poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 67


Perspektywa Ann.

Pracowałam zawzięcie, żeby jak najszybciej się ze wszystkim wyrobić. Chłopcy byli teraz na planie filmowym. Jutro też mieli się tam pojawić, ale już na krócej. Ja tymczasem przygotowywałam wszystko do premiery płyty, a zwłaszcza teledysku, który zostanie wrzucony do sieci w środę. Padałam na twarz, ale przynajmniej nie myślałam o zbliżających się świętach. I moich urodzinach. Ubłagałam chłopaków, żeby nic nie kombinowali, bo nienawidzę urodzin. Bez Mateusza i RJ'a to nie to samo. W końcu Andy przyznał mi rację, zastrzegając, że za 3 lata robimy wspólną, grubą imprezę. On będzie wtedy obchodzić ćwierćwiecze, a ja skończę 21 lat, czyli osiągnę pełną dorosłość w USA. Przystałam na to, bo 3 lata to szmat czasu. Nie wiem nawet, czy wtedy będę z nimi pracować. Raczej nie, ale przecież im tego nie powiem...
-Oo, Ann! I jak ci idzie?- do mojego pokoju wsunął się Jonathan.


-Źle. Ja już nie ogarniam.- załamałam się, poprawiając błąd w dokumencie.
-A gdzie Jason?- rozejrzał się.
-Na planie. Pilnuje czy wszystko jest okej. Nie rozdwoję się przecież.- wzięłam kolejną teczkę.
-Aha. Dobra. Daj to, pomogę ci.- zabrał z mojego stolika część dokumentów, siadając obok mnie, na kanapie.
-Serio?! Cóż tak?- zdziwiłam się.
-Wypadło mi spotkanie. Poza tym, nie chcę, żebyś mi się tu zajechała.- wzruszył ramionami.
-Co ty się tak nagle o mnie troszczysz?- burknęłam.
-Od zawsze się o ciebie martwię! Znamy się już trochę. Czy przez ten czas, kiedykolwiek ci nie pomogłem?! Wiesz, że jesteś dla mnie ważna.- powiedział zimno.
-Właśnie zastanawiam się, dlaczego?- uniosłam brew.
-Gdy pierwszy raz cię spotkałem, byłaś ostrą, wygadaną smarkulą. Niczego się nie bałaś. Pozornie. Widziałem, że w środku jesteś zagubioną dziewczynką, która boi się zranienia. Nic się nie zmieniłaś. Tylko lepiej udajesz... Obydwoje dobrze wiemy, co może się stać, gdy ktoś cię skrzywdzi. Gdy cały ten mur, jaki wokół siebie stworzyłaś, zostanie zburzony. Może i nie umiem sprawić, że sobie poradzisz sama ze sobą, ale przynajmniej mogę nie dopuścić do twojego całkowitego upadku.- Jon świdrował mnie wzrokiem.
-Ale czemu?- szepnęłam bezradnie.
-Bo jesteś jeszcze dzieckiem. I czasem czuję, jakbyś była MOIM dzieckiem.- powiedział miękko.
-Mnie nie można kochać bezgranicznie. Jestem suką. Zimną, wredną suką.- mruknęłam.
-Miłość nie wybiera Ann. Choćbyś nie wiem, jak bardzo tego nie chciała, zawsze znajdzie się ktoś, dla kogo będziesz ważna. Taka już ludzka natura. Przywiązujemy się do siebie.- wzruszył ramionami.
-Wkurzasz mnie.- syknęłam.
-Taaak. Nigdy nie lubiłaś, gdy ktoś myślał inaczej niż ty. A do tego miał rację.- zaśmiał się.
-Na stare lata robisz się miękki.- warknęłam.
-Ja? Nie sądzę. Inaczej ludzie przestaliby się mnie bać. A póki co, tylko ty mi pyskujesz.- puścił mi oczko.
-Może właśnie dlatego, że jesteś wobec mnie... taki?- zastanawiałam się.
-Nie wiem. Okej. Wracaj do pracy, bo przecież chciałaś wcześniej wyjść, prawda?- ściągnął moje myśli na ziemię.
-Taak.- kiwnęłam głową, z powrotem zagłębiając się w papierach. Ja naprawdę nie chciałam być kochana. Bałam się takiego uczucia. Nie wiem czemu, ale się bałam. Uuugh, serio nie lubię Jon'a. Za dobrze mnie zna. I się martwi. To za dużo dla mnie...

Kilka godzin później.

Wpadłam, jak burza, do domu. Tak szybko, jak weszłam, tak szybko się zatrzymałam. Coś mi nie pasowało. Było tak... elegancko! Rozejrzałam się. Ha! A jednak! Na ścianach, gdzie zwykle wisiały różne plakaty i zdjęcia z BVB, teraz były jakieś grafiki. I to świetne! Odwróciłam się, słysząc, że ktoś zbiega po schodach. W tym momencie poczułam ból w okolicy żeber i zachwiałam się. Gdy już nabierałam pewności, że zaraz zaliczę spotkanie z podłogą, ktoś mnie podtrzymał.
-Przepraszam Annie. Nie chciałem.- Andy uśmiechnął się do mnie słodko. Już miałam mu coś odszczekać, kiedy coś innego przykuło moją uwagę.
-Andy? Czy ty masz na sobie garnitur?- zamrugałam gwałtownie powiekami.


-Owszem. A co? Źle wyglądam?- zmartwił się.
-Nie, ale nie uważasz, że to trochę za oficjalne? Przecież to tylko zwykła wizyta rodziców Sam.- zauważyłam.
-No, ale chciałem dobrze wypaść.- posmutniał.
-Skarbie, wystarczy, ze się uśmiechniesz. Naprawdę! A jak jeszcze ograniczysz wulgaryzmy, to już w ogóle. Słuchaj, masz fajną koszulę, może zostać, ale zdejmij chociaż marynarkę.- wskazałam na ciuch.
-To samo mu mówiłam, ale nie słuchał.- dołączyła do nas JuJu.
-No co ty?! Dziewczyny nie posłuchasz? Dobra, idę do góry. Tak właściwie, to gdzie reszta?- zainteresowałam się.
-Część w kuchni, a część się szykuje. A propos, na krześle masz ubranie. Wybierałyśmy z dziewczynami.- uśmiechnęła się.
-Dobrze, że nie Ashley.- mruknęłam pod nosem.
-Ekhem, Ash też pomagał.- powiedziała niepewnie.
-Okeej. Już się boję.- westchnęłam ciężko, udając się na górę. Najpierw jednak skierowałam się do swojej sypialni, po kilka drobiazgów. Następnie obładowana weszłam do pokoju basisty. Stał przed lustrem w samym ręczniku, susząc włosy. Bez słowa rzuciłam się na materac. Padałam na twarz, a przecież muszę być w formie przez cały weekend.
-A tobie co?- Ash usiadł na łóżku, grzebiąc w szafce nocnej.
-Zmęczona.- wymruczałam. Na leżąco ściągałam z siebie kolejne części garderoby: buty, kurtkę, bluzę. Poczułam chłodne powietrze na twarzy. Otworzyłam oczy. Purdy wachlował mnie jakąś gazetą. Z gołymi babami.
-Lepiej?- uśmiechnął się zawadiacko.
-Jesteś niemożliwy.- zaczęłam się śmiać.
-No, a jak myślisz, skąd wzięło się przezwisko Deviant?- uniósł brew.
-Nie zastanawiałam się nad tym. Rany, muszę wstać i iść pod prysznic.- jęknęłam.
-Jaka szkoda, że nie przyszłaś 10 minut wcześniej. Wzięlibyśmy go razem.- spojrzał na mnie wymownie.
-Chciałbyś.- prychnęłam, podnosząc się.
-No co? Umylibyśmy sobie plecki i nie tylko.- rozmarzył się.
-Dobra, nie zapędzaj się tak. Idę. SAMA!- rzuciłam mu groźne spojrzenie, wchodząc do łazienki. Sekundę później się wróciłam, po ciuchy.
Szybko wskoczyłam pod prysznic. Nigdy nie zajmowało mi to dużo czasu. Osobiście preferowałam kąpiele w wannie. W tym domu akurat nigdzie jej nie było. W ekspresowym tempie umyłam się. Po chwili stałam już przed lustrem, owinięta w ręcznik. Posmarowałam bliznę pod piersiami specjalną maścią i przykleiłam plaster z opatrunkiem. Na szczęście nikt dalej go nie zauważył. Znowu by się martwili... Sięgnęłam po bieliznę, jednocześnie oglądając ciuchy wybrane przez dziewczyny. Ich chyba pogrzało! I to mocno! Wybrały mi sukienkę! I to w chuj kobiecą. Nie! Ja tego nie założę.
-ASHLEY!!!!- wydarłam się, wparowując do pokoju. Owinęłam się ciasno szlafrokiem.
-Co się stało?!- upuścił jakąś gazetę, przerażony.
-Musisz mi pomóc!- machałam rękami.
-Ja pierdolę, kobieto! Zawału dostanę! W czym?!- złapał się za serce.
-Pomóż mi coś wybrać z ciuchów.- rzuciłam mu proszące spojrzenie.
-Przecież dziewczyny ci wybrały sukienkę.- zauważył.
-Ale ona nie pasuje ani do mnie, ani do okazji! Dopiero co, zjebałam Andy'ego, bo się za bardzo wystroił.- jęknęłam.
-Wykończysz mnie. Dobra, pokaż co tam masz.- zaczął przeglądać moje ubrania, co chwilę przerzucając wzrok na moją sylwetkę.
-To za sportowe, to za rockowe, to w ogóle nie, to za seksowne... O seksowne!!! Czemu nie nosisz?!- wyciągnął jakąś wydekoltowaną bluzkę.
-Bo nie! Dalej!- popędzałam go.
-Chwila! Jakieś specjalne wymagania?
-Mam się czuć w miarę wygodnie. Muszę się skoncentrować na udawaniu. Nie chcę, żeby mnie coś rozpraszało. I ciebie przy okazji.- powiedziałam wrednie.
-Pff, chciałabyś. Okej. Przymierz to!- wcisnął mi jakieś ciuchy. Skierowałam się z powrotem do łazienki. Kurczę! To ja mam taką spódniczkę?! A no tak. Efekt zakupów z Purdy'm. Założyłam na siebie wszystko. Przypomniało mi się, że ostatnio kupiłam sobie wisiorek z pandą. Teraz się nada. Zawiązałam trampki i przejrzałam się w lustrze. Cholera. Jak na mnie, to wyglądałam całkiem nieźle. A co najważniejsze, dobrze się w tym czułam. Uśmiech sam wpełzł mi na usta. Wyleciałam z łazienki, rzucając się na Ash'a.
-Ashley! Jesteś genialny! Kocham cię!- krzyknęłam, dając mu buziaka w policzek. Chłopak złapał mnie w pasie, powstrzymując przed wywaleniem nas obojga.
-Wow. Chyba to gdzieś zapiszę. Pokaż się.- basista uniósł brew, odsuwając mnie na odległość ramion. -Kurczę! No tyle razy już ci mówiłem, że powinnaś się tak ubierać! Ej! Co to? Panda?!- pisnął.
-Taak.- kiwnęłam głową.
-Jaaaaka słodka! Pożycz mi czasem!- złapał wisiorek w dwa palce, przyglądając się mu z utęsknieniem. Wspominałam, że on ma jakąś fazę na pandy?
-Jak będziesz grzeczny.- wyszczerzyłam się.
-Ja zawsze jestem grzeczny, tylko to reszta mnie prowokuje.- powiedział.
-Aha. A ty nie powinieneś się ubrać?- zlustrowałam go. Był w samych bokserkach.
-No już, już.- założył dżinsy i jakąś... koszulę. Beżową. -Co masz taką minę? Źle wyglądam?
-Nie! Nie. Po prostu rzadko widzę cię w innej koszuli, niż czarna.- zauważyłam.
-To samo mogę powiedzieć o tobie. Dobra, idziemy na dół?- spytał.
-No idziemy, idziemy.- westchnęłam ciężko, po czym wyszliśmy z pokoju.

Jakiś czas później.

Wycierałam talerze, gdy dobiegł mnie jakiś huk z salonu. Na podłodze leżał Jake.
-Żyjesz?- spytałam, podchodząc do niego i pomagając wstać.
-Tak. Ale kwiatki chyba mniej.- zmartwił się. Dopiero teraz się rozejrzałam. Wokół były porozrzucane jakieś kwiaty z ogrodu.
-Grunt, że tobie nic się nie stało.- przytuliłam go lekko, następnie pomogłam pozbierać te chwasty. Zaniosłam je do kuchni, gdzie czekała już Ella. Wyrwała mi je, układając w wazonie. Usłyszałam dzwonek domofonu, a sekundę później ryk Biersack'a:
-Już są!!!!
-Moje bębenki.- jęknęła Lauren, stojąca najbliżej niego. Pokręciłam tylko głową. Ash momentalnie skamieniał.
-Nie denerwuj się tak.- pociągnęłam go za rękę do holu, gdzie wszyscy już czekali. Stanęliśmy na samym końcu, żeby nie rzucać się w oczy. Jak zawsze w takich stresujących momentach, chciało mi się śmiać. Moje reakcje mnie załamują.
-Co ci jest?- Ash obrócił moją twarz w swoją stronę. Stał za mną, klejąc się do moich pleców. Czy on próbuje się za mną schować?
-Nic. Próbuję się nie roześmiać.- wykrztusiłam.
-Wariatka. Skup się!- objął mnie dłońmi w pasie. Łatwo mu, kurwa, mówić! Uszczypnęłam się mocno w rękę, żeby skupić się na bólu. Pomogło. Chwilę później na mojej twarzy zagościł miły uśmiech. Zamrugałam, żeby sięgnął tez moich oczu. To było dużo trudniejsze, ale nie niewykonalne. Kosztowało mnie dużo wysiłku i ciężko było to utrzymać na dłużej, niż chwilę. Jednak powinno to wystarczyć. W końcu pierwsze wrażenie najważniejsze... Jeszcze trzęsące się dłonie Ash'a na moich biodrach mi nie pomagały.
Moje rozmyślania przerwały otwierające się drzwi.
-No heej. To my.- uśmiechnęła się sztucznie Sam. Dopóki nie zobaczyła Jeremy'ego. Wtedy od razu się rozpromieniła. Co ta miłość robi z ludźmi... Za nią weszła jakaś kobieta i facet. Jej rodzice.
-Dzień dobry.- chłopcy powiedzieli chórem.
-Mamo, tato, pamiętacie chłopaków?- spytała Sammi. Podszedł do nich Jerry.
-Tak, oczywiście.- jej mama uśmiechnęła się lekko. No ich zapomnieć, to się nie da. -Witaj, Jeremy.
-Mamo, pięknie wyglądasz. Jak zwykle zresztą. Tato.- Jinxx witał się z teściami. Następnie podeszli oni do każdej pary, żeby wymienić uprzejmości. Niestety, doszli też do nas.
-A to właśnie Anna, dziewczyna Ashley'a, o której wam wspominałam.- przedstawiła mnie Doll.
-Bardzo mi miło. Proszę mi mówić Ann.- posłałam im mój olśniewający uśmiech, podając dłoń.
-Jestem Elizabeth. A to Steven.- odezwała się mama Sammi. Dotknęłam lekko nogą Purdy'ego, który stał w bezruchu.
-Dzień dobry.- ogarnął się.
-Ashley, znów się spotykamy.- powiedział chłodno Steven.
-Ekhem, to może ja zaproponuję coś do picia? Na pewno jesteście państwo zmęczeni po podróży.- przejęłam pałeczkę, delikatnie wskazując im salon.
-O właśnie! To my z Ash'em zaniesiemy bagaże!- szybko zarządził Ferguson.
-Świetnie.- uśmiechnęłam się lekko. Zaraz trzasną mi policzki kurwa!
-Jak minęła wam podróż? Były korki?- Lauren wspomagała mnie.
-A nawet niezbyt. Myślałam, że będzie gorzej.- odpowiedziała Sam, dopiero teraz witając się z nami.
-To dobrze. Nic tak nie denerwuje, jak zastój na drodze.- odezwała się JuJu.
-Długo jesteś już z Ashley'em?- spytała dość chłodno Elizabeth. Zaczyna się, rola mojego życia.
-Od września.- kiwnęłam głową.
-Cóż, nie wyglądasz na dziewczynę w...- zatrzymała się.
-Jego typie? Taak. Też byłam zdziwiona. On tak samo. Ale podobno miłość nie wybiera.- dokończyłam.
-Twoi rodzice nie mają nic przeciwko waszemu... związkowi?- uniósł brew Steven. Ci ludzie zaczynają mnie wkurwiać. Serio, szukają dziury w całym. Ale ja się nie dam!
-Nie. Ashley już wiele razy udowodnił im, że potrafi być odpowiedzialny i zatroszczyć się o mnie. Gdyby tak nie było, mój szef, a ich manager, nigdy w życiu nie przekazałby mu opieki nade mną.- powiedziałam pewnie.
-Hmm, to trochę do niego nie podobne.- zdziwiła się Elizabeth.
-Wie pani, wychodzę z założenia, że ludzi nie powinno się oceniać po pozorach. A już na pewno nie Ashley'a. Może czasem ma głupie pomysły, ale w rzeczywistości razem z Jeremy'm są najbardziej odpowiedzialni z całej piątki. Z mojej strony mogę tylko powiedzieć, że są dobrymi ludźmi. Dbają o mnie, jak i o resztę zespołu i ich dziewczyny.- odparłam bez zająknięcia. Miny rodziców Sammi, bezcenne. W tym momencie do kuchni weszła wymieniona przeze mnie dwójka.
-Zanieśliśmy wszystko.- powiedział Ash, dając mi buziaka w policzek. Uśmiechnęłam się delikatnie w odpowiedzi, choć wcale mi nie było do śmiechu...
-Na pewno chcecie się trochę odświeżyć, przed posiłkiem.- zauważyła Sam. Rodzice skierowali się na piętro. Odczekałam, aż wyjdą, po czym opadłam na krzesło.
-Kurwa.- mruknęłam.
-Masakra. Nieźle cię przepytali.- współczuła mi Ella. Do kuchni weszła teraz reszta zespołu.
-Co się działo?- spytał Ash, lekko łapiąc mnie za ramię.
-Nie pytaj! W ogóle to ty już kombinuj jak mi się odwdzięczysz, za pomoc w ratowaniu dupy. I Jerrry, o tobie też mówię.- syknęłam, wstając i podchodząc do szafki. Wyciągnęłam stamtąd jakiś alkohol i nalałam sobie trochę do szklanki, po czym wypiłam duszkiem.
-Zwariowałaś?!?!?! Wiesz, która jest godzina?!- Ash wyrwał mi szklankę z ręki.
-Odczep się! To nie ty udawałeś wielką miłość, pod obstrzałem podejrzliwych spojrzeń!- warknęłam. Następnie wzięłam głęboki oddech, nalewając sobie soku. 5 minut, a już jestem wykończona. Jeszcze dwa dni... Zabiję się. Albo kogoś.
-Okej. To co? Nakrywamy do stołu?- spytała Lauren.
-Noo. Ja wezmę talerze. A wy się już nie kłóćcie.- Jake wskazał na mnie i basistę. Przymknęłam na chwilę oczy. To tylko zwykła wizyta. Nic wielkiego. Dam sobie radę.
-Poradzimy sobie. Prawda?- Purdy złapał mnie za rękę, drugą unosząc mój podbródek.
-Prawda. W końcu, gdy się nie kłócimy, jesteśmy świetnym teamem.- mruknęłam.
-Wobec tego, kłótnie odkładamy na potem. Mamy w końcu dla siebie całą noc.- puścił mi oczko.
-Głupek.- zaśmiałam się, uderzając go lekko w ramię.
-Ustaliliśmy już, że to ty z naszej dwójki jesteś ta mądra. A teraz chodź, trzeba im pomóc.- pociągnął mnie lekko do reszty. Pokręciłam głową, podchodząc do lodówki. Na obiad miały być dwie sałatki, robione przez dziewczyny i pierogi robione przez chłopaków. Zajęłam się nakładaniem tych sałatek na półmiski. Ella zajęła się pierogami. Po kilkunastu minutach wszystko było gotowe. W tym momencie do kuchni wrócili rodzice Sam. Wszyscy usiedliśmy do stołu w jadalni. Był większy niż w kuchni. Ja pomiędzy Ash'em, a Andy'm. Póki co, atmosfera była dość sympatyczna. Każdy się starał, żeby to jakoś wyszło. Przyglądałam się jedzeniu. Na nic nie miałam ochoty. W ogóle, to ostatnio jakoś nie miałam apetytu. Westchnęłam pod nosem, co niestety zauważył Purdy. On chyba czyta mi w myślach.
-Poczekaj kociaku, nałożę ci.- uśmiechnął się promiennie, sięgając po mój talerz. Taaak. Wie, że nie chcę jeść. I w ten, jakże przemyślany sposób, zmusi mnie do tego.
-Dziękuję.- mruknęłam cicho, gdy postawił przede mną talerz pełen jedzenia. Pani Elizabeth przyglądała nam się ukradkiem.
-Wiem, że nie chcesz, ale musisz coś zjeść! Schudłaś!- Ash pochylił się nad moim uchem.
-Nie jestem głodna.- wyszeptałam.
-Trudno.- uśmiechnął się sztucznie, cmokając mnie lekko w usta. Przymknęłam powieki, żeby nikt nie dojrzał mojego wściekłego spojrzenia. Następnie zabrałam się za sałatkę. Wmusiłam w siebie trzy widelce. Przeżułam jeszcze dwa pierogi i byłam już pełna. Andy przelotnie zerknął na mój talerz. Po chwili wrócił wzrokiem do mojej twarzy, marszcząc przy tym brwi. Starałam się zachować obojętny wyraz. Biersack zmrużył oczy, zmuszając moje ciało do zetknięcia się z oparciem krzesła. Przeniósł spojrzenie tym razem na Ashley'a. Patrzyli sobie przez chwilę głęboko w oczy. Czy oni właśnie komunikują się, czytając sobie w myślach, czy co?! Zauważyłam, jak Purdy prawie niezauważalnie kiwa głową. Okej. Coś jest nie halo! I to bardzo! I to dotyczy chyba mnie. Czyli... należy wiać!
Nie zdążyłam odsunąć krzesła, gdy poczułam, jak na moim nadgarstku zaciska się ręka wokalisty.
-To może ja przyniosę ciasto? Ann mi pomoże.- pociągnął mnie do góry. Kurwa! Świetnie po prostu. Posłałam towarzystwu uśmiech i skierowałam się za Ands'em do kuchni. Ledwo straciliśmy się im z oczu, wyrwałam się z uścisku, podchodząc do parapetu. Andy otworzył okno, zapalając papierosa. Kilkanaście sekund później dołączył do nas Purdy, wkładając wcześniej brudne naczynia do zlewu. Znalazł wymówkę, żeby tu przyjść.
-Okej. Mów, do kurwy, czemu nie jesz?!- warknął basista, łapiąc mnie mocno za ramię. Czasami był zbyt agresywny.
-Ash! Nie tak ostro.- stopował go Andy. -Ann, słoneczko. Co się dzieje?
-Nic.- wzruszyłam beztrosko ramionami.
-Mała nie prowokuj mnie!- syknął Ashley, przysuwając się do mnie gwałtownie.
-Czekaj kurwa! An, posłuchaj. Nas nie okłamiesz. Co się stało, że tak nagle straciłaś apetyt? Przecież śniadanie jadłaś normalnie.- Andrew pogłaskał mnie po głowie.
-Właśnie! Jadłam normalnie!!! Więc zejdźcie ze mnie, kurwa! Jesteście przewrażliwieni. Nie jestem głodna po prostu. Jestem zmęczona. Mam dużo pracy, a teraz nawet tutaj nie mogę odpocząć!- postanowiłam zmienić ton na marudny.
-Ale ty musisz jeść!- zdenerwował się basista. Coś zaczęło mi nie pasować. Czemu on tak się rzuca?
-Właściwie, to dlaczego tak się martwicie? Przecież każdy czasem nie ma apetytu.- zmrużyłam oczy.
-Bo jesteś najmłodsza i musimy się o ciebie troszczyć.- mówili, jeden przez drugiego.
-To nie to.- pokręciłam głową.
-Przesadzasz. Jesteś dla nas ważna i tyle.- machnął ręką Purdy. I tu się wkopał. Momentalnie mnie olśniło.
-Może dla reszty owszem. Ale na pewno nie dla ciebie. Jesteś żałosny! Nawet nie potrafisz się przyznać! Obaj jesteście. Wobec tego, sama zgadnę. Moja matka coś wam naopowiadała. A wy jej uwierzyliście.- prychnęłam. Ich miny, bezcenne. Lekko zbledli, omijając mnie wzrokiem.
-Powiem tylko tyle: do niczego mnie nie zmusicie. A matka jest choleryczką. Cokolwiek wam nagadała, przesadziła z dramaturgią. Zdarzało się, owszem, że nie miałam apetytu. Byłam u lekarza. Powiedział, że czasem tak jest i to normalne. A teraz wybaczcie, ale wrócę do reszty. I nie zapomnijcie o cieście.- odwróciłam się wściekła na pięcie. Wzięłam głęboki oddech, siadając przy stole.
-Wszystko okej?- spytała mnie Ella.
-Jak najbardziej. Chłopcy stwierdzili, że sami wszystko przyniosą i mam się nie przemęczać.- uśmiechnęłam się najmilej, jak umiałam. To było trudne. Po kilku minutach te dwa debile wróciły z kuchni, obładowani talerzami z wypiekami. Wszystkie mojej roboty. Noo i tego ćwoka. Miałam pewien pomysł, jak się stąd stracić, ale musiałam jeszcze chwilę poczekać. Tymczasem zajęłam się nakładaniem ciasta, uwzględniając nadmierny apetyt CC'ego i Andy'ego. Im to od razu podwoiłam porcje...
-Mhm, pyszne ciasto! Gdzie takie dobre kupujecie?! -odezwała się nagle Elizabeth. Zamarłam z łopatką do ciasta w ręku. Juliet od razu podłapała wątek.
-Nie kupujemy. To nasze największe zakochańce piekły.- uśmiechnęła się.
-Zakochańce?!- zdziwił się Steven, ojciec Sam.
-Tak. Ash i Ann. Jak widać, świetnie im to wychodzi.- dodała Ella.
-Przyznajcie się: co wy tam dosypujecie, hm?- zażartował CC.
-Cóż, dajemy od siebie trochę naszej miłości.- powiedział słodko Ashley, łapiąc mnie za dłoń i składając na niej leciutki pocałunek. Nienawidzę, jak ktoś całuje mnie po rękach! Grzecznie przysunęłam się do niego bliżej, poprawiając mu kołnierzyk. Rzygam tęczą normalnie...
-Może otworzycie cukiernię?- zaśmiał się Jeremy.
-Może kiedyś.- powiedziałam. Czułam na sobie zaszokowane spojrzenia rodziców Sammi. No tak! Największy imprezowicz i zboczeniec na świecie, piecze sobie z ukochaną ciasta w domowym zaciszu. Tak romantycznie i niepodobnie do Purdy'ego. Cholera. Coś ironiczna dziś jestem!

W końcu nastąpiła ta cudowna chwila, gdy każdy mógł zająć się sobą. Popędziłam biegiem do sypialni Ash'a. Otworzyłam szafę w poszukiwaniu jakichś normalnych ciuchów. Związałam też włosy. Pakowałam rzeczy do torby, gdy do pokoju wszedł Purdy.
-A ty dokąd?!- zmarszczył czoło.
-Mam dość! Zaraz coś rozwalę! Nie umiem się tak długo kontrolować. Wychodzę. Mogę nie zdążyć na kolację.- założyłam kurtkę.
-Chwila! Nigdzie nie pójdziesz! Nie zostawisz mnie tu samego! Nie puszczę cię!- warknął.
-Oh dobra. Naprawdę chcesz, żebym cię obezwładniła? Ashley, ty nie rozumiesz. Ja MUSZĘ odreagować.- syknęłam.
-Niby jak? Jedziesz na trening?- uniósł brew.
-Nie. Znam inne rozrywki.- powiedziałam powoli. To nie jest jego sprawa.
-W takim razie, albo zostajesz, albo jadę z tobą.- oparł dłonie na biodrach.
-Żartujesz?! Mowy nie ma!- podniosłam głos.
-Ciszej! Dałem ci wybór. Nie zamierzam spuścić cię choć na chwilę z oka.- rzucił mi wyzywające spojrzenie. Zaczęłam się intensywnie zastanawiać. Wiedziałam, że nie wytrzymam w tym domu. Ale nie chciałam, żeby poznawał pewne rzeczy z mojego życia. W sumie, to mi nie zaszkodzi. Właściwie, to jemu też się przyda trochę odreagowania. Może wtedy da mi święty spokój.
-Dobra. Ale przebierz koszulę na coś innego. I pospiesz się! Nie mamy czasu.- warknęłam. Kilka minut później stałam już w salonie, informując resztę, że wychodzimy, bo muszę coś załatwić i mają na nas nie czekać. Następnie skierowałam się do mojego auta.
-No ej! Nie mam całego dnia!- zawołałam, widząc jak Purdy się grzebie. 


-Jesteś gdzieś umówiona?- uniósł brew.
-Nie. Ale czeka nas dłuższa droga. Zapnij pas, bo zamierzam się spieszyć.- mruknęłam.
-Czyli przekroczyć prędkość.- burknął.
-Czyli nadrobić czas, który straciłam czekając na ciebie.- rzuciłam mu lodowate spojrzenie, które potrafiło zmrozić większość osób. Niestety, Ash się do nich nie zaliczał.
-Wobec tego, gdzie jedziemy?- spytał.
-Zobaczysz.- wyjechałam na ulicę, kierując się wschód...
************

Jakim cudem mam tyle zdjęć, a nic nie umiałam dobrać? Mniejsza. Więc mam jedną prośbę, nie spamujcie AŻ TAK na asku BVB Poland Army, bo to ask o nich jednak ;) I nie wspominajmy nic o koncercie. BŁAGAM! A co do rozdziału, to wiem, że dno i wodorosty. Ale w tych co piszę, to już omijam część dni, żeby to poszło do przodu do kolejnego wątku. Dacie radę, co? Rodzice Sam jeszcze tu trochę pobędą. W sumie, to nie wiem ile, bo nie pamiętam. Ale na pewno krótko haha. I teraz zagadka: gdzie jedzie Ann z Ash'em?
A tak poza tym, to jestem wściekła, poirytowana i mnie szlag trafia! Ale to nie Wasza wina, na szczęście. :D
To co? Miłego tygodnia życzę.

!!! 27 Kom= NOWY !!!

niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 66


Perspektywa Ann

Patrzyłam na przerażone miny chłopaków, na wieść, że mają nas odwiedzić rodzice Sammi.
-Ale to jeszcze nie wszystko.- burknął Jinxx. Widziałam po Ash'u, że skamieniał.
-Dobra kurwa! Powiedzcie to raz, a porządnie, zanim mnie coś trafi!- zirytowałam się.
-Okej.- westchnął CC. -To ja wyjaśnię. Więc zrobiliśmy sobie tą imprezę. Wiesz, jak to jest. Było kilka dziewczyn, oczywiście do niczego nie doszło. Za bardzo się narąbaliśmy. Rano obudziła nas wizyta rodziców Sam. Zastali tutaj totalny burdel i nas skacowanych, zbierających zwłoki z podłogi. Jakby tego było mało, okazało się, że Ash dalej imprezował. Wtoczył się do salonu prawie nagi z dwiema blondynami, uwieszonymi na jego szyi. W stanie dość mocno nietrzeźwym. Zlustrował mamę Sammi, stwierdzając, że niezła z niej dupa i mogą się zabawić wszyscy razem. Na jej oburzenie, powiedział, że taki stary moher powinien się cieszyć, że jeszcze takowe propozycje dostaje. Mało nie oberwał wtedy od ojca Sam.
-Czekaj! Najebałeś się i proponowałeś mamie Sammi seks, a potem ją zwyzywałeś?- wyliczałam. Następnie wybuchnęłam gromkim śmiechem.
-Ciebie to bawi?!- syknął Jinxx.
-Owszem. To jest tak żałosne, że aż śmieszne. Oj Ashley, Ashley. Tylko ty jesteś zdolny do takich rzeczy.- poklepałam go po ramieniu.
-Spierdalaj.- burknął..
-No i chodzi o to, że teściowe Jeremy'ego są do niego uprzedzeni jeszcze bardziej, plus nienawidzą Ash'a.- uniósł brew Andy.
-Przecież przeprosiłem!!!- basista wyrzucił ręce do góry.
-Ja pierdolę. Co ja z wami mam. Okej. Zrobimy po mojemu. Nie od dziś wiecie, że to ja z naszej ekipy mam najzdrowsze i najefektowniejsze pomysły.- powiedziałam skromnie.
-To znaczy?- zaciekawił się Jake.
-To znaczy, że trzeba im pokazać was od tej strony, którą znam ja.- wyjaśniłam.
-Czyli leżymy.- załamał się Purdy.
-Ty akurat masz specjalne zadanie. Zawsze muszę ratować ci tyłek i zszarganą reputację.- warknęłam. Purdy już miał coś odszczekać, ale Andy zasłonił mu usta dłonią.
-Więc co mamy robić?- spytał wokalista.
-Na początek, zadanie dla ciebie Sam. Musisz odpowiednio nastawić rodziców. Wiem, że to trudne. Powiedz im, jak to Ash się zmienił pod wpływem miłości do mnie bla, bla, bla. Wiesz, o co chodzi. Jest teraz innym, lepszym człowiekiem. I tak ci nie uwierzą, ale zasiejesz wątpliwości. Tylko nie przesadź z robieniem z tego ćwoka, ideału.- skierowałam się do monitora, na którym widziałam przez kamerkę Doll.
-Okej. Coś wykombinuję. Oni chcą, żebym zawiozła ich do was na weekend.- wyjaśniła dziewczyna.
-Świetnie. Zrobimy sobie zjazd. Chłopaki, dzwońcie do swoich połówek, że mają się tu pojawić. Przecież jesteśmy jak rodzina, praaawda?- specjalnie przesadzałam.
-Taak. Mam nadzieję, że twój plan wypali.- powiedział z napięciem, Jake.
-Damy radę. A jak nie, to was zabiję.- odpowiedziałam beztrosko.
-Pocieszające.- burknął CC.
-Cicho bądź. W ogóle, to trzeba zrobić zakupy. I posprzątać. Więc jazda na górę, trochę ogarnąć. Jak skończycie to zajmiecie się dołem.
-A ty niby co będziesz robić?- zbulwersował się Jake.
-Dyrygować wami.- wyzłośliwiłam się.
-Chciałabyś! Pytam serio!- nie dawał za wygraną Pitts.
-Gotować będę kurwa!- wymsknęło mi się.
-CO będziesz robić?!- ryknęła czwórka, oprócz Ash'a.
-Ja pierdolę.- szepnęłam.
-Przecież ty podobno nie umiesz gotować.- zmrużył oczy Andy.
-Eee, bo nie umiem. Em, Ash mi pomoże, o!- ucieszyłam się z mojego przebłysku geniuszu. -W ogóle to nie zagadujcie mnie, tylko jazda, sprzątać. Sprawdzę!
-Okeeej.- jęknął CC, podnosząc się z kanapy. Pożegnaliśmy się z Sammi Doll i każde ruszyło do swoich obowiązków. Dziś środa. Czyli jutrzejszy dzień będzie ciężki.
-A ty czemu nie sprzątasz?- rzuciłam pytające spojrzenie Purdy'emu, który teraz siedział zamyślony.
-Bo ja w przeciwieństwie do nich, robię to regularnie.- burknął. Fakt, nigdy nie miał jakiegoś dużego bałaganu w sypialni.
-Aha. Pomożesz mi?- poprosiłam. Basista bez słowa skierował się za mną do kuchni. Zachowywał się dziwnie. -Ej, co jest Ashley?
-Nic.- wzruszył ramionami.
-Przecież widzę. Noo, powiedz, co znowu wymyśliłeś.- posadziłam go na krześle, sama siadając naprzeciwko.
-Po prostu denerwuję się tą wizytą. Zrobiłem z siebie kompletnego idiotę. I pijaka.- przyglądał się swoim tatuażom.
-Nie będzie tak źle.- próbowałam go pocieszyć. Nigdy tego nie umiałam.
-Jasne. Dobrze wiesz, że mam przejebane. I jeszcze Jinxx ma przeze mnie problemy.- schował twarz w dłoniach.
-Posłuchaj. Jeśli rodzice Sam naprawdę nie pałają sympatią do Jeremy'ego, to zawsze znajdą sobie jakiś powód. Poza tym, popatrz na to inaczej. Znają cię już od TEJ strony, więc gorzej już być nie może.
-Nie umiesz pocieszać.- stwierdził sucho.
-Wiem. To jak mogę to zrobić lepiej?- spytałam.
-Ty nie dasz rady poprawić mi nastroju. Dobra, co robimy?- wyprostował się.
-Listę zakupów. Trzeba coś im dać do jedzenia, nie? Masz jakieś specjalne życzenia?- postanowiłam być miła dla Purdy'ego. Raz na jakiś czas mogę.
-Mhm. Pierogi. A resztę zdaję się na ciebie. Upieczemy ciasto?- zatarł ręce.
-Wszystko zrobimy razem. W szóstkę. Albo dziewczyny nam pomogą jeszcze.- puściłam mu oczko.
Po jakimś czasie, do kuchni wparowała reszta.
-Pokoje na błysk.- zasalutował Jeremy.
-Świetnie. To teraz musicie ogarnąć salon, przedpokój i ogród. Bo kuchnia jest okej. Andy i CC. Umyjecie okna, a potem zawiesicie te fikuśne firany, które znalazłam na dnie szafy w pralni.
-Czeeemu my?- jęknął wokalista.
-Bo jesteście najwyżsi. Jake, ty i Jerry poodkurzacie itd. Ash, kosisz trawę. A ja jadę do sklepu, po kapustę na pierogi.
-Ej! Ja wolę robić zakupy!- oburzył się Pitts.
-To zrobisz resztę później. Noo, chyba, że wiesz, gdzie w LA jest sklep z polskimi produktami.- uniosłam brew.
-Okej.- poddał się. Złapałam torbę i wyszłam z domu.

Jakiś czas później.

Siedziałam w kuchni, gotując kapustę i pieczarki. Właściwie, to się nudziłam. Jutro przyjadą dziewczyny, pomóc nam. Słyszałam, że chłopaki kłócą się w ogrodzie, ale machnęłam na to ręką. W tym momencie rozdzwonił się mój telefon.
-Haaalo?- spytałam znudzona.
-Hej, Ann. Co tam? Przeszkadzam?- po drugiej stronie odezwał się Devin. Basista Motionless In White.
-Akurat siedzę. W weekend mamy wizytę teściów Jeremy'ego i właśnie patrzę, jak chłopcy sprzątają.- wychyliłam się zza ściany, obserwując ich.
-Zagoniłaś facetów do roboty? Nieźle. Brawa dla ciebie.- zaśmiał się.
-A widzisz. Wszyscy ogarniają dom, tylko Ash kosi trawę.- wyjaśniłam.
-Uuu Purdy. Jest bez koszulki?- spytał konspiracyjnie Sola.
-Jest, a co?- zrobiłam się podejrzliwa.
-Mrrraśnie. Ma fajne mięśnie. Macałbym.- westchnął z rozmarzeniem gitarzysta.
-Chwila! Czy ty właśnie dajesz mi do zrozumienia, że lecisz na mojego chłopaka?- zdziwiłam się.
-Owszem. Ciasteczko z niego. Chłopaki nie mówili ci, że jestem panseksualny*?
-Mówili, ale nie wiedziałam, że akurat Ash ci się podoba.- mruknęłam.
-No wiesz, on jest taki... niejednoznaczny.- powiedział po namyśle Ghost.
-Spoko, powiem mu, że przesyłasz mu buziaczki.- wyszczerzyłam się.
-NIE! Zwariowałaś? Pomyśli, że jestem walnięty.- zaczął panikować.
-Czeeemu? W sumie, to mogłeś próbować się z nim umówić... na piwo.
-Nie. On jest w stu procentach hetero. To przykre, ale już się przyzwyczaiłem, że moje ideały nie zwracają na mnie uwagi.- westchnął.
-To tak, jak na mnie.- zauważyłam.
-Co?! Przecież Ashley cię kocha!- zdziwił się Devin.
-Taak. O, idzie.- mruknęłam cicho.
-Zrób mu fotkę, jak będzie w samych bokserkach. Albo nago! Będę miał o czym marzyć po nocach.- poprosił. Wybuchnęłam śmiechem.
-A tobie co? Z kim gadasz?- zaciekawił się Purdy, wyciągając z lodówki picie.
-Z takim jednym.- uśmiechnęłam się, lustrując Purdy'ego z góry na dół. Taaak. Był w chuj podniecający. Chyba tylko Ghost'a.
-Ty nic innego nie robisz, tylko gadasz z jakimiś facetami.- burknął.
-Oj tam.- wzruszyłam ramionami. -Idź się umyj, jesteś cały spocony.
-Spocony!!! Kurwa! Musi teraz wyglądać hot. Mógłbym umyć mu plecy.- usłyszałam w słuchawce. Zagryzłam wargę, żeby nie ryknąć śmiechem.
-A co? Chcesz mi umyć plecy?- uniósł brew Ashley. Teraz już nie umiałam się powstrzymać i zaczęłam rechotać, jak jakaś psychiczna.
-ZGÓDŹ SIĘ!!!!!!!- wrzeszczał mi Sola prosto do ucha.
-O-okej.- wykrztusiłam, ocierając łzy.
-Co?! Serio?- zdziwił się Purdy.
-Ej dobra! Misiu, ja kończę. Pogadamy potem.- szybko pożegnałam się z Devin'em.
-Na kogo ty mówisz „misiu”?! Jedziesz na dwa fronty?- oburzył się Ash.
-Gadałam z Ghost'em. Nie na dwa fronty. Akurat on woli ciebie, a nie mnie.- burknęłam pod nosem.
-Co?- zmarszczył czoło chłopak.
-NIC! Pospiesz się z tym prysznicem, bo musisz mi pomóc.- zmieniłam temat.
-A mycie plecków?- miauknął.
-Innym razem.- przewróciłam oczami.
-Jasne! Nie wierzę ci!- strzelił fochem.
-Obiecuję, ale nie dziś.- zdenerwowałam się.
-No! Tak lepiej.- chciał mnie objąć ramieniem, ale szybko się odsunęłam.
-Jesteś cały mokry. Blee.- skrzywiłam się.
-Rany, przyjrzyj się, tak wygląda prawdziwy facet!- napiął muskuły.
-Okeej. Dobrze, że przynajmniej nie śmierdzisz tak, jak prawdziwy...- prychnęłam.
-Ale śmieszne! Wiesz, my z chłopakami to generalnie korzystamy z wody i dezodorantu.- przewrócił oczami.
-Nawet nie wiesz, jak się cieszę. A teraz idź już!- popchnęłam go w stronę drzwi. Minął się w przejściu z CC'ym i Andy'm.
-Padam na ryj.- wystękał Coma.
-Ty?! To ja wieszałem te pierdolone zasłony! Palce mi zaraz odpadną.- żalił się Andy. -Przerzucimy się na rolety. Będzie mniej roboty.
-Przecież macie zewnętrzne. W ogóle nie przesadzajcie! My, kobiety musimy się tak męczyć od lat.- burknęłam.
-Bo jesteście masochistki i macie za wysokie wymagania!- wytknął mi Jake, który pojawił się razem z Jeremy'm.
-Po prostu większość kobiet, to estetki. Gdybyście trochę pomagali swoim partnerkom, to rzadziej byście słyszeli, że boli je głowa.- pokazałam im język.
-Się odezwała ta, co najwięcej dziś sprzątała.- burknął Jinxx.
-Gdybyś sprzątał regularnie, to nie miałbyś problemu. Jakoś Ash też miał luz.- wzruszyłam ramionami.
-Bo Ash ma dużo z kobiety, to co się dziwisz!- uniósł brew Andy.
-Powiedz to przy nim, a będziesz mógł zapomnieć o przytulankach.- wyszczerzyłam się.
-Ale za to mam jeszcze ciebie.- Biersack pociągnął mnie na swoje kolana.
-W umowie o pracę nic nie wspominali, że mam robić za maskotkę.- odgarnęłam mu włosy z czoła.
-To jest jako premia.- puścił mi oczko, wtulając się. Przekomarzaliśmy się tak, aż do powrotu Purdy'ego.
-Okej, chłopaki. Chcieliście pierogi, więc żeby je zjeść, to musicie je zrobić.- wycwaniłam się. Ja nie będę gotować!
-Ale my nie umiemy.- bronił się CC.
 -To się nauczycie! Dobra! Który tu jest silny?- uniosłam brew.
-Ashley!- ryknęła czwórka, wskazując na basistę.
-Chwila! Wiem, co kombinujesz mała, ale od razu mówię, że odpadam! Nie jestem delikatny!- założył ręce na piersi.
-Fakt. Do ciasta potrzebuję kogoś czułego. Andy i CC! Wy wyrobicie ciasto. Gitarzyści będą lepić pierogi.- rozdzielałam zadania.
-Czeeeemu?- jęknęli. Najgłośniej oczywiście Purdy.
-Bo macie zwinne i wyćwiczone paluszki. Ashley, ciągle dajesz mi do zrozumienia, jaki to jesteś w tym dobry, więc teraz możesz się wykazać.- puściłam mu oczko.
-Dobra! Zrobię to kurwa! Udowodnię ci! Moje będą najładniejsze!- odparł twardo, zawijając rękawy bluzki.
-Cudownie!- zatarłam dłonie. Przygotowałam wszystko, nadzorując ich prace, po czym zajęłam się sałatką. Lepienie, początkowo oporne, poszło im piorunem. Może dlatego, że ich było pięciu. Biersack i Coma też się dołączyli... Stwierdziłam, że dziś już im odpuszczę. Grzecznie zjedliśmy kolację i poszliśmy spać.

Następny dzień.

Wpadliśmy jak burza do domów. Na planie filmowym, gdzie dokręcaliśmy końcowe sceny, odwiedziły nas wszystkie dziewczyny. Sammi z rodzicami mają przyjechać jutro, po południu.
-Dobra! To co mamy robić?- spytała mnie JuJu.
-Co umiecie dobrego ugotować, to zróbcie. Pierogi i sałatka są gotowe. Ale to za mało.- zasmuciłam się.
-Damy radę! Dużo nas jest. - pocieszyła mnie Ella.
-Okej. Ściągaj torbę i chodź.- pociągnął mnie za rękę do kuchni, Purdy.
-Co będziecie robić?- zdziwiła się Lauren.
-Ciasto.- odkrzyknął jej basista. Z niechęcią podążyłam za nim. Na dzień dobry dostałam gumkę do włosów i fartuszek. Zaczęliśmy wszystko przygotowywać, rozmawiając od niechcenia. Wszyscy, będący w kuchni, przyglądali nam się z lekkim szokiem. Nie zwracając na nich większej uwagi lawirowałam pomiędzy wyspą, kuchennym blatem, a Ash'em. Ciągle na siebie wpadaliśmy, ale nie komentowaliśmy tego. Nagle, coś do mnie dotarło.
-Ej! A gdzie będą spać rodzice Sam?- spytałam niepewnie, choć podejrzewałam, jaka będzie odpowiedź.
-Eeem... No, właściwie to zawsze ktoś spał na kanapie w salonie, albo...- rzucił mi zakłopotane spojrzenie Jake.
-W moim pokoju.- dokończyłam. -Czyli wychodzi na to, że to ja powinnam się eksmitować stamtąd.
-Czyyyli wychodzi na to, że znowu śpimy razem.- westchnął Ash.
-Za jakie grzechy.- mruknęłam.
-Zawsze możesz spać na podłodze.- wyszczerzył się.
-Rozważę tę opcję na poważnie. Wszystko jest lepsze, od twojego rozpychania się.- burknęłam.
-No ej! Nie! Poza tym, ty nie jesteś lepsza, a jakoś nie marudzę.- przepchnął się obok mnie, sięgając po cukier. Pokręciłam tylko głową, przesypując mąkę.

Kilka godzin później.

Tak się rozkręciliśmy wspólnie z Purdy'm, że upiekliśmy trzy ciasta. Tylko to dobrze nam razem wychodzi. Oczywiście musieliśmy ostrzec CC'ego i Andy'ego, że pod żadnym pozorem nie mogą ich nawet tknąć. Z ich żołądkami, to do jutra nic by nie zostało...
-Annie, ale daj chociaż kawałeczek. Błaaaagam.- szarpał mnie za rękę perkusista. Biersack wisiał na szyi Purdy'emu, jęcząc mu do ucha.
-Nie! Jeśli zauważę, że ktoś dotykał tych ciast, albo blacha będzie przesunięta o pół centymetra, wiedz, że was uduszę.- założyłam ręce na piersi.
-No nie bądźcie tacy... Tacy... Okrutni!- powiedział z wyrzutem Andrew.
-Jutro! Już i tak wpierdoliliście nadprogramowo 40 pierogów.- zauważył Ash.
-To nie nasza wina!- ryknęli chórem.
-A czyja?- mruknęłam.
-One tak ładnie pachniały. I się do nas uśmiechały! Ja wam mówię, ten jeden się ruszał! Jakby przysuwał do mnie!- odparł pewnie Coma.
-Chris, przestań oglądać po nocach te bajki na MiniMini, bo głupota zaczyna ci siadać na mózg.- Purdy postukał go lekko w czoło.
-Ann powiedz mu coś!!!!- wydarł się obrażony.
-CC'uś błagam! Wytrzymacie do jutra. Skoro jesteście głodni, to możecie zrobić wszystkim kolację. A to,- wskazałam blachy.- zabieram do spiżarni.
-Pomogę ci.- Ashley złapał dwa ciasta i wyszliśmy z kuchni.
-Brutale!- dobiegł mnie jeszcze pełen wyrzutu, głos Biersack'a. Skierowałam się do tej całej spiżarni. Była tam jeszcze jedna, wielka lodówka z zamrażarką. I półki pełne różnych produktów, z długą datą ważności. Ostatnio, gdy robiłam śniadanie, tak się wkurwiłam chaosem tam panującym, że wszystko ładnie posegregowałam i opisałam. Odłożyłam ciasta do lodówki i skierowałam się na górę. Otworzyłam drzwi i aż przystanęłam z wrażenia. Na moim łóżku rozkładały się Lauren Watson i Juliet Simms.
-A wy co tu robicie?- spytałam, zamykając za sobą drzwi.
-Ukrywamy się.- powiedziała konspiracyjnie Lauren.
-Aaa chyba rozumiem.- kiwnęłam głową.
-Siedziałyśmy sobie spokojnie z Ellą na tarasie, gdy dopadły nas te dwa żarłoki, żaląc się na was, jacy to źli jesteście. W sensie ty i Ash. A potem chcieli nas wkopać w gotowanie.- wyjaśniła JuJu.
-Hahaha a Ella gdzie?- zaciekawiłam się.
-Jake ją uratował.- w tym momencie drzwi znów się otworzyły. Z hukiem.
-Laski pomocy!!! Im odwaliło!- wpadła zdyszana Cole.
-Co się stało?- posadziłam ja na łóżku.
-Jake i Jinxx pracują nad jakimś nowym utworem. Jazzowym. I kazali mi tego słuchać. Wiecie, że ja i jazz nie mamy po drodze.- wyjęczała. Taaak, Ella wolała rock i muzykę popularną.
-Biedactwa. Że też ja nie mam takich problemów.- zaśmiałam się.
-Wiesz, w tym momencie zazdroszczę ci, że to Ash jest twoim „chłopakiem”.- Lauren zrobiła palcami w powietrzu, cudzysłów.
-Co?! Czemu niby?- zdziwiłam się.
-Bo on ci nie zawraca głowy takimi durnotami.- wytłumaczyła. Ledwo skończyła to mówić, wparował Ash.
-Ann. Chodź na chwilę!- kiwnął na mnie.
-Lauren, czy ty coś mówiłaś?- spojrzałam na nią zła, wychodząc za Purdy'm. Znaleźliśmy się w jego pokoju.
-Co się stało?- westchnęłam.
-Jutro przyjeżdżają rodzice Sam, nie? Więc skoro przez weekend mamy razem dzielić pokój, to może przeniesiesz sobie jakieś rzeczy? Bo chyba nie będziesz codziennie chodzić do siebie.- zauważył.
-Fakt. Masz rację. To zaraz spakuję część najpotrzebniejszych. Dzięki.- przytuliłam go szybko. Widziałam jego zdziwioną minę, ale to olałam. Cóż... Chyba sama polubiłam przytulanki. To wszystko przez chłopaków, którzy ciągle chcą tego ode mnie! Wróciłam do dziewczyn, tłumacząc im, co i jak.
-Pomożemy ci wybrać jakieś ciuchy na najbliższe dni!- ucieszyła się Ella.
-Dzięki. Idę spakować kosmetyki.- skierowałam się do łazienki. Na szczęście nie miałam z tym dużo roboty, bo wszystko trzymałam w kosmetyczce. Po prostu dołożyłam tam szczoteczkę, myjkę, żel i szampon. Z szafki przy łóżku zabrałam jeszcze krem do ciała, który stosowałam do wszystkiego i laptop. Tak obładowana poszłam do Ash'a, który tylko uniósł brew. Zabrał mój komputer i postawił obok swojego, na biurku. Kosmetyczkę odłożyłam na najbardziej pustą półkę w łazience.
-To wszystko?! Jakoś mało.- spytał.
-Nic nie mów. Dziewczyny wybierają mi ciuchy. Jak znam życie, to będzie tego na jakieś dwa tygodnie, a nie dwa dni.- jęknęłam.
-No przecież musisz seksownie wyglądać. Jak moja laska.- powiedział obojętnie.
-Aaa. Właśnie. Pamiętaj, żeby się trochę pilnować przy gościach. I nie chodzi mi o to, że masz nie pić. Wręcz przeciwnie. Możesz, byle z umiarem. W to, że przestałeś, to nawet ja bym nie uwierzyła.- prychnęłam.
-Coś jeszcze, proszę pani?- syknął.
-Tak. Masz być miły, uśmiechnięty, w miarę uczynny i ogółem zadowolony z życia.- wyliczałam.
-To będzie trudny weekend.- westchnął, poprawiając włosy.
-Czego się nie robi dla Jeremy'ego, misiaczku.- powiedziałam z przekąsem, wracając do swojej sypialni. Tak, jak podejrzewałam, czekała tam na mnie ogromna torba z ciuchami.
-Spakowałyśmy tylko te najpotrzebniejsze.- wyszczerzyła się Ella.
-Wy zwariowałyście.- schowałam twarz w dłoniach. Następnie próbowałam podnieść tą torbę, ale mi się nie udało. Ile to waży, skoro ja, dość silna kobieta, nie umiem tego dźwignąć?! Złapałam więc za pasek i zaczęłam ciągnąć, wyzywając pod nosem: -Porąbało je do reszty. Ciekawe, kiedy ja to wszystko założę!
-Oj dziecko, daj mi to!- Ash stanął koło mnie, kręcąc głową. Następnie, jak gdyby nigdy nic, podniósł torbę i zarzucił ją sobie na ramię. Okeeej? Ile, kurwa, on ma siły?!?!?! Stałam tak, z zawiasem, gdy dobiegł mnie jego zirytowany głos: -No idziesz?!
-Idę.- mruknęłam.
-Masz tu jedną półkę, na dwa dni ci starczy. Inaczej, jak cię znam, to pół dnia będziesz czegoś szukać.- zauważył.
-Za dobrze mnie znasz.- burknęłam.
-I tak nie z tej strony, z której bym chciał.- uniósł brew.
-Ale przez to, że jesteś dobrym obserwatorem, to wiesz więcej, niż niejeden człowiek.- skierowałam się do kuchni, na kolację. Purdy szedł za mną.
-Ej, oglądamy potem jakiś film?- spytał.
-Spoko. Muszę się odpowiednio nastroić na jutro.- bąknęłam.

Dwie godziny później.

Perspektywa Andy'ego.

Nudziło mi się i potrzebowałem czułości, więc skierowałem się do sypialni Ash'a. Otworzyłem drzwi z rozmachem, nie siląc się na pukanie. Jakie było moje zdziwienie, gdy na łóżku zobaczyłem Ash'a, Ann i CC'ego. Co najciekawsze, byli przytuleni. I oglądali jakiś film.
-Przesuńcie dupy.- wryłem się obok, układając się z głową na brzuchu Annie. Na jej ramieniu leżał już Purdy, a CC na nogach.
-Kurwa! Nie za wygodnie wam?!- syknęła.
-Nie!- powiedzieliśmy chórem.
-No to tak, jak mi! Ej no!- oburzyła się.
-DOBRA! Tylko bądź cicho.- skapitulował Ash, unosząc się lekko na materacu. Podciągnął ją tak, że teraz oboje na wpół leżeli, oparci o ramę łóżka. Wryłem się małej między nogi tak, że głowę miałem na jej brzuchu, a po obu stronach ciała jej łydki. CC przytulił się do Purdy'ego.
-Czy wy nie macie swoich dziewczyn w tym domu?- burknęła An.
-Juliet mnie olała dla Lauren.- mruknąłem.
-Właśnie.- przytaknął Christian.
-Chyba ja też zaraz was oleję.- warknęła.
-Leż! I w ogóle, to zamknijcie ryje! Wjebią się tacy dwaj, jak z jakiegoś buszu i już po filmie!- podniósł głos Ashley.
-Nie denerwuj się, bo złość piękności szkodzi.- młoda pogłaskała go po włosach, opierając się o jego ramię.
Oglądałem film w skupieniu... Dooobra. Już prawie usypiałem. W końcu zmobilizowałem się na tyle, żeby unieść głowę. Taaak. Ann spała w najlepsze, przytulając jakiegoś pluszaka. Obok niej Ash, z ręką na jej udzie. Na nim oczywiście CC. Tak strasznie byłem zmęczony, że tylko podciągnąłem się wyżej, wtulając w plecy młodej. Wcześniej jeszcze, okazałem im moje dobre serce i przykryłem nas wszystkich kocem. Kurwa! Wygodne to łóżko. Albo to Ann...

Następny dzień, piątek.

Obudził mnie zduszony jęk. Otworzyłem nieprzytomnie oczy.
-Andy zabierz łokieć.- wystękała mała. Spojrzałem po sobie. No tak, był między jej żebrami. Szybko cofnąłem rękę.
-Sorki Annie.- uśmiechnąłem się najpiękniej, jak umiałem, dając jej buziaka w policzek.
-Okej. Budź ich, a ja idę do swojego pokoju. Musicie jechać na plan.- ruda zwlokła się z łóżka, po czym wyszła z sypialni.
-E! Pobudka! Chłooopaki.- mruknąłem, delikatnie potrząsając ich za ramiona.
-Co?!- Ash niechętnie otworzył oczy.
-Wstawajcie! Musimy jechać na plan.- wyjaśniłem.
-Ehh, czemu musiałeś mnie obudzić.- jęknął.
-A co? Wolałbyś Ann, co nie?- wyszczerzyłem się.
-Spierdalaj.- burknął, siadając. Następnie rozejrzał się po pokoju, poprawiając włosy. -CC, wstawaj!
-Może od razu pójdę po miskę z wodą?- zaproponowałem złośliwie.
-Młody nie zamieniaj się w swoją siostrę i nie bądź wredny już od rana.- odszczekał, szarpiąc perkusistę.
-Akurat dziś była dla mnie miła, chociaż nie obudziłem jej za przyjemnie.- broniłem rudej.
-Przypadek. Albo coś ją bierze.- Ash odparł z pewnością w głosie. Następnie wstał i ryknął na cały dom: -Wiedźmo zrób mi kawy!!!
-Jeb się!!!!- usłyszeliśmy jej wrzask.
-Widzisz? Wszystko jest w normie.- uniósł brew basista, uśmiechając się radośnie do mnie.
-Albo w sumie, to mogę ci zrobić.- w drzwiach pokoju stanęła młoda, opierając się ramieniem o framugę.
-Co?!- Purdy'emu zrzedła mina.
-No to.- wzruszyła ramionami.
-Ty się dobrze czujesz?- spytał podejrzliwie, mrużąc oczy.
-Jeszcze nie zdążyłeś mnie dziś wkurwić, więc tak.- uśmiechnęła się wrednie. Puściłem jej oczko, gdy Ash nie patrzył. Dalej analizował jej słowa hahah.
-I ja mam uwierzyć, że nie chcesz nic w zamian?- podszedł do niej, uważnie skanując jej twarz.
-Nie no, bez przesady. Aż tak dobrych chęci to ja nie mam.- zaprotestowała.
-Ha! Wiedziałem! To czego chcesz?
-Zrobisz mi omlet. A ja zrobię ci pyszną kawusię.- wyszczerzyła się.
-Aha. Tylko jest taki problem, że ty nie umiesz robić kawy.- zauważył.
-Jeremy mnie nauczył.- i tu go miała. Jerry robił jedną z najlepszych kaw na świecie. Gdyby nie to, że gra w zespole, powinien być baristą*. Cóż, artysta w końcu...
-Aha. Okej. Dobra, to zrobimy tak: ty mi zrobisz tą kawę, ja śniadanie, ale jeśli coś zjebiesz, to ja się odwdzięczę.- Purdy założył ramiona na piersi.
-Spoko. To pospiesz się, bo jestem głodna, a muszę jechać do pracy. I budźcie resztę. Nie mamy czasu. Trzeba jeszcze omówić wszystko, zanim przyjadą rodzice Sam.- młoda wyszła z pokoju. Spojrzeliśmy po sobie z Ashley'em. Szczerze mu współczuję, ale Ann to dobra aktorka. Może nie będzie tak źle. Okej. Kogo ja oszukuję. To będzie trudny weekend...

panseksualny*- tzn. że czuje pociąg seksualny do wszystkiego, co się da. Ale te osoby stanowczo odcinają się od pedofilii, zoofilii czy nekrofilii.
barista*- ten co robi te wszystkie wymyślne kawy.

*******************
No hej. Pierwsza sprawa, jak mi któraś stwierdzi, że niby Ricky Horror jest jej, to się fochnę. Sorry, większość tutaj wie, że jestem jego laską :D. Mogą potwierdzić. Nawet na pewnym blogu jestem jego lubą. Pytajcie Calley, jak coś:P
Druga sprawa, lubię Ghost'a, więc macie go więcej;)
Trzecia sprawa, NAJWAŻNIEJSZA! Wiem, że już się Wam nudzi ta fabuła. Ale wytrzymajcie do 71 rozdziału. Tam trochę przyspieszę. OBIECUJĘ! No i właśnie, jestem wkurzona, bo miałam prawie cały ww. rozdział, ale co? Niespodzianka! Uszkodził się! I piszę go od nowa. Powiem tyle, nie idzie mi... Ale dam radę, skończę to dziadostwo i wgl pieprznę Wam takie akcje, że ja pierdzielę.
No i witam nowe czytelniczki;) ANONIMKI MUSZĄ SIĘ JAKOŚ PODPISYWAĆ JEDNĄ, STAŁĄ NAZWĄ BO INACZEJ NIE WLICZAM!!!!
I dostałam już kilka wiadomości z pytaniem, czy to ja, czy się ktoś podszywa. TO JA. A dla tych, co nie w temacie: od kilku tygodni można spotkać grzeczniejszą wersję mnie, na stronie i asku fanpejdźu BVB. Mianowicie Black Veil Brides Poland Army. Nazwę mam tam, taką samą, jak i tu, dlatego kilka bystrych lasek się skapnęło :)
Dobra, to życzę miłego tygodnia, robaczki♥
P.S. Jeszcze co do innych blogów, które reklamujecie itd. Kiedyś na pewno tam trafię, ale póki co mam dużo problemów+kursy i naprawdę ledwo nadążam z czytaniem tych, co obserwuję. Tak samo sorry, że większości nie komentuję, ale mam taki zapierdziel, że wgl te rozdziały nadrabiam dość późno. Postaram się ogarnąć.
!!! 27 komentarzy= NOWY !!!