sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 64

Coś słabo Wam to idzie. Żyjecie? :(
PIOSENKA NA DZIŚ

-Ann! Bo mamy coś dla ciebie.- uśmiechnął się lekko Jake.
-Dla mnie?- zdziwiłam się.
-Owszem. Dziś jest pewnego rodzaju święto. I chcielibyśmy to uczcić.- puścił mi oczko Jeremy. Święto?! Kurwa! O czym znowu zapomniałam?!
-Eee... Święto? A jakie? Bo wiecie, ja nie ogarniam zbytnio kalendarza.- powiedziałam powoli, intensywnie myśląc. Nie no, urodziny kogoś odpadają. Poza tym, powiedzieliby to inaczej...
-Wiesz jaki dziś dzień?- spytał Andy.
-Mhm. 15 listopada.
-Równo 5 miesięcy temu się poznaliśmy.- wytłumaczył CC.
-Aaa. To mamy to świętować? Ja myślałam, że bardziej rok, pół roku znajomości, czy coś.- zdziwiłam się.
-Noo najpierw tak mieliśmy zrobić, ale grudzień mamy zawalony robotą.- puścił mi oczko Jinxx. Tylko Ash się nie odzywał.
-Więc z tej okazji mamy dla ciebie mały prezent. Żebyś patrzyła na to zawsze wtedy, gdy cię wkurzymy.- Andy podał mi pakunek. Uniosłam brew, zdzierając papier. Nasze wspólne zdjęcie oprawione w ramkę. To było po jakimś koncercie podczas trasy. Stali w rzędzie, trzymając mnie na rękach. Zaśmiałam się cicho, przypominając sobie tamtą chwilę.
-Ahahah wyszliśmy tu jak debile. To znaczy wy, bo ja pięknie jak zawsze.- wyszczerzyłam się, wodząc palcem po ramce.
-Taak. Wmawiaj sobie. Czyli podoba ci się?- zmarszczył czoło Ash.
-Tak. Dziękuję.- uściskałam każdego z nich po kolei. W tym momencie zadzwonił mój telefon. Jonathan.
-Haaalo.- mruknęłam.
-Powiedz swoim podopiecznym, że jutro jedziecie do Malibu. Nara.- rozłączył się, zanim zdążyłam otworzyć usta.
-Super!- burknęłam.
-Co jest?- zmartwił się CC.
-Jon mnie wkurza. Mniejsza. Jutro jedziemy do Malibu. Świętować nagranie płyty. Noo, o ile jest gotowa. Więc ruszcie się do studia nagraniowego. Trzeba ją przesłuchać.- wypchnęłam ich z mojego biura. Andy złapał mnie za dłoń i pociągnął za sobą. Wzięli też Joe'go. W studiu czekali już na nas John, producent i inni ludzie pracujący przy płycie. Oczywiście siadłam tak, żeby przypadkiem nie znaleźć się na filmie. Po raz pierwszy miałam okazję przesłuchać płytę w całości. Po każdej piosence była robiona chwila przerwy, żeby ustalić ewentualne zmiany. Których już nikt nie chciał. Słuchałam tak tej płyty i z każdą chwilą coraz bardziej się w niej zakochiwałam. Czy to w ogóle możliwe jest?
Po wszystkim, ludzie gratulowali sobie nawzajem. Nawet Jonathan dołączył. Ja tymczasem stałam z boku, obserwując, jak wznoszą toast za koniec prac. Nie chciałam pić. Właściwie, to chciałam tylko wrócić do domu. Wyszliśmy na korytarz, kierując się do swoich pokoi. Mogliśmy już jechać.
-Ann, coś nie tak?- spytał Jinxx, obserwując mnie uważnie.
-Nie. Jest okej.- powiedziałam cicho.
-I jak podoba ci się płyta?- zaciekawił się Jake.
-Jest cudowna. Jak nie odniesie sukcesu, to zwątpię w ludzkość.- mruknęłam, wymuszając uśmiech. Serio, nie wiem, co się ze mną dzieje. Poszłam do mojego biura, po kurtkę i torbę. Za mną wślizgnął się Ash.
-Więc?- uniósł brew, stojąc z założonymi rękoma. On wszystko widzi. I nie daje się zbyć.
-Po prostu zrobiło mi się smutno. To nic.- założyłam kurtkę. Purdy podszedł do mnie, unosząc mój podbródek i uważnie przyglądając się twarzy. Sprawdza, czy nie ściemniam.
-Popatrz na mnie.- zażądał. Zrobiłam, co kazał. Westchnęłam ciężko, po czym wtuliłam się w niego. On jeden nie zadawał zbędnych pytań. Albo rozumiał, albo miał to gdzieś. Skutek był taki, że tylko przy nim starałam się udawać jak najmniej. Poczułam, jak oplata mnie ramionami.
-Musimy już iść.- mruknęłam, odsuwając się po chwili.
-Zaczynam się o ciebie martwić.- przechylił lekko głowę.
-Ty? Dlaczego?- zdziwiłam się.
-Sama się do mnie przytulasz. Jak nigdy.- prychnął.
-Mam tego nie robić?
-Niee. Po prostu to do ciebie niepodobne. Może coś cię bierze?- dotknął dłonią mojego czoła.
-Zabawne Purdy!- warknęłam. -Może mi odbija, ale do ciebie to jeszcze mi daleko!
-Ooo. No i taką cię znam. W końcu mówisz jak ty.- zaśmiał się.
-Dzięki. Ja tu próbuję być sobą, cokolwiek to znaczy, a ty tego nie doceniasz.- burknęłam, wymijając go i wychodząc na korytarz.
-Czeekaj. Przecież żartuję. Chodź, trzeba cię utuczyć.- dźgnął mnie w żebro, po czym pociągnął za rękę.
-A co ja zwierzę do uboju jestem, że trzeba mnie tuczyć?!- zaprotestowałam.
-Nie lubię przytulać kości. Poza tym sorry, ale już mamy w ekipie jednego kościotrupa. Ty masz inną rolę.- dołączyliśmy do chłopaków.
-Taak? Oświeć mnie.- przewróciłam oczami.
-Andy to ten idealny i chudy. Z cudownym głosem. Jake to ten zdolny i spokojny, Jeremy mądry z psychopatycznym spojrzeniem, CC zabawny i wiecznie głodny, a ja oczywiście przystojny badboy, obiekt westchnień fanek. Ty masz być wiedźmą. Wredną i seksowną jednocześnie. Kocicą. Wampem. Wybierz sobie, które określenie wolisz.- machnął ręką.
-Długo nad tym myślałeś?- wydukałam, wstrząśnięta.
-Owszem.- odparł dumnie.
-To na drugi raz nie myśl. To ci szkodzi.- pokręciłam głową.
-Na szczęście Annie, masz jeszcze nas.- objął mnie ramieniem Jake, odciągając od Ash'a, który teraz mordował mnie wzrokiem.
-O tyle dobrze. Tylko wy powstrzymujecie mnie przed zabiciem waszego kolegi.- puściłam im oczko.
-Dobra! Zejdź ze mnie. Robimy dziś grilla?- zmienił temat Purdy.
-Dziś?!- podniosłam głos.
-No, a niby czemu nie? Jest ładna pogoda.- wzruszył ramionami.
-Okej. Po prostu nie jestem przyzwyczajona do takich rzeczy w listopadzie.- zaakcentowałam ostatnie słowo.
-Co się dziwić, skoro mieszkałaś na jakiejś Syberii.- mruknął Jinxx.
-Nie przesadzaj! Do temperatur, jakie panują na Syberii, to Polsce jeszcze daleko.- wyszliśmy z budynku. Miałam już skierować się do auta Jake'a, ale ktoś pociągnął mnie za rękę dalej.
-Jedziesz ze mną kociaku.- mruknął znudzony basista.
-To my was samych zostawimy, gołąbeczki.- zaśmiał się CC.
Przewróciłam oczami. Usiadłam na miejscu pasażera w samochodzie Ash'a.
-No więc wróćmy do zasadniczego tematu. Schudłaś.- powiedział oskarżycielsko, ruszając.
-I co z tego?- odparłam obojętnie.
-To, że i tak jesteś szczupła. Nie powinnaś chudnąć bardziej.- syknął.
-Przecież jem normalnie!- warknęłam.
-To czemu jesteś lżejsza?
-Może przez stres? I ostatnie wydarzenia? A może to przez klimat i taki tryb życia?- wzruszyłam ramionami.
-Okej. Ale jak zauważę, że jeszcze mniej ważysz, to bardziej się tym zainteresuję.- spojrzał na mnie zły.
-Czemu ty się mną tak przejmujesz, co?- zdenerwowałam się. Nie lubiłam, gdy ktoś się o mnie troszczył.
-Tłumaczyłem ci to już. Poza tym, wciąż jestem twoim opiekunem prawnym.- przypomniał mi.
-Niestety.- burknęłam.
-Aż tak ci to przeszkadza?- spytał zimnym tonem. -Powinnaś się cieszyć, bo reszta skakałaby wokół ciebie dużo bardziej. Powstrzymuje ich tylko moje olewanie sprawy
-Ohh jakiś ty dobry. I nie chodzi o ciebie. Po prostu uważam, że nie potrzebuję niańki.
-I myślę, że to dlatego Jon wybrał mnie. Wiedział, że nie zamierzam cię niańczyć, bo nie zadaję się z takimi dzieciakami.
-Tak. Zapomniałam, że wciąż myślisz o mnie, jak o dziecku.- prychnęłam.
-A co? Zależy ci, żeby było inaczej?- uniósł brew.
-Na niczym mi nie zależy. Już nie.- rzuciłam mu ostre spojrzenie. Resztę drogi przebyliśmy w ciszy.

Jakiś czas później.

Leżałam na swoim łóżku, myśląc. Czy ja się pokłóciłam z Ashley'em? Przecież mieliśmy spróbować się przyjaźnić. Niby rozmawiamy normalnie, ale wtedy on nagle rzuca jakimś tekstem. Mam wrażenie, że próbuje mnie sprowokować. Albo zauważa, że za bardzo jest sobą. Nie rozumiem go. To jedyny facet na całym świecie, którego kompletnie nie ogarniam! Nie to mnie jednak martwi. Pytał, czy przeszkadza mi to, że ma mnie za gówniarę. Skłamałam. Przeszkadza. Nigdy nie przejmowałam się zdaniem innych, ale on... Chcę mu udowodnić, że nie jestem taka, jak wszystkie. Tylko po co? Przecież ja nawet nie wiem, czy go lubię. Zaczęłam traktować go, jak jakieś wyzwanie. Jestem jebnięta. Miałam już tak nie robić. Nie ranić uczuć innych. Ja raczej ich nie posiadam, ale to nie znaczy, że muszę krzywdzić wszystkich wokół. Miałam się zmienić. A wracam do starej siebie. To się nie skończy dobrze. Nigdy nie kończyło...

Wyszłam do ogrodu, gdzie urzędował zespół. Nawet na mnie nie zwrócili uwagi. Fajnie. Wyłożyłam się na drewnianej ławeczce, na której siedział Andy, nogi układając na jego kolanach. Dopiero wtedy na mnie spojrzał.
Połaskotał mnie lekko w podeszwę, puszczając mi oczko. Zaśmiałam się cicho. Andy był inny. Niby dorosły, ale dziecko. Czasem wyglądał, jak mężczyzna, a czasem jak nastolatek. Choćbym patrzyła w lustro.
Po chwili Jinxx i Ash przynieśli jedzenie i zaczęliśmy się obżerać. Czułam na sobie badawczy wzrok basisty. Pilnował, czy jem.
-Przestań się tak gapić! No chyba, że chcesz, żebym się udławiła.- powiedziałam zgryźliwie. Purdy nic nie odpowiedział, ale odwrócił wzrok. Coś z nim jest nie halo. Kątem oka zauważyłam, że CC na chwilę na opuścił. Gdy wrócił, towarzyszył mu Michael. Mój doradca.
-Mike?! Co ty tu robisz?- zdziwiłam się.
-Przyjechał dla mnie.- odpowiedział szybko Ashley. Uniosłam zdziwiona brwi. Czyżby Ash jednak chciał...? Obserwowałam, jak skierowali się w stronę domu. Okeeej...
-Ludzie, jutro jedziemy na plażę.- rozmarzył się CC.
-Niestety- burknęłam razem z Andy'm.
-Wy się nie znacie! Dobrali się kurwa, wiedźma i wampir.- machnął ręką Jake.
-Moja wina, że nie lubię leżeć plackiem na plaży?- oburzył się Biersack.
-Ann, a ty jakie masz wytłumaczenie?- uniósł brew Jeremy.
-Zapomnieliście, że nie umiem pływać?- burknęłam.
-A no fakt. Za to będziesz się opalać.
-Suuuper. Czekam na to niecierpliwie.- ironizowałam.
-Okej. Nie marudź, tylko przynieś drugi keczup.- powiedział Coma.
-A co ja jestem?!
-Kobieta.
-Śmieszne. Nie lubię was.- wstałam obrażona, idąc do domu. Na kanapie w salonie siedział Ash, rozmawiając z Michael'em. Albo raczej się wściekał.
-To nie ma sensu. Nie wyjdzie i tyle.- rzucił jakieś papiery na stół.
-Początek jest zawsze najgorszy. Ale gadałem z kilkoma osobami. To ma przyszłość.- tłumaczył spokojnie Mike. Skierowałam się do kuchni, do lodówki.
-Nie zaryzykuję aż tak!- warknął basista. Chciałam wrócić do chłopaków, ale zatrzymał mnie głos Mike'a.
-Ann pozwól na sekundę. Wytłumacz swojemu chłopakowi, że jest idiotą.- wskazał na niego ręką.
-O co chodzi?- spytałam znudzona.
-Sama zobacz.- Michael podał mi jakąś kartkę. Biznesplan. Przeleciałam ją pobieżnie wzrokiem. A jednak! Ash chce mieć własną linię odzieży.
-Noo nieźle. Da się na tym coś zarobić?- spytałam mojego doradcę.
-Da. I to całkiem niezłą kasę. Ale ten tu ma opory.

-Ashley, o co chodzi?- skierowałam się do chłopaka.
-O to, że nie zainwestuję tyle kasy. To za duże ryzyko.- schował twarz w dłoniach.
-Kto nie ryzykuje, ten nie zarabia. Ile jesteś skłonny wydać?- spojrzałam na niego.
-Z jakieś 65-70 % tego, co przewidział Michael.- mruknął. Zaczęłam intensywnie myśleć.
-A gdybym na przykład, tak hipotetycznie, chciała zostać twoją wspólniczką?- spytałam powoli.
-Co?!- podniósł gwałtownie głowę.
-No co? Ash, twoje projekty są dobre. Masz tyle fanek. Nie widzisz, że to może być czysty zysk? Dla obu stron, bo dziewczyny dostaną coś, co stworzyłeś z myślą o nich. Poczują się wyjątkowe.- zauważyłam.
-Ale to kupa forsy. Nie jest powiedziane, że się zwróci!- wstał zły.
-No i co z tego? Mike twierdzi, że są duże szanse. A ja mu ufam. Jeszcze nigdy, odkąd razem pracujemy, nie straciłam większej kwoty. Więc plan jest taki: ja się dokładam, w zamian za ileś procent udziałów. A gdy zarobisz to najwyżej je ode mnie odkupisz. Co ty na to?- zaplotłam ręce na piersi.
-Ann, ja nie wiem. To...- patrzył na mnie niezdecydowany.
-Okej. Michael, przepraszamy na chwilę. Ashley chodź.- złapałam go za łokieć i pociągnęłam do kuchni. -Co ty odpierdalasz?!
-Nic! Nie widzisz, że to inwestowanie kasy w niepewny biznes?!- machał rękami.
-Sam jesteś niepewny. Gdyby to było nieopłacalne, to Mike wybiłby ci to z głowy. Gdzie widzisz problem? Dasz tyle pieniędzy, ile chcesz, a resztę dołożę ja.- zauważyłam.
-Nie. Nie chcę twojej kasy. - zaprotestował.
-Ash jak ty mnie wkurzasz! Zachowujesz się jak baba! Udowodnij, że masz jaja!- złapałam się ostatniego argumentu. Zawsze na niego działa.
-Nie bierz mnie pod włos.- mruknął. Łamie się!
-Kochanie, łączy nas tyle umów i kontraktów. Jeden w tą, czy w tamtą, co za różnica? Poza tym to dobry układ. Jeśli sprzedasz mi część udziałów, nie będę mogła cię zabić, bo wtedy stracę pieniądze.- powiedziałam radośnie.
-Wariatka.
-Cykor.
-Dobra kurwa! Ja się nie dziwię, że ty nie masz prawdziwego chłopaka. Potrafisz wpędzić człowieka do grobu tym marudzeniem.- syknął.
-W końcu jestem kobietą. Ojj już przestań.- zaśmiałam się. Wróciliśmy do salonu.
-Przygotuj wszystko. Zdecydowałem się.- westchnął ciężko Purdy.
-Jak rozumiem, Ann będzie twoją wspólniczką? W takim razie, póki co, przygotuję inną umowę. W styczniu sprzedasz jej udziały. Gdy będzie pełnoletnia. Ja nie mogę w jej imieniu wejść w spółkę.- Mike pisał coś na kartce.
-No i fajnie. Wracam do ogrodu, bo się pewnie denerwują.- złapałam keczup i skierowałam się do reszty zespołu.
-Gdzieś ty była? W sklepie?!- oburzył się CC, podbiegając do mnie i wyrywając mi butelkę z ręki.
-W kosmosie kurwa.- syknęłam, opadając na ławkę.
-Fajnie było?- prychnął Jinxx.
-Za zimno. Dlatego wróciłam tak szybko.- przewróciłam oczami. Ja ich czasami tak cholernie nienawidzę!

Następny dzień.

Dojechaliśmy na tą pierdoloną plażę. Wszystko byłoby super, naprawdę, gdyby nie jeden szczegół. Muszę się rozebrać do kostiumu kąpielowego... Umrę ze wstydu. Jeszcze, jakbym za mało miała przejebane, to byłam tam JEDYNĄ dziewczyną. Kurwa no! Co ja takiego musiałam zrobić w poprzednim życiu, że los tak mnie karze?! Z miną męczennicy wlokłam się za chłopakami na plażę. Najpierw mieliśmy się trochę poopalać, czy coś, a potem obiad. Na później też mieli jakieś plany.
-Mała rusz się, nie będziemy czekać wiecznie!- popchnął mnie lekko Jake. Nie chciałam się rozbierać. Zwłaszcza, że wciąż miałam okropny ślad pod piersią. Na ramieniu był mniejszy, ale jego pokazywałam codziennie. No i schudłam. Przez to, że miałam dość szeroki rozstaw żeber, jak na kobietę, to teraz było je dość dobrze widać. Wyglądałam ohydnie. Chłopcy szli gęsiego, bacznie lustrując napotykane dziewczyny. Wczoraj zadzwoniły do mnie Ella i Sammi, przy okazji rozbawiając mnie, ponieważ stwierdziły, że mam założyć najbardziej skąpe bikini, jakie mam. Na moje pytanie, dlaczego, stwierdziły, że wolą, żeby chłopaki gapili się na mnie, niż na obce laski. Tylko zapomniały o jednej rzeczy. Mianowicie, chłopaki traktują mnie jak siostrę. Raczej nie będę przyciągać ich uwagi. Gdy powiedziałam to dziewczynom, odparły, że jeszcze mało wiem o życiu. Taak. Dotarliśmy do naszych leżaków. Rzuciłam torbę na jeden z nich. Po mojej prawej od razu usadowił się Ash. W kowbojskim kapeluszu wyglądał komicznie, no ale mu przecież tego nie powiem. Po lewej miałam naszego etatowego marudę. Westchnęłam ciężko, obserwując chłopaków, którzy teraz się rozbierali. Serio, ja chyba jestem oziębła, bo kompletnie nie zrobili na mnie wrażenia. Nawet Ash. Chociaż w sumie, to widzę go półnagiego prawie codziennie. Przyzwyczaiłam się chyba. Obiecałam dziewczynom, że zajmę ich facetów. Co by tu zrobić?
-A ty tak będziesz cały czas w ciuchach siedzieć?- zauważył obojętnie Jake. Westchnęłam ciężko, wstając. Zrzuciłam z siebie dżinsy i sięgnęłam do przydługiego podkoszulka. Z największą gracją, jaką potrafiłam z siebie wykrzesać, powoli go ściągnęłam i rzuciłam do torby. Chłopcy najpierw beznamiętnie na mnie spojrzeli, by po chwili zlustrować mnie uważnie od stóp do głów. Kurwa. Dziewczyny miały rację.
-To który nasmaruje mi plecy?- rzuciłam zalotnie. A co mi tam!
-JA!!!- ryknęła cała piątka.
-Ej, jestem jej bratem!- zauważył Andy.
-A ja facetem. Mam pierwszeństwo.- wycwanił się Ash.
-Seerio? Jak macie się o to kłócić, to sama sobie poradzę.- mruknęłam.
-Ale kociaku, tu nikt się nie kłóci. Dawaj to!- wyrwał mi krem z rąk. Odpięłam ramiączka stanika, bo chciałam opalić całe ramiona. Związałam włosy na czubku głowy, siadając na leżaku. Purdy usiadł za mną. Poczułam łaskotanie na szyi. W tym momencie usłyszałam jego głos przy uchu: -Zostało ci jedno pasemko.
-Aha.- złapałam je i schowałam pod gumką. Chwilę później poczułam na swoich plecach ciepłe dłonie basisty. Co i rusz zjeżdżał nimi na moje boki i biodra, ale jakoś nie protestowałam. No sorry, tu są ludzie. A on podobno jest moim chłopakiem. Nawet scen nie mogę robić. Do dupy taki układ. Czułam, że chłopak na siłę przeciąga tą chwilę. W końcu oderwał się ode mnie.
-Z przodu też?- spytał z nadzieją w głosie.
-Myślę, że tym razem sobie poradzę. Dziękuję, koochanie.- specjalnie przeciągnęłam to słowo.
-To teraz ty zatroszcz się o mnie.- wyszczerzył się, oddając mi krem. Wzruszyłam ramionami, pokazując mu, żeby się odwrócił. Zaczęłam kolistymi ruchami rozprowadzać po jego plecach krem.
-Tatuażom słońce nie szkodzi?- spytałam.
-Trochę tylko. Ale nie unikniesz tego. Patrz, masz teraz okazję do pomacania sobie moich mięśni.- puścił mi oczko, patrząc na mnie przez ramię.
-Nie jarają mnie twoje mięśnie.- powiedziałam obojętnie.
-Jak to?! Muszą! Nie ma innej opcji. Cóż, chyba będę musiał nad tobą popracować, żebyś zaczęła odpowiednio reagować na płeć przeciwną.- westchnął.
-Super. Okej. Gotowe. A teraz zjeżdżaj, chcę się położyć.- zepchnęłam go z mojego leżaka. Purdy burknął coś pod nosem, ale grzecznie zszedł. Ułożyłam się wygodnie na brzuchu, wkładając do jednego ucha słuchawkę. Andy jak zwykle coś pisał. On nic innego nie robi, tylko tworzy nowe teksty.

Opalałam się obserwując, jak Ash pływa na desce surfingowej. Tzn. próbował, ale nie było za dużych fal.
Reszta chłopaków też szalała w wodzie. Nawet Biersack dał się namówić i grał z nimi w piłkę. Ja nie miałam zamiaru się stąd ruszać. W pewnym momencie obok mnie usiadł jakiś koleś.
-Czemu taka piękna dziewczyna jest sama?- spojrzał na mnie zalotnie.
-Nie jestem tu sama.- uniosłam brew.
-Jakoś nikogo obok ciebie nie widzę. Dasz się zaprosić na drinka?- nie dawał za wygraną. Spięłam się w sobie, ale za wszelką cenę próbowałam się opanować. W końcu jestem w miejscu publicznym. Tu nic mi nie będzie.
-Nie jestem pewna, co na to mój chłopak.- odparłam sucho.
-Musi być totalnym idiotą, skoro zostawił cię tu.- uśmiechnął się.
-Ekhem! Mógłbyś nie siedzieć na moim leżaku?!- obok nas pojawił się Ash.
-Ooo ty jesteś jej chłopakiem?- koleś zupełnie się nie speszył.
-Owszem. Mam ci pomóc, czy sam się stracisz?- wysyczał basista.
-Doobra. Zrozumiałem aluzję. Skarbie, jeśli jednak zmienisz zdanie, znajdziesz mnie przy barze.- chłopak puścił mi oczko i odszedł.
-Skarbie?! Co to za facet?- wkurzył się Purdy.
-Skąd mam wiedzieć? Nie przedstawił się.- wzruszyłam ramionami, z powrotem się kładąc.
-Spuścić cię na chwilę z oczu i już się jakiś do ciebie dostawia.- pokręcił głową.
-To nie moja wina. Sami zaczepiają.- mruknęłam, przymykając oczy.
-Aha. Zamierzasz tak cały czas leżeć?- spytał po chwili.
-Owszem.- odpowiedziałam cicho. Było mi tak fajnie. Chciało mi się spać.
-Nie mogę cię cały czas pilnować.
-To sobie idź. Jestem duża.
-Niee. Mam lepszy pomysł. Trochę się zabawimy.- zaśmiał się.
-Chciałbyś. Daj mi spokój.- wyszeptałam. W tym samym momencie poczułam, jak się unoszę. Otworzyłam gwałtownie oczy.
-Ashley co ty robisz?! Postaw mnie!- krzyknęłam, łapiąc go za szyję.
-Hahaha nie. Idziemy się kąpać.- wyszczerzył się, idąc w stronę wody.
-Debilu przecież ja nie umiem pływać!!!- zaczęłam panikować. Widziałam, jak chłopaki nam się przyglądają.
-Wszystko pod kontrolą!- wydarł się do nich. -Kociaku, jesteśmy na plaży w Malibu. To grzech być tutaj, a nawet się nie zmoczyć.
-Idiota!
**************
 Rozdział z cyklu złote myśli i głupie pomysły Ashley'a P. Motionless'i na czele z moim chłopakiem Ryszardem zwanym przez znajomych Horror'em, będą w następnym.

Teraz trochę inna sprawa. Muszę Was zmartwić, bo nie mam pojęcia w jakiej częstotliwości będę dodawać rozdziały. Po raz kolejny moje życie się skomplikowało. Tym razem bardziej, niż zwykle. Nie zamierzam się tłumaczyć. Kto wie, ten wie. Jednak rodzina zawsze będzie u mnie na 1 miejscu, a sytuacja wymaga, żebym pokazała, że jestem dorosła i samodzielna. Staram się pisać coś w wolnych chwilach, ale ciężko mi to idzie, bo nie jest mi specjalnie do śmiechu. Co z tego, że wiem, co mam pisać, skoro moje myśli kręcą się wokół innych, znacznie poważniejszych spraw. Nie chcę zawieszać tego bloga, ale nie mam pojęcia, co będzie za np. dwa tygodnie. Jest mi niezmiernie przykro z tego powodu, ale tak czasami już jest. Mam tylko cichą nadzieję, że mnie nie opuścicie;) Wiem, jak wkurwiające są takie zawieszenia i postaram się tego nie zrobić, ale nic nie obiecuję.
Dziś jest sobota, więc życzę już tak na przyszłość, miłego tygodnia. Mój taki nie będzie, ale trudno. To się nazywa życie:) Limit zostawiam taki sam. Postaram się dodać, jak tylko coś mnie oświeci i dokończę rozdział. Take Care Sweethearts♥

!!! 27 komentarzy=nowy rozdział !!!

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział 63


Kilka dni później, środa.

Chłopcy ciężko pracowali na planie filmowym, a ja tymczasem jeździłam z wytwórni do szkoły i tak w kółko. Dodatkowo Jon chciał, żebym towarzyszyła mu na jakimś biznesowym spotkaniu. Które było dzisiaj... Oczywiście musiałam wyglądać, jak rasowa asystentka. Na szczęście spotkanie szybko się skończyło. Miałam trochę czasu, więc postanowiłam zobaczyć, jak idą prace nad filmem. Zgarnęłam ze sobą Jason'a. Niech patrzy i się przyzwyczaja. Jeszcze jakby tego było mało, zespół grał dzisiaj koncert. Była godzina 14, a ja już miałam dość. Od 7 siedziałam w szkole, potem załatwiałam papierkową robotę w związku z płytą, która była prawie gotowa. O 12.30 odbyło się to całe zgromadzenie szefów w wytwórni. A wieczorem na 20 koncert. Czyli spać pójdę koło północy. Kurwa! Jak ja wytrzymam do tej godziny?
-Jason powiedz, że na jutro nic nie mamy.- odezwałam się błagalnie do chłopaka, który siedział obok, na miejscu pasażera.
-Nic. Jutro tylko chłopaki dalej kręcą sceny, a wieczorem mają wpaść do studia, na ostateczne przesłuchanie płyty, po pierwszym masteringu.- wyrecytował. Starał się, to musiałam przyznać.
-Alleluja! Jeszcze kilka takich dni i padłabym trupem.- westchnęłam, skręcając w jedną z ulic.
-Co czeka nas dalej?- spytał Potter.
-Premiera singla, teledysku, filmu, a na końcu płyty. Singiel ma wyjść jakoś na samym początku grudnia. Teledysk, jeśli zdążą, 12 grudnia, film przed świętami, a płyta w przyszłym roku. Plus kilka koncertów teraz.- wyjaśniłam.
-Okeej. A ja się cieszyłem, że będę mieć trochę spokoju.- Jason zrobił facepalm.
-Spokoju?! Człowieku, odkąd ja z nimi pracuję, czyli jakieś kilka dobrych miesięcy, nie znam tego słowa. ZAWSZE coś się dzieje. Poza tym to, czego teraz doświadczasz, to nic w porównaniu z... choćby trasą.- machnęłam ręką.
-Serio?! To jak ty sobie z tym wszystkim radzisz?- zdziwił się.
-Mhm... Generalnie, w chwilach zwątpienia patrzę na chłopaków. Przez całą trasę muszą dawać występy na równym, wysokim poziomie, bo przecież żaden koncert nie może być gorszy. W takich momentach uświadamiam sobie, że mój wysiłek jest niczym w porównaniu do ich.- zamyśliłam się lekko, jednak po chwili dodałam: -Tylko nie waż się im tego mówić! Wyprę się wszystkiego! Jeszcze im się w głowach poprzewraca.
-Spoko. Będę trzymał buzię na kłódkę.- obiecał chłopak. Zaparkowałam na wolnym miejscu parkingowym i wysiadłam z auta. Skierowaliśmy się na plan zdjęciowy, który znajdował się niedaleko. Na obrzeżach LA były dzikie tereny, które z powodu dużych ilości piasku przypominały pustynię. Z daleka można było dostrzec kilkudziesięciu ludzi, kręcących się wokół. Nagrywali teraz sceny ze statystami. Podeszłam na paluszkach do chłopaków, którzy teraz siedzieli na krzesłach, koło kamer.
-I jak tam?- mruknęłam, stając za nimi.

-Dobrze.- odwrócił się w moją stronę Ashley. Zlustrował mnie z góry na dół, po czym złapał za nadgarstek i lekko przyciągnął do siebie, sadzając na swoich kolanach. Taa, mogłam się wcześniej przebrać, ale nie miałam kiedy. Siedziałam z grzecznie złączonymi kolankami, jak cnotka. Purdy uniósł mnie trochę, mocniej do siebie przytulając. Dzięki temu miałam więcej miejsca. W skupieniu oglądaliśmy, jak kręcą kolejne sceny. Po kilkunastu minutach przyszedł czas na chłopaków. Poszli z reżyserem w odpowiednie miejsce, żeby się ustawić, a ja tymczasem podsiadłam ich z Jason'em.

-W życiu nie byłem na planie filmowym.- zachwycał się chłopak.
-Taa. Ja też nie. To znaczy byłam, ale ominęło mnie kręcenie.- mruknęłam, przeglądając papiery. Codziennie przez moje palce przelatywały kilogramy makulatury. Bywało to nużące, ale jednocześnie dość łatwe, więc nie marudziłam. Jakoś nie lubię się przemęczać...

Nie wiem, ile czasu tak pracowaliśmy, ale czułam, że mam dość. Gdy zamykałam oczy, wciąż widziałam te wszystkie literki i cyferki. W końcu zbuntowałam się i wrzuciłam wszystkie papiery do torby. Poszukałam wzrokiem chłopaków. Nie mam pojęcia, co oni robili, ale powiedzmy, że pracowali. O ile stanie i śmianie się to praca...

Obserwowałam ich z założonymi rękami. Po pewnym czasie reżyser oznajmił, że na dziś koniec. Nareszcie!
-To co robimy?- spytał Jake, podchodząc razem z chłopakami do nas.
-Ja jestem głodny!- zawołał od razu CC.
-Ja też! Jedziemy na obiad?- zaklaskał w dłonie Biersack.
-Chcecie jechać w tej charakteryzacji?- uniosłam brew.
-A czemu nie?- wzruszył ramionami Ash.
-Okej. Ale jakby coś, to się do was nie przyznaję.- poddałam się.
-Małpa! Przecież ty nas kochasz, nie wyprzesz się.- objął mnie ramieniem Jinxx.
-Ej w sumie, Jeremy, ona ma rację. Wyglądamy trochę dziwnie. To znaczy ty. Jeszcze się ludzie wystraszą.- podrapał się po głowie Jake.
-Wal się Pitts! Będziesz się chciał poprzytulać!- warknął Ferguson, pokazując mu fuck'a. Zaśmiałam się, wyjmując z torby duże opakowanie chusteczek do demakijażu. Rzuciłam tym w nich.
-Doprowadźcie się do porządku, bo nie chcę się najeść wstydu. Idziemy.- zakomenderowałam i skierowałam się powoli w stronę aut. Nie chciałam mieć pełno piasku w butach... W pewnej chwili poczułam, jak się unoszę. Pisnęłam wystraszona. To Andy wziął mnie na ręce. Oplotłam go ramionami za szyję. Szliśmy tak kawałek, gdy nagle zakręcił nas dookoła. Zaczęłam się śmiać. -Andy postaw mnie głupku!
-Nie.- pokazał mi język, lekko mną podrzucając. CC z Ash'em też się wygłupiali.

-Jestem ciężka! Taki szkielet, jak ty, jeszcze zrobi sobie krzywdę!- zaprotestowałam.
-Ja magazynuję siłę w kościach.- Biersack wyszczerzył się do mnie. Na szczęście byliśmy już na parkingu, więc chwilę później zostałam postawiona z powrotem na ziemię. Odetchnęłam z ulgą.
-Chcesz prowadzić?- rzuciłam mu kluczyki od mojego auta, które złapał w locie.
-Jasne.- puścił mi oczko.
-Ej! Czemu on, a nie ja?!- oburzył się Ashley.
-Bo ty jesteś takim samym piratem drogowym, jak ja. Wolę nie ryzykować.- powiedziałam zgryźliwie.
-A ja ci moje auto dałem!- prychnął.
-Ale ja nie jestem tobą.- posłałam mu cwany uśmieszek.
-Okej. W takim razie siedzisz ze mną z tyłu.- złapał mnie za łokieć.
-Niby z jakiej racji?!- warknęłam.
-Bo chcę sobie pomacać.- odparł bez zająknięcia. Zespół wybuchnął śmiechem. W tym momencie najchętniej bym mu przywaliła, ale był przecież Jason... Przewróciłam zła oczami. Ash otworzył mi zadowolony drzwi, podając rękę. -Zapraszam madame.
-Mademoiselle, jak już.- mruknęłam, wsiadając. Gitarzyści i CC jechali samochodem Jinxx'a. Rozsiadłam się wygodnie na kanapie. Z drugiej strony wyłożył się Purdy. Przyglądał się intensywnie moim nogom. Uniosłam brew, pytając cicho: -Co ty robisz?
-Podziwiam.- westchnął.
-To przestań.
-Czemu? Dotykać nie mogę, to niech się chociaż napatrzę.
-Jesteś walnięty.- powiedziałam.
-Nie. Jestem tylko facetem.
-Aha. To ja, jako kobieta co niby powinnam robić?- zaciekawiłam się.
-Hmm... Ciągle chcieć się przytulać i w ogóle na mnie wisieć.- odpowiedział po namyśle.
-Hahhaahaha to wychodzi na to, że pracuję z dziewczynami.- roześmiałam się. Purdy tylko burknął coś pod nosem, odsuwając się. Księżniczka strzeliła fochem.

Kilka godzin później.

Załatwiałam papierkową robotę w klubie, czekając na występ chłopaków. Jason robił za mojego posłańca. Skierowaliśmy się do garderoby chłopaków. Od razu można było zauważyć, że im się nudzi.
-Ash? Co ty robisz?- spytałam powoli.
-Ogień.- zaśmiał się, psikając swoim lakierem do włosów w kierunku zapalonej zapalniczki. Musiał się już jakiś czas tak bawić, bo wszędzie śmierdziało lakierem i trochę dymem.

-Masz farta, że nie ma tu czujnika dymu. Skończ to, jutro zapiszę cię do przedszkola.- wyrwałam mu puszkę z ręki.
-Lepiej nie, tylko zdemoralizuje te biedne dzieci.- wyszczerzył się Jinxx, stojąc obok.
-A ty się przymknij. Przecież podobno jesteś taaaki odpowiedzialny, a na co im pozwalasz?- popukałam go paznokciem w pierś.
-Gdzie moja zapalniczka?- rzucał się Andy. Gorzej niż w zoo. Serio.
-Skończyliście już makijaż?- spytałam zmęczona, rzucając w wokalistę wcześniej wymienioną rzeczą.
-Prawie. Jeszcze tylko domaluję usta.- Purdy podniósł tyłek z kanapy, kierując się do kosmetyczki.
-Że ci się chce. Ja na twoim miejscu zatrudniłabym do tego jakąś fankę. Jarałaby się potem, że dała ci buziaka.- mruknęłam.
-Dobry pomysł, tylko taka małolata z wrażenia jeszcze by umazała, zamiast udekorować, mój policzek.- stwierdził, wyciągając pomadkę i pędzelek.
-To niech ci Andy da buziaczka.- wyszczerzyłam się.
-Ale właściwie, to czemu ty tego nie zrobisz? Przecież chodzicie ze sobą.- zwrócił się do mnie Jason.

Kurwa! Zapomniałam o jego obecności...
-Właśnie!!! Dlaczego nie?! Noo, kociaku?- uniósł brew Ash. Powstrzymałam się od popukania się w czoło.
-Ja nie umiem tak ładnie.- burknęłam, hamując wściekłość.
-Bo nie próbowałaś. Najwyżej potem się poprawi. Łap i jazda!- rzucił we mnie szminką, którą szybko złapałam w locie. Zacisnęłam zęby, podchodząc do dużego lustra. Jak ja nienawidzę facetów!!! Mocno i starannie pomalowałam usta krwistoczerwoną pomadką.
-Chodź tu!- syknęłam do basisty. Purdy podszedł do mnie, zadowolony z siebie, po czym lekko się pochylił, żebym nie musiała stawać na palcach. Złapałam w dłonie jago twarz i wycisnęłam mu na policzku soczystego buziaka, który z romantyzmem miał tyle wspólnego, co nic. Odsunęłam się po chwili, oceniając swoje dzieło. -Mówiłam, że nie umiem.
-Masz za pełne usta.- przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze, basista. Następnie odwrócił się w moją stronę, też dając mi buziaka. -Zaoszczędzisz na botoksie.
-Ja nie jestem jak twoje psiapsiółki, które wstrzykują sobie wszystko, gdzie się da.- warknęłam.
-Na szczęście.- usłyszałam jego ciche mruknięcie. Rzuciłam mu zdziwione spojrzenie, ale kompletnie się na mnie nie patrzył. Co ten celibat z nim zrobił... Chłopcy musieli już iść zacząć koncert. Pozwoliłam Jason'owi popatrzeć na nich. Niech zrozumie, z kim pracuje. Sama wyłożyłam się na kanapie, ubrana w bluzę Ash'a. Garderoba była świetnie wyciszona, więc postanowiłam spróbować się przekimać. Miałam ponad godzinę dla siebie. Kilka chwil później już spałam.

Perspektywa Ashley'a.

Wpadliśmy po skończonym koncercie do garderoby. Szedłem za Jake'iem i mało się w niego nie wjebałem, gdy gwałtownie zahamował. Zajrzałem mu przez ramię. Na kanapie spała ruda. Ubrana w moją bluzę. Super. Wyminął nas Potter, kierując się do stolika. Zebrał stamtąd markery i najciszej, jak tylko umieliśmy, wyszliśmy z pokoju, kierując się do fanów. Na zewnątrz czekała już spora grupa. Na nasz widok fanki znowu zaczęły piszczeć. Ja pierdolę! Kiedyś pękną mi bębenki w uszach. Okej, potrafię zrozumieć, że nas kochają i tak dalej, ale czy te gówniary nie mogą się zachowywać, jak ludzie, a nie napalone hotki? Tym bardziej, że dopiero na koncertach dostawały małpiego rozumu. Na co dzień pewnie były normalne. I ja musiałem z nimi rozmawiać... To znaczy, nie narzekam, czy coś, bo było też wiele miłych dziewczyn, które miały mi do powiedzenia coś więcej niż „Kocham cię Ash. Ożeń się ze mną!”. Jeszcze tym piskliwym głosikiem. Brrr. Nie potrafiłbym się związać z taką fanką. Owszem, fajnie by było, gdyby moja dziewczyna lubiła Black Veil Brides, ale jednak bez przesady. Zresztą połowa z tych dziewczyn chciałaby mieć takiego Ashley'a, jaki jest na koncertach, czy w mediach, a nie tego na co dzień. Zawsze tak było. Laski mnie podrywały, proponowały różne rzeczy i wszystko było cacy, dopóki nie poznały mojej drugiej strony. Wtedy nagle się traciły. Jak za pomocą jakiejś czarodziejskiej różdżki... Z każdym koncertem robiłem się coraz bardziej nieufny. Bo jak wśród tych tłumów poznać tą odpowiednią? Wszystkie nowo poznane laski były tylko na jedną noc. Z jednej strony fajnie, bo miałem darmowy, całkiem niezły seks, ale z drugiej nie chciałem mieć za dziewczyny laskę, która od razu pakuje się obcemu facetowi do łóżka. O kobietę facet powinien się starać. W końcu o to chodzi w pierwszej fazie związku. Długie i zdeterminowane zdobywanie drugiej połówki. Kurwa! Co mnie tak wzięło na filozofowanie? To pewnie ten brak seksu. Tak stary. Okłamuj sam siebie. Wmawiaj sobie, że wcale nie chcesz prawdziwego związku. Właśnie. Prawdziwego. Z prawdziwą dziewczyną. Ann, choć kompletnie nie w moim guście, czasem wizualnie nawet pasowała. Gorzej z charakterem. Poza tym, była za młoda. A ja nie mam czasu na niańczenie... Przybrałem na twarz mój firmowy uśmiech i poszedłem podrywać fanki.
-Ashleey umówisz się ze mną?- spytała jedna z nich. Zlustrowałem ją spojrzeniem. Toż to dziecko!
-No wiesz, mam dziewczynę.- puściłem jej oczko. Bo niby co mam jej powiedzieć? Coś tam gadały, jedna przez drugą, ale niespecjalnie się w to wsłuchiwałem. Wszystkie teksty brzmiały podobnie. Przesunąłem się trochę w prawo, zapozowałem do zdjęć, podpisałem się na kartkach.
-Ash gdybyś mógł wypowiedzieć jedno życzenie, co by to było?- spytała kolejna. Spojrzałem na nią zaskoczony. Uśmiechnęła się delikatnie. Taak. To była ta „normalna” fanka.
-Chciałbym, żeby każdy człowiek był szczęśliwy.- odparłem po namyśle.
-I akceptowany przez społeczeństwo.- dodał Andy, pojawiając się obok.
-Ooo dobrze powiedziane.- kiwnąłem głową, obejmując go ramieniem.
-Okej. Miło was było spotkać, ale niestety musimy już iść.- powiedział smutno Andy.
-Nieee.- dobiegło nas chóralne jęknięcie.
-Serio. Padamy na twarz. Ale na pewno jeszcze nie raz się spotkamy. Trzymajcie się.- uśmiechnął się do nich Jinxx. Skierowaliśmy się z powrotem do garderoby. Ann nie poruszyła się na milimetr, ciągle śpiąc. Wzruszyłem ramionami, kolejny raz dzisiaj zmywając makijaż. Szybko się przebrałem w inne ciuchy.
-Ej, ktoś musi ją obudzić.- zauważył CC. Oczy wszystkich spoczęły na mnie.
-Niby czemu ja?!- syknąłem, korzystając z okazji, że nie ma tutaj Jason'a.
-Bo tylko ciebie nie bije.- wzruszył ramionami Jake. Jak nie umieją nikogo budzić, to co się dziwią. Westchnąłem ciężko, kucając obok kanapy.
-Mała, pobudka.- mruknąłem cicho, odrzucając jej włosy do tyłu. Powoli otworzyła oczy. Była taka słodka, gdy była zaspana. Podałem jej dłoń, pomagając wstać. Przeciągnęła się powoli, po czym zawołała Potter'a, który pojawił się znikąd.
-Załatwiłeś wszystko?- spytała, ziewając.
-Tak.
-Super.- kiwnęła głową, przekładając sobie torbę przez ramię. Następnie jak gdyby nigdy nic, wtuliła się we mnie. Zastygłem w bezruchu, zszokowany, ale szybko się ogarnąłem. Objąłem ją jednym ramieniem. Przecież mamy udawać szczęśliwą parkę. Staliśmy tak chwilę czekając, aż ogarnie się reszta. Następnie w ciszy, wciąż przytuleni, skierowaliśmy się do naszego busa. Tam An wyłożyła się na moim ramieniu i znów zasnęła. Chyba musiała być padnięta, bo w podróży zwykle zasypiała ostatnia, o ile w ogóle. Kierowca wysadził nas pod domem, a sam z Jason'em jechał pod wytwórnię. Nie chciałem kolejny raz budzić małej, więc wziąłem ją na ręce. Gdy niosłem ją do sypialni, miałem dziwne wrażenie, że jest ciut lżejsza, niż ostatnio. To znaczy, nie odczuwałem takiego wysiłku, jak zwykle. Hmm. Pewnie mi się zdaje. Ułożyłem ją delikatnie na materacu, ściągając wcześniej jej torbę i kowbojki. Przykryłem kocem i skierowałem się do siebie. Nie byłem głodny, za to padałem na twarz. Szybko wskoczyłem pod prysznic, próbując z siebie zmyć resztki makijażu i potu. Pierdolę, na następną trasę daruję sobie taki make up. Za dużo zachodu. I tak jestem przystojny bez. Założyłem jakieś krótkie spodenki i rzuciłem się na łóżko. Spać!

Następny dzień, czwartek. 15 listopada.

Obudził mnie jakiś huk na dole. Pewnie Andy znowu się o coś wyjebał. Muszę mu powiedzieć, żeby się ubezpieczył od nagłych, nieszczęśliwych wypadków. Odwróciłem się na drugi bok i mało nie padłem na zawał. Obok mnie spała Ann! W dodatku, przytulała misia. Mojego misia. Kurwa! Skąd ona go wytrzasnęła?! Taak. Mam własną maskotkę. Nie śpię z nią. Po prostu ją mam. Zresztą, jak reszta zespołu. Załamałem się. Już słyszę jej przytyki. Ja pierdolę! Mogłem to lepiej schować. Usłyszałem kolejny huk. Okej. Teraz wstał CC. Przy okazji budząc małą. Rozejrzała się nieprzytomnie po pokoju, po czym uśmiechnęła się do mnie. O fuck! Ona się uśmiechnęła! Szczerze! Do mnie! Widać, że jeszcze niezbyt kontaktuje. Inaczej nie wykonałaby dobrowolnie takiego gestu w moją stronę.
-Hej.- mruknęła, wtulając się bardziej w poduszkę.
-No hej. Co ty tu robisz?- spytałem. W nocy raczej burzy nie było.
-Miałam koszmar. Ale na szczęście nie musiałam cię budzić. Znalazłam zastępstwo.- wskazała na maskotkę.
-Aha.- kiwnąłem niepewnie głową.
-Nie wiedziałam, że masz swojego pluszaka.- uśmiechnęła się lekko. Zaraz się zacznie.
-No mam. Ale nie używam.- wzruszyłem ramionami.
-Ma ładne oczka. I w ogóle jest milusi. Ja mam w swoim domu kilka maskotek, ale żadnej ze sobą nie przywiozłam.- pogłaskała po pyszczku misia. Chwila! Nie śmieje się?! Rozchorowała się czy co?
-Masz maskotki?- zdziwiłem się.
-Owszem. Czasem fajnie się do czegoś przytulić.- spojrzała na mnie poważnie.
-Taaak. Okej. Idę się myć, trzeba sprawdzić czy ci dwaj co się tak tłukli, jeszcze żyją.- podniosłem się z materaca. Musiałem dorwać chłopaków, przed Ann. Mieliśmy dla niej tak jakby niespodziankę, a jeszcze nie ustaliliśmy szczegółów...

Perspektywa Ann.

Kilka godzin później.

Siedziałam w salonie, ucząc się. Chłopaki nagrywali film, a ja miałam wolne. Dopiero potem miałam pojawić się w studiu. W pewnym momencie zadzwonił domofon. Zwlokłam się z kanapy, wychodząc na korytarz. Po chwili na progu pojawił się Joe Flanders. Kuzyn Ands'a. Kręcił coś w stylu filmu dokumentalnego, pokazujący zespół podczas nagrywania płyty. Zaczęli to, zanim ich poznałam.
-Joe? Co ty tu robisz?- zdziwiłam się, zapraszając go do środka. To było nasze drugie spotkanie w życiu.
-Kończę już nagrywanie filmu i chciałem ci pokazać poszczególne sceny, bo nie wiem, czy się nadają.- odparł, rozsiadając się na kanapie.

Przyniosłam mu sok.
-Aha. Ale ja się na tym nie znam.- zauważyłam.
-Wiem, tylko po prostu musi to ktoś przejrzeć przed zmontowaniem, bo nie wiem, czy nie nagrałem czegoś, co ma pozostać tajemnicą.- wyjaśnił.
-Aaa. O to chodzi. To pokaż, co tam masz. Mam nadzieję, że mnie nigdzie nie ma!- rzuciłam mu zaniepokojone spojrzenie.
-Niee. Przecież obiecałem. Zostało jeszcze kilka scen do zrobienia, ale jak coś, to cię ominę.- uspokoił mnie. To miał być dokument o chłopakach. Nie o mnie. Już i tak zrobiłam się bardziej popularna przez mój „związek”. Wrzucam sobie tweet'a do moich znajomych, a tam kilkadziesiąt komentarzy od fanek BVB. Nienawidzę, jak ktoś mi się wpierdala do życia. Przez to muszę teraz dwa razy myśleć, zanim coś napiszę. Przy okazji dorobiłam się własnych hejterów. Teksty, że nie zasłużyłam na Ash'a są na początku dziennym. Taaak. Gdyby tylko te dziewczyny znały prawdę. I prawdziwego Ashley'a. Oboje jesteśmy siebie warci.
-Ahaha to jest dobre! Czemu ja tego nie widziałam? Muszę zacząć spędzać z nimi więcej czasu.- śmiałam się, oglądając fragmenty filmu.
-Ej słyszałem, że macie na cały dzień jechać do Malibu.- powiedział w pewnym momencie Joe.
-No dziś dowiem się na 100%, czy to prawda. Nie mogę im nic powiedzieć, póki nie będę pewna.- podrapałam się po głowie.
-Zastanawiałem się, czy tam nie dokręcić końcówki.- chłopak spojrzał na mnie.
-Dobry pomysł. BVB na urlopie. To zadzwonię ci potem. Albo w sumie, możesz jechać ze mną do studia.- wzruszyłam ramionami.
-Okej. To co, jedziemy już teraz?
-Dobra. Chłopaków jeszcze tam nie ma, ale to najwyżej zamówimy sobie pizze.- wstałam.
-A oni będą zdychać z głodu!- ucieszył się Flanders.
-Niee no, bez przesady. Zrobię im dzień dziecka i też zamówię. Napiszę do Jason'a, żeby mi dał cynk, jak już będą kończyć.- spakowałam swoje rzeczy do torby i wyszliśmy z domu. Zamknęłam drzwi na wszystkie zamki, włączyłam alarm i wsiadłam do auta Joe'go.

Leżałam na kanapie w moim biurze. Joe zajął miejsce za biurkiem, bo stwierdził, że chce się poczuć „jak szef”. Z tym to raczej do gabinetu Jonathan'a, a nie tu... W pewnej chwili drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadli Brides'i.

Rzucili się na kanapę, a że ja na niej byłam, wylądowali na mnie.
-Auu! Kurwa! Złaźcie ze mnie, grubasy!!!- wydarłam się, próbując ich z siebie zrzucić. -Bo nie dostaniecie pizzy!
-Pizza?! Gdzie?!- natychmiast się podnieśli.
-Za chwilę będzie. Siadajcie na dupie i się ogarnijcie!- syknęłam, rozmasowując sobie nogę.
-Joe?! Co ty tu robisz?- zdziwił się Andy. No szybko się skapnął...
-Siedzę. Omawiamy z Ann dokument o was.- wyjaśnił chłopak.
-Spoko. Gdzie ta pizza?- niecierpliwił się CC.
-Idź na dół zobacz. Może już w sekretariacie czeka dostawca.- podpowiedziałam. Perkusista z wokalistą wylecieli, jakby się kurzyło.
-Weź te nogi.- mruknął Ash. Podniosłam je posłusznie, by po chwili oprzeć je na jego kolanach. Z drugiej strony Jinxx lekko podniósł mnie do siadu i wrył się koło mnie. Usiadłam wygodniej, przytulając się do oparcia kanapy. Po chwili wrócili chłopcy, dumnie dzierżąc w rękach pudełka kartonowe. Rozdali je gitarzystom i zaczęli jeść. Ashley zrobił sobie stolik z moich nóg.
-Nie za wygodnie ci?- uniosłam brew.
-Jest okej. Ciesz się, przynajmniej ci ciepło w nóżki.- puścił mi oczko.
-Aha. Tylko, że mi wcale zimno nie było. To takie słodkie, jak się o mnie troszczysz.- westchnęłam teatralnie.
-Taaak. Chcesz gryza?- machnął mi przed twarzą kawałkiem pizzy.
-Nie dziękuję. Już jadłam. Ale ty jedz, bo jakoś ostatnio schudłeś.- stwierdziłam.
-To samo mogę powiedzieć o tobie.- rzucił mi zagadkowe spojrzenie.
-Nie wiem, o czym mówisz.- mruknęłam.
-Czyżby? Okej. To nie jest dobry moment, ale pamiętaj, że przede mną nic się nie ukryje.- wrócił do jedzenia. Kurwa! Czy on wszystko musi zauważyć? Co z tego, że schudłam? To pewnie ze stresu. Ostatnio nie miałam cudownych dni. Nie pierwszy i nie ostatni raz, gdy spada mi waga. Norma. Obserwowałam tych wariatów. Albo byli tak głodni, albo nie wiem. Brudzili się okropnie i jedli, jakby pierwszy raz w życiu robili to samodzielnie. Pokręciłam rozbawiona głową, gdy komisyjnie cała piątka poszła się myć. Śmiałam się razem z Flanders'em jak głupia. Po chwili wrócili, więc szybko się opanowałam.
-Ann! Bo mamy coś dla ciebie.- uśmiechnął się lekko Jake.
-Dla mnie?- zdziwiłam się.
-Owszem. Dziś jest pewnego rodzaju święto. I chcielibyśmy to uczcić.- puścił mi oczko Jeremy. Święto?! Kurwa! O czym znowu zapomniałam?!
**************
Rozdział i piosenka z dedykacją dla mojej kochanej Imperfecty. Nie sugeruj się tylko tytułem:P. Chciałam Ci jeszcze raz życzyć Wszystkiego Naj. I podziękować. Za wszystkie rozmowy, wsparcie, dyskusje, hejty i w ogóle za to, że Cię poznałam. Pamiętaj, jesteś cudowna i masz taka pozostać!

Co do rozdziału, to nie przejmujcie się końcówką, to nic takiego. Po prostu musiałam już przerwać. Jak widać, chłopaki w formie, wciąż mają dziwne pomysły.

Okej. Było miło, ale się skończyło. Jestem wkurwiona. I chyba każdy wie, dlaczego. Jedna osoba zrobiła mi spam i myśli, że ja jestem taka tępa, że tego nie widzę. Nie lubię, gdy robi się ze mnie idiotkę. Jeszcze jakby to chodziło tylko o mnie, ale Ty drogi anonimku oprócz próby oszustwa mnie, oszukujesz inne czytelniczki, które myślą, że skoro jest tyle komentarzy, to one już nie muszą pisać swoich. To druga taka sytuacja. Jeśli zdarzy się trzecia, to zrobię to, co chciałam zrobić od razu. Usunę bloga i nara. Bo ja go piszę dla siebie, nie dla Ciebie. Jest także możliwość zablokowania go, bądź komentarzy z anonima, ale to byłoby nie fair w stosunku do dziewczyn, które regularnie komentują, nie mając konta. Więc, jeśli pewnego pięknego dnia, nie znajdziecie tego bloga, wiecie komu dziękować.
Inna sprawa, ile razy mam powtarzać, że nie liczę komentarzy, które są bez podpisu? To takie trudne, czytać ze zrozumieniem? I nie pierdolcie, że nie wiecie jak się podpisać. Tak samo, jak komentarze typu: ok, nawet. Nie rozumiem sensu pisania czegoś takiego. Co to niby znaczy? Że się podobał? Czy był średni, ale "napiszę jej komentarz, żeby nie było". A może był do dupy? Tak ciężko to trochę uzasadnić? Jakoś w szkole nie macie problemu z pisaniem krótkich form wypowiedzi. A jeśli macie, to proponuję się cofnąć do początków podstawówki, bo tam tego uczą.
Jakiś anonim stwierdził, że nie rozumie, czemu pytam się ludzi o zdanie, skoro to mój blog. Grunt, że ja to rozumiem. Jakbyś nie zauważyła, nie pytam o jakieś ważne rzeczy. Powtórzę się po raz któryś, mam zaplanowaną tę historię już do końca. Od A do Z. A pytam się, bo chcę sprawdzić, czy odbieracie te rozdziały tak, jak sobie tego życzę. Co do pytań o zespoły, to lubię tu wsadzać różne epizody, które przedłużą to opowiadanie. Niestety większość, które ja słucham, tu się nie nadaje. To nie tak, że nie mam pomysłów. Bo mam ich setki. Tylko właśnie większość nie pasuje do tego fan fiction. Dlatego część oddaję koleżankom po fachu, aby mogły je użyć u siebie.
Dziś mam jakiś dzień żali, więc następną rzeczą, która mnie wkurwia (którą zresztą spowodował ten, co robił spam): narzekanie na długość rozdziałów i pytania o nowy. Mam propozycję. Znajdźcie mi 5 blogów o BVB, które mają tak długie rozdziały, jak u mnie, dodawane z taką częstotliwością. I ilością rozdziałów. Co do dodawania: wrzucałam na drugi dzień, po wypełnionym limicie. Jednak kilka osób uzmysłowiło mi, że jestem za dobra, bo wciąż wiele osób ma mnie w dupie. Wobec tego następny dodam, gdy będę miała taki kaprys. Mam swoje życie, kursy, problemy i inne projekty.
Jeśli ktoś poczuł się obrażony, to ma pecha. Może nie powinnam się przejmować byle czym, ale ten blog jest dla mnie ważny. Jak komuś coś się nie podoba, to niech spierdala. Wy nie musicie czytać, a ja publikować. I naprawdę, przestańcie mnie oszukiwać, bo ja prędzej czy później to zauważę. Jestem starsza od większości z Was, więc podejrzewam, że bystrość też mam lepszą.
Przypominam, jeśli komentujecie, to się PODPISZCIE!!! I zbudujcie jakieś poprawnie stylistycznie, zdanie. Kilkadziesiąt rozdziałów temu były takie osoby, które twierdziły, że nie potrafią pisać komentarzy. Cóż, teraz piszą jedne z dłuższych;) Czyli, jak się chce, to się da.
Na dzień dzisiejszy, to chyba wszystko. Nie próbujcie mnie prowokować. I nie sugerujcie się liczbą komentarzy, bo często jest tak, że ktoś napisze dwa, bądź ja komuś także odpiszę (niektóre osoby się z tego cieszą, że je tu zauważam). Czytam każdy komentarz. Naprawdę. Ale nie róbcie więcej spamu itp. bo nie mam czasu bawić się w moderatora.
Jeśli ktoś ma jakieś pytania, UZASADNIONE pretensje, może śmiało pisać.
MIW pojawi się za dwa rozdziały. Mój Rysiek razem z kolegami, już czeka na swój debiut♥ Będą uczciwe komentarze, będą nowe rozdziały. Proste.

!!! 27 komentarzy=nowy !!!

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział 62

(brakuje z jakichś 8-9 kom)
PIOSENKA NA DZIŚ

Wypadłam na korytarz, jakby mnie ktoś gonił. Byłam wściekła! Wkurwiona! A najgorsze jest to, że nie mogłam sobie ulżyć. Purdy właśnie dał mi do zrozumienia, że jestem puszczalska. Świetnie! Jebany chuj! Odetchnęłam głęboko, próbując się uspokoić. Nie mogę się pokazać na dole w takim stanie! Przejechałam dłonią po twarzy. Ostatnio jestem za nerwowa, a to nie skończy się dobrze. Ale zajmę się tym po powrocie. Zeszłam do kuchni, wymuszając mój uśmiech numer 5. Czyli: wszystko jest okej i jestem zajebiście szczęśliwa.
-Ooo Ann, podobno Ash już wrócił?- zagaił mnie Chris.
-Taak. Jest u góry. Miał coś zrobić.- usiadłam na krześle.
-Szkoda, że już wyjeżdżacie.- westchnęła Lisa.
-No trudno. Chciałabym zostać. Tak samo, jak Ashley, ale niestety, terminy gonią.- westchnęłam.
-Dużo macie pracy?- zaciekawił się Mark.
-Sporo. Chłopcy kończą nagrywać płytę. W sumie, nie mam pojęcia, ile im zostało, bo nie ja się tym zajmuję. Od poniedziałku kręcą film. Ja w tym czasie zamykam rok, piszę raport, organizuję premierę teledysku, płyty, filmu. No i koncerty na przyszły rok. Teraz jeszcze mają kilka występów w Kalifornii.- wyliczałam po kolei.
-Boże! Przecież jeszcze masz szkołę! Jak ty dajesz radę?- wykrzyknęła Lisa.
-Nie daję. Dlatego dostałam asystenta, który teraz załatwia mniejsze sprawy.- uśmiechnęłam się lekko.
-A jak ci idzie właśnie w nauce?- spytała babcia.
-Nieźle. Orłem nigdy nie byłam, ale zaliczam to, co powinnam.- powiedziałam powoli.
-Ashley wspominał, że jesteś fotomodelką.- odezwała się mama bliźniaczek, Emma.
-Tak. Ale na razie mam przerwę. Nie wyrobiłabym się. To niezła kasa, ale są ważniejsze rzeczy.- wzruszyłam ramionami. W tym momencie do kuchni wszedł Ashley. Usiadł koło mnie. Przysłuchiwał się naszej rozmowie w skupieniu.
-Show biznes to ciężki kawałek chleba.- zauważył w pewnej chwili Jayden.
-Tak. To prawda. Przepraszam, ale muszę coś załatwić.- wstałam od stołu, przypominając sobie, że miałam zadzwonić. Wróciłam do sypialni, wyciągając mój notes. Wybrałam numer Jason'a.
-Halo?- spytał znudzonym tonem.
-Jason załatwiłeś na jutro statystów?- „przywitałam się”.
-Tak. Dzwonili z ekipy, że dojechały w końcu kostiumy dla tych stworów.
-Wreszcie! Powiedziałeś Alicii o której jutro ma być?- skreślałam poszczególne zadania z listy w notesie.
-Taak. Jonathan ma do ciebie jakąś sprawę.- poinformował mnie Potter. W tym momencie do pokoju wszedł Purdy.

-On zawsze coś chce. A powiedział coś więcej?- twardo olewałam obecność basisty.
-Tyle, że musi z tobą pogadać.
-A jaką miał wtedy minę? Głos? Wiesz, nasze „pogaduszki” zwykle źle się kończą. Niestety dla mnie...- mruknęłam.
-Był normalny. Oschły i obojętny.- wyjaśnił mi chłopak.
-Mhm, czyli może nie będzie tak źle. A Control nakręcił już wszystkie sceny?- spytałam.
-Nie mam pojęcia.- odparł niepewnie.
-A za co ci płacą?! Powinieneś takie rzeczy wiedzieć! Dobra, mniejsza z tym. Dowiem się jutro.- machnęłam ręką, udając, że nie widzę czekającego Ashley'a.
-Poprawię się! Obiecuję.
-Ty mi nie obiecuj, tylko tak zrób. Okej, To chyba wszystko. Resztę omówimy jutro. Trzymaj się.- rzuciłam słuchawką. Przekartkowałam notes, układając w głowie plan na poniedziałek. Jeszcze rano miałam sprawdzian, a praktycznie nic się nie uczyłam. Dobra. Zajmę się tym w samolocie. Wstałam z łóżka, kierując się do łazienki. Musiałam naszykować ciuchy na wyjazd, no i się spakować.
-Możemy w końcu pogadać?- odezwał się Ash.
-Nie chce mi się.- odparłam obojętnie.
-Ale ja chcę! Nie powinienem tego mówić.- złapał mnie za łokieć.
-Jak wielu rzeczy, które i tak powiedziałeś. Darujmy sobie te szopki Ashley. Myślisz tak o mnie, czy nie, mam to gdzieś. Zwisa mi to. Kompletnie. Nie chcę słuchać twoich tłumaczeń, które i tak nic nie zmienią w moim życiu.- przekopywałam walizkę w poszukiwaniu jakiejś koszulki.
-Musisz taka być?! Serio?!- prychnął.
-Jaka?
-Obojętna! Miałaś przestać udawać!- syknął.
-Przestałam. Właśnie taka jestem. A to, że liczyłeś na coś innego, to nie moja wina. Ile razy mam wam wszystkim jeszcze powtarzać, że nie mam w sobie głębokich uczuć?
-Widziałem cię w wielu różnych sytuacjach. Więc nie ściemniaj. To twój sposób na radzenie sobie z rzeczywistością. Ty uciekasz.- Ash stanął naprzeciwko mnie.
-To prawdopodobne.- wzruszyłam ramionami, pakując ubrania do walizki.
-Czemu nie spróbujesz się zmienić?
-Po co? Poza tym, zacznij najpierw od siebie.- uniosłam brew.
-Zacznę! Proszę bardzo! Ktoś tu musi być mądrzejszy!- warknął.
-Z chęcią to zobaczę, jak odstawiasz alkohol i pokazujesz wszystkim swoją wrażliwość.- prychnęłam.
-Nie kpij. To nie ja zostanę sam na stare lata, bo skrzywdzę wszystkich wokół!- spojrzał na mnie zły.
-Nie będę sama!- odparowałam szybko.
-Nie?! Skąd ta pewność?- uniósł brew.
-Bo nie dożyję starości.- mruknęłam, pakując kolejne ubrania.
-Co?! O czym ty mówisz?- natychmiast spoważniał.
-O niczym. Nieważne.
-Ważne! Ty coś kombinujesz. Ann nie rób nic głupiego.- złapał mnie za ramię.
-Głupiego, czyli?- udawałam idiotkę.
-Pamiętaj, że kiedyś coś komuś obiecałaś.- powiedział powoli.
-Nie używaj tego argumentu przeciwko mnie! Poza tym, nie wiem, czy obietnica nie przedawnia się wraz ze śmiercią osoby, której to obiecałam.- wycwaniłam się.
-W takim razie obiecaj to mi!- odparł natychmiast Ash.
-Słucham?! Nie!- zaprotestowałam.
-Ann proszę! Obiecaj, że nic sobie nie zrobisz. Że nie będziesz nigdy próbowała się zabić.- patrzył na mnie w napięciu.
-Nie. Ja nie mogę.- spanikowałam.
-Czemu?
-Bo nie wiem, co będzie jutro!- podniosłam głos. Przymknęłam oczy, próbując się uspokoić.
-Jest aż tak źle?- spytał po chwili.
-Codziennie zasypiam z nadzieją, że już nigdy więcej się obudzę. Że to wszystko się skończy.- powiedziałam cicho. Następnie bez słowa wyminęłam go, udając się do łazienki. Wzięłam w objęcia kosmetyki, które już dziś nie będą mi potrzebne i wróciłam do pokoju. Był pusty. Lepiej dla mnie...

Kilka godzin później.

Siedzieliśmy w kuchni rozmawiając po obiedzie. Niedługo mieliśmy samolot. Z jednej strony cieszyłam się, że skończy się ta szopka, ale z drugiej... Zazdrościłam Ash'owi takiej rodziny. Tutaj każdy mówił o swoich pasjach, toczyły się dyskusje o muzyce. W domu mojej babci dzieci głosu nie miały, a wszystkie tematy sprowadzały się do pracy i obgadywania sąsiadów, ewentualnie wspominanie zmarłych. Świetne tematy, nie ma co.
-Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś Ann.- zwróciła się do mnie babcia.
-Tak. Nie licząc tej konnej przejażdżki, było świetnie.- powiedziałam szczerze.
-Ej! Co ty masz do koni?!- oburzył się Purdy.
-Nic. Są sympatyczne, dopóki mogę je obserwować z ZIEMI!- zauważyłam.
-Czepiasz się. Przynajmniej nauczyłaś cię czegoś nowego.- machnął ręką.
-Nowego? Raczej najadłam się nowego rodzaju strachu.- prychnęłam.
-To też jest przydatne.- pokiwał głową.
-Dobrze, nie kłóćcie się o to. Czyli mogę liczyć, że jeszcze nas odwiedzisz?- znów spytała babcia. Spojrzeliśmy po sobie z Ashley'em.
-Eee, jeśli będziemy mieć dłuższe wolne, to postaramy się wpaść.- powiedział powoli basista.
-Cieszę się. Nawet nie wiesz, jak bardzo za tobą tęsknię, kochanie. Przypominasz mi swoją mamę.- westchnęła. Momentalnie Ashley cały się spiął. Ścisnął mnie mocniej za nadgarstek.
-Ja też tęsknię babciu. Ale wiesz, że moje życie jest teraz w Los Angeles.- uśmiechnął się po chwili.
-No wiem, wiem. Ale to nie zmienia faktu, że brakuje mi ciebie.- przytuliła go do siebie. To był... całkiem sympatyczny widok, biorąc pod uwagę, że nie jaram się takimi obrazkami.

W końcu nadszedł czas wyjazdu. Ash zaniósł nasze bagaże do auta, ja tymczasem zaczęłam się ze wszystkimi żegnać. Najpierw podeszłam do Chuck'a, żeby przypadkiem Purdy nie widział. Nie dałby mi żyć.
-Jesteś twarda. Nadajesz się na jego dziewczynę. Albo serio go kochasz.- powiedział do mnie cicho.
-Uznam to za komplement. Wiesz, spróbowałbyś się z nim choć trochę dogadać. Nie musicie być kumplami. Po prostu się tolerujcie.- puściłam mu oczko.
-Ty normalnie jesteś taka zabawna, czy robisz to teraz specjalnie?- spytał z wesołą miną. Wow.


W tym momencie podeszła do nas Lisa.
-Miło było się znów zobaczyć. Mam nadzieję, że jeszcze nieraz to powtórzymy. Naprawdę pasujecie do siebie.- posłała mi promienny uśmiech. Poczułam, jak ktoś mnie obejmuje ramieniem. Któż by inny, niż Purdy?
-Opiekuj się nią! Taka dziewczyna to skarb!- pogroził mu palcem Mark. Poczułam, jak robi mi się gorąco w policzki. Na szczęście rzadko kiedy się rumieniłam. W sumie, to wcale. Tym razem pewnie też nie tego nie zrobię. Nigdy po mnie nic nie widać.
-Wiem, wiem.- mruknął basista. Po pewnym czasie, gdy już ze wszystkimi się wyściskaliśmy, mogliśmy wsiąść do auta. Ash skierował się w stronę lotniska.
-Pamiętasz, że jutro masz na 13 ostatnie poprawki?- mruknęłam, bawiąc się telefonem.
-Tak. Pamiętam. I co? Było tak źle? Czy jednak dobrze się bawiłaś?- uniósł brew.
-Było ok.- przyznałam niechętnie.
-A widzisz!!! Ashley Purdy zawsze ma rację!- wykrzyknął, zadowolony z siebie.
-Dobra! Opanuj się i skup na drodze.- burknęłam.

Po 20 minutach dojechaliśmy na lotnisko. Oddaliśmy samochód do wypożyczalni i skierowaliśmy się do kas. Purdy zamówił wcześniej bilety. Po załatwieniu formalności usiedliśmy na krzesłach, czekając, aż otworzą naszą bramkę. Mamy co najmniej godzinę. Uczyłam się więc na jutrzejszy sprawdzian, a Ashley przysypiał. 


Cały czas się wiercił, bo nie mógł się położyć. W końcu usiadł koło mnie, opierając głowę o moje ramię. Nie zwróciłam na to większej uwagi, bo zgłębiałam tajniki chemii. Po co mi to? Przecież nie zamierzam pracować w laboratorium. Z moimi zdolnościami, to jeszcze wyprodukowałabym bombę i coś wysadziła...
Na szczęście w końcu mogliśmy się udać na pokład samolotu. Wyłożyłam się zadowolona w fotelu. Ash jak zwykle siedział przy oknie. Lepiej dla mnie. Jak podziwiałam widoki, chciało mi się rzygać. W pewnym momencie wyjął swój zeszyt i zaczął rysować. Stwierdziłam, że to dobry moment.
-Ashley? Właściwie to czemu rysujesz?- spytałam powoli.
-Bo lubię.- mruknął, nie odrywając wzroku od kartki.
-No okej. Ale czemu akurat ubrania, a nie portrety, czy widoczki?-drążyłam.
-Hmm. Kiedyś chciałem zostać projektantem mody.- spojrzał na mnie niepewnie.
-To czemu nim nie zostaniesz?- zmarszczyłam czoło.
-Żartujesz?! Aż takiego talentu to ja nie mam.- prychnął.
-No dobra, ale ja nie każę ci być od razu, jak jakiś Gucci. Jesteś popularny... Mógłbyś to sprzedać.
-Stworzyć własną linię? Fajnie, ale nie mam na to czasu. No i nie znam się na zarządzaniu.- uniósł brew.
-To akurat najmniejszy problem. Dla chcącego, nic trudnego. Spróbuj.- klepnęłam go lekko w ramię.
-Niee. Przecież jestem muzykiem. Wyśmieją mnie, a poza tym nic nie sprzedam.- pokręcił głową.
-Ja pierdolę! I mówi to człowiek, który w wywiadach ciągle pieprzy o spełnianiu marzeń itp.- załamałam się.
-No to jak jesteś taka mądra, to mi pomóż! Jak niby mam stworzyć jakiś ciuch, skoro mam tylko swoje średnio profesjonalne projekty?- rzucił mi wyzywające spojrzenie.
-To proste. Byłeś modelem, więc masz chyba jeszcze jakieś wtyki, nie? Poza tym, ja też mam znajomości w tej branży. A jak nie, to spytamy Ellę, czy nie zna jakiegoś projektanta. On oceni, czy to jest fachowe. A potem zakładasz firmę, zatrudniasz krawcowe itd. i już.- machnęłam ręką.
-W twoich ustach to brzmi tak łatwo.- burknął.
-Bo jest łatwe. Gdzie ty tu widzisz trudności?- spojrzałam pytająco.
-Może w tym, że nie umiem prowadzić własnej firmy. Ta cała papierkowa robota, pozwolenia, dokumenty.- wyliczał.
-A od czego jest Michael?- spytałam. Mój doradca i zdolny biznesmen.
-Ten u którego inwestujemy?- zdziwił się.
-Inwestujecie?!- tym razem to ja byłam zaskoczona.
-Noo daliśmy mu po parę tysięcy i gdy potroił te kwoty to się z nim bardziej zaprzyjaźniliśmy.- wyjaśnił.
-Aha. Fajnie. Otóż on jest po studiach z zarządzania i biznesu, czy jakoś tak. A poza tym ma talent. Sam wiesz. Pomoże ci, tylko mu powiedz co i jak.
-No nie wiem, czy to dobry pomysł..- basista się wahał.
-Purdy nie denerwuj mnie! Co ci szkodzi?! Jak stracisz, to odkujesz się inwestując. Nikt nie każe ci od razu produkować ciuchów w milionach nakładu. Weź, nie bądź baba i pokaż, że masz jaja, a nie jakieś wydmuszki!- użyłam ostatniego argumentu.
-No okej. Podzwonię i spróbuję coś ogarnąć.- westchnął ciężko.
-No!- odetchnęłam z ulgą.
-A tobie co tak zależy, żebym robił ciuchy?- zmrużył oczy.
-Bo jestem ciekawa, jak te twoje projekty wyglądałyby w rzeczywistości.- wyjaśniłam.
-Też mi wytłumaczenie.- burknął.
-Dobra. Czepiasz się.- wróciłam do nauki.

Po kilku godzinach lotu znaleźliśmy się w Los Angeles.
-Nareszcie!- wykrzyknęłam, przekraczając próg domu. Za mną szedł Ash, taszcząc nasze bagaże.
-Ooo wróciliście!- wychylił się z kuchni Christian.
-CC'uś!!!!- wydarłam się, rzucając się mu na szyję. Mało nas nie wywaliłam, ale to detal. CC spojrzał na mnie zaskoczony, ale podniósł mnie 5 centymetrów nad ziemię, przytulając lekko.
-A z bratem, to już się nie przywitasz!- oburzył się Andy, schodząc na dół. 


Puściłam Comę, kierując się do Biersack'a. Kościotrup pochylił się, mocno mnie przytulając. Stanęłam na palcach, tarmosząc go po włosach. Chwilę później Andy trzymał mnie na rękach, a ja oplatałam go nogami w pasie, żeby nie spaść. -Wiesz mała, stęskniłem się za tobą.
-Ty zawsze za mną tęsknisz, gdy nie widzimy się co najmniej kilka godzin.- zauważyłam cwaniacko.
-Fakt. I jak się bawiliście?- Andrew zwrócił się do basisty, który teraz rozsiadł się na kanapie.
-Żyję. I ona też. Czy można to uznać za sukces i wymiernik dobrej zabawy?- zmarszczył czoło Purdy.
-Noo w waszym przypadku, owszem.- zgodził się Jinxx, pojawiając się w salonie. Wciąż będąc na rękach u wokalisty, przytuliłam lekko Ferguson'a.
-A ty co taka energiczna? Przestałaś się bać, czy kogoś zabiłaś przez weekend?- zaśmiał się CC.
-Jakoś tak. A gdzie Jake?- rozejrzałam się.
-Wróci jutro rano.- wyjaśnił Andy.
-Aha. Fajnie. Okej, idę do siebie. Stęskniłam się za moim DUŻYM łóżkiem.- zeskoczyłam na podłogę.
-Zawsze mogłaś spać na podłodze.- odezwał się zgryźliwie Ash.
-Chyba ty! Szczerze, to miałam cię zrzucić po tym, jak się ciągle na mnie pchałeś. Nigdy więcej!- jęknęłam.
-Ale wiesz, że jeszcze nieraz będziecie ze sobą spać?- uświadomił mnie Jinxx.
-Eee tam. Wszystkie koncerty w tym roku mamy blisko domu.- machnęłam ręką, kierując się do góry. Weszłam do swojej sypialni i zadowolona rzuciłam się na łóżko. Lubiłam swój pokój. Miał naprawdę to coś. W sumie, ostatnio przeglądałam różne malunki, jakie można umieścić na ścianach. Tylko, że ja nie umiem malować. Mhm... Musiałabym się podlizać Ash'owi. Tylko co ja mu mogę zaoferować? Doobra. Coś się wykombinuje. Podniosłam swoje zwłoki, udając się do łazienki. Tam wzięłam szybki prysznic i umyłam włosy. Po chwili stałam przed lustrem, wycierając się. Mój wzrok sam zjechał na ślady po nożu. Nawet gdybym chciała zapomnieć, to nie mogę, bo kilka razy dziennie widzę się w lustrze. Wkurwiłam się i natychmiast zaczęłam ubierać, żeby jak najszybciej to zakryć. Wcześniej jeszcze przykleiłam plaster z opatrunkiem. Na początku rany szybko się goiły, ale teraz co pojawiał się strup, to odpadał i znowu zaczynała się sączyć krew. Nie mówiłam tego chłopakom, ani Purdy'emu. Zaraz zacząłby się denerwować i ciągnąć mnie do lekarza. Byłam duża i sama wiedziałam co robić. To nie pierwsza moja rana, a poza tym zadzwoniłam do tego doktorka ze szpitala. Coś tam pierdolił, że to się zdarza bla bla bla, mam kupić jakąś maść bla bla bla, łykać proszki bla bla bla. Nuuda. Już mnie rwie coś ćpać. Nie sądzę, że łączenie tabletek i psychotropów to dobry pomysł. Jeszcze mogłoby mi odbić bardziej niż zwykle... Wróciłam do sypialni, gdy rozległo się jakieś dziwne walenie do drzwi. Otworzyłam je z rozmachem i ujrzałam chyba Ashley'a z górą ciuchów w rękach. Moich ciuchów. Które zasłaniały mu całą twarz. Wyminął mnie, podchodząc do łóżka i rzucając je na materac.
-Rozpakowałem walizkę i torbę. Chodź po resztę.- kiwnął na mnie. Bez słowa skierowałam się do jego sypialni. Panował tam niezły burdel. Jak na niego, to aż dziwne, bo w sumie miał największy porządek z całej piątki. Wszędzie walały się ciuchy.
-Zaraz będę robić pranie, więc dołóż tam swoje ubrania.- powiedziałam, zgarniając resztę ciuchów. Ash złapał moje kosmetyki i znów zrobiliśmy rundkę do mojej sypialni.
-Chłopaki wmanewrowali mnie w robienie kolacji. Pomożesz mi.- mruknął.
-Ja?! Czemu niby?- zdziwiłam się.
-A czemu nie?- odpowiedział pytaniem na pytanie.
-To jest wykorzystywanie dzieci do katorżniczej pracy.- fuknęłam, segregując ciuchy do prania.
-Ty nami dyrygujesz na co dzień i jakoś nikt nic wtedy nie mówi.
-Bo się mnie boicie.- zauważyłam.
-Ja ciebie nie. Nie możesz mi nic zrobić.- wzruszył ramionami.
-Czyżby?!- uniosłam brew, szybko do niego podchodząc i zakładając mu na ramię dźwignię. Niestety jakimś cudem się wyswobodził i przewrócił nas na łóżko. -Złaź ze mnie, grubasie! Przygotowałeś się!
-Mówiłem ci kociaku, że może i masz dobrą technikę, ale dopóki jestem silniejszy, to nie masz szans.- dał mi pstryczka w nos.
-To nie o to tu chodzi.- burknęłam zła, podnosząc się z materaca.
-A o co?- zaciekawił się.
-O to, że mogłabym ci bez problemu zrobić krzywdę. Ale żeby tak się stało, musiałabym chcieć.
-Ooo, to coś nowego. Czyli nie chcesz mnie uszkodzić?- uśmiechnął się głupkowato.
-Raczej mam opory w użyciu agresji przeciwko osobom, z którymi żyję i pracuję.- wytłumaczyłam.
-No proszę. Zaskoczyłaś mnie teraz.- kiwnął głową. Spojrzałam na niego bez słowa, po czym opuściłam sypialnię w poszukiwaniu chłopaków. Jak znam życie, tez mieli do zrobienia górę prania.

Jakiś czas później.

Siedziałam przy stole w kuchni i kroiłam warzywa. Ashley stwierdził, że zrobi jakąś zapiekankę i sałatkę do tego. On stanowczo przesadza z tymi warzywami. Niech jeszcze upiecze ciasto marchewkowe kurwa! Twardo zaciskałam zęby, nic nie mówiąc. Przy moim nerwowym usposobieniu jeszcze nie wytrzymam i rzucę tym jebanym nożem. Okej, może i jestem wariatką, ale jakoś niespecjalnie chcę iść do psychiatryka. A wszystko na to wskazuje, że powinnam. Po chwili usłyszałam jakiś syk i wiązankę przekleństw. Uniosłam wzrok znad deski. Ash stał przy wyspie z palcem w buzi. Przewróciłam oczami, wstając.
-Pokaż mi to!- zażądałam. Niechętnie dał mi rękę. Noo nieźle się pokroił. Wsadziłam mu to pod zimną wodę. Wyjęłam apteczkę, a z niej plastry. Owinęłam jego palec ręcznikiem papierowym i kazałam tak trzymać chwilę. Wyszczerzyłam się do niego chamsko, mówiąc: -Sierota.
-Śmieszne.- burknął.
-Bardzo. Dobra, dawaj.- nakleiłam mu plaster z tygryskiem.
-Serio?! Nie mamy innych?- spojrzał na mnie urażony.
-No ja ich nie kupowałam. Poza tym, spójrz na to z innej strony. Ten tygrysek pasuje do ciebie.- powstrzymywałam się od śmiania.
-Taak?! A z której strony?- przewrócił oczami.
-Wiesz, myślałam, że skoro chwalisz się jaki to jesteś dobry w łóżku, to wszystkie kobiety mówią o tobie, że jesteś tygrysem.- przygryzłam wargę, próbując brzmieć poważnie.
-Mhm... W sumie, to masz trochę racji. I nie zagryzaj tych warg, bo potem będzie ci krew lecieć.- zwrócił mi uwagę.
-I co? Zakleisz mi plastrem?- prychnęłam.
-Dobry pomysł, przynajmniej przymkniesz się na chwilę. Dzięki.- potarmosił mnie po włosach, wracając do krojenia.

Następny dzień.

Jako, że musiałam pojawić się na sprawdzianie, wstałam BARDZO wcześnie. Te lenie jeszcze smacznie sobie spały. Już ubrana zbiegłam do kuchni, zrobić sobie śniadanie. Kończyłam kanapkę, gdy drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem.
-Cześć Jake'uś!- zawołałam, podchodząc do niego.
-Hej słoneczko.- przytulił mnie z uśmiechem.

-I jak tam urlop?- spytałam.
-Super. Szkoda, że już się skończył.- powiedział z żalem, wnosząc bagaże.
-Oj tam. Ciesz się, że w ogóle był. Okej. Ja muszę już spadać do szkoły. W kuchni została moja kanapka, bo już nie mogę. Zjedz za mnie.- wyminęłam go, kierując się do góry.
-Ooo dzięki mała.- wyszczerzył się, idąc do kuchni. Weszłam do pokoju po kurtkę i torbę. Jakby nie patrzeć, jest już listopad. Nawet tutaj zdarzały się chłodniejsze dni. Wyleciałam z domu, udając się do garażu. Wyjechałam stamtąd moim autkiem, kierując się w stronę szkoły. Nienawidziłam się uczyć z całego serca, ale pocieszałam się myślą, że byle do maja. Wiem, że zdam maturę. Tylko kompletny tłumok może tego nie zdać. Angielski mam w małym palcu, przynajmniej na poziomie matur. Reszta nie będzie gorsza. W sumie, do szczęścia potrzebny mi tylko ten głupi papierek. Potem będę mogła robić, co chcę. Wyjechać, przeprowadzić się. Zmienić swoje życie, pracę. Niekoniecznie uwzględniałam w moich planach obecność BVB. Ale, czy na pewno? Życie już nie raz udowadniało mi, że moje plany nic nie znaczą. Że jestem tylko trybikiem w nieistniejącej maszynie. Pionkiem, w czymś większym. Póki co, jestem potrzebna chłopakom. A czy oni mi? Nie miałam pojęcia. I nie chciałam znać odpowiedzi. To by znaczyło, że się do nich przywiązałam. A to przecież niemożliwe. Nie. Anna Serczyńska nigdy się nie przywiązuje! Bo nic nie czuje. Jest zimną suką. I tak już będzie zawsze. Do końca...
***********
No i w końcu wrócili. Jak dla mnie, to te wszystkie rozdziały będą trochę nudnawe. No, szału nie ma. Aha, jak widzicie, metody naszego specjalisty Ashley'a odniosły zamierzony skutek, bo ruda przestała się bać chłopaków. Odnośnie erotyka, laski dajcie sobie z tym spokój, bo wątpię, że taka scena tu będzie. Okej, rozumiem niewyżycie seksualne, ale z tym to na blogi, gdzie bohaterki w 10 czy którymś rozdziale już są w szczęśliwym związku. U mnie Ann nie czuje nic do Ash'a, a nie ma miejsca na kogoś innego. To jest realistyczna historia;)
Nie wiem, kiedy dodam następny, bo od zeszłego roku męczę się z jednym MAŁYM wątkiem i dopóki przez niego nie przebrnę, to nie zamierzam czytać innego rozdziału, który muszę sprawdzić przed dodaniem. Już i tak spadł mi styl pisania.
A teraz takie małe pytanko do Was: kiedy macie jakieś ferie? I uprzedzam pytanie którejś z Was, ja mam już wieczne wakacje;) Ale to wcale nie jest takie fajne, jak się wydaje. Standardowo zapraszam do grupy, gdzie możecie wrzucać różne pierdoły i pytać o różne rzeczy, bloga itp. Tylko oczywiście, żeby tam być, musicie się choć trochę udzielać. 
P.S. Tak wiem, chcecie MIW. Jeszcze kilka rozdziałów. Inna sprawa, że muszę spróbować to poprawić, bo nie jestem do końca zadowolona z tego, jak przedstawiłam mojego chłopaka;) A on zasługuje na świetny epizod. 

!!! 27 komentarzy=Nowy !!!

wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 61


Obudziły mnie jakieś piskliwe głosiki. (drzewo do wglądu)
-Wuujku wstawaj! Wujku!- mruknęłam coś, wtulając się całym ciałem w Ashley'a. Nic nie poradzę, że był taki wygodny. Oplotłam go rękami i nogami. W tym momencie poczułam ból w okolicy żeber. Jednocześnie usłyszałam syk basisty.
-Dziewczynki, dajcie spać.- burknął chłopak, przykrywając nas kołdrą. Uniosłam lekko jedną powiekę. Jedna z bliźniaczek siedziała na mnie i basiście. Druga wyłożyła mu się na nogach.
-Wujku! Pobaw się z nami! Prooosimy.- jęczała nam nad głowami Sophia. Nienawidzę dzieci! Ash jęknął w moje włosy.
-Widzicie, że nie mogę ruszyć.- odparł po chwili cwaniacko, unosząc się trochę. Fakt, nie mógł, bo nie miałam zamiaru zmieniać pozycji.
-To połaskocz ciocię. To zawsze działa.- powiedziała z pewnością w głosie Genny. Purdy lekko się zaśmiał. A do mnie dotarły słowa tej smarkuli. Ciocia?!
-Że co kur..?- sapnęłam, unosząc głowę. W ostatniej chwili ugryzłam się w język. Nie będę deprawować dzieci.
-Ooo, ciociu już nie śpisz!- ucieszyły się te potwory. Opadłam z powrotem na poduszki, wymieniając w myślach wszystkie przekleństwa, jakie znałam. Rzuciłam wściekłe spojrzenie chłopakowi. Uniósł jedną brew, mocniej zaciskając rękę na moim boku. Taak. Mam się pilnować. Wiem. Westchnęłam ciężko, siląc się na uśmiech. Powinnam dostać tego Oscara. I Złoty Glob od razu.
-Sophia, kochanie. Mogłabyś ze mnie zejść? Wbijasz mi kolano w żebra. Dziękuję.- skierowałam się dziecka.
-Ciociu. Weź wujka i pobawcie się z nami. Nuudzi nam się.- zrobiła proszące oczka Gen.
-A możemy umówić się tak, że dacie nam jeszcze pół godziny? Potem zjemy śniadanie i wujek się z wami pobawi.- wkopałam tą łajzę.
-Ale ty też musisz ciociu!- zaoponowały. Po kim one są takie upierdliwe? Oni wszyscy mają to chyba rodzinne.
-Dobra! I nie mówcie na mnie ciociu. Jestem na to za młoda.- zrzuciłam je z siebie.
-Przecież jesteś dziewczyną wujka. A jak będziecie brać ślub, to możemy sypać kwiatki?- wypaliły. Usiadłam gwałtownie, chcąc im powiedzieć, co o tym myślę. Ślub kurwa! Zanim zdążyłam się odezwać, Ash zatkał mi buzię, ręką.
-Omówimy to jeszcze, królewny. A teraz sio!- położył mnie siłą z powrotem na łóżku. W końcu te... ugh, sobie poszły. Myślałam, że mnie zaraz szlag trafi. Od razu odechciało mi się spać. Rzuciłam oskarżycielskie spojrzenie Purdy'emu. -No co?!
-Ślub?! Już udawany związek mnie wykańcza! Sypać kwiatki.- załamałam się.
-O rany. Są jeszcze małe. Jak ty byłaś dzieckiem, nie miałaś takich marzeń? Być druhną, trzymać welon i tak dalej?- spytał.
-Nie.- odparłam zgryźliwie.
-Nie miałaś dzieciństwa.- burknął.
-Raczej byłam wychowana w innej religii. Tam nie ma takich cyrków.- wtuliłam się w poduszkę, odsuwając się od basisty. -Poza tym, nigdy nie wezmę ślubu.
-Czemu nie?- zmarszczył czoło.
-Bo jakoś tego nie widzę. Za bardzo cenię sobie wolność.- przymknęłam oczy.
-W dobrze funkcjonującym związku można ją mieć.- powiedział.
-Jaja sobie robisz? Czy właśnie zdradziłeś mi jedno ze swoich marzeń? Tam gdzie są dwie osoby, tam nie ma ani odrobiny wolności.- prychnęłam.
-Ja myślę, że to kwestia dogadania. No i zaufania.- uniósł brew.
-Interesujące. Dobra, chcę skorzystać z tych 30 minut.- ułożyłam się wygodnie na materacu. Ashley leżał jeszcze ze mną przez chwilę, ale w końcu wstał. Niech robi co chce.



Nie wiem, ile tak odpoczywałam, gdy usłyszałam głos basisty.
-Minęło już 25 minut. Jak znam te smarkule, to równo za 5 minut przyjdą tu znów. Nie zdążysz.- uświadomił mnie z cwanym uśmieszkiem.
-Skarbie ja zawsze zdążę. Nie pindrzę się tyle, co ty.- uniosłam brew, wstając powoli z łóżka. Przeciągnęłam się, poprawiając włosy. Rzuciłam chłopakowi leniwe spojrzenie przez ramię. Jednak on w ogóle na mnie nie patrzył. To znaczy patrzył, ale na mój tyłek. Który widoczny był teraz w całej okazałości, bo górna część piżamy podwinęła mi się. Na domiar złego, do kompletu miałam koronkowe majtki. Wściekła poprawiłam koszulkę. Ashley momentalnie posmutniał, przenosząc swój wzrok na moją twarz. Na widok mojej, pewnie wkurwionej, miny uśmiechnął się figlarnie. Zmrużyłam oczy, nic nie mówiąc. Pomaszerowałam dumnie do łazienki. Szybko opróżniłam pęcherz, umyłam się, przebrałam i rozczesałam włosy. Nawet zdążyłam się lekko pomalować. To wszystko zajęło mi jakieś 4 minuty. Wróciłam do sypialni udając, że nie widzę zszokowanego Ashley'a. Ja nie wiem, co jest takiego dziwnego w tym, że nie spędzam kilku godzin przed lustrem dziennie?!?!
Ja pierdolę, jest sobota. A ja od 8 już na nogach. Buuu chcę do domu! W soboty wszyscy odsypiają harówę całego tygodnia. To znaczy ja i CC odsypiamy. A reszta to nie wiem, co robi. Jak dla mnie, to mogą się nawet na żyrandolach huśtać. Dopóki mnie nie budzą, jest ok. Wzięłam telefon ze stolika, chowając go do kieszeni, gdy usłyszałam kulturalne pukanie do drzwi. Otworzyłam je. Na progu oczywiście stały dziewczynki.
-Już wstaliście?-uśmiechnęły się do mnie promiennie.
-Tak. Możemy iść. Weźcie jeszcze Ashley'a.- mruknęłam, wychodząc na korytarz. Sophia złapała mnie za rękę, ciągnąc na dół. Usiadłam na pierwszym wolnym miejscu.
-Oo widzę, że dziewczynki was obudziły.- uśmiechnęła się do mnie Kathryn.
-Owszem. Kto robił ci fryzurę?- spytałam Sophię, patrząc na jej włosy. Wyglądała... oryginalnie.
-Genny. Podoba ci się?- spojrzała na mnie z nadzieją. Kurwa.
-Taa. Śliczna. A mogę troszkę poprawić? Masz śliskie włosy i zsuwają ci się spinki.- bąknęłam.
-Okej. Tylko nic nie zepsuj!- usiadła bliżej mnie. Uniosłam wzrok Ash'a, który teraz podśmiewywał się ze mnie pod nosem. Po chwili syczał z bólu, bo oberwał w kostkę. Dupek.

Trzy godziny później.

Bawiliśmy się w ogrodzie z dziećmi. Chłopcy, mimo początkowych oporów też do nas dołączyli. Prosili, żebym pokazała im jakieś chwyty. Nie byłam do tego przekonana, ale Purdy zapowiedział, że jakby co, weźmie odpowiedzialność na siebie. Jaki honorowy się zrobił! Wracałam właśnie do domu, po coś do picia, gdy zaczepił mnie Chuck.
-Jaka rodzinna sielanka.- powiedział z przekąsem.
-Zaproponowałabym ci, żebyś do nas dołączył, ale i tak pewnie odmówisz.- mruknęłam, mijając go. Niestety chłopak nie pozwolił mi na to. Złapał mnie mocno za łokieć. Zatrzymałam się na schodach.
-Nie tak szybko.- uniósł brew.
-Puść mnie!- syknęłam, momentalnie się spinając. Nie umiałam się wyrwać.
-Zaraz. Chciałem omówić z tobą jedną rzecz.- powiedział zimno, wciąż mnie trzymając.
-Puszczaj do cholery!- krzyknęłam, próbując się wyswobodzić z jego uścisku. Jednocześnie zaczęłam panikować. Przypomniała mi się ta sytuacja z Tony'm, który teraz jak żywy stanął mi przed oczami w miejsce Chuck'a. Chyba zaczynałam wpadać w histerię. Nie mam pojęcia co zrobiłam, ale nagle przy moim boku zmaterializował się Ashley, razem z Kathryn i Zoe.
-Puść ją do kurwy!- warknął Ash, przyciągając mnie do siebie za drugą rękę. Zaczęłam niekontrolowanie drżeć. Purdy wepchnął mnie w ramiona Kathryn, sam łapiąc za koszulkę Chuck'a i ciągnąc go na podjazd przed domem. Ciotka basisty i Zoe zaprowadziły mnie do kuchni i posadziły na wyspie. Schowałam twarz w dłoniach, próbując się opanować. Tak cholernie się bałam. Z całych sił powstrzymywałam łzy.
-Ch-Chris idź do nich, zanim Ash coś mu zrobi.- wyjąkałam w stronę wujka Ashley'a.
-Ann co się stało?- pogłaskała mnie po plecach Zoe. Zasłaniałam ręką usta, wciąż się trzęsąc.
-Ja n-niedawno... prawie zostałam... zgwałcona.- dokończyłam cicho, oplatając się rękami.
-Dobry Boże!- westchnęła Kathryn.
-Masz dziecko. To ci dobrze zrobi.- babcia obecna w kuchni, podała mi jakiś płyn na łyżeczce. Posłusznie to połknęłam. Starałam się uspokoić, ale kompletnie mi nie wychodziło. Dygotałam w środku i na zewnątrz. Zamknęłam oczy, próbując wymazać obraz Adams'a. Było mi niedobrze. Dodatkowo czułam jakąś gulę w gardle. Kobiety obecne w kuchni stały przy mnie, delikatnie mnie głaszcząc, ale to nic nie działało. Siedziałam na wyspie, zasłaniając sobie twarz. Nie chciałam, żeby ktoś na mnie patrzył. Chciałam zniknąć. Usłyszałam jakiś harmider w holu i podniesione głosy, a chwilę później dobiegł mnie głos Purdy'ego:
-Gdzie jest Ann?!
-Tutaj. Uspokój się.- zwróciła mu uwagę babcia. Cały czas miałam zamknięte oczy, ale po jego głosie rozpoznałam, że jest wkurwiony.
-Mała popatrz na mnie.- powiedział cicho, materializując się przede mną. Powoli uniosłam niepewnie wzrok, napotykając jego ostrożne spojrzenie.
-Ash.- wyszeptałam, rzucając mu się na szyję. Przytulił mnie mocno, wciskając mi się delikatnie między nogi.
-Cii.. Już dobrze.- powiedział. Czułam, jak powoli przestaję się trząść. Jednak cały czas miałam w pamięci ten incydent. Jakby to było wczoraj.
-Dałam jej krople na uspokojenie. Niech spróbuje zasnąć.- mruknęła cicho babcia. Ani na moment nie odrywałam się od basisty.
-Okej. Zejdziemy na obiad.- odezwał się Ashley. Złapał mnie za uda, podnosząc. Objęłam go mocniej. Chłopak ze mną na rękach, skierował się do sypialni. Zamknął za nami drzwi i delikatnie położył na łóżku. Usiadłam, niechętnie go puszczając. -Pamiętaj, że nie pozwolę już nigdy zrobić ci krzywdy.
-J-ja... niepotrzebnie spanikowałam.- wyjąkałam.
-Nie. To normalne. Nie martw się. Spróbuj się rozluźnić.- położyłam się z powrotem, jednak po chwili znów usiadłam.
-Nie umiem! Za każdym razem, gdy zamknę oczy, widzę jego.- zagryzłam wargę, powstrzymując się od płaczu. Nie będę przez niego płakać!
-Ann to minie. Nie bój się. Teraz jesteś bezpieczna.- Ash złapał mnie za rękę. Bałam się. Nie jego, ale tak ogólnie.
-Ja nie chcę tego pamiętać. O tym myśleć. Chcę zapomnieć. Pomóż mi. Proszę.- rzuciłam mu rozpaczliwe spojrzenie.
-To... Ja nie umiem. To znaczy... Znam tylko jeden sposób. Ale on nie jest dobry.- odgarnął nerwowo z czoła grzywkę.
-Mam to gdzieś! Chcę się wyłączyć. Zrób cokolwiek. Ashley...- byłam gotowa go o to błagać. Chłopak westchnął ciężko, namyślając się.
-Dobrze. Ale zamknij oczy. Nie bój się, cały czas będę obok.- pogłaskał mnie po policzku. Niepewnie zrobiłam, co kazał. Chwilę później poczułam na wargach, jego usta. Pocałował mnie. Ale nie delikatnie. To był mocny, wręcz zaborczy pocałunek. Momentalnie znowu się spięłam, jednak nie odepchnęłam go. Dałam mu szansę, mimo, że cholernie się bałam. To tylko Ash. Nie zrobi mi przecież krzywdy. To tylko Ash! Poczułam, jak napiera na mnie ciałem, zmuszając do położenia się. Próbowałam się odsunąć, ale nie pozwolił mi na to. Tylko na sekundę oderwał się od moich ust, pozwalając nabrać powietrza. Nie zdążyłam głębiej odetchnąć, gdy znów kontynuował pocałunek, jednocześnie mocno mnie obejmując. Przejechał powoli i delikatnie dłonią, po moim odkrytym brzuchu. Coś się zmieniło. We mnie. Czułam, jak moje ciało rozluźnia się pod wpływem jego dotyku. Uspokajałam się. To działało! Zaczęłam oddawać pocałunki. Purdy też zauważył różnicę, bo teraz już bez żadnych hamulców wodził ręką po moim ciele. Przyciągnęłam go bardziej do siebie. Po chwili oderwaliśmy się od siebie.
-I co?- spytał niepewnie, patrząc mi w oczy.
-Skąd wiedziałeś, że to pomoże?- spytałam zdziwiona.
-Nie wiedziałem. Ale zawsze skutecznie odwraca uwagę.- wzruszył ramionami, kładąc się obok. -Powinnaś spróbować zasnąć.
-Okej.- westchnęłam, siadając. Zdjęłam buty, dżinsy, zostając w samych majtkach. Szukałam wzrokiem jakiejś koszulki, gdy Ash rzucił we mnie swoją z Hello Kitty. Po czym odwrócił się kulturalnie. Uniosłam brew, ale ją założyłam. Ostatecznie to do spania...
-Pasuje ci, kociaku. Już wiem, co dostaniesz na urodziny.- wyszczerzył się cwaniacko, zdejmując swój tshirt.
-Wal się. Pamiętaj, że masz urodziny miesiąc po mnie. Mogę się zemścić.- stwierdziłam, próbując umiejętnie zdjąć stanik, jednocześnie ciągle mając na sobie koszulkę. W końcu mi się to udało i opadłam na poduszki.
-Zdjęłaś stanik?- przyjrzał mi się w lekkim zdziwieniu.
-Jak chcesz, to możesz sobie któryś pożyczyć i iść w nim spać. Wtedy nie będziesz zadawać głupich pytań.- przewróciłam oczami. -To cholerstwo jest niewygodne.
-Aha. Jak dla mnie, to możesz w ogóle przestać w nim chodzić. Chłopaki pewnie też nie będą mieli nic przeciwko.- rzucił mi niewinne spojrzenie.
-Wiem. Ale nie zrobię wam tej przyjemności. Poza tym, ciągle gapilibyście mi się na cycki.
-Bez przesady. Tylko kilka godzin dziennie.- machnął ręką, przekręcając się na bok. Ułożyłam się na brzuchu, przykrywając kołdrą. Ashley przysunął się do mnie, przytulając się do mojej ręki i próbowaliśmy zasnąć. Byłam senna, ale mimo to, obawiałam się zamknąć oczy. Ile jeszcze czasu minie, zanim ten idiota zniknie z mojej głowy? Nie wiem, ile tak leżałam, gdy poczułam, że moje ramię robi się mokre. Pewnie Ashley się ślini przez sen. Ohyda! Ale w sumie, to normalne. Ja też tak czasem mam. Spojrzałam na niego. Gdy spał, naprawdę miał w sobie to coś. Taką łagodność. Wiem, że czasami jest chujem, ale to wszystko mija, gdy zamyka oczy. Mógłby być taki zawsze... Dobra kurwa, co ja gadam?! Nie oszukujmy się. Po tygodniu stwierdziłabym, że jest nudny i zupełnie nie męski. Z charakteru oczywiście. Bo wygląd to inna sprawa. Tak bardzo się nad tym zamyśliłam, że w pewnym momencie najzwyczajniej w świecie usnęłam.

Kilka godzin później.

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Usłyszałam jakiś zduszony jęk obok mnie. Ashley wstał, warcząc coś pod nosem. Momentalnie zrobiło mi się zimno. Pewnie znowu spał przyklejony do mnie. Otworzył drzwi.
-Babcia mówi, że za kwadrans obiad.- powiedział radośnie Noah.
-Okej. Zaraz zejdziemy.- wychrypiał basista, po czym zamknął drzwi i rzucił się z powrotem na łóżko. Natychmiast się w niego wtuliłam.
-Zimno.- mruknęłam cicho. Ash objął mnie ramionami, przygarniając mocniej do siebie.
-Noah wołał nas na obiad. Jak chcesz to...- zaczął, ale mu przerwałam.
-Słyszałam. Za kwadrans. Zaraz się ubiorę, tylko muszę się rozgrzać.- powiedziałam.
-Dasz radę?- spytał po chwili.
-Tak. To nie była wina Chuck'a. Przecież nie wiedział. Może i jest idiotą, ale nawet on ma jakieś wpojone zasady.- stwierdziłam.
-Ugh. To moja wina. Miałem cię pilnować.- westchnął Purdy.
-Co? Zwariowałeś, no nie? To jest moja wina, bo to ja spanikowałam. I niby jak masz mnie pilnować? Do łazienki też ze mną będziesz chodzić?- uniosłam się na łokciu.
-Na przykład. Wspólny prysznic, to byłoby coś.- rozmarzył się.
-Normalnie dziwię się, że ostatnio nie wskoczyłeś mi do wanny.- powiedziałam zgryźliwie.
-Następnym razem to zrobię.- wyszczerzył się.
-Właśnie zdałam sobie sprawę, że zrobiłam się zboczona. To twoja wina!- dźgnęłam go w klatkę piersiową.
-Moja? Niby czemu?- zdziwił się.
-Bo cały czas puszczasz mi jakieś zboczone teksty, więc się zaraziłam! A chłopaki regularnie mnie rozpijają. Demoralizujecie mnie.- strzeliłam fochem.
-Myślałby kto, że ty taka grzeczna dziewczynka jesteś.- prychnął.
-Jestem przecież.- zmrużyłam oczy.
-Uważaj, bo ci uwierzę. Niezłe rzeczy musiałaś odwalać, skoro nawet Jonathan się ciebie boi.- przeciągnął się.
-Jonathan boi się wielu rzeczy. Ja jestem z tego wszystkiego najmniej groźna.- machnęłam ręką.
-To znaczy?- Purdy zaciekawił się.
-Zajmuje wysokie stanowisko. Wiesz, ilu ludzi chciałoby go z niego zepchnąć? Może i się mnie boi, ale przynajmniej ma pewność, że go nie wystawię. Jestem lojalna wobec niego.- spojrzałam poważnie na basistę.
-Dlaczego?
-Zadajesz stanowczo za dużo pytań! Zatrudnił mnie bez żadnego doświadczenia. To mało?- zirytowałam się.
-I to mnie właśnie dziwi. W tej branży owszem, zatrudniają po znajomości, ale nie na takich odpowiedzialnych stanowiskach.- zaczęłam się zastanawiać nad tym, co powiedział chłopak. Od początku coś mi tutaj nie pasowało. Jednak myślałam, że przesadzam. Fakt. Zostałam polecona przez mojego „szefa” z LA, ale przecież tam zajmowałam się pierdołami, żeby dorobić do kieszonkowego! To Jon nauczył mnie wszystkiego. O co tu chodzi?! Dobra. To nie jest najlepszy moment, na myślenie.
-Okej. Idziemy na dół?- wróciłam do rzeczywistości.
-Idziemy, tylko musisz się ubrać. Ja lubię cię w takim wydaniu, ale nie koniecznie reszta.- Ash puścił mi oczko.
-Zboczeniec.- złapałam swoje ciuchy, idąc do łazienki.
-Deviant, jak już.- zaśmiał się. Po chwili zeszliśmy na dół.

Jakiś czas później.

Całe popołudnie spędziliśmy z dzieciakami. Najpierw dałam się molestować dziewczynkom. Korzystały, że mam długie włosy i uczyły się zaplatać warkoczyki. Pół godziny zajęło mi i Ashley'owi rozplątanie ich. O dziwo, jego włosów nie tknęły, choć ma lepsze ode mnie. No gdzie tu, kurwa, sprawiedliwość?! Gdy już wróciłam do swojego normalnego wyglądu, zabraliśmy chłopców do miasta. A raczej oni zabrali mnie. Pokazywali mi różne „atrakcje turystyczne”. A raczej miejscówki, gdzie można trochę zaszaleć. Okazało się, że to wcale nie jest taka dziura, jak Ash opowiadał. Czułam się, jakbym była w miasteczku, gdzie mieszka moja babcia.
-Ann wrócisz kiedyś do boksu?- spytał nagle Joshua, najmłodszy.
-Nie mam pojęcia.- powiedziałam szczerze.
-A chciałabyś?- dociekał Noah. Czułam na sobie zaciekawione spojrzenie Ash'a.
-Nie wiem. Z jednej strony brakuje mi walk, ale z drugiej nie jestem pewna, czy umiałabym wejść w codzienny rygor treningowy.- westchnęłam.
-Ale jak wrócisz, to zaprosisz nas na walkę?- popatrzyli prosząco.
-Jasne. Dostaniecie miejsca w pierwszym rzędzie. Albo w drugim, bo pierwsze jest ryzykowne.- mruknęłam.
-Czemu ryzykowne?- podchwycił Purdy.
-Raz byłam na takiej walce, że dziewczyna tak rozwaliła nos przeciwniczce, że krew dotarła aż do osób w tym rzędzie.- zaśmiałam się.
-O kurczę!!!- dzieciaki patrzyły na mnie zachwycone.
-A trenowałaś coś jeszcze?- odezwał się Ethan.
-Taak. Karate. Żeby móc startować w zawodach kick-boxingu musiałam zdobyć żółty pas.- mruknęłam niechętnie.
-Żółty jest już blisko czarnego?- zainteresował się Noah.
-Eee nie. Powiedzmy, że to połowa drogi. Potem jest jeszcze zielony, brązowy i na końcu czarny.- wyjaśniłam.
-A kiedy będziesz mieć czarny?- tym razem spytał Joshua.
-Raczej nigdy.- bąknęłam.
-Czemu?- powiedzieli chórem.
-Z różnych powodów. Wiecie, karate nie jest dla mnie.- próbowałam jakoś z tego wybrnąć. Nie zamierzam im się tłumaczyć!

-Okeej. Kto chce lody?- Ashley zmienił temat. Dobrze wie, że boks to dla mnie trudny temat. Na moje szczęście chłopcy to małe żarłoki, więc skierowaliśmy się do jakiejś kawiarni. Zamówiłam sobie tylko jakiś koktajl, bo nie miałam na nic ochoty, a przecież nie mogę nic nie wziąć, bo Ash nie da mi spokoju. Kilkadziesiąt razy dziennie mam ochotę go zabić. Szkoda, że nie mogę tego zrobić...

Następny dzień, niedziela.

Wieczorem mieliśmy wracać do domu. Wobec tego Ash zaraz po śniadaniu ulotnił się na miasto, spotkać z kolegami. Wreszcie miałam trochę spokoju. Siedziałam w kuchni razem z jego babcią, Kathryn i Lisą. Jego rodzina była w porządku. Twardo udawali, że nic się wczoraj nie stało. Ja jednak czułam, że jestem winna im jakieś wyjaśnienia. Wzięłam głęboki oddech, zbierając się na odwagę. Anka nie przesadzaj! Potrafisz pobić człowieka, a nie umiesz się wysłowić?
-Co do wczoraj...- zaczęłam, ale Kathryn gwałtownie mi przerwała:
-Nie musisz nic mówić, skarbie.- uśmiechnęła się lekko.
-Ale chcę. Ja... niepotrzebnie spanikowałam. Po prostu przypomniał mi się incydent sprzed dwóch tygodni.- uśmiechnęłam się smutno.
-My wszystko rozumiemy. To na pewno było ciężkie przeżycie.- babcia złapała mnie za dłoń.
-No taak. Jeden koleś z ekipy uparł się, że musi mnie zdobyć. Nie udało mu się to normalnie, więc podał mi pigułkę gwałtu, a potem zaciągnął w jakieś ciemne miejsce. Ja nie wypiłam wszystkiego, więc byłam świadoma i krzyczałam. Na szczęście Ash z chłopakami zauważył, że mnie długo nie ma i zaczęli mnie szukać. No i znaleźli w odpowiednim momencie.- westchnęłam ciężko, gdy skończyłam mówić.
-Mój Boże. Jak to dobrze, że nic ci nie zrobił.- odetchnęła Lisa.
-Eeem, no właściwie, to zrobił. Zranił mnie nożem.- mruknęłam.
-Jak to?!- wykrzyknęła Lisa.
-No jakoś tak. Ale to nic takiego.- wzruszyłam ramionami. Rany powoli, ale się goiły. Gorzej ze zranioną psychiką. Chciałam znów być obojętna, ale wracałam do punktu, gdzie czuję wściekłość i jestem agresywna. To nie wróżyło nic dobrego...
Gadałyśmy tak jakiś czas, aż w końcu zeszłyśmy na temat, który starałam się za wszelką cenę uniknąć. Mój związek.
-Wiesz, cieszę się, że jesteście razem. Ashley wiele w życiu przeszedł. Zawsze był nieśmiały i starannie maskował swoje uczucia. Ale przy tobie znów się uśmiecha. Tak prawdziwie.- powiedziała w pewnym momencie jego babcia. Po plecach przeszedł mi zimny dreszcz. Przecież jej nie powiem, że to dla picu. Obydwoje świetnie udawaliśmy.
-Taaak. Ja też się... cieszę.- wydukałam. Bardzo. Ogromnie się cieszę. W chuj!
-Mam nadzieję, że wam się ułoży. Ja wiem, że on jest starszy i tak dalej i wielu ludziom może to przeszkadzać, ale jeśli naprawdę się kochacie, nie patrzcie na innych.- uśmiechnęła się do mnie. Ja pierdolę! Jeśli się kochamy? My próbujemy się polubić! Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie, to nie wyrzuty sumienia. Po prostu bałam się, że powiem coś, co zabrzmi nieszczerze. Na szczęście w tym momencie do kuchni wpadły bliźniaczki. Przyjechały z rodzicami, żeby nas pożegnać. Kochana rodzinka. Chciał mi się rzygać tą ich dobrocią i tym wszystkim. Skorzystałam z okazji i wyszłam przed dom. Liczyłam na to, że pobędę trochę sama, ale niestety się zawiodłam. Dogonił mnie Chuck.
-Ann! Zaczekaj!- zawołał. Automatycznie się spięłam, ale odwróciłam się.
-Czego chcesz?- syknęłam.
-Przeprosić. Ja... nie wiedziałem, że lepiej cię nie dotykać. Nie chciałem cię przestraszyć.- powiedział powoli.

-Okej. Nie mogłeś wiedzieć.- wzruszyłam ramionami, nie spuszczając z niego jednak, podejrzliwego wzroku.
-Przepraszam. Naprawdę. Możesz myśleć, że jestem dupkiem, ale to nie jest przeciwko tobie. Nic do ciebie nie mam.- mruknął. Serio?
-To co w takim razie masz do Ashley'a? Zrobił ci coś?- uniosłam brew.
-Nie zrozumiesz.- machnął ręką.
-Czyżby... Wiesz, mimo swojego wieku znam życie. Więc nie traktuj mnie jak naiwnej dziewczynki.- prychnęłam.
-Tylko, że ty jeszcze jesteś dziewczynką.- zauważył. Już miałam coś odpowiedzieć, ale ktoś mi przeszkodził:
-Co ja ci kurwa, mówiłem?! Masz się do niej nie zbliżać!- warknął Ashley pojawiając się obok nas. Natychmiast zostałam przyciągnięta do jego boku.
-Uspokój się! Tylko rozmawiamy!- przewrócił oczami Chuck.
-Tak. Wszystko jest okej, Ash.- uśmiechnęłam się do niego uspokajająco.
-Idziemy do środka!- basista zacisnął zęby, delikatnie mnie popychając. Jak go znam, to najchętniej pociągnąłby mnie tam z całej siły. Bez słowa poszłam z nim na górę, do sypialni. Ledwo zamknął za nami drzwi, wyrwałam się mu.
-O co ci chodzi?!- syknęłam.
-O nic! Nie chcę, żebyś z nim gadała!- rzucił kurtkę na łóżko.
-Przeprosił mnie.- wyjaśniłam.
-I uwierzyłaś mu?! Jesteś bardziej naiwna, niż myślałem.- zaśmiał się.
-Słucham?! Niby czemu miałby kłamać?- oburzyłam się.
-Bo mnie nienawidzi i zrobi wszystko, byleby mnie sprowokować.
-Jak sam zauważyłeś, nienawidzi ciebie. Nie mnie!- zaczynałam się denerwować.
-Skąd masz tą pewność? Bo ci powiedział?! A nie pomyślałaś, że zrobił to po to, bo coś od ciebie chce?- Purdy uniósł do góry brew.
-Co masz na myśli?- zmrużyłam oczy.
-To, że może skoro z Kiną mu się nie udało, to próbuje przelecieć ciebie!- podniósł głos.
-CO?! Ty się słyszysz w ogóle?- jego słowa zrobiły na mnie wręcz piorunujące wrażenie.
-Widziałem, jak na ciebie patrzy. A ty też nie jesteś lepsza. Tak strasznie go bronisz. Szkoda tylko, że zapominasz o kontrakcie!- wysyczał. To było dla mnie za wiele.
-Dupek!- warknęłam, strzelając mu z liścia. Następnie wyleciałam na korytarz, kierując się na dół...
******************
Dobra, dobra, zaraz mi powiecie, że metody Ash'a na traumę są niemożliwe. Ale specjalnie szperałam w necie na ten temat i okazuje się, że na niektóre to działa. A już na pewno pocałunki działają na histerię. Ja jestem tego dowodem:P I Ann uderzyła Purdy'ego! Kto się cieszy ze mną?! Ok, wiem, że za słabo, no ale nie przesadzajmy.
Co do Waszych opinii na temat ich wzajemnego przyciągania się: na pewno na siebie oddziałują. To niezaprzeczalny fakt. A co myślą? Hmm, tego to nawet ja nie wiem. Obydwoje mają trudne charaktery. Poza tym, istnieje taki termin jak miłość i nienawiść. Tu miłości nie ma, ale chyba każdy ma w swoim towarzystwie taką osobę, która ma w sobie coś takiego, co sprawia, że jej nie lubimy. Tak na marginesie: Juliet i Andy też się najpierw lubili, potem nie, a teraz jaka miłość... Ale nie porównujcie tego do Ash'a i Ann:D
I jakby ktoś nie przyuważył, bo tempo dodawania komentarzy jest błyskawiczne, to odpowiedziałam pod poprzednim rozdziałem, niektórym osobom. Jeśli chcecie ze mną bardziej dyskutować, to zapraszam na fb, albo mail;) Już i tak konkretnie mieszam moje życie prywatne z internetowym...
Noo, a teraz idę pisać i udawać, że to wcale nie jest tak, że nie lubię Ash'a. Oczywiście, że go uwieeelbiam♥ Bo oczywiście wczoraj, Anka zamiast pisać, to brnęła w jego życie prywatne i przy okazji poznała niektóre fakty, o których nie chciała wiedzieć. Nie pytajcie czemu, ja jestem dziwna. Niektóre wiedzą, o co chodzi;) Co nie?

!!! 27 komentarzy=Nowy rozdział !!!