem ramionami.
 -Jon ma trochę racji.- odezwał się nagle Biersack.
 -Co?! Ty go bronisz?!- oburzył się Jake.
 -Nie! Ale do cholery, ruszcie trochę głową! Ash naprawdę miałby w dupie to, że go wywalą. Pogubił się. Widzieliście, że przestał angażować się podczas prób. O koncertach nie wspomnę. To była tylko kwestia czasu, aż zupełnie się stoczy.- wyjaśniał Andy.
 -I co z tego?! Gdy dowie się, że go okłamaliście, że Ann go okłamała, załamie się. Totalnie.- Pitts nie odpuszczał.
 -Dobra, dość!- podniosłem głos, próbując trochę opanować sytuację. -Słuchajcie. Zdaję sobie sprawę z tego, co zrobiłem. To tylko i wyłącznie moja wina. Nie mieszajmy w to Ann, okej? Ona nie wiedziała. Nie miała wiedzieć. Inaczej nigdy by się na to nie zgodziła. Pod żadnym pozorem. A ja nie umiałbym jej przekonać. Domyśliła się dopiero po jakimś czasie. Ale było już za późno, żeby to odkręcić. To od samego początku był tylko mój pomysł. I jeśli Ash jakimś cudem się dowie... Niech wini tylko mnie. A nie ją, czy.... was. Bo wy też już wiecie. I jeszcze przez jakiś czas będziecie musieli go okłamywać...
 -ŻE CO?! Mamy to wciąż przed nim ukrywać?! Mowy nie ma!- Jeremy ryknął na mnie tak głośno, aż wszyscy wstrzymali oddech. No tak. Ferguson nigdy nie krzyczał. Był oazą spokoju. Dopóki się go nie wkurzyło, co jednak nikt nie potrafił dokonać. Do teraz.
 -Tylko przez jakiś czas, obiecuję. Musimy się upewnić, że jest w wystarczająco dobrym stanie, żeby to udźwignąć. I zrozumieć.- westchnąłem, sam nie wierząc w to, co mówię. Zrozumieć. No pewnie. Oczywiście, że da sobie wytłumaczyć, że to było dla jego dobra, a na koniec jeszcze podziękuje Ann za wsparcie. Na pewno... Stevens, nie oszukuj się. Chłopaki patrzyli na mnie, jakby myśleli dokładnie to, co ja. Nie ma szans. Ashley się wścieknie. A potem zapewne upije. Albo zrobi jeszcze coś głupszego.
Tylko nie wiedział o jednym. Mianowicie sponsorzy naprawdę się im przyglądali. I naprawdę nie pochwalali zachowania basisty. Nie. Nie wyrzuciliby go z zespołu. Po prostu by się wycofali. A bez ich pieniędzy BVB długo by nie pociągnęło. Jednak ja naprawdę nie zrobiłem tego dla kasy. Martwiłem się. O zdrowie Purdy'ego. O stan psychiczny reszty, jeśli coś by sobie zrobił. O ich bliskich. O ludzi, którzy utrzymują rodziny dzięki BVB.
 Ale wtedy pojawiła się Ann. Oczywiście nieprzypadkowo. Od dawna miałem ją na oku. Musiałem ją pilnować, bo była nieobliczalna. W tamtym czasie jeszcze bardziej, niż zwykle. Więc sprowadziłem ją do Los Angeles, żeby łatwiej ją kontrolować. Przydzielając ją do pracy z Brides'ami nie przewidziałem jednak, że wywrze takie wrażenie na basiście. I z wzajemnością. Ich dziwna więź, którą zauważyłem już na samym początku, spadła mi wręcz z nieba. Wiedziałem, że Ann skupiając się na pracy, trochę się ogarnie, chociaż na chwilę. Potrzebowałem jeszcze tylko bodźca dla Ashley'a. I wtedy na to wpadłem. Na genialny i zarazem najgorszy pomysł w moim życiu. Robiąc z nich parę na pokaz, zmusiłem tę dwójkę do współpracy, krycia siebie i pilnowania. Ann nie odstępując basisty na krok, nie pozwalała mu na picie i zabawy do rana. Ashley, będąc ciągle z Ann, odwracał jej uwagę od destrukcyjnych myśli i stopniowo próbował przebić jej mur. Żeby przetrwać ten czas musieli połączyć siły i wesprzeć się. Pomagali sobie nawzajem*, nie zdając sobie z tego sprawy. Byli dla siebie lekarstwem. Tylko potrzeba czasu, żeby zadziałało...

 ***** 
*Wiecie, jak zaczynałam pisać ten badziew, to ta nazwa bloga bardzo mi pasowała. Taka ładna klamra itp. Ale ten debil mi to wszystko popsuł, nadużywając tego sformułowania na swojej grupie. Pff. powinnam tą nazwę zarejestrować, albo coś... A co do rozdziału, to pisałam go baaardzo dawno temu, ale wciąż uważam, że Jonathan to mój ziom♥

środa, 25 grudnia 2019

Rozdział 81


Obudził mnie przeciąg. Szkoda. Tak fajnie mi się spało. Sięgnęłam ręką po koszulkę, która znowu podjechała mi do góry, odsłaniając brzuch. Jednak jej nie znalazłam. Otworzyłam oczy, lustrując swój ubiór. Byłam tylko w stroju kąpielowym. Kiedy zdążyłam się rozebrać? Omiotłam wzrokiem pokój, szukając czegoś do przykrycia. Serce zaczęło mi walić, jak szalone, gdy uświadomiłam sobie, że to nie moja sypialnia. Ani dom Ronnie'go. Ani żadne inne miejsce, w którym już kiedyś byłam. Usiadłam gwałtownie na ogromnym łóżku, dostrzegając jakąś męską, białą koszulę. Szybko ją na siebie założyłam, po czym niepewnie wstałam. Uważnie się rozglądając, wyszłam z pokoju, idąc w głąb domu. Właściwie, miałam do wyboru tylko jeden kierunek. Gdzie ja, do cholery, jestem?!
 Znalazłam się w ogromnym salonie, urządzonym w jasnych kolorach. Bieli i beżu. Ohyda. Jedna ściana domu była w całości przeszklona. Za nią znajdował się jakiś taras. Skierowałam się tam. Ten cały taras był wielki. Dużo większy niż salon. A na jego środku był basen, w którym ktoś pływał. Podeszłam bliżej czując, jak serce podchodzi mi do gardła. Gdy rozpoznałam postać, aż oparłam się bezsilnie o ścianę. Ja go kiedyś zabiję. I to będzie nawet dziś. Jak najwolniej się dało (musiałam przecież ochłonąć), podeszłam bliżej basenu.
-Oo śpiąca królewna już wstała?- uśmiechnął się do mnie radośnie Purdy. Zaraz mu ten głupi uśmieszek zejdzie z twarzy!
-Możesz mi powiedzieć co tu się, do cholery, dzieje?!- warknęłam.
-No co? Chciałaś odpocząć i zapomnieć. Więc ci to załatwiliśmy.- wzruszył niewinnie ramionami.
-Aha. A ty jesteś tu w roli mojej niańki?- uniosłam brew.
-Nie. Jako sympatyczne towarzystwo.
-Suuuper. Gdzie my w ogóle jesteśmy?- rozejrzałam się.
-W domu znajomego.
-Ashley!- moja cierpliwość była na wykończeniu.
-Noo dobra. Na wyspie.- przyznał niechętnie.
-Purdy bo zaraz ci przywalę!!!!- podniosłam głos.
-Okej, okej. Jesteśmy na Hawajach. Zadowolona?- spojrzał na mnie z wyrzutem.
-GDZIE?!!?!?! Ale... Jak? Jakim cudem? Przecież dopiero co, usnęłam na balkonie. A teraz jestem... tu?!- z wrażenia aż zakręciło mi się w głowie.
-Eem... Właściwie, to to wczoraj było. Może lepiej usiądź, co?- mruknął Ash. Opadłam na ziemię przy basenie.
-Jak mi NATYCHMIAST nie powiesz, jak się tu znaleźliśmy, to przysięgam, że cię zabiję.- rzuciłam mu zabójcze spojrzenie. Naprawdę nie wiele mi już brakuje, żeby zacząć mordować.
-Nie jestem pewien, czy chcesz to usłyszeć, ale skoro nalegasz...

retrospekcja.

-To jaki jest twój plan?- najwyższy chłopak w ekipie spojrzał zaciekawiony na basistę swojego zespołu.
-Załatwić jej wakacje.- rzucił mężczyzna, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Tak. Już widzę, jak chętnie gdzieś jedzie. Ba, wychodzi z pokoju.- prychnął Ronald Radke.
-I tu jest zadanie dla ciebie. Masz ją namówić, na wyjście, gdziekolwiek.- wzruszył ramionami Purdy.
-No okej. Wyjdzie. I co dalej?- powątpiewał Christian.
-Dalej? Ronnie da jej do picia sok. A w nim pigułki nasenne.
-Powaliło cię?! Chcesz ją uśpić?!- Jeremy aż wstał ze swojego miejsca.
-A masz lepszy pomysł? Dzięki temu będziemy mogli ją w spokoju zapakować do auta. A potem do samolotu. Dlatego Jonathan, dalej masz swój prywatny odrzutowiec?- teraz Ashley zwrócił się do Stevens'a.
-No mam... Czeeekaj. To jest niegłupie! Gdzie chcesz ją zabrać?- zaciekawił się mężczyzna.
-Na Hawaje. Mam tam do dyspozycji niewielki dom. Cisza, spokój. Żadnych dziennikarzy i piękne słońce. Czy może być lepiej?- uśmiechnął się chłopak.
-Ty jesteś chory. Przecież to najzwyklejsze porwanie. Zresztą, już raz to zrobiłeś, tak jakby.-
pokręcił głową Jake.
-Oj tam. Od razu porwanie. To dla jej dobra. Powinniście się cieszyć. Zabieram wam problem.
-Ann nie jest żadnym problemem.- zaprotestował Ronnie.
-Ale jej zachowanie już tak. A ty, jak i reszta nie umiecie sobie z tym poradzić. Ja dam radę. Ale muszę być z nią sam. Żeby miała poczucie, że nikt inny jej nie uratuje z tych męczarni, jakim jest moje towarzystwo.- Ash mówił to takim tonem, jakby nie chodziło o niego.
-Purdy ma rację. Nie mamy wyjścia. Ona MUSI wrócić do jakiejś równowagi. Przecież niedługo ma maturę. Potem będziemy się martwić o konsekwencje.- powiedział pewnie Jon.
-Tak. Robimy to dla jej dobra. Kiedyś to zrozumie.- podłapał Andy. Reszta spojrzała na siebie niepewnie.
-Ona mnie zabije.- jęknął głucho RJ.
-Nie martw się. Ja idę na pierwszy ogień.- poklepał go po plecach Ashley.
-Pocieszające. Miejmy nadzieję, że tam jej się coś odwidzi. Inaczej już możemy zacząć kopać sobie groby.- wszyscy zrobili zbolałe miny. Tylko Ash był uśmiechnięty. Wiedział, co ma robić. Nie miał jednak pojęcia, że ktoś intensywnie się mu przygląda. I analizuje. A gdy ten człowiek w końcu zaczyna myśleć, zwykle dochodzi do sedna sprawy. Miał przenikliwy umysł, zawsze stawał po stronie dobra, niczym Batman. Tym razem też tak będzie. Tylko co tutaj jest dobre, a co złe? To właśnie odkryje on...

koniec retrospekcji

-Ja naprawdę cię zabiję.- powiedziałam słabo, wykładając się cała na ziemi.
-Poczekaj do powrotu.- mruknął pod nosem Purdy, jednak na tyle głośno, że usłyszałam.
-Wkurwiasz mnie!- wysyczałam, po czym obciągnęłam w dół koszulę. W tym momencie coś do mnie dotarło. -Ty mnie rozebrałeś! Zboczeniec!
-Przecież masz na sobie kostium, tak? No. Więc już nie wymyślaj. Powinnaś się cieszyć. Dostarczam ci ciągle rozrywki.- burknął obrażony.
-Idiota! W ogóle która godzina i od kiedy tu jesteśmy, no i w ogóle jaki mamy dzień?- zarzuciłam go pytaniami.
-Jest 9 rano. Jesteśmy tu od wczorajszego wieczora. W południe wypiłaś sok, potem spakowaliśmy ci trochę rzeczy i książek, wsadziliśmy do auta. Po południu wylecieliśmy z LA. Lot trwał jakieś 4,5 godziny. Tam się na chwilę przebudziłaś, bo chciało ci się pić, ale tego nie pamiętasz. Dostałaś drugą dawkę pigułek. Uprzedzam, konsultowałem się z lekarzem. Potem znaleźliśmy się tutaj i spałaś całą noc.- wyjaśnił. Jeśli jeszcze jakoś się trzymałam, tak teraz kompletnie się załamałam.
-Czemu ty mi to robisz?! Nie możesz mnie zostawić w spokoju?- wyjęczałam.
-Dla twojego dobra. Przecież ty nie chcesz, żebym cię zostawił.- powiedział pobłażliwie. I miał rację. Miał w sobie coś takiego, że nie umiałam na dłuższą metę bez tego funkcjonować. Właśnie za to go nienawidzę. Albo próbuję... Odetchnęłam głęboko, wystawiając twarz do słońca. Przysunęłam się bliżej krawędzi basenu, zanurzając łydki w wodzie. Chciałam, naprawdę chciałam odpocząć. Przestać myśleć w kółko o jednym. Ale gdy tylko zamykałam oczy, widziałam jej twarz. Twarz dziewczyny, która była dla mnie praktycznie wzorem. Wika mimo swojej nerwowości i naiwności jako jedna z nielicznych umiała zamienić moją sportową złość w wolę walki. To dzięki niej nie rzuciłam boksu w cholerę, zaraz po pierwszej porażce. Mimo, że od dawna nie miałyśmy kontaktu, dużo jej zawdzięczam. Poświęciła dla mnie sporo, po to by wyjąć ze mnie najlepsze cechy. Może gdybym wtedy z nią pogadała, zamiast robić aferę o tego dupka...
-Jesteś bardzo zła?- z rozmyślań wyrwał mnie głos Ash'a i coś zimnego na udzie. Kreślił delikatnie palcem wzorek na mojej nodze. Spojrzałam na niego, uczciwie się zastanawiając.
-Nie potrafię. Cokolwiek robisz, chciałabym się wściec, ale nie umiem.- pokręciłam głową.
-Czyli nie urwiesz mi głowy, jak porwę cię raz jeszcze.- złapał mnie delikatnie w pasie i wciągnął do wody.
-Ashley nie! Ja nie chcę przeżywać tego znowu!- zaprotestowałam.
-Ale hej. Teraz nie jesteśmy w oceanie, tylko w basenie.- zaśmiał się, ciągnąc mnie bardziej na
środek. Złapałam go mocno za szyję.
-To nie jest zabawne.- rozglądałam się przerażona na boki.
-Nie musisz się bać. Prędzej sam się utopię, niż pozwolę na to tobie.- pogłaskał mnie po policzku.
-Nie rób tak.- zaprotestowałam.
-Jaaak?- zmrużył oczy, zjeżdżając dłonią niżej, na obojczyk.
-Właśnie tak.- syknęłam, czując delikatny dotyk jego palców. Nie znoszę go.
-Nawet nie wiesz, jak podoba mi się to, jak twoje ciało reaguje na takie coś. A przecież jeszcze nic nie robię.- powiedział zamyślony.
-I nawet nie próbuj!- ostrzegłam go.
-Dlaczego? Przecież to nic takiego. Już kiedyś o tym rozmawialiśmy.- spojrzał na mnie tym swoim wzrokiem. Dlaczego nie mogłam tu przyjechać np. z Jinxx'em? No czeeeemu?
-No i co. Nie chcę.- pokręciłam głową.
-Nie chcesz czego?- dalej mnie dręczył, wodząc dłonią po mojej talii.
-Dobrze wiesz czego. Nie chcę, żebyś... Żebyś mnie dotykał.- musiałby być głuchy, żeby nie słyszeć wahania w moim głosie, a mimo to, naiwnie się łudziłam, że da mi spokój. Jednak Purdy miał inny plan.
-Chcesz.- wyszeptał w moje usta, po czym niespodziewanie mnie pocałował. Próbowałam odwrócić głowę, ale przytrzymał mnie za podbródek. Gdybyśmy byli w domu, albo gdziekolwiek, obezwładniłabym go jednym ruchem. Ale byliśmy w wodzie. A niczego na świecie nie boję się tak bardzo, jak wody.
-Ash proszę cię.- próbowałam z innej strony.
-Możesz mnie prosić o wiele, ale nie o to, żebym przestał. Podobasz mi się. I dobrze o tym wiesz.- powiedział poważnie.
-To nie zmienia faktu, że nie powinniśmy się tak zachowywać. Jak... Jak para.- wydusiłam z siebie.
-Ale przecież my nią jesteśmy. Choć raz nie okłamuj samej siebie, że ci się to nie podoba, kiedy twoje ciało mówi co innego.- stwierdził, po czym na powrót wpił się w moje usta. Z każdą chwilą mój opór malał. W głowie miałam jeden, wielki mętlik, więc wyłączyłam myślenie. Pieprzyć to! Purdy zauważył zmianę we mnie, bo uśmiechnął się lekko, wciąż nie odrywając się ode mnie. Dopiero po chwili pozwolił mi złapać oddech. Zamrugałam kilkukrotnie, trochę zdezorientowana.
-Opleć mnie nogami w pasie.- mówiąc to, basista uniósł mnie, jakbym nic nie ważyła. Objęłam go mocniej za szyję, a on tymczasem skierował się do drabinki. Wyszedł z wody i postawił mnie bezpiecznie na ziemi. Byłam totalnie skołowana. Wszystko docierało do mnie z opóźnieniem. Za to obecność Ash'a mój organizm rejestrował perfekcyjnie. Poczułam coś miękkiego w dotyku na ramionach. Okazało się, że zostałam opatulona ręcznikiem. Purdy poprawił mi włosy, wyciskając je przy okazji, po czym lekko naparł na mnie swoim ciałem, zmuszając do cofnięcia się.
-Co robisz?- spytałam.
-Zmiana scenerii.- przytulił mnie, wciąż mnie popychając.
-Ale po co?- zmarszczyłam brwi.
-No chyba nie myślisz, że będę się z tobą całował na poważnie, na środku basenu.- przejechał ustami po mojej szczęce.
-To nie całowaliśmy się na poważnie?- zdziwiłam się.
-Nie kociaku. Poza tym, chodzi o jeszcze coś innego.- znaleźliśmy się w salonie.
-Czyli?- zaczynałam się powoli irytować. Nie znoszę, jak tak mówi. Tym tonem. Zawsze potem dzieje się coś, co nie do końca mi odpowiada.
-Daję ci wybór. Jeśli teraz cię pocałuję i mnie nie odepchniesz, to znaczy, że godzisz się, żeby cały nasz pobyt tutaj, tak wyglądał. Jeśli teraz się wycofasz, zrozumiem i odpuszczę. Decyzja należy do ciebie, Ann.- powiedział śmiertelnie poważnym tonem, patrząc na mnie zagadkowo. W mojej głowie rozpoczęła się prawdziwa burza. Rozum cały czas podpowiadał mi, że to nie skończy się dobrze dla nikogo. Jednak coś w głębi mnie chciało tego. Reakcji ciała nawet nie brałam pod uwagę, bo jeśli miałabym na to patrzeć, to już dawno idąc za jego głosem rzuciłabym się na Ash'a i go... wykorzystała, delikatnie mówiąc. Purdy cierpliwie czekał, nie naciskając na mnie. Jednak w jego oczach, gdzieś na samym dnie widziałam iskierki nadziei. Przypomniały mi się słowa
Jonathan'a, że mam nad basistą władzę. Nie prosiłam o to. Ale dopiero teraz to do mnie dotarło. Że ode mnie zależy, co będzie dalej.
-To jest chore.- westchnęłam cicho. Ashley zaczął powoli się zbliżać, a moje myślenie tylko przyspieszyło. A jedynym sposobem na zapanowaniem nad tym, było zastosowanie się do odwiecznej rady RJ'a. Nie myśleć. Już wiedziałam, jak to się skończy, ale miałam to w dupie. Kompletnie olewając mój mózg, o ile takowy mam, ułożyłam ręce na nagiej klatce piersiowej chłopaka. Spojrzał na moje ręce, po czym przeniósł wzrok na moją twarz i już nie bawiąc się w żadne podchody, pocałował mnie mocno. Jednak tym razem na dolnej wardze poczułam jego język. Od dawna nie pragnęłam pocałunku tak bardzo jak w tej chwili, więc uchyliłam usta, pozwalając Ash'owi pogłębić go. Podniósł mnie na tzw. „pannę młodą” i skierował się do sypialni. Poczułam, jak upadam na materac, jednak zanim zdążyłam się w jakikolwiek sposób poprawić, Ashley wisiał nade mną, kontynuując pocałunki. Podobało mi się to, więc nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby protestować. Poczułam jego usta na szyi, a potem lekkie zasysanie skóry. Jedną rękę włożył pod koszulę, głaszcząc mój brzuch. Westchnęłam cicho. Nienawidzę go za to, że wie, co mi się podoba. Ale jednocześnie to takie przyjemne. Wplotłam palce w jego włosy, bawiąc się nimi. Moje ciało płonęło i błagało o więcej. Przez głowę przewinęła mi się myśl, że powinnam przyhamować, zanim zabrniemy za daleko, ale szybko zdusiłam ją w zarodku. Liczyło się tylko to, co czuję. Ashley całował mnie teraz po dekolcie, wodząc dłonią po moim boku. Następnie znowu przywarł do moich ust, a ja z chęcią oddawałam każdy pocałunek. Czułam się cudownie, więc nie rozumiałam, dlaczego nagle przestał. On tylko uśmiechnął się delikatnie do mnie, kładąc się obok i przyciągając mnie do siebie. Okeeej...
-Czemu przestałeś?- spytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
-Powiedzmy, że nie byłem przygotowany na to, że... będziesz tak chętna.- powoli dobierał słowa, nie chcąc mnie urazić. Wiedziałam, co miał na myśli. -Nie chciałem stracić całkowicie kontroli nad sobą, bo potem obydwoje byśmy żałowali.
-Ja też się tego nie spodziewałam. Ani po sobie, ani po tobie.- powiedziałam zamyślona.
-Ale podobało ci się, tak?- uniósł mój podbródek, żeby spojrzeć badawczo w oczy.
-Podobało. I wcale się z tego nie cieszę.- mruknęłam.
-A ja bardzo.- uśmiechnął się, zadowolony z siebie. Złapał za guzik mojej koszuli, odpinając go.
-Co ty robisz?- próbowałam odepchnąć jego dłonie.
-Trzeba to ściągnąć. Bo jesteś cała mokra.- uśmiechnął się do mnie dwuznacznie.
-Mogę zrobić to sama.- usiadłam gwałtownie.
-Jeśli ci pomogę, będzie szybciej.- Purdy kompletnie olewając moje zawstydzenie, zajął się koszulą. Odpiął wszystkie guziki, po czym praktycznie na mnie nie patrząc, zdjął ją ze mnie i rzucił gdzieś w kąt. Szybko opatuliłam się prześcieradłem.
-Seerio?- Ashley spojrzał na mnie pobłażliwie.
-No co? To krępujące.- broniłam się.
-Aha. Nie, że coś, ale już kilka razy widziałem cię w stroju czy bieliźnie.- prychnął.
-To była inna sytuacja.- wydęłam dolną wargę.
-Oczywiście. Chodź tu.- złapał mnie w pasie, przyciągając do siebie i lekko całując w usta. Następnie, ze mną w ramionach opadł z powrotem na materac. Ułożyłam się wygodnie, spojrzałam za okno, po czym... zasnęłam. Znowu.


Kilka godzin później.


Uniosłam leniwie powieki, wzdychając cicho. W tym momencie poczułam uścisk na udzie, co lekko mnie zaskoczyło. Zmarszczyłam brwi, próbując się dobudzić. Momentalnie dotarło do mnie, gdzie jestem, z kim i co mam na sobie. Uświadomiło mnie to, że jednak to nie był sen, a prawda. Ja pierdolę, Anka, w co ty znowu się władowałaś. Leżałam teraz z głową na klatce piersiowej Purdy'ego i z nogą zarzuconą na jego ciało. Chciałam ją zabrać, ale Ash twardo trzymał ją przy sobie. Tak więc grzecznie leżałam dalej z kolanem na jego udach. Albo raczej kroczu. Chciało mi się śmiać, ale ograniczyłam się tylko do lekkiego chichotu.
-Mhm... Masz dobry humor, czyli jeszcze pożyję.- usłyszałam nad sobą zaspane mruknięcie.
-A mam powód, żeby cię zabić?- spytałam po chwili.
-Pomyślmy. Porwałem cię, praktycznie zniewoliłem w basenie i jeszcze zaciągnąłem do łóżka.- wyliczał po kolei zachrypniętym głosem.
-Czy nie o tym ciągle marzysz? Być ze mną w łóżku?- prychnęłam.
-Owszem. Ale do tej pory wszystko kończyło się na przytulankach. Do dzisiaj. Właściwie, to możesz mnie zabić. Przynajmniej umrę spełniony.- westchnął rozmarzony.
-Jesteś debilem.- stwierdziłam. -A co do porwania, to już nie pierwszy raz to robisz. Zaczynam się przyzwyczajać. Co do zniewolenia, to też nie pierwszy raz. A co do zaciągania do łóżka... Jakbyś nie zauważył, to nie protestowałam. Więc nie mam za co cię zabić. To ze mną jest coś nie tak, czy z tobą?
-Nie kociaku, my jesteśmy normalni. To reszta jest walnięta.- powiedział pewnie.
-Ciekawe. Ej, czy ty nie usnąłeś przypadkiem w mokrych włosach?- zauważyłam błyskotliwie.
-No i co z tego?- Ash zmarszczył brwi.
-Może to, że teraz nie będą tak perfekcyjnie ułożone. Jak ty to przeżyjesz?- zaśmiałam się wrednie.
-Wiedźma. Ty mnie w ogóle nie wspierasz.- burknął.
-A znasz jakieś sympatyczne i pomocne wiedźmy?- próbowałam odkleić się od ciała basisty, ale nie chciał mnie puścić. -No ej!
-Nie wierć się. Tak mi jest wygodnie.
-Ale chcę wstać!- zauważyłam, owijając się szczelniej pościelą.
-Niby po co?- oburzył się Purdy.
-Może po to, że jestem głodna!
-TY?!?!?! Jesteś głodna? Dobra, to zmienia wszystko. Trzeba korzystać, zanim znowu ci się odwidzi.- Ashley zrzucił mnie ze swojego ciała, wstając szybko. Następnie złapał mnie za nadgarstek, ściągając z materaca. Drugą ręką podtrzymywałam sobie kołdrę. Tym razem nic mi nie spadnie! -Twoje ubrania są w tamtej szafie. Załóż coś suchego.
-Trzeba było mnie nie wciągać do basenu, to bym była sucha.- wydęłam dolną wargę, podchodząc do przesuwnej szafy. Jedno spojrzenie do wnętrza wystarczyło mi, żeby zauważyć, że nie znajdę tutaj normalnych ciuchów. Mogłam się tego spodziewać... Ten debil spakował mi same kuse bluzki i króciutkie spodenki. Ash zauważył moje niezadowolenie, bo wypalił:
-Jeśli nie trafiłem w twój gust, zawsze możesz zostać w tym, co masz na sobie. Oczywiście pościel zostawimy tutaj.- zlustrował mnie zboczonym wzrokiem. Zgrzytając zębami złapałam za najdłuższe szorty i komplet bielizny. Kątem oka dostrzegłam, że mieliśmy wspólną szafę. O tak. Szczerząc się niczym diabeł wcielony, przesunęłam się krok w bok i wyciągnęłam podkoszulek basisty. Nie patrząc na niego, dumnym krokiem skierowałam się do łazienki. Tam wysuszyłam włosy i ogarnęłam jako tako twarz.
W sumie, zajęło mi to wszystko jakiś kwadrans. Przyjrzałam się swojemu odbiciu. Ja naprawdę wyglądam jak trup. Chciałabym znaleźć jakieś pozytywy w moim wyglądzie, ale się kurwa nie da. Trup to trup. Trzeba coś z tym zrobić! Tylko co? Gdzieś z tyłu głowy usłyszałam cichy szept. Błagam! Właśnie w takiej chwili mój mózg musi mnie dołować?! Doskonale zdawałam sobie sprawę, że te wszystkie głosy, które czasem słyszę, to ja i wytwór mojej wyobraźni. Tylko najgorsze w tym wszystkim było to, że te głosy gadały wyjątkowo do rzeczy. Zwracały uwagę na to, o czym ja staram się zapomnieć. Miałam tak już od dłuższego czasu. Poniekąd dlatego zaczęłam brać leki. Żeby to zagłuszyć. Ale z każdym miesiącem było co raz gorzej i potrzebowałam co raz silniejszych bodźców. Niektórzy mogliby uważać, że uzależniłam się od tych wszystkich proszków. Ale to nieprawda. Ja po prostu chciałam ciszy. Wzięłam głęboki oddech czując, jak tracę kontrolę nad własnym mózgiem. Oczy same zaszły mgłą, a podświadomość zaczęła pokazywać mi różne obrazki z dzieciństwa. Wszystko to, o czym nie chciałam pamiętać. Bo zbyt bolało.
Pierwsza próba jazdy na rowerze. Oczywiście uczył mnie tego mój wujek. Jego ręka pomagająca mi wstać. I obietnice, że nigdy mnie nie zostawi.
Mój pierwszy wypadek samochodowy. I Radke obejmujący mnie mocno. Głaszcze mnie po głowie, mówiąc, że nigdy mnie nie zostawi.
Pierwsza porażka w boksie juniorskim. I Wika pocieszająca mnie, że to nie koniec świata. Że następną wygram. Że ona zawsze mi pomoże i będzie obok, żeby pocieszyć. Że mnie nie zostawi...
Ashley próbujący mnie uspokoić w mieszkaniu Jonathan'a. Obiecał, że nigdy mnie nie zostawi.
A potem on się dziwi, że mu nie ufam. Niby jak mam to zrobić, jeśli wszyscy, którzy mieli być przy mnie, odeszli? Okej, RJ musiał mnie zostawić przez nieszczęśliwy wypadek. Ale po co w takim razie obiecywać coś, gdy nie ma się pewności, że uda się tego dotrzymać? To nielogiczne. Dlatego tak bardzo nie lubię uczuć. Bo to uczucia. Emocje. A ja zawsze kierowałam się w życiu rozumem i
logiką. Lubiłam mieć kontrolę nad wszystkim, co dzieje się wokół mnie. Każda sytuacja miała swoje wyjaśnienie.
W tej chwili dotarło do mnie, dlaczego jestem tutaj z Ash'em. Zabrał mnie w obce miejsce, gdzie nikogo nie znam. Teraz on jest panem sytuacji. Może jeszcze bym to jakoś przeżyła, gdyby nie fakt, że wszystko, co robi Purdy, pozbawione jest logiki. Działa spontanicznie, robi to, co w danej chwili chce. To, co czuje. Nie chcę toczyć z nim wojny. Nie mam siły. Czyli muszę się mu poddać. Ale to tylko na kilka dni. Po wszystkim wrócimy do rzeczywistości. A potem wyjadę i będę robić, co chcę.
Poczułam lekkie zawroty głowy, więc usiadłam na brzegu wanny, próbując złapać oddech. Taaaak. Mój organizm ma już dość moich popierdolonych akcji. Ja też mam dość. I mam świadomość, że nie będzie lepiej. Dlatego muszę jak najszybciej wyjechać. Ostatkami sił ułożyłam usta w jakąś w miarę optymistyczną minę. Na uśmiech mnie nie stać. Wyszłam z łazienki, ostrożnie się rozglądając. Pusto. Spojrzałam na łóżko, które mam dzielić z basistą. Mamy zachowywać się jak para. To nie jest dla mnie dużym problemem. Gorzej z Purdy'm. Bo co, jeśli on poczuje coś więcej? Na razie odczuwa tylko pociąg fizyczny. Gdyby mógł normalnie kogoś zaliczyć, nie byłoby tej całej szopki. Muszę o tym pogadać z Jonathan'em. Stevens chyba nie zdaje sobie sprawy, po jak cienkim lodzie stąpamy. To nie jest zwykły, ustawiony związek. Ash się zaangażował. Pokazał mi swoją prawdziwą twarz. Jeśli się dowie, że go okłamaliśmy z tym wyrzuceniem, jeśli się dowie, że to ja go oszukałam, nie będzie przyjemnie. Będzie wściekły, że musiał żyć pod presją, pilnować się i tak dalej, podczas gdy mojej posadzie nic nie groziło. Nie zrozumie, że to było dla jego dobra. Cóż, sama bym tego nie zrozumiała. Każdy jest być kowalem własnego losu i każdy powinien móc robić to, co chce. Gdyby mi ktoś zabrał moją wolność... A Ashley jest taki sam... Andy ma rację. On się załamie. Ale z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Mam tylko cichą nadzieję, że Purdy niczego nie odpierdoli. Bo przecież nie jest mną, prawda?

******

Tak na poprawę humoru. Przez te 80 rozdziałów wszystko się tutaj namieszało. A teraz trzeba to odkręcać, ehh...
Jedzie ktoś na Palaye Royale?



sobota, 14 grudnia 2019

Rozdział 80






Perspektywa Ashley'a

Przyglądałem się Ronnie'mu, Jonathan'owi i Daniel'owi i coraz bardziej się bałem. O małą. Co ta dziewczyna znowu wymyśliła? Wiedziałem, jak krucha w ostatnich czasach jest jej psychika. Jeśli ona sobie coś zrobi, nie przeżyję tego. Nie chcę jej stracić. Tylko przy niej czuję się w miarę normalny... 
 -Dobra, to co robimy?- z ponurych rozmyślań wyrwał mnie głos Jake'a.
 -Jak to co? Musimy ją znaleźć. Byłem u niej w mieszkaniu. Jest puste.- powiedział Ronnie.
 -To gdzie ona mogła pójść?- zastanawiał się Andy.
 -Gdzieś, gdzie będzie sama.- zauważyłem.
 -Jeśli zamierza zrobić to, co myślę, to musi być w jakimś budynku, mieszkaniu.- Daniel patrzył na nas intensywnie.
 -A co zamierza zrobić?- spytał Jinxx. Mężczyzna i Ronnie wbili wzrok w podłogę.
 -Upić się. Ewentualnie naćpać. Albo nawet i gorzej.- odezwał się w końcu Jonathan, widząc, że nikt nie chce powiedzieć tego głośno. Po plecach przeszły mi ciarki.
 -A ty skąd to wiesz?- uniósł głowę Andy.
 -Bo ją znam. I widziałem, jak radzi sobie z problemami.- wyjaśnił Stevens.
 -I nic nam nie powiedziałeś?! Wiedziałeś, co się może stać, a mimo to, nic nie zrobiłeś?!- krzyknął Biersack, wstając.
 -Zrobiłem więcej, niż myślisz! Na początku, jeszcze podczas współpracy z Pierce The Veil kazałem moim ludziom pilnować ją dzień i noc. Tak samo było teraz. Mieli mi dać znać, gdy tylko zauważą coś niepokojącego. Nie mogłem pozwolić, żeby znowu wróciła do starych nawyków.- Jonathan także wstał, mierząc się z Andy'm na spojrzenia.
 -Twoi ludzie dalej ją pilnują?- wtrącił CC.
 -Nie. Gdyby tylko się dowiedziała, nie wybaczyła by mi tego. Poza tym, zachowywała się spokojnie, jak na nią. Dopiero od niedawna coś się zmieniło, ale nie mogłem jej obserwować, bo zrobiła się bardziej czujna.
 -Cholera. Czyli dalej nie wiemy, gdzie mogła się stracić!- wściekł się Daniel.
 -Niekoniecznie. Mam mieszkanie na obrzeżach Los Angeles. Odkąd się przeprowadziłem do domu, stoi puste. Ann miała do niego wolny dostęp, nocowała tam, gdy nie miała siły wrócić do siebie.- Jonathan uniósł brew.
 -Jedźmy tam! Nie mamy czasu!- gwałtownie wstałem.
 -Musimy się rozdzielić, w razie gdyby pojawiła się gdzieś indziej. Ty, Jon, Ronnie i ja pojedziemy do mieszkania, reszta niech znowu sprawdzi jej dom. Tutaj, ani w wytwórni nie pojawi się na 100%.- zawyrokował Jake.
 -Dobra. To ruszcie się!- pospieszył nas Andy. Złapałem swoją kurtkę i wylecieliśmy z domu, wsiadając do naszych aut. Ja jechałem z Ronnie'm.
 -Nigdy sobie tego nie wybaczę, jeśli ona coś sobie...- zaczął, ale mu przerwałem.
 -Przestań! Nie tylko tobie na niej zależy! Na pewno wszystko jest okej.
 -Czujesz coś do niej?- spytał mnie nagle Radke.
 -Czy to ważne? Teraz musimy ją znaleźć. Skręcaj!- wskazałem palcem na samochód Jonathan'a, który właśnie skręcał w prawo.
 -Słuchaj, cokolwiek tam zobaczysz, musisz zachować zimną krew. Odreagowywać będziesz potem.- uprzedził mnie.
 -Może być aż tak źle?- spojrzałem na niego zdziwiony.
 -Po Ann można się wszystkiego spodziewać. Naprawdę wszystkiego.- stwierdził spokojnie. Cóż, on ją zna lepiej, niż ja. Zaciskałem kurczowo dłonie, mając złe przeczucia. Dlaczego, do cholery, nie zadzwoniła do mnie?! Ja wiem, że mi nie ufa, ale chyba udowodniłem jej, że zawsze jej pomogę! Kilkanaście minut później staliśmy przed osiedlem luksusowych apartamentowców.
 -Moje mieszkanie jest na samej górze. Jedyne na piętrze.- kiwnął głową Jonathan, wskazując piętro. Podążyłem za jego wzrokiem.
 -Zasłaniałeś okna w domu?- zmarszczył brwi Jake.
 -Niee. Chyba nie. Czyli... Idziemy tam.- ruszył się z miejsca nasz szef. Szybko podążyliśmy za nim. Winda zawiozła nas na ostatnie piętro. Już dojeżdżając dało się słyszeć jakąś muzykę. W miarę, jak przybliżaliśmy się do drzwi, była coraz głośniejsza. W milczeniu wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Jonathan wyjął swoje klucze i przekręcił zamek w drzwiach, jak najciszej się dało, po czym powoli je uchylił.
Na pierwszy rzut oka nie widziałem nic podejrzanego. Dopiero potem moje oczy zatrzymały się na przewróconych butelkach po jakimś alkoholu. Po całym apartamencie roznosił się death metal. Włączony na cały regulator. Radke podszedł do wieży i spacyfikował ją jednym ruchem.
 -Eee chłopaki? Możecie tu przyjść?- z głębi mieszkania dobiegł mnie głos Jake'a. Skierowałem się w tamtym kierunku i tak wylądowałem w kuchni. Mina Pitts'a przedstawiała więcej niż przerażenie. Razem zresztą zrobiłem kilka kroków po czym odwróciłem się. No i mnie zamurowało.
Za kuchenną wyspą, wśród odłamków szkła siedziała Ann. Nie byłoby w tym nic takiego, gdyby nie fakt, że bawiła się nożem, a z jej rąk, zwłaszcza dłoni, sączyła się krew. No i była boso. Od razu dało się zauważyć, że nie kontaktuje. Co ona zrobiła?
 -O kurwa.- wyszeptał Ronnie. Chciałem zrobić krok w jej stronę, ale zatrzymało mnie ramię Jonathan'a.
 -Co ty chcesz zrobić?!- powiedział lodowatym tonem.
 -A jak myślisz?!- wyszarpnąłem się, po czym już bez przeszkód zbliżyłem się do Ann. Pod butami chrzęszczało mi szkło.
 -Na szafce widziałem znajomy, biały proszek.- usłyszałem obok siebie głos Radke, który również postanowił podejść do małej.
 -Skąd wiesz, że to to?- spytałem, nie odrywając wzroku od skulonej na podłodze postaci.
 -Po takich doświadczeniach poznam prochy na kilometr. Musimy sprawdzić, czy to wzięła.
 -Ann?- ukucnąłem przy rudej. Nie reagowała, za to obracała w palcach ostrze noża. Nieciekawie. 
 -Pączek spójrz na nas.- poprosił RJ. Widziałem, jak w odpowiedzi mocniej zaciska szczęki.
 -Dobra. Dość tego.- złapałem ją dość brutalnie, za brutalnie, za podbródek i uniosłem. Jej spojrzenie... Myślałem, że będzie puste. Nie było. Tyle emocji, ile w tamtej chwili wyrażały jej oczy, to jeszcze nigdy nie widziałem. Jeśli tylko z takiego powodu ma pokazywać prawdziwe uczucia, to chyba wolę, żeby nie czuła nic. Była zrozpaczona. Zalana łzami. Jej tęczówki, zwykle jasnoniebieskie, teraz były szare. Nie. Nie była naćpana. Ale wyglądała koszmarnie. Jakby rozpadła się na milion kawałeczków. Ronnie skorzystał z okazji i delikatnym, acz stanowczy ruchem wyjął z jej dłoni nóż. Spojrzałem przez ramię na stojących za nami Jake'iem i Jonathan'em. Ten pierwszy kiwnął prawie niezauważalnie głową. Wobec tego objąłem małą ramieniem, drugie umieszczając pod jej kolanami i podniosłem. Nie chciałem, żeby zraniła się przez te, walające się wszędzie, odłamki szkła. Skierowałem się przed siebie, szukając sypialni, która była na końcu korytarza. Posadziłem ją na łóżku, zastanawiając się, co dalej. Ruda siedziała sztywno, niczym posąg. Zauważyłem, że z jej palców znowu sączy się krew, brudząc przy okazji panele. Trzeba to jakoś ogarnąć. W łazience zmoczyłem ręcznik i wróciłem do Ann. Delikatnie wytarłem jej dłonie z krwi, które na szczęście nie były tak poranione, jak sądziłem, a także zmyłem rozmazany tusz z policzków. Jej ręce wyglądały tak, jakby po prostu chciała zebrać to rozwalone szkło. Nic więcej. Odsunąłem się trochę od dziewczyny, żeby ocenić efekt swoich działań.
-Odpocznij Annie.- potarłem jej ramiona, jednocześnie próbując zmusić, do położenia się.
-Ashley, nie zostawiaj mnie.- niespodziewanie mała wykrztusiła i wtuliła się we mnie całym ciałem.
-Nigdy cię nie zostawię.- wyszeptałem w jej włosy, oplatając mocno w pasie. -Nigdy!- i teraz mówiłem całkowicie poważnie. Zawsze przy niej będę. Nawet jeśli ona nie będzie tego chciała. Owinąłem ją kocem i przytuliłem, by po chwili się położyć. Czułem jej drżący oddech na szyi, ale nic nie mówiłem. Pocieszanie na siłę i tak nic nie daje. Głaskałem ją po plecach, jak małe dziecko. Wciąż nim była. Małą, bezbronną istotką. Niby miała te pazurki, ale jak przychodzi co do czego, to nie potrafi zrobić z nich użytku. Chciałem jej pomóc. Ale nawet nie wiem jak. Nie mam nic do zaoferowania. Skrzywdziłem już tyle kobiet. Nie chcę, żeby tak się skończyło z rudą. Ale jednocześnie cholernie mi się podobała. I coś do niej czuję... Nigdy nie sądziłem, że jeszcze spotka mnie coś takiego. Że na mojej drodze stanie wiedźma, która do reszty zawładnie moim umysłem. Nie chciałem nic do niej czuć. Nie dopuszczałem do siebie tej myśli. Ale to było silniejsze. I nie wiem, co mam z tym zrobić. Poczułem na piersi większy ciężar. Spojrzałem w dół. Zasnęła. Przekręciłem się na bok, ani na chwilę nie puszczając małej. Nawet jakbym chciał, nie mógłbym się odsunąć nawet na centymetr, bo kurczowo trzymała się mojej bluzy. W tym momencie do pokoju zajrzał Jake. 
-Przyjechała reszta.- poinformował mnie.
 -Okej. Już idę, ale mi pomóż.- kiwnąłem na niego. Pitts podtrzymał głowę Ann, podczas gdy ja próbowałem ściągnąć bluzę, na której były zaciśnięte pięści dziewczyny. W końcu mi się to udało i mogłem usiąść. Ann, o ile to możliwe, jeszcze bardziej wtuliła się w ciuch. Przykryłem ją mocniej i na paluszkach wyszliśmy z sypialni. Skierowałem swoje kroki do kuchni, która została dokładnie wysprzątana.
 -I co?- Andy wstał na nasz widok.
 -Śpi. Ale w końcu się obudzi.- stwierdziłem inteligentnie.
 -To co my teraz zrobimy?- zastanawiał się głośno CC.
 -Nie możecie zostawić jej samej.- wtrącił Daniel. Wtórował mu Jonathan:
 -Właśnie. Trzeba jej cały czas pilnować.
 -Wezmę ją do siebie. Tam będę ją miał na oku.- powiedział Ronnie.
 -Ale ona nie będzie chciała.- zauważył Jinxx.
 -Będzie. Jest w takim stanie, że ma już wszystko w dupie.- Radke westchnął ciężko.
 -Skąd wiesz?- uniosłem brew.
 -Bo już to przerabiałem. Ona jest załamana. Rozbita psychicznie. Zrobi wszystko żeby zagłuszyć ból, albo się mu podda i będzie jeszcze gorzej.
 -Nie pozwolę jej na to. Poradzi sobie. Zobaczycie. Prędzej czy później, ale da sobie radę.- powiedziałem pewnie. Wierzyłem w to. Tak wiele przeżyła, a mimo to udało się jej wyjść na prostą. Teraz też tak będzie. Musi się udać. Kto mnie będzie pilnować, żebym niczego nie odwalił? No kto? Przełknąłem nerwowo ślinę, wodząc spojrzeniem po twarzach obecnych tu mężczyzn. Dla każdego mała coś znaczyła. Coś, to za mało powiedziane. Była naszym rodzynkiem. Księżniczką, którą trzeba się opiekować. Kochaliśmy ją, jak nikogo innego. I teraz pomożemy jej. Przejdziemy przez to razem.

 Jakiś czas później

 Perspektywa Ronnie'go.

 Mieszkałem z Ann już od kilku dni. Przez ten czas za wiele się nie zmieniło. Całe dnie spała, albo ewentualnie podziwiała ścianę. Czaaasem coś zjadła. Nic nie mówiła, a gdy już otwierała usta, to żeby odpowiedzieć coś obojętnym tonem. Właściwie, to nie zachowywała się jakoś dziwnie, bo w jej przypadku to było dość normalne, ale tym razem było jeszcze coś innego. Wiedziałem, że cierpi. I już nie mogłem na to patrzeć. Od zawsze miała skłonności samodestrukcyjne, ale nigdy nie wpędzała się w depresję. Poddała się. A ja nie miałem pojęcia, jak jej pomóc. Otworzyłem cicho drzwi od jej pokoju. Nie spała. Tym razem obserwowała sufit. W milczeniu usiadłem obok niej. Weź się w garść stary! Tu chodzi o twoją siostrę!
 -Przyszedłeś zobaczyć czy ciągle żyję? Jak widać, jeszcze się nie zabiłam.- Ann odezwała się zimnym głosem, zanim zdążyłem otworzyć usta.
 -Powiedz mi, czy to, że tak leżysz i się dobijasz, coś daje?- spytałem.
 -A co mam robić?- wciąż była obojętna.
 -Żyć!- podniosłem ton.
 -Nigdy nie żyłam. Widocznie na to nie zasłużyłam.
 -Co ty pierdolisz?! Ty się w ogóle słyszysz?!?! Każdy zasługuje na życie. I na szczęście. Tak dużo osiągnęłaś, a teraz stopniowo to niszczysz.- pokręciłem głową.
 -Przestań.- wyszeptała.
 -Nie. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Byłaś taką małą, zahukaną dziewczynką. Myślałem, że to będą najgorsze wakacje w moim życiu-niańczenie ciebie. Byłaś cholernie nieśmiała, bałaś się nawet na mnie spojrzeć. Ale potem, gdy miałem próbę z chłopakami, widziałem twoją reakcję na naszą muzykę. Uśmiechałaś się. I to był najlepszy widok tamtego dnia. Wtedy poczułem, że może jeszcze coś z tego będzie. Tylko muszę się postarać.- uśmiechnąłem się delikatnie.
 -I co? Starałeś się. A ja nie dałam ci nic w zamian. Zawsze byłam egoistką. I kiedyś za to zapłacę.- wtuliła się bardziej w poduszkę.
 -Nieprawda. Ann, dałaś mi więcej, niż myślisz. To ty jako jedyna nigdy się ode mnie nie odwróciłaś. Zawsze mnie wspierałaś. Pocieszałaś. Ochrzaniałaś, gdy była taka potrzeba. Po całej tej akcji z narkotykami i strzelaniną tylko ty odwiedzałaś mnie w więzieniu. Prawie każdy mój „przyjaciel” się ode mnie odsunął. Ty zostałaś. Nie musiałaś tego robić. A mimo to zawsze mogłem na tobie polegać. Więc nie mów, że jesteś egoistką.- powiedziałem poważnie, spoglądając na jej twarz. Po policzku Ann spłynęła jedna, samotna łza. Którą wytarłem.
 -Zostaw mnie. Proszę.- wyjąkała, próbując zapanować na drżeniem głosu.
 -Zawsze będę przy tobie. I zawsze ci pomogę. Ale nie mogę nic zrobić, kiedy sama się ranisz i wmawiasz sobie coś, czego nie było i nie ma. Pamiętaj tylko, że to mnie boli. Widok ciebie... takiej. Bo gdy się kogoś kocha nie da się pogodzić z tym, że ten ktoś na własne życzenie sobie szkodzi.- pociągnąłem nosem, wstając. Rzuciłem jej ostatnie spojrzenie i wyszedłem z sypialni. Oparłem się o ścianę na korytarzu, próbując dojść do siebie. To jest jakiś koszmar. Gdybym mógł, wziąłbym na siebie cały jej ból. Byleby jej przeszło... Ciężkim krokiem zszedłem na dół, kierując się do kuchni. 
-I jak?- spytał siedzący przy wyspie Jonathan.
 -Nijak. Ja już nie wiem, jak mam do niej dotrzeć. Najchętniej dałbym jej w łeb. Może to by włączyło jej mózg, bo to, co teraz wyprawia, przechodzi pojęcie.- warknąłem, wyciągając chusteczkę do nosa i wycierając twarz.
 -Dobra. Dzwonię po chłopaków.- westchnął.
 -I niby co oni mogą?- uniosłem brew.
 -Oni nic. Ale Ashley jakimś dziwnym trafem umie do niej dotrzeć.- mruknął Stevens, wystukując coś na telefonie.
 -On chce ją tylko zaliczyć!!!- wybuchnąłem. Takiemu człowiekowi jak Purdy, nie zależy na kimkolwiek.
 -Cokolwiek nim kieruje, daje efekty. Nie martw się tak. Nie złamie jej serca, bo nikt tego nigdy nie dokona.- stwierdził.
 -Nieprawda! Prosiłem, żebyś się nią zajął. A nie, żebyś ją wykorzystał do pomocy temu idiocie, Purdy'emu!- wściekłem się.
 -Gorzej ci? Nie wykorzystałem jej. I dobrze wiesz, że się nią opiekowałem. Ale czego ty oczekujesz? Że mam ją niańczyć 24 godziny na dobę? Nie uwierzyłaby w mój nagły przypływ opiekuńczości. Zależy mi na niej. I to bardzo. Wiesz o tym. Jest dla mnie jak dziecko. Ale żeby czegoś się nauczyła, to musimy pozwolić jej popełniać błędy! Ty wyszedłeś na ludzi. Jej też się uda. Tylko potrzebuje czasu.- Jonathan stał teraz naprzeciwko mnie i mierzył mnie groźnym spojrzeniem. 
-Masz rację.- poddałem się. -Ale ja po prostu nie chcę, żeby cierpiała.
 -Daj jej czas. Choćby na żałobę. To była jej koleżanka. Podobna do niej.
 -Okej.- kiwnąłem głową. Jon naprawdę miał rację. Zawsze był opanowany i to go ratowało. Może mała rzeczywiście potrzebuje trochę czasu?

 Perspektywa CC'ego.

 Zaparkowałem na podjeździe domu Radke, by po chwili znaleźć się w środku. Wszyscy byli już obecni. To znaczy zespół. O dziwo, był też tam Jonathan. Aż tak się o nią martwi? Mhm, nie spodziewałem się tego po nim.
 -Okej. Jesteśmy wszyscy.- zaczął Ronnie.
 -Co z nią?- spytałem.
 -Nie za dobrze. Póki co, nic nie odwala, ale i tak jest źle. Już sam nie wiem, co mam robić.- westchnął ciężko.
 -Może pogadać?- zaproponował Andy.
 -O łał. A myślisz, że co ciągle robię? Może ty spróbuj, co?- uniósł brew wokalista Falling In Reverse.
 -Nie posłucha mnie. I tak się cieszę, że mamy znowu jakiś lepszy kontakt.- powiedział smutnym głosem Biersack.
 -To jakieś pomysły?- spytał Jake.

 -Tak. Ash z nią pogada.- wtrącił Jon.
 -Ja?! Czemu niby?- zdziwił się Purdy.
 -Nie zgrywaj idioty. Tylko ciebie jeszcze słucha.- prychnął nasz szef.
 -Jasne. Ciekawe kiedy. Ostatnim razem musiałem jej grozić, żeby coś zrobiła.
 -Sam widzisz. Przynajmniej to działa. Teraz też możesz jej pogrozić. Byle by był jakiś pozytywny efekt.- rozłożył ręce Stevens.
 -Jonathan, to że masz powalone pomysły, to wiemy wszyscy, ale czy nie przesadzasz? Mówimy tu o Ann, a nie o jakiejś pierwszej lepszej lasce.- zauważył Jinxx.
 -Właśnie.- wymsknęło mi się.
 -To może zaproponujcie coś lepszego? Bo póki co, to nikt nic nie robi, a Ann coraz bardziej pogłębia się w depresji.- wściekł się RJ.
 -Dobra! Ja pierdolę. Pogadam z nią. Ale to pewnie i tak nic nie da.- poddał się Ashley.
 -Pożyjemy zobaczymy. Jest u góry.- Jon wskazał ręką kierunek.
 -Co? Że niby teraz mam to zrobić?- basista zrobił zdziwioną minę.
 -A kiedy? No idź.
-Zabiję was kiedyś. A jak nie, to ruda to zrobi.- westchnął chłopak, wstając.

 Perspektywa Ashley'a

 Ci idioci wkopali mnie na całego. Co niby mam jej powiedzieć? Że wszystko będzie dobrze? Że się ułoży? Jakby to jeszcze coś dawało... Jakoś tekst, że Ann mnie słucha, nie jest zbyt przekonujący. Wszystko, co udało mi się od niej wyegzekwować, musiałem załatwić groźbami. Prośby nic nie dały. Tylko teraz, ja nie umiem być wobec niej ostry. Za bardzo mi na niej zależy. Najchętniej cofnąłbym się do czasów naszych pierwszych spotkań. I nie dał jej się poznać. Tak. Pokazałem jej swoją wrażliwszą część. A ona tego nie wykorzystała. To z nią jest coś nie tak, czy ze mną? Powoli skierowałem się na piętro. W głowie miałem pustkę. Będę musiał improwizować. Byle tylko nie przesadzić. Albo jest jeszcze druga opcja. Mogę być szczery. Otworzyłem drzwi, opierając się o framugę. Annie leżała pod kocem nie ruszając się nawet na milimetr. Położyłem się obok niej.
-Długo jeszcze będziesz tak egzystować?- zacząłem ironicznym tonem. Już wolę, żeby się wściekła, niż była zrozpaczona.
 -Po co przyszedłeś? Po co wszyscy tu przychodzicie?- spytała, nie otwierając oczu.
 -Ja? Bo obiecałem, że nigdy cię nie zostawię. Niestety dla nas obojga, dotrzymuję obietnic. A reszta? Nie wiem. Spytaj ich.- wzruszyłem ramionami.
 -Nie możecie mi pomóc. Nikt nie może.- w końcu uniosła powieki i zmierzyła mnie pustym spojrzeniem.
 -Wiem. Ale jest też coś takiego, jak wsparcie. Generalnie, jak ludzie się przyjaźnią, to je sobie okazują.- machnąłem ręką.
 -Nie potrzebuję litości.- burknęła.
 -Przesadzasz. Poza tym, przypominam, że jak ja miałem jakiś problem to dość skutecznie stawiałaś mnie do pionu. I to nie była litość?- uniosłem brew.
 -To było co innego.- przygryzła wargę.
 -Nie Ann. To to samo. Mogę ci pomóc. I ty dobrze o tym wiesz. Ale, żeby coś osiągnąć, musisz chcieć.
 -Ty nic nie rozumiesz!- wybuchnęła.
 -Że straciłaś kolejną bliską ci osobę? Że czujesz, że ją zawiodłaś? Że to twoja wina? Masz rację, nie rozumiem!- warknąłem. Mała spojrzała na mnie zszokowana, po czym zaczęła płakać. Kurwa. Nie taki był plan. Niech to szlag!
 -Dlaczego to musi być takie popieprzone?- wyjąkała przez łzy.
 -Bo życie już takie jest. Trzeba walczyć. I iść dalej.- mruknąłem, przytulając ją. -Nie płacz. Boli mnie wtedy ta moja resztka serca.
 -Mam już dość. Jestem zmęczona. I wcale nie pomaga mi to, co czuję, gdy jesteś obok.- powiedziała.
-Co?!- odsunąłem się zaszokowany. -O czym ty mówisz?
 -O tym, że ja... Nie potrafię udawać przy tobie. Próbuję być twarda, uśmiechać się. Ale wiem, że ty widzisz, kiedy kłamię. To denerwujące.- przygryzła wargę.
 -No to jesteśmy w tej samej sytuacji. I co z tym zrobimy?- spytałem powoli.
 -Nie wiem. Najlepiej nic. Ja chcę tylko odpocząć. Zapomnieć na chwilę o całym świecie. I tak bardzo chcę coś...- nie dokończyła.
 -Wziąć.- domyśliłem się. -Nie ma mowy. Radke to idealny przykład, że prochy gówno dają. A ja, że alkohol też.
 -Dlatego nie ma innego sposobu. Nikt z was mi nie pomoże. Muszę sama się ogarnąć. Zostaw mnie.- odsunęła się. Znowu zamyka się w swojej twierdzy.
 -Nie chcę. Czemu nie mogę być przy tobie?- dotknąłem jej twarzy.
 -Bo dzieje się coś dziwnego. Nie możemy sobie komplikować życia.- pokręciła głową.
 -Już dawno je skomplikowaliśmy. Pogódź się z tym.- przejechałem palcem po jej szyi, zostawiając po sobie ślad na jej skórze w postaci gęsiej skórki. Uwielbiam patrzeć, jak nie panuje nad własnymi reakcjami.
 -Przestań! Niedługo nasza umowa się skończy. Tak jak wszystko.- przesunęła się na kraniec łóżka. 
-To znaczy? Cokolwiek wymyśliłaś, nie pozwolę ci na to. Zobaczysz.- powiedziałem. Od jakiegoś czasu czułem, że mała coś kombinuje. I to nie jest nic dobrego. Dlatego muszę jej bardziej pilnować. Mam dziwne przeczucie, że to co się stało kilka dni temu, to jeszcze nie był szczyt jej możliwości.
-To się jeszcze okaże. A teraz wyjdź!- podniosła ton głosu. Ale jest jakiś postęp. Przestała być taka anemiczna. Rzuciłem jej ostatnie spojrzenie, po czym wyszedłem. Może i teraz przegrałem. Ale jeszcze zobaczymy, kto będzie górą!
 -No i co? Słyszeliśmy jakieś podniesione głosy!- w salonie „powitali” mnie Radke i Andy.
 -Stawia się. Ale już niedługo.- stwierdziłem. 
-To znaczy? Co ci powiedziała?!- dopytywał Jonathan.
 -Że chce odpocząć. Zapomnieć.- uśmiechnąłem się delikatnie.
 -Czekaj. Jak znam życie, to masz jakiś plan.- wtrącił CC.
 -Jak ty mnie dobrze znasz.- zrobiłem minę psychopaty. 
-Czyli? Co chcesz zrobić?- Jake uniósł brew.
 -Pomóc jej zapomnieć.- powiedziałem, puchnąc z dumy, że jestem taki genialny. Marnuję się w tym zespole.
 -Stary, zaczynam się ciebie bać.- odezwał się Jinxx, patrząc na mnie co najmniej, jakbym ogłosił, że chcę ją zabić.
-I bardzo dobrze. Jeszcze tylko ona musi się przekonać, że mnie nie da się tak spławić.
 -Zżera mnie ciekawość, co planujesz.- powiedział Andy.
 -Zobaczycie. Ronnie, Jonathan, dalej macie tyle znajomości, co kiedyś?- spytałem się facetów. Spojrzeli po sobie, wymieniając spojrzenia: 
-Mamy!- kiwnęli zgodnie głowami. -Dla Ann wszystko.
 -Świetnie. Będę potrzebował paru rzeczy.- posłałem im mój popisowy uśmiech numer pięć. To się młoda zdziwi...

 Dwa dni później.

 Perspektywa Ann.

 Od jakiegoś czasu bolał mnie brzuch. I ogółem źle się czułam. To niejedzenie i ten cały stres chyba właśnie dają mi się we znaki. Psychicznie było znośnie. Powoli, małymi krokami zamykałam cały ból głęboko w sobie. W ten sposób chciałam uspokoić czujność chłopaków. Pilnują mnie dzień i noc. Muszę udawać, że wszystko jest okej, a w pewnym momencie uda mi się nawiać. I odreagować. Tylko tym razem znajdę takie miejsce, którego nikt inny nie zna. Na szczęście dla mnie, Daniel musiał wracać do kraju. Jeszcze jego mi tu brakowało. Naprawdę nie była mi na rękę jego wizyta. Za dużo o mnie wiedział. On i Radke są kopalnią wiedzy o moich wybrykach. Gdyby tylko się porozumieli i wymienili informacjami, mogłoby być... Niebezpiecznie. A ostatnie, o czym teraz marzę, to ich pogadanki.
Już i tak przez chwilę było groźnie, bo powiedzieli o wszystkim mojej matce. Ale chociaż na nią i jej zachowanie mogę liczyć. Nie przejęła się zbytnio. Nie wiem, czy tak bardzo ma mnie w dupie, czy po prostu nie zdaje sobie sprawy z tego, co ja tak właściwie zamierzałam odwalić. Co wciąż zamierzam... Ojczym podobno trochę się zmartwił. Zawsze za bardzo wczuwał się w swoją rolę. Tyle dobrze, że jest pod silnym wpływem matki i mają swoje życie i w ogóle. Chłopcy mocno się zdziwili ich reakcją. RJ wcale. Ja poczułam ulgę. No ale tak właściwie czym ona ma się przejąć? Zrzuciła obowiązek opieki nade mną na Jon'a i resztę i teraz może mieć wyjebane. Ma czyste sumienie. A jeśli coś odwalę to po prostu zacznie lamentować, jak to ona im zaufała, że się zatroszczą i że to wszystko ich wina. Typowe.
Moja matka była miła. I nawet troskliwa. Ale przy tym wszystkim sama miała trudne życie i stała się toksyczna. Nie dopuszcza do siebie opcji, że może to przez nią taka jestem. Pewnie nawet kocha mnie na swój dziwny sposób. Ale nigdy nie będzie matką roku.
 -Ann ja wiem, że cierpisz i tak dalej, ale skoro nie wychodzisz z domu, to może idź chociaż na balkon, złapać trochę słońca, coo?!- do sypialni wparował Ronnie.
 -Spierdalaj.- powiedziałam tylko, odwracając się plecami do niego. Wiem, że nie powinnam go tak traktować, ale nie chcę, żebyśmy się znowu zbliżyli. Wtedy od razu zauważy, że tylko udaję, że jest lepiej.
 -Chciałabyś. Już, wstawaj.- postawił mnie na podłodze. Przez te parę dni nie narzucał mi swojej obecności. Był porażająco obojętny. Jakby czekał na moją reakcję.
 -Powaliło cię?! Ja chcę spać! I być sama!- wściekłam się.
 -Fajnie. Zapewnię ci tą saaaamotność, ale wyjdź na słońce. Wyglądasz gorzej, niż trup. Jakby teraz zobaczył cię twój fotograf, to z miejsca by cię wywalił z roboty. I nie chcę być wredny, ale matura się zbliża. Podręczniki czekają.- uniósł brew. -No weź! Przynajmniej na chwilę zapomnisz!

 -Dobra! Tylko daj mi już święty spokój.- skapitulowałam. RJ uniósł ręce w obronnym geście i wycofał się z pokoju.
Otworzyłam szafę w poszukiwaniu mojego stroju kąpielowego. Na to założyłam szorty i podkoszulek. Nie wiem, jaka tam dokładnie jest pogoda. Złapałam książkę z polskiego i leniwym krokiem udałam się na balkon. Opadłam na leżak i udawałam, jak to się uczę. Tak naprawdę zastanawiałam się nad sobą. Nad tym wszystkim, co mnie spotkało. Ja serio już nie daję rady. Tyle razy powinnam już umrzeć, a mimo to żyję. Złośliwość losu.
 -Masz, żebyś się nie odwodniła. Już sobie idę.- Ronnie postawił na stoliku obok jakieś ciastka i sok. Troszczy się o mnie. A ja go ranię. Znowu. Pieprzona egoistka. Ale nie potrafię inaczej. No nie umiem. Nie wiem, jak mam reagować, gdy ktoś chce mi pomóc. Wszędzie węszę podstęp. RJ nigdy nie wymagał ode mnie czegoś niemożliwego. Okazywał mi uczucie, nie oczekując niczego w zamian. Więc dlaczego nie potrafię mu zaufać? Powinnam się leczyć. Psychiatrycznie. Spojrzałam na sok. Wyglądał apetycznie. No i chciało mi się pić. Westchnęłam cicho, nalewając go sobie do szklanki. Wyglądałam okropnie. Nie musiałam patrzeć w lustro. Brakowało mi witamin, tłuszczu, wszystkiego. Dobra. Dość! Lepiej o tym nie myśleć, chyba, że chcę się wpędzać w jeszcze większego doła. Muszę jakoś dotrwać do tej matury. A potem wyjadę. I będę robić to, co chcę. Właściwie to mogłabym zacząć już teraz, ale nie wiem, co przyniesie przyszłość. A mam jeszcze coś do udowodnienia moim starym "znajomym" i nauczycielom. Skreślili mnie sądząc, że nic mi w życiu nie wyjdzie. Rzeczywistość jednak wszystko zweryfikowała. Teraz jeszcze oni muszą się o tym dowiedzieć. Wróciłam do czytania podręcznika. Analiza wierszy, których zresztą nie rozumiem, jest tak fascynująca, że nie minęło 5 minut, a powieki same zaczęły mi opadać. A walić to! Mała drzemka nikomu jeszcze nie zaszkodziła. I tak ostatnio nie robię nic innego. Odłożyłam książkę, napiłam się soku, po czym ułożyłam wygodnie i chwilę później spałam, jak dziecko...

******

Henloł. Darujcie mi wszystkie błędy i literówki. Musiałam to od nowa zredagować. Czuję się zmęczona :D
Jeśli ktoś jeszcze nie wie, to ostatnio dodałam notkę, więc sobie cofnijcie i sobie poczytajcie.
Chciałabym napisać coś mądrego, o blogu, albo o grupie Asha, ale sobie daruję. On mnie stamtąd wyjebie. To kwestia czasu. Wierzcie mi. Zrobi mi taki prezent na urodziny. 100% pewności.
A w ogóle to niech ktoś mu powie, jakim prawem on pisze swoją autobiografię? Beze mnie? No błagam.
Znowu się zastanawiam, po co ja w ogóle zaczynałam to ff. Skoro tylko się wkurwiam ^_^
Buziaki i trzymajcie mnie, żeby nie polała się krew.
Aha, a jak znacie kogoś, kto czytał ten shit, to możecie go uświadomić o poście. Bo widzę, że blogspot umarł. Tylko nie Asha! Jemu nie mówcie, chciałabym trochę jeszcze pożyć...

piątek, 13 grudnia 2019

Mały News - czyli wspieramy (jak zawsze) Purdziaka!

NO CZEŚĆ!

Tak, tak, żyję. Może i nie tworzę (a bardzo bym chciała, możecie mi wierzyć na słowo), ale wciąż tu jestem i jakoś funkcjonuję.

Dziś przychodzę do Was wyjątkowo z małą notką. Do rzeczy.

Jak wiecie, Ash odszedł z BVB. O powodach teraz nie będę się rozpisywać, bo to nieważne.
W każdym razie nasza kochana Panda wydała singla. O tu jest.
Co sądzicie? Może ktoś chce się ze mną podzielić swoimi odczuciami?
Ale to nie wszystko. Po szybkim researchu (ah, przypomniały mi się stare czasy) okazuje się, że nasz kochany ćwok założył dziś grupę na fejsie :D
Nie wiem, w jaki sposób pokaże się Wam link, ale jakby coś, to się nazywa A Purdy Community https://www.facebook.com/groups/1190161021177205/?__tn__=HH-R
Ja, jako jego naczelny PRowiec, nie byłabym sobą, gdybym się tam nie dodała. No heloł, beze mnie to nie ma prawa bytu, umówmy się.
Wprawdzie regulamin jest srogi i nie mam co liczyć, że będę mogła mu posłać moją wersję Andley'a, ale i tak fajnie.
Żartuję oczywiście. Nigdy w życiu nie przyznałabym się do tego ff.
Chyba, żeby zażądać grube hajsy za ten fejm, jaki mu zrobiłam

No ale tak sobie pomyślałam, że fajnie by było, gdyby dużo czytelników bloga tam było i żeby koleś widział, że Polki dalej go lubią. Kto wie, może to by coś dało. A że wierzę, że jesteśmy wszystkie dojrzałe, to Wam o tym mówię. Nie twierdzę, że dowiecie się tam czegoś nowego, albo coś, ale no. Możemy się tam spotkać buhahah
No chyba, że on ma jakieś wtyki na fejsie i wie, że ja, to ja i mnie nienawidzi (dlatego mi się śni po nocach, jak mnie morduje) i nie zaakceptuje mojej prośby o dołączenie. Wszystko jest możliwe, moi Drodzy...

A tak poza tym, to wrzucę niedługo rozdział, o ile wcześniej się nie wykończę. Jest też taka opcja niestety.

Nie, nie jadę na koncert BVB, bo jak wiecie, od lat nie zgadzam się z pewnymi rzeczami, o których mówi Andy etc. Jego wokal też się pogorszył. No i jednak zawsze chciałam zobaczyć Purdziaka. To nie tak, że przestałam ich słuchać, ale koncert to nie jest już moje marzenie. Mam inne priorytety. Np. koncert Motionless In White :)

To co, jesteśmy dalej z nim?

piątek, 2 sierpnia 2019

Rozdział 79



Perspektywa Ann


Stałam wściekła na scenie, zastanawiając się, kogo zabić najpierw. RJ'a czy Ash'a. Dobrze wiedziałam, czego oczekuje ode mnie ten pierwszy. I wiedziałam też, że nie mam wyjścia. Jeśli nie chcę wywołać większej sensacji, niż już to się stało, to będę musiała to zrobić. Zaśpiewać z Radke. Nienawidziłam tego. Śpiewanie przypominało mi dawne czasy, które z całej siły próbowałam wymazać ze swojej pamięci. Ronnie miał tego świadomość, ale ciągle powtarzał, że od przeszłości nie da się odciąć. I w tym momencie boleśnie mi to udowodnił. Zagryzłam wargę, spoglądając w dół, na stojącego za barierką Ashley'a. Uśmiechał się do mnie pokrzepiająco. Kątem oka zauważyłam resztę BVB, która dołączyła do basisty. Z ciężkim westchnieniem przeniosłam wzrok na Ronnie'go. Uśmiechał się do mnie, ale jego oczy pozostawały czujne. Machnął delikatnie ręką i obok mnie pojawił się jakiś facet z mikroportem. W ciągu kilku sekund mi go założył i już po chwili stałam z mikrofonem w ręku i słuchawką w uchu. W duchu powtarzałam sobie, że wcale nie stoję przed kilkoma tysiącami ludzi.
Przypomniały mi się okoliczności pisania tej piosenki. Ronnie stracił większość kolegów przez powolne pogrążanie się w narkotykach. Starał się nad tym zapanować, ale nie pomagał mu wieczny konflikt z ojcem. Przy okazji rzuciła go dziewczyna. No i był coraz bardziej sławny. Ja sama czułam się podobnie. Olewana przez rodzinę, znienawidzona przez ludzi z mojego miasta. Samotna i niezrozumiana. Właściwie, to nie dużo się zmieniło. W tamtym czasie marzyłam o śmierci. Teraz także tego pragnę.
-Pewnie nie wiecie, ale ta dziewczyna dawno temu napisała i zaśpiewała ze mną, jedną z moich piosenek. Z czasów Escape The Fate. Oboje jesteśmy przywiązani do niej. Ja może nawet bardziej haha. -Ronnie zaśmiał się nerwowo, mówiąc do publiczności. Nie miałam zamiaru nawet patrzeć się w tamtą stronę. Wtedy ucieknę z wrzaskiem. -Dlatego moim marzeniem jest nasz wspólny duet. I mam nadzieję, że Ann mi w tym pomoże. -spojrzał na mnie niepewnie. Jak ja go nienawidzę. Pokręciłam bezradnie głową, poprawiając włosy, które uparcie wchodziły mi do oczu. Już widziałam te teksty na twitterze „Dziewczyna Purdy'ego próbuje zrobić karierę na jego nazwisku”. Aaaa dobra. Walić to. Już dawno się nie przejmuję takimi rzeczami, więc teraz też to oleję.
-Zobaczymy, kto lepiej zapamiętał tekst.- wyszczerzyłam się złośliwie w stronę Radke. Najpierw spojrzał na mnie zaskoczony, by następnie posłać mi promienny uśmiech. Nie sądził, że tak szybko pęknę. Muzyka zaczęła grać. Ścisnęłam mocniej mikrofon, próbując przypomnieć sobie, jak dokładnie to leciało. Trochę lat minęło.


”Hurtful words, From my enemies of the last five years, 
What's it like to die alone?” - Ronnie zaczął śpiewać. Teraz moja kolej.


„How does it feel when tears freeze, When you cry? 
The blood in your veins is twenty below „ - zamknęłam oczy, pozwalając wyrazom swobodnie wypłynąć z moich ust. Przy ostatnim wersie dołączył do mnie RJ, żebym szybko mogła zaczerpnąć powietrza i kontynuować:


„Sitting in this room playing Russian roulette,”

„Finger on the trigger to my dear Juliet,” - kontynuował Radke.

„Out from the window see her back drop silhouette,” - śpiewaliśmy teraz naprzemiennie.

„This blood on my hands is something I cannot forget,”


Otworzyłam oczy, patrząc tylko i wyłącznie na wokalistę FIR. Zapomniałam gdzie jesteśmy.
Liczyło się tylko to, że jesteśmy tutaj razem. Drugi raz refren zaśpiewaliśmy już wspólnie.

Z następną zwrotką zrobiliśmy tak, jak z pierwszą. Śpiewaliśmy, wymieniając się po wersie.


„So for now, take this down a notch, 
Crash my car through your window, 
Make sure you're still alive, 
Just in time to kill you,”


Po refrenie nastąpił mój ulubiony moment. Ronnie udający, że potrafi growlować.


„I can't take this (take) anymore
 I can't take this (take) anymore 
I can't take this (take) anymore (I cannot feel what you've done to me) 
I can't take this (take) anymore (What you've done to me)” 
„So for now, take this down a notch,
Crash my car through your window, (Window)”


Śpiewając ten fragment, podeszliśmy do siebie z RJ'em, żeby złapać się za dłonie i w tej pozycji dokończyć piosenkę. To były zarazem najdłuższe, jak i najkrótsze cztery minuty mojego życia. Muzyka się skończyła, a my usłyszeliśmy burzę oklasków. Dopiero w tym momencie odważyłam się spojrzeć w stronę publiki. Ale nie interesowali mnie fani. Szukałam tylko pięciu, konkretnych mężczyzn. Ich uśmiechy i radosne spojrzenia podniosły mnie na duchu. Za to jeden konkretny, napełnił dumą. Nie wiedziałam co o tym myśleć. To nie był pierwszy raz, gdy tak reaguję. Zamrugałam kilkukrotnie powiekami, wracając do rzeczywistości. Ronnie przytulił mnie, zadowolony jak nigdy, ukłoniłam się i wybiegłam ze sceny. Za kulisami oddałam sprzęt facetowi, który mi to zakładał i zbiegłam po schodkach. Pobiegłam przed siebie, szukając wolnej, pustej przestrzeni.

Gdy byłam wystarczająco daleko, stanęłam. Rozejrzałam się nerwowo po bokach, próbując nad sobą zapanować. Drżącą dłonią zasłoniłam sobie usta. To nie był dobry pomysł, ta piosenka. Wszystkie uczucia, które zamknęłam w najgłębszej szufladzie, na cztery spusty, wróciły. Ze zdwojoną siłą. Przymknęłam powieki, czując pod nimi gorące łzy. Nie chcę płakać. To nic nie daje. Pociągnęłam nosem, oplatając się rękami. W tym momencie poczułam, jak inne ramiona zamykają mnie w uścisku. Nie musiałam otwierać oczu, żeby wiedzieć, kto to. Odwróciłam się, wtulając się w klatkę Purdy'ego. W jego objęciach czułam się wyjątkowo bezpiecznie. Nigdy nic nie mówił. Nie pocieszał mnie na siłę. Wystarczył sam fakt, że jest obok. Czułam, jak uścisk trzymający mnie za gardło, maleje. Odetchnęłam z ulgą, stopniowo się rozluźniając. Ashley pocałował mnie w czubek głowy, głaszcząc mnie po plecach.
-Zawsze jesteś przy mnie, gdy tego potrzebuję.- wymruczałam z twarzą w jego podkoszulku.
-To tak, jak ty. Oboje jesteśmy sobie potrzebni.- westchnął cicho.
-Ale dlaczego?- odsunęłam się trochę, spoglądając mu w oczy.
-Nie wiem. Może tak musi być? Przeszkadza ci to?- dotknął palcem mojego policzka.
-Trochę. To znaczy, nie jestem przyzwyczajona, że istnieje ktoś, kto mnie... kto pomaga mi.- starałam się dobierać słowa tak, żeby nie zdradzić za dużo o tym, co czuję.
-Byłaś świetna, kociaku. Powinnaś częściej śpiewać. Choćby z nami, na próbach.- puścił mi oczko basista.
-Nie chcę. Nie lubię. Tyle czasu próbowałam zapomnieć. A Ronnie zniszczył moje starania w 4 minuty.- burknęłam rozdrażniona.
-Nie możesz tak całkiem zamykać się na przeszłość. Przecież zostawiłaś tam kawałek siebie.- zaprotestował.
-A kto mi zabroni?- rzuciłam mu wyzywające spojrzenie.
-Annie, błagam.- prychnął. Nic już nie powiedziałam. Naprawdę, jak tak można? Żeby jeden koleś budził we mnie tak samo pozytywne odczucia, jak i negatywne.
-Musimy wracać.- bąknęłam. Chciałam się odwrócić, ale Ash złapał mnie w pasie. Odgarnął mi włosy z twarzy, po czym chwycił za podbródek i pocałował leciutko w usta. Spojrzałam na niego zdezorientowana.
-Kiedyś nadejdzie taki dzień, że twoja złośliwość i sarkazm nie uratują cię. I to nastąpi szybciej, niż myślisz.- powiedział śmiertelnie poważnie, po czym chwycił moją dłoń i delikatnie pociągnął za sobą. On albo coś wie, albo coś kombinuje. Albo jedno i drugie. Błagam, niech ta trasa się już kończy.


Wróciliśmy do chłopaków, którzy zaczęli mi gratulować i sypać pochwałami. Uśmiechałam się delikatnie. Mam nadzieję, że są szczerzy. Ale właściwie, to jeszcze nigdy mnie nie zawiedli. Powinnam w końcu zebrać się w sobie i spróbować im zaufać. Tak bardziej. Tylko czy ja to potrafię?
-Noo Ann, to już wiem, kto będzie mi robić chórek za Ash'a. Ten ćwok wyje, a nie śpiewa.- Andy objął mnie ramieniem.
-Wal się! Ja przynajmniej nie udaję, że umiem growlować.- Purdy uniósł brew.
-Ale ja umiem.- Biersack wzruszył ramionami.
-UmiaŁEŚ. Kilka lat i tysiące paczek fajek temu. Teraz to charczenie dziadka z gruźlicą.- wyzłośliwił się mój prywatny panda. TFU! Ashley, oczywiście. Matko. Serio mi gorzej.
-Skończcie obaj. Serio, gorzej niż dzieci.- uspokoił ich Jinxx.
-Odezwał się ten dorosły. Tylko ty mnie tu rozumiesz, słoneczko.- Ash przyciągnął mnie do swojego boku. Byłam skołowana. Ja wiem, że nasze zachowanie już dawno wyszło ponad normy. Tylko nie wiem, co przeraża mnie bardziej. To, że sami z siebie traktujemy się, jakbyśmy byli parą, czy fakt, że podoba mi się to. Widziałam wzrok niektórych jego znajomych, czy starszych fanek i świadomość tego, że tylko ja mogę go bezkarnie pocałować czy przytulić, napawała mnie cholerną radością. Nigdy nie lubiłam się dzielić. Nawet jeśli to miałby być Purdy. Z moich głębokich rozmyślań wyrwało mnie uczucie gryzienia w szyję.
-Łaskoczesz!- roześmiałam się, odpychając lekko basistę.
-Raany. Weźcie skończcie. Czy wy za bardzo nie weszliście w rolę? Nic, tylko się miziacie.- powiedział z obrzydzeniem Jake.
-A co, zazdrościsz?- odbił piłeczkę mój pseudochłopak.
-Niby czego?- zmarszczył czoło gitarzysta.
-Noo może tego, że jesteś słomianym wdowcem, jak i reszta, a ja mam swoją dziewczynę obok siebie.- Ashley uniósł brew.
-”Swoją dziewczynę”?! Czy coś nas ominęło?- zdziwił się CC.
-Ohh, dobrze wiesz, o co mi chodzi. Nie musisz łapać mnie za słówka.- zirytował się Purdy.
-A szkoda. Już myślałem, że może coś do siebie poczuliście.- westchnął teatralnie. Spojrzeliśmy po sobie z Ashley'em, żeby zaraz wybuchnąć śmiechem.
-Taa, prędzej Jonathan dorobi się dzieci, niż ja zakocham.- mruknęłam.
-No ty może i tak, ale..- zaczął Andy, ale Ash przerwał mu w dość brutalny sposób:
-Ja pierdolę! Skończcie wreszcie ten temat! To już nawet nie jest zabawne. Warczymy na siebie, źle. Korzystamy z tego, że mamy do kogo się przytulić, jeszcze gorzej! No nie dogodzisz. Idę do busa, coś zjeść. Mała, idziesz ze mną?- spytał mnie.
-Właściwie, to już pora mojej przekąski.- wzruszyłam ramionami, po czym podążyłam za chłopakiem. 



Po drodze zatrzymało nas kilkunastu fanów, prosząc czy to o autograf, czy zdjęcie. Za każdym razem Purdy posyłał mi przepraszające spojrzenie. Nie miałam mu tego za złe. To jego praca. Wśród fanów był w swoim żywiole. Ta szczera radość w jego oczach... Ile ja bym dała, żeby wyglądał tak częściej. Jonathan twierdzi, że mam na niego dobry wpływ. Czy ja wiem... Raczej boi
się, że zostanie wywalony z zespołu. Owszem, jestem wiedźmą, ale nie mam aż takich mocy. A Ash ma za ciężki charakter i jest zbyt ukształtowany, żeby się zmienić. Przynajmniej w niektórych kwestiach. Tylko ja chyba nawet nie chcę, żeby on tak całkiem złagodniał. Nigdy w życiu tego nie powiem głośno, ale trochę, tak troszkę, kręci mnie ta jego gwałtowność i niedelikatność. I to, jak szybko potrafi się zmieniać. W jednej chwili czule mnie obejmuje, by sekundę później warczeć na wszystkich wokół. Ten facet zawsze będzie dla mnie zagadką.

Usiadłam przy stole w naszym tour busie. Po koncercie tutaj, jedziemy dalej w głąb Ameryki. Mimo wszystko będzie mi brakować tej dziczy. Miałam więcej metrów kwadratowych wolnej przestrzeni.
-To co? Sałatka owocowa?- Ash oparł się na łokciach o blat, spoglądając na mnie lekko nieobecnym spojrzeniem.
-Może być.- mruknęłam beznamiętnie. Był jeszcze jeden powód, dla którego nie chcę wracać do mieszkania w busie. Ashley. Będzie ciągle obok mnie. I na pewno zauważy, że coś jest nie halo. Nie dam rady udawać przez tyle godzin. Co ja mam robić?
-Cieszysz się, że jedziemy dalej?- próbował mnie zagadywać.
-Bardzo. Chcę, żeby ta trasa się wreszcie skończyła.- powiedziałam.
-Tak strasznie masz nas dość?- spojrzał na mnie uważnie.
-Nie. Po prostu potrzebuję trochę wolnego. No i muszę się przygotowywać do matury.- próbowałam jakoś wybrnąć.
-Faktycznie. To już niedługo. I jak ci idzie?- zaciekawił się, stawiając między nami miskę z sałatką.
-Może zdam. Najgorzej chyba będzie z matmy.- wzruszyłam ramionami. Tak. Niedługo stąd wyjadę, żeby napisać te głupie egzaminy. A co potem? Pewnie ruszę w świat. A chłopaki dostaną innego menadżera.
-Właściwie, też chciałbym mieć jakiś urlop. Odpocząć od fanów, od tego wszystkiego.- westchnął basista.
-To znaczy? Nie podoba ci się Los Angeles?- zmarszczyłam czoło. Ashley chciałby wyjechać?
-Jest okej. Ale w ostatnich latach... Wiesz, za dużo się wydarzyło. I te niemiłe wspomnienia, póki co, przeważają.- spojrzał na mnie.
-Może trzeba stworzyć okazję do tych dobrych?- uniosłam brew.
-I kto to mówi. A co, jesteś chętna?- zaśmiał się miękko.
-Mooże.- mruknęłam.
-Co? Serio? Ale... jak?- Ash wyprostował się gwałtownie z wymalowanym zaskoczeniem na twarzy.
-Nie wiem. To znaczy... Lubię cię. I zawsze dobrze się z tobą bawię, do czego nienawidzę się przyznawać. Nie chcę, żebyś był smutny.- powiedziałam z trudem. Jak ja nie znoszę się przed kimkolwiek choć trochę otwierać.
-Lubisz mnie. Nie, że coś, ale dobrze się czujesz?- jego wzrok zmienił się na podejrzliwy.
-Dobrze to pojęcie względne. Korzystaj, że jestem szczera.- zauważyłam zgryźliwie.
-Okej. To jak wrócimy do domu, to coś się wymyśli. Tylko nie waż się zmienić zdania.- pogroził mi żartobliwie palcem. W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam. Dokończyliśmy sałatkę i tak siedzieliśmy sobie w ciszy. Nie była męcząca. Ash zamyślił się, jednocześnie bawiąc się pierścionkiem znajdującym się na moim serdecznym palcu. Ja prawie leżałam na stole, oparta na drugiej ręce. Było tak... Normalnie. Niestety wszystko co dobre, szybko się kończy...


Jakiś czas później.


Było źle. Bardzo źle. Nie wyrabiałam nerwowo i nie umiałam sobie z tym poradzić. Czułam wewnętrzny niepokój. To nie była pustka. Życie mnie przerastało. Codziennie walczyłam sama ze sobą, szukając powodu do wstania z łóżka. Nic mnie nie cieszyło. Kompletnie nic. Bolało mnie całe ciało. Drażniło światło. Czas mijał mi na wgapianiu się w ścianę. Ale nie umiałam sobie z tym poradzić. Dziś jednak musiałam udać się do wytwórni. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.
Wyglądałam żałośnie. Rozczesałam splątane włosy, próbując zignorować chęć płaczu. Jeszcze tylko trochę. Wytrzymam. Dam radę.
Złapałam torbę i wyszłam z domu, udając się na parking. Tylko dziś, a potem biorę urlop i wyjeżdżam na mini wakacje do innego miasta. Może tam odzyskam równowagę psychiczną. Jadąc wyjątkowo zgodnie z przepisami, dojechałam do pracy. Zostawiłam wniosek urlopowy na biurku Jonathan'a, z dopiskiem, że wyślę mu pocztówkę. Miałam przed sobą wizję kilkunastu dni bez zespołu. I bez Ash'a. W ostatnim czasie coś się zmieniło. We mnie. Przyłapałam się na tym, że szukam go wzrokiem, że moje ciało spina się na jego dotyk. Że onieśmiela mnie każdy jego najmniejszy, czuły gest, spojrzenie. Nie chciałam tego. Nie chciałam nic czuć. A muszę wytrzymać jeszcze kilka miesięcy. To dlatego, że nie mam chłopaka. Każdy, nawet ktoś taki, jak ja, ma swoje potrzeby. Nie chodzi mi tu o seks, ale o bliskość. Lubiłam zdobywać. A potem porzucać. Zawsze stawiałam sobie, pozornie nieosiągalne cele. Ta adrenalina, gdy krok po kroku zbliżałam się do końca, gdy facet połykał haczyk, to było uczucie nie do opisania. Nie mogłam się ścigać, nie mogłam boksować, więc to była moja jedyna rozrywka. A teraz... Cóż, Ashley działał tak, jak i ja. Może miał inny cel, ale wszystko kończyło się tak samo. Nienawidzę, gdy ktoś robi tak samo. No nie znoszę. Ale teraz wyjadę, może kogoś poznam. Albo przynajmniej odpocznę i trochę się zabawię.

Odetchnęłam głęboko, uśmiechając się w myślach. Nie poddam się tak łatwo. Usiadłam przy biurku, pisząc maila do chłopaków. Nie wiedzieli, że planuję wakacje i bardzo dobrze. Zaraz by marudzili, albo co gorsza, chcieli mnie kontrolować. Nie ma mowy. Kliknęłam „enter”, gdy rozdzwonił się mój telefon.
-Haaaalo.- burknęłam. Nie miałam czasu na pierdoły.
-Też się cieszę, że cię słyszę. I co tam?- po drugiej stronie rozbrzmiał radosny głos RJ'a.
-Nic. Sprzątam dokumenty i się zbieram do domu.- wzruszyłam ramionami.
-Ooo to widzimy się wieczorem?- ucieszył się.
-Niestety nie. Jadę na wakacje.- zgrzytnęłam zębami.
-Wakacje?!?! I czemu nic mi nie powiedziałaś?!- oburzył się. Wiedziałam, że tak będzie...
-Bo to miała być niespodzianka. A w ogóle, to ile ja mam lat, żeby się spowiadać? Dorosła jestem.- wytknęłam mu.
-Ale to nie zmienia faktu, że mogłaś coś wspomnieć.- strzelił fochem Radke.
-Oooj tam. Wyślę ci pocztówkę. I kupię ci coś. Pasuje?- próbowałam go udobruchać.
-To może chociaż powiedz, gdzie jedziesz?- spytał.
-Miami. Zawsze chciałam zobaczyć, jak tam jest.
-Pff. To przywieź mi piasku w słoiku. Tam jest podobno ładniejszy.- powiedział Ronald.
-Tam? No chyba, że nie. Ale okej. Zobaczę. A teraz muszę już kończyć. Papa.- uśmiechnęłam się sztucznie.
-No paa. Będę tęsknił.- po tych słowach, rozłączyłam się. Czy ja będę tęsknić, to się okaże. Muszę się jeszcze spakować, ale to nigdy nie zajmowało mi dużo czasu.


Kilka godzin później.


Zadowolona z siebie, jak nigdy, patrzyłam na efekty mojej pracy. Byłam w domu i zrobiłam wszystko to, co sobie wcześniej założyłam. Wyprałam wszystkie ciuchy, posprzątałam mieszkanie i nawet powiesiłam czyste zasłonki. To już dużo, jak na mnie. Co najdziwniejsze, nie zastanowiło mnie to, dlaczego mam nagle taki dobry humor. Odkąd pamiętam, nie był to za dobry znak. Tak było i tym razem. Odkładałam płyty, gdy zadzwoniła komórka. Złapałam ją i nie patrząc na wyświetlacz, odebrałam.
-Tak?
-Ania? Jestem w Los Angeles. Musimy się spotkać. I to jak najszybciej.- ten głos... Rozpoznałabym go o każdej porze dnia i nocy.
-Co się stało?- zamarłam.
-Bądź za godzinę w kawiarni „GreenCafe”. Do zobaczenia.- odłożył słuchawkę, zanim zdążyłam coś powiedzieć. To nie będzie miłe spotkanie...


Dwa dni później


Perspektywa Jinxx'a.


Siedzieliśmy w studio, pakując sprzęt. Nas też czekały wakacje. Byliśmy trochę obrażeni na Ann, że nic nam nie powiedziała, ale pewnie przejdzie nam, jak tylko wróci. Na nią nie da się gniewać. Śmiałem się właśnie z kolejnej fascynującej historii opowiadanej przez CC'ego, gdy do naszego pokoju wpadł, jak burza, Radke.
-Gdzie jest Ann?!- krzyknął, hamując gwałtownie.
-No na wakacjach, a gdzie ma być?- zdziwił się Andy.
-Nie pojechała na żadne wakacje! Kiedy z nią gadaliście?- spojrzał na nas z paniką w oczach.
-Jak to, nie pojechała?- w progu stanął Jonathan.
-Normalnie! Sprawdziłem, nie wsiadła do samolotu.- jąkał się RJ.
-Ale chwila, moment. Może pojechała autem? Albo czymś?- uniósł brew Ash.
-Ronnie, co się dzieje?- spytał powoli Jon. Jego ton głosu postawił nas na baczność. Był... dziwny. O co tu, do kurwy, chodzi?!

-Annie przedwczoraj z kimś się spotkała. I od tamtej pory nie daje znaku życia.- powiedział grobowym głosem Ron. Spojrzeliśmy na siebie, jak na idiotów.
-Z kim?! Skąd to wiesz? I skąd wiesz, że ten ktoś jej czegoś nie zrobił?!- do chłopaka podszedł Andy i złapał go za koszulkę, pod szyją. -Ronnie, co ty pierdolisz?!
-Bo... Bo wiem to od niego. Jej trener z Polski tu przyjechał. Zadzwonił do mnie, bo podobno ich spotkanie było... burzliwe.- sapnął Radke.
-Telefon. Daj mi jego numer.- wycedziłem. Jon wymienił się spojrzeniami z wokalistą Falling In Reverse. Dlaczego nagle zacząłem się bać?


Kilka godzin później.


Umówiliśmy się z Daniel'em, bo tak ma na imię były trener Ann, w naszym domu.
-Siądź w końcu, a nie chodzisz w kółko!- CC objechał Radke.
-Jak mam siedzieć, kiedy nie wiem, co dzieje się z młodą?!- warknął.
-Uspokój się. Póki co, nic nie wiemy. Ann nie jest aż tak głupia. Na pewno jest bezpieczna.- próbował opanować go Jonathan Stevens.
-Ktoś dzwoni do drzwi.- poderwał się Jake. Spojrzałem na Ash'a. Był blady, jak ściana. I niech on nam wmawia, że ma ją w dupie...
-Przyjechałem najszybciej, jak się da.- do salonu wkroczył obcy mężczyzna. 

-Jestem Daniel. Znaleźliście ją?!
-Nie. Możesz nam powiedzieć, o co tu chodzi?! Miała jechać na wakacje, a okazuje się, że nie dość, że nie pojechała, to nie daje żadnego znaku życia!- podniósł głos Andy.
-Kurwa. Przyjechałem do LA, bo musiałem się z nią spotkać. Musiałem jej coś powiedzieć. Osobiście.- westchnął, przeczesując ręką włosy.
-Co takiego?- odezwał się w końcu Purdy.
-Ania... Ona... Będąc w Polsce miała swoją sparing-partnerkę. W pewnym momencie były ze sobą dość blisko. Ale potem... Pokłóciły się. Ta jej koleżanka, Wiktoria, zakochała się. Jej wybrankiem był idiota, jakich mało. Ania o tym wiedziała, bo tak jakby... Ohh, no poderwała go, a potem rzuciła. Czuła, że w ten sposób on się mści. Że chce zrobić z jej koleżanką to samo, co ona z nim. Tłumaczyła to Wiktorii, ale ona była ślepa i głucha. Myślała, że jak jest starsza o te dwa lata, to niby mądrzejsza. Oczywiście skończyło się tak, jak Ania przypuszczała. Ten koleś rzucił Wiktorię. Tylko zdążył jeszcze ją zapłodnić. Zwiał i słuch o nim zaginął. Może to i dobrze, bo gdybym go spotkał, to urwałbym mu jaja. Koleżanka Ani po tym wszystkim się załamała. Ania próbowała ją
pocieszać, ale sama przeszła załamanie nerwowe i najpierw musiała dojść do ładu ze sobą. Wiktoria straciła ciążę. Annie chciała jej pomóc, wesprzeć, ale ta nie chciała. Wyjechała do innego miasta i kontakt się urwał. Ann przyjechała tutaj. Prosiła mnie jeszcze, żebym spróbował ją znaleźć. Szukałem i szukałem i w końcu się udało. Nie mówiłem tego Ann, ale Wiktoria była w strasznym stanie. Po tym wszystkim, co przeszła, zatraciła się w prochach. Próbowałem z nią pogadać, pomóc, ale zupełnie nie kontaktowała. Na drugi dzień po naszym spotkaniu, zabiła się. Przedawkowała. Ja... Musiałem o tym powiedzieć Ann. Dlatego tu przyjechałem. Wiedziałem, ile dla niej znaczyła. I bałem się, jak na to zareaguje.- wydusił z siebie Daniel.
-O ja pierdolę.- wymsknęło mi się. Resztę zamurowało.
-Chwila. Ona nigdy nie mówiła o żadnej koleżance.- otrząsnął się Ash.
-Już dawno ze sobą nie rozmawiały. Ale Wiktoria zawsze była dla Ann w pewnym stopniu wzorem. Wspierała ją, gdy małej nie szło. I powtarzała, że będzie lepiej. To od niej Ann nauczyła się, jak być silną.- wyjaśnił koleś.
-Okej. Spotkaliście się. Powiedziałeś jej wszystko i co?! Jak ona zareagowała?- drążył Jonathan.
-Właśnie ciężko powiedzieć. Była w szoku, to na pewno. Ale potem powiedziała, że musi to przetrawić i że wróci za pół godziny. I nie wróciła. Dzwoniłem, ale nie odbiera.- Daniel rozłożył szeroko ręce.
-Ale to nie znaczy, że zrobiła coś głupiego.- wtrącił Andy.
-Nie macie o niczym pojęcia. To nie była jej typowa reakcja. Wiem, do czego jest zdolna. I jak reaguje w nerwowych sytuacjach.- warknął jej trener.
-Mamy pojęcie!- krzyknął Ronnie. -Mamy.
-Naprawdę? To nie muszę mówić, co teraz może się dziać.- uniósł brew. Ron i Jonathan spojrzeli po sobie, wymieniając przerażone spojrzenia.
-Wy chyba nie myślicie, że...- zaczął Ash, ale nie skończył.
-Trzeba ją znaleźć. I to już.- zawyrokował Jon...
**********
Rany, jakie to jest żenujące. Zapamiętałam, że lepiej pisałam, no ale cóż.