piątek, 25 września 2015

Takie tam małe info :D

UWAGA

Tak. Nadszedł ten moment w moim życiu, że założyłam aska.
Nie, nie sama. Razem z moją kochaną Nightmoore, z którą regularnie spamię i wykłócam się na asku strony Black Veil Brides Poland Army, stwierdziłyśmy, że czas oddzielić pracę od naszego życia, tak więc znajdziecie nas obie tutaj http://ask.fm/VixenAndNightmoore
I proszę, jak już pytacie, to pamiętajcie, że ona też tam jest, a jest równie pokręconą wiedźmą, jak i ja;)
Buziaki. Pa Pa

środa, 9 września 2015

Rozdział 75


Ashley zawiózł mnie w swoje, chyba, ulubione miejsce. Nad ocean. Właściwie, też lubiłam obserwować wodę. W dodatku świeciło słońce, więc nie było tak zimno. Usiedliśmy na pierwszej lepszej ławce, na deptaku. Czułam na sobie spojrzenie basisty, ale nic nie mówiłam. Jeszcze się niepotrzebnie wkurzę.
-Ann, właściwie to co tam u ciebie?- zaczął powoli. Popatrzyłam na niego, jak na idiotę.
-Nie wmawiaj mi, że przywiozłeś mnie tutaj tylko po to, żeby spytać, co u mnie.- odpowiedziałam.
-Widziałem twoje zdjęcia z Ronnie'm z wczorajszego koncertu.- mruknął.
-Zrobili nam zdjęcia?!- zdziwiłam się. -Mam nadzieję, że nie zaczną się plotki, że cię zdradzam.
-Pieprzyć jakieś plotki.- warknął. Rzuciłam mu pytające spojrzenie. Purdy westchnął, próbując nad sobą zapanować. O co mu chodzi?
-Ja po prostu... Widzę, że nie jest z tobą dobrze. Znowu schudłaś. I ogólnie jesteś dość... smutna.- powiedział po chwili. Wiedziałam, że do tego zmierza. Tylko jak mu tu dyplomatycznie odpowiedzieć? Nie no, od razu się zorientuje, że ściemniam. Czyli muszę być choć trochę szczera...
-No tak. Schudłam. Teraz powinieneś się na mnie wydrzeć. I wepchnąć mi jedzenie do gardła.- burknęłam.
-A czy krzyk tu coś da? I tak zrobisz po swojemu. Tak samo z wmuszaniem w ciebie posiłków.- wzruszył ramionami. Okeej.
-To o co ci tak właściwie chodzi, bo nie za bardzo rozumiem?- uniosłam brew.
-Martwię się o ciebie. Chłopaki też. Tylko, że znam cię lepiej niż oni. Nie chcę, żeby coś ci się stało, po prostu. Więc może ustalmy jakieś fakty. Ja wiem, że nie jesz i nie próbuj mi wmawiać, że jest inaczej. I teraz pytanie: dlaczego tak się dzieje?- Ashley przełożył nogę przez ławkę tak, że teraz siedział centralnie naprzeciwko mnie.
-Ja... Nie wiem. Po prostu nie mam apetytu. Próbowałam. Naprawdę! Ale gdy tylko jakoś przełknę cokolwiek, od razu chcę to zwrócić. Nie jestem głodna.- wyszeptałam po chwili. Czułam się idiotycznie, że mu to mówię. Nie przywykłam do zwierzeń, ani omawiania problemów.
-Ale zaczynasz wyglądać jak szkielet. Proszę cię, idź do lekarza. Zanim wylądujesz w szpitalu. To jest chyba gorsze.- złapał mnie za dłoń. Spojrzałam na nasze splecione palce, a następnie w jego oczy.
-Boję się.- rzuciłam krótko. Chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewał, biorąc uwagę szok wymalowany na jego twarzy. No tak. Jak taka osoba, jak ja, może się czegoś bać.
-Nie masz czego. To tylko zwykła wizyta. Przecież mogę iść z tobą, jeśli chcesz.- uśmiechnął się do mnie delikatnie. On coś kombinuje. I zaraz dowiem się co.

-Nie wiem. Może. Ale dalej nie wiem, czemu jesteś dla mnie taki miły.- zmrużyłam oczy.
-Bo chciałbym kolejny raz zacząć od nowa. Muszę jakoś funkcjonować, skoro mój szalony plan zdobycia cię, nie wypalił. W sumie, to dobrze, że mi nie wyszło. Nie umiałbym na ciebie i na siebie spojrzeć po tym wszystkim.- mruknął pod nosem.
-Czyli chcesz mi pomóc, tak z dobroci serca?- upewniałam się.
-Owszem. Tłumaczyłem ci już. Jesteś dla nas ważna. A tylko ja mam w sobie na tyle samozaparcia, żeby wyegzekwować od ciebie pewne rzeczy.- patrzył na mnie poważnie.
-Wyegzekwować. Jakie mądre słówka.- prychnęłam.
-Mogłabyś przestać się zgrywać? Akurat to nie jest zabawne.- burknął urażony.
-Przepraszam.- przewróciłam oczami. Jednak za chwilę się opanowałam. Miałam ograniczyć wiedźmowatość.
-No więc pójdziemy do lekarza. Może po prostu teraz brakuje ci jakichś witamin. Druga sprawa jest taka, że fajnie by było, jakbyś się w końcu uśmiechnęła, ponuraku.- dźgnął mnie w brzuch.
-Uśmiechnęła?- upewniałam się.
-Tak. Ale nie na pokaz. Tak po prostu.- przysunął się bliżej.
-Nie mam ochoty. Poza tym, to trudne.- jęknęłam.
-Nie powiedziałem, że będzie łatwo. Chodź tu. Mieliśmy umowę, że w razie potrzeby możemy się przytulać. Nic się nie zmieniło. A ja mam taką potrzebę.- przyciągnął mnie do siebie, opierając policzek o moją skroń. Przymknęłam oczy, wdychając jego perfumy. Zastanawiałam się, co ja właściwie czuję? Na pewno teraz było mi cieplej i wygodniej. Jednak wciąż mu nie ufałam. Nie po tym wszystkim. Choć właściwie nigdy mnie nie skrzywdził, za to troszczy się o mnie. No i dwa razy stanął na wysokości zadania, gdy naprawdę go potrzebowałam. Może teraz rzeczywiście się martwi? Sama się martwiłam. Nigdy to moje niejedzenie nie trwało aż tak długo. A szpitali bałam się, niczym diabeł wody święconej. Westchnęłam pod nosem.
-Co się stało?- Ash szepnął mi do ucha.
-Po prostu mi smutno.- powiedziałam cicho, bardziej do niego przylegając. Może to rzeczywiście działa kojąco?
-O czymkolwiek teraz pomyślałaś, to będzie lepiej. Zawsze jest. Ja akurat wiem, co mówię.- zapewnił mnie.
-Wiesz, od początku byłam pod wrażeniem tego, jaką drogę przebyłeś, żeby znaleźć się w tym miejscu.- odezwałam się po chwili.
-Naprawdę?!- odsunął mnie od siebie, żeby móc mi spojrzeć w oczy.
-No.- odpowiedziałam inteligentnie.
-Ale ja nie osiągnąłem nic specjalnego.- zaśmiał się.
-Nie? Przeprowadzka z małego miasteczka do LA? Kilka zespołów? Międzynarodowa kariera? - wyliczałam.
-Okej, okej. Zrozumiałem. Ale dla mnie to nie jest nic takiego. Owszem, spełniłem swoje marzenia, ale wystarczy chcieć.- chłopak odgarnął grzywkę z czoła, poprawiając kaptur. Wiał wiatr, no i tu akurat Ash nie chciał być rozpoznany.
-Ciekawe. Okej, nie gadajmy o tym, bo się zdenerwuję.
-Ty ostatnio jesteś coś nerwowa.- stwierdził, kontynuując przytulanie. Nic już nie odpowiedziałam. Jednak po kilku minutach Ash wstał.
-Dobra, chodź się przejść. 
-Gdzie?- zdziwiłam się, wstając.
-Przed siebie.- Purdy złapał mnie za rękę i rozpoczął spacer. Seeerio? -No nie patrz się tak na mnie, jakbym cię zmuszał, nie wiadomo, do czego.
-A nie jest tak? Każesz mi chodzić!- jęknęłam. Jeszcze musiałam się wyzłośliwić. -Ja nie mam tyle siły. Przecież w końcu nie jem.
-Bo ci uwierzę, że to niejedzenie działa w ogóle na ciebie.- rzucił mi pobłażliwe spojrzenie.
-To nie zmienia faktu, że jestem zmęczona i nic mi się nie chce.- powiedziałam bezbarwnie, ślimacząc się.
-Dobra. Wskakuj na plecy.- odwrócił się do mnie tyłem. Właściwie, to czemu nie? Zrobiłam, co zaproponował. Ash jak tylko poczuł nacisk na swoim ciele, złapał mnie za nogi. Oplotłam go nimi w pasie, a rękami objęłam szyję. Ha! Tak, to ja mogę spacerować i kilka godzin.
-Podoba mi się takie coś.- rozmarzyłam się.
-Wykorzystywanie mnie? Dzięki.- prychnął.
-Podobno każda twoja laska cię wykorzystywała. Ja robię to najmniej boleśnie.- zaśmiałam się.
-Śmieszne. W zamian za to, pojedziesz ze mną w jedno miejsce.- mruknął przed siebie.
-Kolejne?! Gdzie tym razem?
-Zobaczysz.- odparł tajemniczo. Już nie drążyłam, bo wiedziałam, że i tak nic mi nie powie. Pochodziliśmy tak z jakieś pół godziny. To znaczy, on chodził, a ja sobie wygodnie siedziałam. Ja to wiem, jak się ustawić w życiu.

Pojechaliśmy do jakiegoś centrum handlowego. Zakupy? Za jakie grzechy... Na szczęście Ash chciał wpaść tylko do jakiejś księgarni, po zamówioną książkę. Przy okazji sama kupiłam sobie jedną. Przeglądałam jakieś pierdoły, gdy mnie zawołał. Obróciłam się. Ash trzymał w ręku jakąś gazetę i ze znaczącym spojrzeniem coś na niej pokazywał.
 -O co ci chodzi?- mruknęłam.
-O Walentynki kociaku.- przewrócił oczami.
-Aha. Fajnie. Na szczęście ich nie obchodzę.- wzruszyłam ramionami, powracając do poprzedniej czynności.
-Ja też nie, ale my musimy.- podkreślił ostatni wyraz.
-Żee co? Ty chyba nie myślisz, że ja dam się w to wkręcić? Nie ma mowy! Walentynki to chwyt marketingowy, dla pseudozakochanych. Nie ma miłości!- warknęłam.
-I tak coś zaplanujemy.- jak gdyby nigdy nic, odpowiedział basista. Następnie zostawił mnie przy pierwszym lepszym stoliku twierdząc, że idzie po kawę. Było mi to obojętne gdzie idzie, bo miałam się czym zająć. Zawsze lubiłam książki. Ta w dodatku była o psychologii. Wgłębiałam się właśnie w tekst o bipolarności, gdy przed moim nosem pojawił się jakiś pojemniczek. Z jedzeniem!!!
-Co to kurwa jest?!- syknęłam, przenosząc wzrok na siadającego obok mnie Purdy'ego.
-Jogurt mrożony. Spróbujesz to zjeść.- odpowiedział, jak gdyby nigdy nic.
-Zwariowałeś? Przecież ja zwymiotuję!- odsunęłam od siebie to coś.
-Nie zwymiotujesz. Jak byłem mały, to babcia albo ciotka zawsze dawały to nam na dolegliwości żołądkowe. Nie mówię, że masz zjeść całe. Po prostu spróbuj.- basista z powrotem przysunął mi pojemnik. Albo to kubeczek?
-Nie chcę.- mruknęłam. Na sam widok robiło mi się słabo.
-Ale i tak trochę zjesz. Wiesz, że ja nie mam problemu z karmieniem kogoś.- Ash ujął łyżeczkę, nabierając na nią trochę jogurtu i podstawił mi ją prosto pod nos. -Albo otworzysz buzię, albo cię tym umażę.
-Dlaczego ja się na to godzę?- zdumiałam się, potulnie otwierając usta.
-Bo w głębi duszy mnie uwielbiasz.- puścił mi oczko.
-Duszy?- uniosłam brew. Właściwie ten jogurt nie był taki zły. Ale i tak go nie zjem.
-Nawet wiedźmy mają dusze. To teraz za RJ'a.- podsunął mi kolejną łyżeczkę. Po pięciu takich zaczęło mi się robić niedobrze.
-Ashley, nie dam rady więcej.- zasłoniłam sobie usta.
-Czeekaj. Zamknij oczy i oddychaj powoli. Jeszcze trzy i dam ci spokój. Noo, to teraz za mnie. Bo przecież mnie kochasz.- wepchnął we mnie kolejną porcję. Zacisnęłam oczy, żeby na niego nie patrzeć, bo od razu robiło mi się słabo. Przy ostatniej łyżeczce myślałam, że zwrócę zaraz WSZYSTKO. Jednak na szczęście mi się nie udało. Po chwili otworzyłam oczy. Purdy kończył moją porcję.
-Było tak źle?- spytał. W odpowiedzi tylko kiwnęłam głową, łapiąc się za brzuch. Miałam wrażenie, że zaraz umrę. I wcale nie podobała mi się ta wizja. Nie chcę umierać przy nim!
-Boooli.- jęknęłam.
-Ale za to byłaś dzielna. Niedługo przejdzie. Możesz wstać?- złapał mnie delikatnie za ramię.
-Chyba.- powoli podniosłam się z fotela. Może nie będzie tak źle. Powolnym krokiem skierowaliśmy się do wyjścia. Po chwili mogłam już odetchnąć świeżym powietrzem.
Wsiadłam do auta basisty, opierając się wygodnie. Ash podkręcił klimatyzację, przez co pomału dochodziłam do siebie. Spojrzałam na niego, pytając:
-Jeszcze gdzieś jedziemy?
-Mhm. Chyba do domu. Musisz odpocząć.
-Nie myślałam, że kiedykolwiek zmęczy mnie jedzenie.- mruknęłam, wykładając się bardziej na siedzeniu. Strasznie chciało mi się spać, jak nigdy. Purdy to zauważył.
-Śpij. Obudzę cię, jak dotrzemy.- z tylnego siedzenia zabrał swoją bluzę, którą podał mi do opatulenia się. Chwilę później spałam, jak dziecko.

Obudził mnie jakiś hałas. Zignorowałam to, ale nie potrafiłam znowu zasnąć. Otworzyłam niechętnie oczy. Właściwie, to gdzie ja jestem? Zasnęłam w aucie. Ale moje mieszkanie to też nie jest. Eee? Kurwa mać. Próbowałam odwrócić się na plecy, ale coś mi przeszkodziło. Pełna najgorszych przeczuć zlustrowałam swoje ciało. Ktoś mnie obejmował w pasie. Gdy rozpoznałam tatuaże, odetchnęłam z ulgą. O ja pierdolę, kiedyś zawału dostanę! Na szczęście to tylko Ash... Chwila! Czy ja powiedziałam „na szczęście”? Co ja robię z nim w łóżku? W dodatku, obcym łóżku?! Dobra. Spokojnie. Cokolwiek ten głupek wymyślił, na pewno jestem bezpieczna. On ma bzika na tym punkcie. Nie dałby mnie skrzywdzić. Znowu podjęłam próbę przekręcenia się na plecy. Tym razem udaną. Purdy jeszcze mocniej mnie przytulił. Spojrzałam na nas oboje. On był tylko w jakichś krótkich spodenkach, a ja miałam na sobie tylko koszulkę. Serio? Ściągnął mi spodnie? Zboczeniec! Rozejrzałam się po pokoju, w którym byliśmy. Ściany w chłodnym odcieniu, ciemne meble. Podoba mi się. Mój wzrok przykuł obraz na ścianie. Jakiś czarno biały pejzaż.
-Napatrzyłaś się już?- usłyszałam mruknięcie przy uchu.
-Gdzie my jesteśmy?- odwróciłam głowę w stronę Purdy'ego. Nasze twarze dzieliły teraz centymetry.
-U mnie.- powiedział spokojnie.
-Jestem w twoim domu?- uniosłam brew.
-Dokładniej to w mojej sypialni. W moim łóżku.- uśmiechnął się dwuznacznie.
-Fajnie. A czemu nie zawiozłeś mnie do mnie? Albo chociaż nie obudziłeś?
-Bo spałaś i chciałem żebyś odpoczęła. A do mnie, bo sam też chciałem się położyć, a nie miałem pewności czy nie wykopiesz mnie ze swojego łóżka.- przeciągnął się.
-Aha. Twój sposób dedukowania mnie zaskakuje.- zauważyłam.
-Fajnie. Wstajesz, czy leżysz jeszcze?- obciągnął mi bluzkę, bo oczywiście miałam goły brzuch. -Nie mogę patrzeć na twoje żebra.
-Sam nie jesteś grubszy. Wstaję.- usiadłam na materacu.
-Może coś zjemy?- zaproponował. Rzuciłam mu tylko mordercze spojrzenie. -Okeej. Zrozumiałem. To może chociaż się czegoś napijemy?
-To już lepsza opcja.- przyznałam.
-To chodź.- Ashley złapał mnie za rękę i pociągnął na korytarz.
-Jakim cudem ja się nie obudziłam, gdy mnie niosłeś?- zlustrowałam odległość od drzwi wejściowych, do schodów na piętro, po drzwi sypialni.
-Widocznie jestem jeszcze na tyle delikatny.- wzruszył ramionami.
-Ale ty nie jesteś delikatny.- przypomniałam.
-Fakt. A może po prostu nie poznaliśmy jeszcze tej mojej strony.- posadził mnie na wysokim stołku przy wyspie.
-To mogłoby być ciekawe.- zaśmiałam się.
-Ja, jako ciota? Nie sądzę.- oparł dłonie o blat po obu stronach mojego ciała.
-Czemu od razu ciota? Andy jest delikatny, a do cioty jeszcze dużo mu brakuje.- zaoponowałam.
-To kwestia sporna. Więc co chcesz? Kawa, herbata, sok, drink, woda?- zaczął po kolei wyliczać.
-Soczek poproszę.- uśmiechnęłam się słodko.
-No proszę. Dać ci pospać i od razu jesteś milsza.- pogłaskał mnie po głowie, po czym odsunął się.
-Czasem mi się zdarza. Właściwie, to czemu ja się nie ubrałam?- spojrzałam na moje gołe nogi. Ash zrobił to samo.
-Bo ci ciepło. Poza tym, już nie rób ze mnie takiego erotomana. Co innego jakbyś pokazała piersi.- rozmarzył się, mało nie rozlewając przy tym soku.
-Wiesz co? Może ja cię zostawię samego ze swoimi marzeniami...- mruknęłam, idąc do salonu. Podobało mi się jego mieszkanie. Cóż, już dawno zauważyłam, że mamy podobny gust. To było straszne. Usiadłam na kanapie. Po kilku sekundach dołączył do mnie Purdy, niosąc szklanki.
-To kiedy pójdziemy do lekarza?- zapytał.
-Ty to potrafisz zepsuć nastrój. A było tak miło.- westchnęłam.
-Ann to było łatwe pytanie. Po prostu powiedz, kiedy masz wolne, a ja zajmę się resztą.- rzucił mi niewinne spojrzenie.
-Naprawdę? Potrafię sama to załatwić.- burknęłam.
-Ale będziesz starała się to opóźnić, jak najbardziej się da.- złapał mnie za łydki i położył sobie na udzie, siadając przodem do mnie.
-A może nie?
-Chciałbym w to wierzyć, ale oboje wiemy, jak jest. Pójdę otworzyć.- chłopak wstał, bo ktoś zadzwonił do drzwi.
-Ja zwariuję z tymi babami! Kurwa, Ash rzucaj swoją i wróćmy do szczęśliwego życia, jako single!! No powaliło!- z korytarza dobiegły mnie jakieś krzyki. Po głosie rozpoznałam Jeff'a George'a.
-Ale Jeff...- zaczął Ashley, jednak nie dane mu było dokończyć.
-Nie rozumiem gdzie robię błąd! Wiecznie jakieś problemy! Daj mi piw...- mężczyzna wpadł do salonu jak burza, jednak na mój widok gwałtownie zahamował. Próbowałam się nie roześmiać. -Eee, bo wy ten... Tego... To może ja wpadnę innym razem.
-Czeekaj.- Purdy złapał go za ramię, gdy George już się cofał do wyjścia.
-W niczym nam nie przeszkodziłeś.- zapewniłam go, bo patrząc na nasz ubiór, mógł mieć wątpliwości.
-Eh, no dobra.- usiadł niepewnie w fotelu. Sama szybko skierowałam się do sypialni, po spodnie. Zapinałam zamek, gdy do pokoju wszedł Ash, biorąc podkoszulek.
-Nie przeszkadza ci, że przyszedł?- upewniał się.
-Nie! No coś ty. Tak właściwie, to ja powinnam się zbierać i wam nie przeszkadzać.- uniosłam brew.
-Nawet tak nie myśl. Zostajesz i już. Potem cię odwiozę.- zaprzeczył.
-Ale...- zaczęłam, ale nie było dane mi dokończyć.
-Żadnego ale. Poza tym, możesz się przydać. Jeff wiecznie kłóci się ze swoją laską. I szczerze, mam tego dość, bo debil nie potrafi chodzić na kompromisy. Jakbym był kobietą, już dawno bym go rzucił.- pokręcił głową.
-Może ma inne... zalety.- wyszczerzyłam się.
-Ciekawe jakie.- Ash złapał mnie za rękę i zeszliśmy na dół. Jeff siedział na kanapie, chowając twarz w dłoniach.
-Ej wiecie co, ja was jednak zostawię samych.- odezwałam się niepewnie. W końcu przyszedł do basisty, a nie do mnie.
-Niee. Ja nie mam nic do ukrycia. Może ty z racji płci, coś mi doradzisz.- Jeff rzucił mi proszące spojrzenie. Nie chcę mu pomagać. Co ja jestem? Ale oczywiście musiałam się zgodzić i grzecznie usiadłam.
-No więc, w czym masz problem?- przybrałam pozę psychoterapeutki.
-Z moją dziewczyną. Nancy. Ubzdurała sobie, że chce iść do pracy. A przecież mnie stać na utrzymanie ją. Poza tym, to mój obowiązek jako mężczyzny!- wyrzucił ręce w powietrze. Przeniosłam wzrok na Ash'a. Rzucił mi tylko znaczące spojrzenie. Okej Anka, tylko się nie denerwuj.
-Owszem, masz trochę racji.- zaczęłam.
-Ha! Widzisz Ashley, a ty twierdziłeś inaczej!- ucieszył się Jeff. Purdy tylko prychnął.
-Czekaj. Ja powiedziałam, że masz TROCHĘ tej racji. Wy, faceci, macie problem z postawieniem się na miejscu innej osoby. Pytałeś się jej, czemu chce pracować?- dopytywałam.
-Eee, no nie do końca... No bo się wkurwiłem, bo dała mi do zrozumienia, że nie zarabiam tyle, ile ona by chciała.- zirytował się. W tym momencie miałam ochotę do niego podejść i pieprznąć w łeb. Co za idiota.
-A czy chociaż przez sekundę nie pomyślałeś, że może jej się nudzi?- podpowiedziałam.
-Stary, przecież my przez większość roku jesteśmy w trasie! A Nancy siedzi w tym czasie sama w domu.- zauważył Ashley.
-Otóż to. Ty się przemieszczasz, ciągle coś robisz, a ona spędza ten czas zamknięta w czterech ścianach, szukając jakiegoś zajęcia. Potem się dziwicie, że was kobiety o zdrady posądzają. A większość kobiet wymyśla sobie problemy tylko i wyłącznie z nudów.- uświadomiłam go.
-No dobra, może i to jest jakiś argument. Ale jeśli ona kogoś pozna w tej pracy? Albo stwierdzi, że nie chce tak żyć, na odległość?- jęknął George. Ooo czyli już wiemy, w czym jest problem.
-Ty chcesz ją kontrolować?! Porąbało cię. Właśnie nie pracując i się nudząc, zacznie szukać nowych wrażeń.- burknęłam.
-Zamiast się z nią sprzeczać, pomóż jej znaleźć pracę. Przynajmniej będziesz wiedział, czego konkretnie szuka.- doradził Ash.
-A nie możesz popytać w waszym teamie? To znaczy, od razu mówię, nie załatwiaj jej nic po znajomości, bo to ją zaboli. Po prostu może czasem ktoś potrzebowałby pomocy? I wtedy zabieralibyście ją ze sobą. Ona miałaby zajęcie, a ty szczęśliwą kobietę przy boku.- zastanawiałam się.
-Właściwie, to ma sens.- zamyślił się Jeff. Purdy ma idiotów za kumpli. Aż dziwne, że sam taki nie jest.
-Okej. To teraz wracaj do domu i pogadaj z nią, jak dorosły facet, a nie kaprysząca ciota.- basista Black Veil Brides próbował delikatnie wyprosić gościa.
-Tak, tak. Dzięki za pomoc. Potem dam wam znać. Pa!- Jeff przytulił mnie gwałtownie do siebie, to samo zrobił z Purdy'm i wyleciał z domu, jak z procy. Spojrzeliśmy po sobie z Ash'em, by za chwilę wybuchnąć śmiechem.
-Widzisz, co ja muszę z nim przeżywać?- westchnął chłopak, obejmując mnie ramieniem.
-Prawie ci współczuję. Ja bym go zabiła. Ej, serio. Muszę wracać do domu. Zapomniałam, że
miałam przygotować dokumenty.- podrapałam się po głowie.
-Szkoda. To poczekaj chwilę, tylko się przebiorę.- poleciał do swojej sypialni. Ja w tym czasie założyłam buty i kurtkę. Stanęłam przed lustrem, poprawiając koszulkę. Zjechałam wzrokiem na brzuch. To, że był okropny, to mało powiedziane. Szybka utrata wagi nigdy mi nie służyła. Skóra prawie na mnie wisiała.
-Sama widzisz, że to nie wygląda ciekawie.- usłyszałam głos Ash'a. Stał obok, przyglądając mi się. Kiwnęłam tylko głową, zgadzając się. To już nie było śmieszne.

Pół godziny później stałam już z Purdy'm przed moim wieżowcem.
-Może wejdziesz?- zaproponowałam uprzejmie.
-Niee. Dzięki. Tylko bym cię rozpraszał. A wiem, jak ważna dla ciebie jest praca.- uśmiechnął się lekko.
-Nie bierzesz przykładu z Jeff'a?- uniosłam brew.
-Nigdy w życiu. Każdy powinien mieć odrobinę wolności. Dziękuję, że spędziłaś ze mną tyle czasu.- spojrzał na mnie niepewnie.
-To chyba ja powinnam podziękować. Choć tego nie lubię, często masz rację.- mruknęłam.
-Po prostu czasem ktoś musi cię chronić, przed tobą samą.- stwierdził. Podeszłam powoli do niego i wspięłam się na palce, dając mu buziaka w policzek. Ash spojrzał na mnie zdziwiony. -A to za co?
-Tak ogółem.- wzruszyłam ramionami, przytulając się do niego.
-Możesz robić tak częściej.- słyszałam w jego głosie radość. Objął mnie w pasie ramionami.
-Wiesz, chyba powoli zaczynam lubić przytulanki.- przymknęłam oczy.
-Masz 5 facetów, no teraz już 6, którzy to wprost kochają. Musisz lubić.- pogłaskał mnie po głowie.
-Taaak. Idę. Pa Ash.- odsunęłam się od niego.
-Miłej pracy.- puścił mi oczko, kierując się do samochodu. Popatrzyłam jeszcze, jak odjeżdża, po czym skierowałam się do mieszkania. Winda zawiozła mnie na moje piętro. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Szybko się rozebrałam i już miałam wejść do salonu, gdy coś przykuło moją uwagę. Moje odbicie w lustrze. Ja się uśmiechałam. Sama do siebie... To nieprawdopodobne.

Następny dzień

Kłóciłam się zawzięcie z Jonathan'em o jakąś pierdołę, gdy ktoś postanowił nam przerwać.
-No siema!- wydarł się CC, wchodząc do gabinetu Stevens'a. Za nim posłusznie dreptała reszta zespołu.
-Bo mam taki kaprys, a tobie nic do tego!- krzyknął Jon, nic nie robiąc sobie z obecności chłopaków.
-Kaprys?! Ile ty masz lat? To ja mogę kaprysić, bo jestem kobietą i w ogóle, ale nie ty!- powiedziałam równie głośno.
-Tak właściwie to...- zaczął Jinxx, ale przerwaliśmy mu.
-Nie wtrącaj się!!!- ryknęłam równocześnie z moim szefem. Chłopaki aż usiedli z wrażenia.
-Mówię ci, ze to świetny pomysł!- kontynuował Jonathan.
-A ja ci mówię, że to idiotyzm. Co więcej, powtarzam ci to od miesiąca. Teraz zrobisz po swojemu, a za jakiś czas przyjdziesz z podkulonym ogonem przepraszać! Zawsze tak jest.- założyłam ręce na piersi.
-Nie tym razem.- zaprzeczył.
 -Czyżby? Mam rację i już.- syknęłam.
-Nie!
-Tak!
-Nie!- warknął Jon.
-Tak! I nie denerwuj mnie! Ja się nie zgadzam i tyle. A bez mojej pomocy nic nie zdziałasz.- powiedziałam chłodno.
-Jeszcze się przekonamy.- burknął.
-No to zobaczymy.- uniosłam brew.
-To zobaczymy.- potwierdził, strzelając fochem. Teraz skierowałam swoją uwagę na zespół.
-Eee, dowiemy się, o co się tak kłócicie?- spytał niepewnie Jake.
-Nie. To zwykła pierdoła.- machnęłam ręką. -Chcieliście coś?
-Taak. Dowiedzieć się, kiedy mamy następne spotkanie z fanami.- mruknął Andy.
-W sobotę. Jeszcze coś?- patrzyłam wyczekująco.
-Owszem. Za godzinę cię zabieram.- wtrącił Ash.
-Niby gdzie?- zdziwiłam się.
-Do lekarza, kociaku.- wyszczerzył się. Momentalnie zrobiło mi się słabo.
-Ekhem. No. Po co?- spytałam.
-Coś ustaliliśmy przecież. I nie próbuj się wymigać. Mieliśmy umowę.- zauważył.
-Ale... Tak szybko?- zmarkotniałam.
-Nie ma co zwlekać. Im szybciej pójdziemy, tym szybciej wrócimy.- puścił mi oczko. Miałam wątpliwości.
-Annie nie martw się. Na pocieszenie powiem, że umówiliśmy się z Ronnie'm. Spotkamy się z nim, jak już wrócicie z Ash'em.- „pocieszył” mnie CC. Świetnie. Super po prostu. Błagam, niech nam coś wypadnie...
*****************
Nie mam pojęcia, co ja tam natworzyłam. To było bardzo dawno temu. Mam do dupy życie. Ale się przyzwyczaiłam. I ten tydzień, jak nie dwa, też mam do dupy. A punkt kulminacyjny nastąpi w poniedziałek. Mam tylko jedną prośbę. Przed południem pomyślcie o mnie w miarę miło. Bo przydałoby mi się wsparcie na cały dzień. Nie chcę nikogo zabić, a kilka osób się o to prosi. Jedna mała, pozytywna myśl. O tyle proszę...
Ash pousuwał konta, a ja nie pościągałam wcześniej fot. Dzięki stary, też mi dokładasz problemów.
Limit jest taki sam, czyli 30 KOMENTARZY=NOWY ROZDZIAŁ!!!
I serio, możecie sobie nie lubić ich pisać. Ja przestaję lubić pisanie. W sumie, nie dziwię się temu debilowi. Też zaczynam mieć dość, gdy robię coś dla kogoś, a ten ktoś ma to w dupie.
V