piątek, 31 października 2014

Rozdział 40

Limuzyna zaparkowała idealnie przed czerwonym dywanem. Ja myślałam, że takie idiotyzmy są na jakichś większych galach, ale okej. Ashley wyskoczył pierwszy i pomógł mi wysiąść tak, jak przystało na damę. Nie byłam przyzwyczajona do sukienek i cały czas powtarzałam sobie w myślach, że mam trzymać kolana złączone. Jakoś niespecjalnie chciałam, żeby ktoś oglądał moją bieliznę. Była ładna, no, ale bez przesady, hahah.
-Uśmiechnij się wiedźmo.- mruknął mi do ucha Ashley. Popatrzyłam na niego dziwnie, ale sztucznie się uśmiechnęłam. Przyjrzałam się chłopakom, którzy teraz poszli dać się fotografować. Nie wiem jakim cudem, ale kompletnie nie wyszły im makijaże. Wyglądali... koszmarnie.


Jednak teraz im tego nie powiem, bo tylko się wkurzą, a nie mają jak się poprawić. Tragedia jakaś. Jeszcze te głupie miny. Razem z dziewczynami wyglądałyśmy od nich sto razy lepiej. W sumie, dobrze, że nie musimy pozować z nimi na tej głupiej ściance. Jakbym za mało się do nich przyznawała...
Weszliśmy do środka, siadając przy stole na którym rozmieszczone były nasze nazwiska. Oczywiście moje, jak zwykle, było przekręcone. Norma. Już dawno przestałam się przedstawiać nazwiskiem, bo i tak nikt nie umie go powtórzyć. Czekaliśmy, aż zaczną się poszczególne występy, które miały być przeplatane z wręczaniem nagród. Stoliki był ustawione na podwyższeniu z boku. Przed sceną było miejsce dla fanów, bo nie była to zamknięta gala tylko dla gwiazd.
-Widzisz ile przystojniaków?- uśmiechnęła się do mnie JuJu.
-EJ!!- zawołali oburzeni Andy i Ash.
-Ona już ma swojego przystojniaka, tak samo jak i ty, kochanie.- Andy zmrużył oczy.
-Pfff, też mi „mój” przystojniak.- burknęłam.
-Czy ty właśnie powiedziałaś, że nie jestem przystojny?- Ashley złapał mnie za nadgarstek, marszcząc brwi.
-Nieee, ja tylko powiedziałam, że nie jesteś mój.- uśmiechnęłam się chamsko. Oczywiście, że tylko to miałam na myśli hahah.
-Cieekawe. Ale okej. Nie będę robić scen, wśród tylu ludzi.- odpuścił. Szok! Ashley Purdy odpuścił, olewając pretekst do kolejnej kłótni między nami!!! No chyba to gdzieś zapiszę! Ooo! W kalendarzu najlepiej! 
Pierwszą kategorią był: Międzynarodowy zespół. Mało się nie zakrztusiłam sokiem, gdy w nominowanych wyczytano Behemoth. Wow.
-Co jest?- zaciekawił się CC.
-Nic. Do tej nagrody nominowany jest zespół z Polski. Jestem w szoku.- pokręciłam głową. Następnie była przerwa i na scenę wyszedł Marylin Manson. Towarzyszyła mu Taylor Momsen.
Zaśpiewali razem „The Dope Show”. Potem była jeszcze jakaś piosenka, po niej zgasło światło. Za chwilę znów się zapaliło, a na scenie pojawił się inny gitarzysta w kapeluszu. Oglądaliśmy ich występ.
-Haha ten koleś w kapeluszu przypomina mi Jack'a Sparrow'a.- zaśmiał się CC. Zmrużyłam oczy i przyjrzałam się gitarzyście. Noo, miał w sobie coś podobnego. W pewnej chwili uniósł głowę, a ja o mało co nie spadłam z krzesła.
-CC, bo to on. Johnny Depp.- powiedziałam słabo. O Boże!!! Mój ulubiony aktor jest na tej samej imprezie, co ja.
-Co ty masz taką minę? Nie lubisz go?- spytał Jinxx.
-Jaja sobie robisz?! Ja go kocham, uwielbiam! To mój idol!!!- zaczęłam gwałtownie gestykulować.
-Dobra, potem pójdziemy go poznać.- powiedział ugodowo Andy.
-Ands, kocham cię!- rzuciłam się wokaliście na szyję.
-Hej! Spokojnie! Nie zapominaj, że ja też tu jestem.- obraził się Purdy.
-Ale przecież gdybym rzuciła się na ciebie, to byś powiedział, że to dziwne.- uniosłam brew.
-Bo to by było cholernie dziwne.- podsumował.
-Więc nie fucz mi tu.- trzepnęłam go w ramię.
W końcu nadszedł ten moment gdzie wręczano nagrodę dla Najlepszego Gitarzysty. Okazało się, że nasi chłopcy wygrali, co spotkało się z głośnym piskiem i aplauzem fanów uczestniczących w gali. Całą nasza ekipa rzuciła się na biednych Jinxx'a i Jake'a. Cieszyłam się jak dziecko. Są naprawdę świetni w tym, co robią i w pełni zasłużyli na tą nagrodę.
Niestety zespół nie wygrał już więcej nagród, ale jakoś się zbytnio tym nie martwili. Skupiliśmy się na oglądaniu występów m.in. Slash'a z Alice Cooper, czekając na występ chłopaków. Mieli zaśpiewać cztery piosenki. W międzyczasie na chwilę podeszła do nas Tay, przywitać się. Pogadałyśmy sobie chwilkę, a potem wróciłam do stolika, bo zaraz mieli występować Brides'i. Zaczęli od „The Legacy”, a później zaśpiewali „I Wanna Rock” zespołu Twisted Sister, gdzie dołączył do nich wokalista tego bandu.
Właściwie to bardziej on śpiewał, bo Andy latał na prawo i lewo w ogóle nie śpiewając do mikrofonu. Ash oczywiście robił chórki. Następne było „Love Isn't Always Fair”. Po tej piosence Andy oczywiście musiał przemówić do fanów, przy okazji puszczając bardzo „mądre” teksty z dużą ilością przekleństw w stronę reszty, która ich nie słucha. Ashley też pomógł mu trochę.
Załamałam się. Na szczęście sponsorzy przymykają oko na wynurzenia wokalisty, bo inaczej byłoby ciężko. Na koniec zaśpiewali jeszcze „Fallen Angels”.
Siedziałam grzecznie razem z dziewczynami popijając drinka, którego zamówiła mi Juliet. Na trzeźwo chyba bym sobie coś zrobiła. Biersack naprawdę kiedyś mnie wykończy. Przyszli do nas po chwili z powrotem, uśmiechnięci od ucha do ucha.
-Czemu się tak na mnie patrzysz?- spytał wokalista, siadając.
-Bo jesteś idiotą.- warknęłam.
-Fuck yeah! Choć raz nie mówisz tak o mnie.- ucieszył się Ashley.
-Ale, że o co chodzi?- udawał niewiniątko, Andy.
-O nic. Zupełnie o nic.- westchnęłam.
-Oj, no nie gniewaj się. Co ja ci poradzę, że mówię to, co myślę?- przysunął się do mnie.
-Ja też mówię to, co myślę, ale nie robię takich cyrków.
-Przecież ja tylko doceniłem naszych fanów.- bronił się.
-Oczywiście. Wmawiaj tak sobie dalej.- oparłam się wygodniej o rękę Purdy'ego, którą trzymał na moim krześle.
-Kociaku, nie marudź już. Jesteśmy tu po to, żeby dobrze się bawić.- przysunął się bliżej, bo robili nam zdjęcia.
-Póki co, nudzę się jak cholera. Wszystkie te gale są takie?- spytałam.
-Jeszcze gorsze.- „pocieszył” mnie Jake.
-Zajebiście.- burknęłam. Na otarcie łez Andy z Ashley'em zabrali mnie, gdy szli się przywitać z Bryan'em Stars'em. Właśnie rozmawiał z Marylin'em Manson'em. Obok oczywiście stał Depp. Powstrzymywałam głupi uśmieszek, który próbował wkraść mi się na usta. Okazało się, że chłopcy znają też Manson'a. Czy w tej branży wszyscy znają się ze wszystkimi?! Zostałam przedstawiona trzem facetom. Ashley ściskał mi rękę. Chyba się bał, że zaraz rzucę się na mojego idola haahha. Ale chyba dałam radę. Nawet nie powiedziałam nic głupiego. Starałam się tylko nie gapić ciągle na Johnny'ego, co było cholernie trudne, bo tak fajnie się uśmiechał. Zaczęłam się przysłuchiwać rozmowie chłopaków.
-Stary! Muszę z Wami przeprowadzić wywiad! Koniecznie! Błagam, muszę się dowiedzieć, jak to się stało, że zatwardziały kawaler Black Veil Brides nie jest już do wzięcia!- entuzjazmował się Bryan. Szczerze? Myślałam, że nie lubią się z Ashley'em, bo nigdzie nie widziałam basisty na jakimkolwiek wywiadzie, który prowadził Stars. Chyba żyłam w błędzie, bo obaj stali i gadali jak gdyby nigdy nic. W końcu pożegnaliśmy się i wróciliśmy do stolika. Jeszcze każdy z nich po kolei mnie przytulił! Boże!!! Przytulałam Johnny'ego Depp'a. Chyba umrę z zachwytu.
-No, dałaś radę.- poklepał mnie po ramieniu Andy.
-Z czym?- nie wiedziałam o co mu chodzi.
-Byłem pewny, że jako fanka Depp'a rzucisz się na niego z piskiem.- puścił mi oczko.
-Bardziej niż on, kręcą mnie jego postaci, w które się wciela.- uśmiechnęłam się. Depp był fajny, ale dużo lepszy jest jako Jack Sparrow. Usiadłam zadowolona z siebie. Humor poprawił mi się ogromnie.
-Dobra, niedługo to wszystko się kończy. Idziemy gdzieś potem?- spytał CC.
-No możemy, ale gdzie?- westchnął Jinxx.
-Gdzieś, gdzie się nie schlacie!- warknęłam.
-Oj dobra, już skończ. Jesteś monotematyczna.- dźgnął mnie w żebro Purdy.
-Jak teraz się choćby wstawisz, to wylądujesz na OIOM-ie.- uśmiechnęłam się.
-Jaka groźna. A co, odprawisz te swoje czary-mary?- prychnął.
-Wierzysz w laleczki Voodoo? Ostatnio zaczęłam jedną robić.- zmrużyłam oczy.
-Nie dość, że wiedźma, wariatka, to jeszcze psychopatka. Z kim ja chodzę?- załamał się.
-Nie chcesz wiedzieć.- zaśmiałam się. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, żeby dać porobić sobie zdjęcia i w końcu zwinęliśmy się do innego lokalu. Tam kulturalnie siedzieliśmy i sączyliśmy jakieś niskoprocentowe drinki.

Następny dzień.

Uświadomiłam sobie, że za nieco ponad dwa tygodnie jedziemy w kolejną trasę. Teraz do Europy i m.in. do Polski. Z jednej strony cieszyłam się, że w końcu usłyszę swój język, ale z drugiej nie będzie tak fajnie, bo dzień czy dwa po koncercie w Warszawie, mamy być w Pradze. To będzie masakra. W sumie zobaczę tyle Polski, co z okien tour-busa. Potem wracamy do Ameryki, dokończyć tą trasę. To będzie ostatnia w tym roku. W domu będziemy jakoś w połowie listopada. Kurczę, dopiero był czerwiec, poznałam chłopaków, a już mamy końcówkę września, jesteśmy po jednej części trasy i w ogóle. Nawet nie wiem, kiedy to wszystko minęło. Jeszcze za tydzień chłopcy mają jeden koncert w Los Angeles.
W końcu umówiłam się na dziś z David'em., kolegą z fejsa. Kombinowałam w co się ubrać, żeby mnie nie skojarzył z tą laską ze zdjęć z Purdy'm. W końcu postawiłam na luźne ciuchy, czyli jak zwykle, hahah. Kończyłam czesać włosy, którym przydałoby się farbowanie, gdy z dołu wydarł się Jake:
-Mała, ktoś do ciebie!!!!- ryknął tak, aż upuściłam wsuwkę. Zawału dostanę przez nich. Szybko zbiegłam na dół i moim oczom ukazał się Michael, mój doradca, prawie manager i w ogóle pomocnik.
-Mike??? Co ty tu robisz?- stanęłam na palcach, przytulając się do niego. Miał prawie 2 metry...
-Potrzebuję twojej zgody, żeby zarobić trochę kasy.- uśmiechnął się. Zaprosiłam go do salonu, gdzie siedział Jinxx i Andy.
-Chłopaki, to mój współpracownik i kolega, Michael, a to moi bracia i podopieczni.- przedstawiłam ich sobie.
-Współpracownik?- zdziwił się Jeremy.
-Tak. Inwestuję w jej imieniu pieniądze.- wytłumaczył Mike. Ja nie byłam jeszcze pełnoletnia, a przed te 3 lata zarobiłam trochę kasy, którą chciałam pomnożyć. Michael był w tym ekspertem.
-Chłopaki, a jak myślicie, skąd mnie stać na takie auto i własny dom w Polsce?- spytałam. W tym momencie do salonu weszła reszta. -To CC i Ashley, mój chłopak. Jake'a już chyba poznałeś?
-Owszem. Fajnie, że masz chłopaka i w ogóle, ale przejdźmy do rzeczy.- rozsiadł się na kanapie, wyciągając laptopa. -Wszystkie inwestycje, o których ostatnio dyskutowaliśmy, są zrealizowane. Masz już część udziałów. Skończyła ci się też lokata i zarobiłaś na niej prawie 10 tysięcy dolarów. Co następne?
-Zainwestuj znów tę samą kwotę. Z udziałami się wstrzymamy, kupuj co innego. Na razie ekipa kończy mój dom. Muszę mieć jakieś zabezpieczenie finansowe. Oszczędności mam tyle, co ostatnio?- spytałam, śmiejąc się w duchu z nic nie kapujących min chłopaków.
-Żartujesz sobie? Masz o wiele więcej. Dostałaś zaległą wypłatę za te sesje zeszłoroczne.
-Super. To wiesz, co masz robić dalej. Dobra. Ja się muszę zbierać. Chłopaki, coś nie tak?- spytałam zespół.
-Inwestujesz pieniądze? To na tym da się zarobić?- zdziwił się Ashley.
-Jasne. Przecież ty też robiłeś coś takiego.- zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc.
-No taaak. Ale to były dość małe kwoty. Dla zabawy w sumie.
-Aha. Jak chcecie, to poproście Mike'a, on wam coś zarobi, jest w tym cholernie dobry. Michael, to są moi przyjaciele, więc nie szalej. To nie są zwykli klienci, którzy czasem mogą stracić kupę kasy i jakoś to przeżyją.- pogroziłam mu żartobliwie palcem.
-Okej. Za kogo ty mnie masz w ogóle?! Czy kiedykolwiek źle zagospodarowałem twoje pieniądze?- oburzył się lekko.
-Nie właśnie. I dlatego tak dobrze ci płacę. Bo jesteś zajebisty. A teraz serio muszę iść.- wstałam.
-Chwila! Gdzie ty się tak właściwie wybierasz, hm?- uniósł brew Purdy.
-Umówiłam się z kolegą. Nie martw się. Wrócę dzisiaj.- zaśmiałam się.
-No ja myślę!- burknął.

Wyszłam z domu i skierowałam się do kawiarni, gdzie byłam umówiona z David'em. Usiadłam jak zwykle koło okna, bo lubiłam obserwować co się dziej na zewnątrz. Siadłam jednak tak, żeby nie być zbyt widoczną dla innych ludzi. Jakoś nie chciałam być rozpoznana przez którąś z fanek. Mam nadzieję, że jednak nie jestem podobna do siebie na zdjęciach... Wertowałam menu, gdy dosiadł się do mnie jakiś chłopak. Rozpoznałam go po grzywce ahaha. David jest emo.
-Ty to ty?- spytał, uśmiechając się.
-Owszem. A ty to ty?- odpowiedziałam tym samym.
-Taak. Kurde, nareszcie się spotykamy! Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę.- ekscytował się.
-Widzę.- pokazałam mu język. -Nie no, ja też się cieszę. Więc, o czym będziemy gadać?
-Może o muzyce?- powiedział z nadzieją.
-Okej. To zacznij te swoje pochwały na temat swojego idola Andy'ego.- przez internet zdążyłam go już trochę poznać.
-No co??? Jakbyś wiedziała o nim tyle co ja, też byś go uwielbiała. On jest świetnym człowiekiem, takim oddanym fanom.
-Taak, nie wątpię.- zaśmiałam się, przypominając sobie jego monolog do fanów na gali.
-Chciałbym go kiedyś poznać. I w ogóle, cały zespół...- rozmarzył się.
-Słyszałam, że za tydzień mają koncert podobno.- „zastanawiałam się”.
-No, w moje urodziny. Ale nie ma już biletów.- westchnął ciężko.
-Serio? Moja kumpela ma dwa do odsprzedania, to mogę ją poprosić.- wpadłam właśnie na genialny pomysł.
-Naprawdę?! I dałaby ci? Za ile?- ożywił się.
-Kasą się nie przejmuj, omówimy to na koncercie. Noo, o ile mnie zabierzesz ze sobą.- uśmiechnęłam się zachęcająco. Coraz bardziej podobało mi się to, co wymyśliłam.
-Pewnie! Jak zobaczysz ich na żywo, to na bank się zakochasz i zrozumiesz, o co mi chodzi.- wydarł się.
-Ej, czy ty, jako emo, to nie powinieneś być jakiś smutny, czy coś?- uniosłam brew. Nigdy nie znałam się na tych wszystkich subkulturach.
-Nie. Jak smutek, to goci. Ja nie jestem takim emo, że się tnę, czy coś. Ja po prostu tak się ubieram i słucham takiej muzyki. Oczywiście, połowa mojej szkoły mnie nie akceptowała, teraz w college'u jest trochę lepiej. Tam mamy pełno subkultur i emo to przy nich pikuś.
-Aha. Dobra, idziemy gdzieś, czy tu będziemy siedzieć?- spytałam.
-Możemy się przejść.- wzruszył ramionami. Łaziliśmy więc po sklepach z płytami i różnymi pierdołami. Ani ja, ani David nie lubiliśmy przymierzać ciuchów. Chyba polubię zakupy z tym człowiekiem. W pewnej chwili, zauważyłam, jak chłopak mi się przygląda.
-Czemu się tak patrzysz? Coś nie tak?- cholera, a jak mnie skojarzył???
-Mam wrażenie, że gdzieś cię już widziałem. Ale przecież nie spotkaliśmy się wcześniej.- zastanawiał się.
-Może w jakimś czasopiśmie? Wiesz, trochę tych sesji było.- udawałam beztroskę.
-Noo fakt. Ogółem dużo czytam, więc może gdzieś mi się napatoczyłaś.- wzruszył ramionami. Odetchnęłam z ulgą. Chodziliśmy jeszcze tak z dwie godziny, ale robiło się późno więc zdecydowałam o powrocie do domu.
-To co? Mam nadzieję, widzimy się na koncercie.- puścił mi oczko.
-Pewnie. Jak tylko wrócę, to zagadam do tej koleżanki.
-Okej. To jak coś, dzwoń. Aaa i pozdrów chłopaka.- uśmiechnął się. Powiedziałam mu o nim, już jakiś czas temu. Oczywiście, nie zdradziłam imienia. Dowie się wszystkiego na koncercie.
-Dobrze. Dziękuję. Fajnie się z tobą bawiłam. Będziemy w kontakcie.- przytuliliśmy się na pożegnanie i skierowałam się na parking, a potem do domku.

Przekroczyłam próg i oczywiście powitały mnie jakieś krzyki. Co ja się dziwię, mieszkam w końcu z facetami. Zajrzałam do salonu. Grali na konsoli. Bardzo twórcza rozrywka.
-Ooo jesteś już. I jak tam?- uśmiechnął się Jake, rzucając mi piwo.
-Eeej! Ona jest niepełnoletnia!- oburzył się Ashley.
-No i co z tego, przecież już nie raz piła. Poza tym, jest w domu, z nami.- wzruszył ramionami CC.
-Nie dzięki. Jakoś nie przepadam za piwem.- mruknęłam, odrzucając im puszkę. Serio, smak piwa, chmielu średnio mi podchodzi.
-Chodź do kuchni.- Purdy pokazał mi głową kierunek. Nie wiedziałam czego on zaś chce, ale miałam zbyt dobry humor, żeby się kłócić. Usiadłam na wyspie, podczas gdy on robił przegląd lodówki. Zaczął wyjmować jakieś butelki i soki.
-Co robisz?- próbowałam coś dojrzeć, ale stał do mnie tyłem i wszystko zasłaniał.
-Coś, co będzie lepsze od piwa.- mruknął.
-Umiesz robić drinki?- uniosłam brew, widząc, że wlewa do szklanki jakiś alkohol.
-Mam licencję barmana, kociaku.- spojrzał na mnie przez ramię.
-I robisz mi... specjalnie dla mnie, drinka?- niedowierzałam. -Dzień dziecka jest chyba w czerwcu.
-Potraktuj to, jako hmm, no nie wiem jak. Nie chcę, żebyś potem marudziła jeszcze bardziej niż zwykle.- wybrnął w końcu, podając mi szklankę.
-Ja nie marudzę. Andy marudzi. Ja jestem wredna.- spróbowałam tego czegoś. Dobre!
-A co musiałoby się stać, żebyś przez jeden dzień była dla mnie miła?- przyjrzał mi się.
-Musiałabym być chora. Nie no. Nie mam pojęcia. Czasem denerwuje mnie sam twój widok, więc rozumiesz. Pracowałeś jako barman?
-Na początku, jak przyjechałem do Los Angeles. Musiałem jakoś się utrzymać, bo dopiero zakładałem zespoły.
-Hm, teraz nie wiem, co wolę. Ciebie, jako basistę, czy jako barmana. W obu rzeczach jesteś dobry.- postanowiłam być „milsza”.
-Nie tylko w tym jestem dobry.- uśmiechnął się cwaniacko.
-Okej. Ale ja wiem tylko o tych dwóch rzeczach.- poddałam się.
-Może kiedyś coś jeszcze ci pokażę. W sumie, ty też jesteś dobra w dwóch rzeczach.
-Niby w czym?
-Jako managerka i bokserka.- uściślił.
-Nie żartuj sobie. Jako managerka dopiero się wszystkiego uczę, a w boksie już dobra nie jestem. Zresztą, widziałeś jak „zajebiście” mi poszło ostatnio.- mruknęłam, zeskakując na podłogę.
-Matt stwierdził, że nie wszystko jeszcze stracone.- Ash wyszedł za mną z kuchni.
-Tsaa.- prychnęłam. -A Święty Mikołaj mieszka w Rovaniemi i ma latające renifery na czele z Rudolfem...
-Ej! Co ty masz do Mikołaja?! Oczywiście, że istnieje!- oburzył się CC.
-To podejrzewam, że w tym roku razem z Ashley'em dostaniecie po rózdze pod choinkę, za te cyrki.- zaśmiałam się. -W ogóle, to mam do was sprawę.
-Jaką?- uniósł brew Jinxx.
-Za tydzień macie koncert, prawda?- spojrzałam na całą piątkę.
-Owszem.
-Bo widzicie, mój kumpel jest waszym fanem, zwłaszcza Andy'ego i za tydzień ma urodziny.
-Chcesz mu zrobić niespodziankę?- upewnił się Jake.
-Właśnie.
-Spoko. Przyprowadź go za kulisy przed występem. Tylko jak nie załatwisz jakiegoś dobrego torta, to nawet się nie odezwę.- zaszantażował mnie wokalista. Andy jest miłośnikiem wypieków, zwłaszcza tortów.
-Da się załatwić. Dzięki chłopaki.- uśmiechnęłam się.
-Spoko. To dla nas drobiazg. Lubimy naszych fanów, a poza tym, ty nam ciągle pomagasz.- wzruszył ramionami Jinxx.

Następny dzień, niedziela.

Spałam sobie smacznie, gdy coś, a raczej ktoś postanowił zaryzykować życie i mnie obudzić.
-Mała wstawaj!!!- Purdy potrząsnął mnie za ramię.
-Spierdalaj!- mruknęłam, próbując go uderzyć i zakryłam się kołdrą.
-No ej!- oburzył się i ściągnął ją ze mnie całkowicie. -Niezłe widoki tu mam. Chcesz, żebym to wykorzystał?
-Bujaj się!- gwałtownie usiadłam, zakrywając się poduszką. Spałam tylko w przykrótkiej koszulce i koronkowych majtkach.
-Haha myślałby kto, że taka cnotka z ciebie. Rusz tyłek! Jonathan dzwonił.- burknął.
-Czego zaś chciał ten burak?- wkurzyłam się.
-Kazał nam się pokazać na mieście. Pospiesz się, za 15 minut wychodzimy.
-Nieee. Ja nie chcę. Ja chcę spaaać.- wyjęczałam.
-Ja też i co z tego? No ruchy, pójdziemy na jakąś kawę, czy coś.- popchnął mnie do łazienki. Sprawdziłam, czy mam tam przygotowaną jakąś bieliznę i weszłam pod prysznic. Po 5 minutach rozczesywałam już mokre włosy. Szybko się posmarowałam kremem koloryzującym, machnęłam tuszem rzęsy i makijaż był skończony. Dziś na szczęście nie było dużego upału, więc mogłam założyć długie spodnie. W króciutkich szortach czułam się prawie naga. Ubrałam się, a włosy zaplotłam w warkocz. Wyszłam z łazienki biorąc torebkę i zbiegłam na dół. Była 10 rano. Tak wcześnie! Jonathan to pierdolony dyktator. Oparłam się o framugę drzwi od kuchni patrząc, jak chłopaki próbują rozpocząć dzień.
-Juuuż????- zlustrował mnie Ash.
-No co? Dałeś mi 15 minut.- popatrzyłam na niego, nic nie rozumiejąc.
-Aha. No tak. Ale myślałem, że zejdzie ci z dwa razy dłużej.- poprawił włosy.
-Ja nie ty.- burknęłam.
-Fakt. Ja nie jestem wredną wiedźmą. Chłopaki, my spadamy. Nara.- Ashley wyszedł ze mną z domu i skierowaliśmy się do jego auta...
**********
Nienawidzę Ashley'a i Facebook'a. Rano mało się nie udławiłam łyżeczką przez nich. Wspominałam coś, że cieszę się, że Kina nie wyskoczyła mi na pierwszym zdjęciu na fejsie, jakie widziałam z rana? COFAM TO!!!! Ash chyba się obraził, że go tak przedstawiam tutaj, skoro już drugi raz chce mnie zabić (ostatnio we śnie...) Ashley, mam na ciebie focha! Dlatego też, dziś tak mało jego fajnych zdjęć.
W ogóle, odkryłam u siebie kolejny talent buhhaha. Jeśli ktoś zepsuje sobie coś na blogu itp. śmiało może walić do mnie:D Pomogę. Jednak powinnam się urodzić facetem...
Mówiłam, że nudna ta gala. Ale z okazji Halloween nawrzucałam Wam mnóstwo fotek. Zwłaszcza tego durnego make upu gitarzystów... Jeszcze na koniec dodam drugie zdjęcie Michael'a♥ To moja miłość życia♥♥♥ I wiecie, weekend, te sprawy, to może znów napiszecie mi tyle komentarzy, co ostatnio?:D Przyznaję, że to bardzo miłe uczucie:) AAAA Zapomniałam! Jak się podoba nowy teledysk?????
!!! 16 komentarzy=nowy !!!
P.S. Powinnam w końcu się nauczyć, żeby podczas jedzenia śniadania nie wchodzić na fejsa:(




środa, 29 października 2014

Rozdział 39

Byłam w biurze Jonathan'a i udawałam, że pracuję. Zostawiłam Ashley'a z rodziną, sama się zmywając mówiąc, że mam dużo pracy. Siedziałam teraz przed jakimiś otwartymi dokumentami i robiłam samolocik z kartki papieru. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a ja szybko schowałam moje dzieło pod biurko, udając, że wertuję notatki.
-Ann, idziemy na obiad.- warknął Ash.
-Wal się. Nigdzie nie idę, muszę pracować.
-W dupie to mam. Moje wujostwo chce cię poznać. Niestety...- mruknął.
-Daj mi spokój! Nie widzisz, że jestem zajęta?- burknęłam.
-Chuj mnie to obchodzi! Przypominam ci, że mamy umowę. I musimy poudawać szczęśliwą parkę, przed moją rodziną. No rusz się!
-Ja pierdolę, zaraz przyjdę.- westchnęłam. Purdy wyszedł z gabinetu, a ja opadłam zła na fotel. Nie podoba mi się, że nie powiedział prawdy swojej rodzinie. Okej, rozumiem, czemu tego nie zrobił. Ale i tak jestem wściekła. Jeszcze dzisiaj wybitnie drażni mnie samym tym, że istnieje. Wzięłam kilka głębokich wdechów i wyszłam na korytarz, gdzie spotkałam 4/5 BVB. Nie mam pojęcia, co oni robili w tej części wytwórni, ale ok. Zeszłam razem z chłopakami, którzy też jechali gdzieś na obiad. Na dole zastałam małe zamieszanie. Spojrzałam na całe towarzystwo. Chuck. I Ashley. To się nie może dobrze skończyć.
-Co do cholery?!- mruknęłam, widząc, jak stoją naprzeciwko siebie, gotowi do rzucenia się sobie do gardeł.
-Chuck! Przestań!- jego rodzice próbowali go powstrzymać.
-Ashley!- warknął ostrzegawczo Jinxx. Chłopcy przyciągali coraz większą uwagę innych ludzi, czekających nie wiadomo na co. Kurwa, oni nie mają swojej roboty?
-Oni się zaraz pozabijają!- westchnęła spanikowana ciotka Purdy'ego, odchodząc na bok.
-Ja to załatwię.- uśmiechnęłam się do niej. Podeszłam do tych dwóch debili i złapałam ich przy szyi. Jest tam jedno takie miejsce, które cholernie boli, gdy ktoś umiejętnie ściśnie. -Wychodzimy!- warknęłam cicho, popychając ich do wyjścia. Stanęliśmy na zewnątrz tak, żeby nikt ze środka nas nie widział. Puściłam ich i obejrzałam się.
-I co teraz powiesz, co? Załatwmy to ręcznie i będzie po sprawie!- nie odpuszczał Chuck.
-Z miłą chęcią. Nawet nie wiesz, jak bardzo chcę ci przyjebać.- warknął Ash, przysuwając się do niego. Ich twarze dzieliły teraz centymetry.
-Dosyć!!! Czy was już obu do reszty pojebało?! Robicie sceny na całą wytwórnię!- podniosłam głos.
-A ty się nie wtrącaj! Myślisz, że uwierzę, że jesteś jego dziewczyną?! Że go kochasz?! Jego nie da się kochać!- zaśmiał się Chuck. Ashley prawie się na niego rzucił.
-Spokój! Nie musisz wierzyć. Bo to nie twoja sprawa. To, że ciebie żadna nie chce, nie znaczy, że tak samo jest z twoim kuzynem! On ma jedną, zasadniczą rzecz, przemawiającą na jego korzyść.- założyłam ręce na piersi.
-Niby jaką?- prychnął.
-Miły charakter. A ty tylko cwaniakujesz. Więc albo się uspokój i przestań robić obciach swoim rodzicom, albo każę wyrzucić cię ochronie!
-Nie groź mi, mała. Nie masz takiej władzy.- wyszczerzył się chamsko. Ashley tymczasem stał bez słowa. Chyba próbował się uspokoić.
-Otóż mam. Jestem szefową tego całego biznesu.- machnęłam ręką. Cóż, dziś rzeczywiście byłam szefową.
-Serio? A żeby do tego dojść, ile zaliczyłaś cudzych łóżek?
-Nie waż się tak mówić!- warknął Ash, łapiąc go za koszulkę.
-Spokojnie Ashley. Bądź mądrzejszy. A ty, Chuck, zamknij w końcu ryj i pomyśl choć raz nie o sobie i o tym, jaki to jesteś wielce skrzywdzony, tylko o swoich rodzicach! Serio, chcecie, żeby się tak martwili?! Macie pojęcie, co oni teraz przeżywają?!?! Więc teraz wracaj do nich, zanim sama cię tam zaciągnę, a wierz mi, zrobię to boleśnie!- złapałam go mocno za ramię i pokazałam głową kierunek. W końcu Chuck spojrzał na mnie wściekły, ale grzecznie wrócił do środka. Tym razem, zlustrowałam smutno Purdy'ego.
-Co?!- warknął.
-Popraw się, bo wyglądasz jakbyś się szarpał. I nie denerwuj się tak!- wygładziłam mu zmiętą koszulkę.
-Łatwo ci mówić! Nie do ciebie ma pretensje!- ścisnął mnie mocno za ramię.
-Wiem. Ale to jego problem. Ty nie zrobiłeś nic złego. Dobrze, że go jednak nie uderzyłeś.- westchnęłam.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym to zrobić.- burknął zły.
-Czyżby? Mógłbyś mnie tak nie ściskać? To trochę boli.- poruszyłam ramieniem.
-Przepraszam.- poluzował uścisk i rozmasował moją biedną rękę, lekko się przysuwając.
-Jak ty wytrzymałeś z tym debilem tyle lat?- mruknęłam, opierając się zrezygnowana o jego ramię.
-Sam się zastanawiam. Ty denerwujesz mnie dużo bardziej- zaśmiał się lekko, kładąc
mi dłonie na biodrach.
-Może powinieneś mi przywalić?- zasugerowałam cicho, przymykając oczy. Byłam cholernie zmęczona.
-Znam lepsze tortury.- zbliżył się do mojego ucha.
-Jakie?- zainteresowałam się.
-Musiałbym ci je pokazać. A tego byś chyba nie chciała. Dobra, wuj i ciotka idą! Pamiętasz swoją rolę, kociaku?- cmoknął mnie w policzek.
-Kocham cię do szaleństwa i świata poza tobą nie widzę.- uśmiechnęłam się słodko.
-Idealnie.- obrócił mnie w stronę jego rodziny.
-Ashley, tak strasznie przepraszam cię za Chuck'a. Nie wiem, co w niego wstąpiło.- odezwała się Lisa.
-Nie mówmy już o tym. Jestem głodny. Jedziemy na ten obiad?- uśmiechnął się nieszczerze.
-Dobrze. To chodźmy.- skierowaliśmy się do auta basisty. Przedtem przyjechałam z Jinxx'em. Mój chłopak otworzył mi drzwi do samochodu. Popatrzyłam na niego dziwnie. Pojechaliśmy do jednej z naszych ulubionych restauracji.

Po złożeniu zamówień zaczęliśmy rozmawiać. Lisa chciała się koniecznie dowiedzieć, jak to z nami było. Ash opowiedział jej jakąś łzawą historyjkę, jak to czuł do mnie miętę od dłuższego czasu, a wybuch jego uczucia nastąpił, gdy się rozchorowałam i tak strasznie się o mnie bał. Mało nie padłam ze śmiechu, widząc z jakim przejęciem opisuje swój strach. Myślałby kto, że on się tak martwił o mnie. Ja zaś dodałam od siebie, że mój były „kolega” Drew, uświadomił mi, że chyba zakochałam się w basiście. Jego ciotka i wujek łykali tą bajeczkę z łatwością. Chyba naprawdę liczyli, że Ashley chce się związać z kimś na poważnie. Z jednej strony było mi głupio, ale z drugiej, nie czułam żadnych wyrzutów sumienia. W końcu to tylko praca. Ciekawe, co czułby normalny człowiek. W sensie, taki... uczuciowy.
-Myśleliście już o przyszłości?- spytał Patrick.
-Eeem, dopiero od niedawna jesteśmy razem. Chcemy żyć dniem dzisiejszym.- zaczął niepewnie Ash.
-Właśnie. Na razie skupiam się na przygotowaniach do matury. O innych rzeczach będę myśleć, jak już skończę szkołę.- uśmiechnęłam się lekko.
-Twoi rodzice nie widzą problemu w waszej różnicy wieku?- spojrzała na mnie Lisa.
-Noo, trochę się martwią, ale mama poznała Ashley'a, zanim zaczęliśmy ze sobą chodzić i bardzo go polubiła. Postanowiła dać mu kredyt zaufania, a poza tym, wie, że reszta chłopców nigdy nie pozwoliłaby mnie skrzywdzić.- to akurat było prawdą.
-Andy zabiłby mnie, zanim twoja mama zdążyłaby wejść do samolotu.- zaśmiał się Purdy.
-Hahah, zabić może nie, ale na pewno dałby ci popalić.- uśmiechnęłam się. Nie chciałam mówić głośno, że sama bym go zabiła. Nie potrzebowałam do tego pomocy kogokolwiek. Rozmawialiśmy tak sobie z jakąś godzinkę, gdy w pewnym momencie do restauracji wszedł Drew z jakąś laską. Spojrzał tylko na nas wściekle i usiadł z nią przy stoliku, gdzie zaraz zaczęli się migdalić. Obrzydliwość. Starałam się nie patrzeć w tamtą stronę. Serio, będę go teraz ciągle spotykać?! W pewnym momencie zostaliśmy sami, bo Lisa poszła do łazienki, a Patrick zadzwonić.
-Ej, ile jeszcze musimy tu siedzieć?- bąknęłam.
-Nie wiem. Chwilę. A co, aż tak nie lubisz mojej rodziny?- Ash spojrzał na mnie. Nie umiałam nic wyczytać z jego oczu.
-Nie! To znaczy, są mili. Chodzi mi o to, że zaczyna mnie męczyć to ściemnianie i wkurwia mnie widok tego idioty.- warknęłam.
-Dasz radę. Udawaj, że jesteś rozluźniona i świetnie się bawisz.- obrócił się ciałem w moją stronę.
-Przypomnij mi, co mam z tego, że tak się poświęcam?- uniosłam brew.
-Moje zajebiste towarzystwo, kociaku. No i nasz cudowny zespół.- złapał mnie za dłoń.
-No tak. Bo przecież umarłabym bez ciebie.- pokręciłam głową, pochylając się w jego stronę.
-Z tęsknoty. Owszem. A tak, masz takiego fajnego chłopaka. No bo nie powiesz mi, że Drew jest ode mnie lepszy.- powiedział pewny siebie.
-No nie wiem, nie wiem. Z nim robiłam różne ciekawe rzeczy.- zaczęłam.
-Na przykład?- zmrużył oczy basista.
-Eh, takie tam...- uśmiechnęłam się do siebie. Nawet było fajnie.
-Ej! Teraz mnie uraziłaś!- złapał mnie gwałtownie za podbródek i wycisnął buziaka na moich ustach.
-Co ty robisz?! Wiesz, że z przymusu to wcale nie jest takie fajne?- syknęłam, gdy się troszkę odsunął.
-A myślisz, że mi się podoba całowanie takiej wiedźmy?- szepnął mi w usta.
-No tak, ty wolisz inne rozrywki.- warknęłam zła.
-Całować się też lubię. Próbuję wzbudzić w sobie jakieś pozytywne uczucia do ciebie, ale gdy tylko przymykam oczy widzę cię z nożem w ręce.
-Następnym razem wyobraź mnie sobie w ręczniku.- mruknęłam, przypominając sobie tę nieszczęsną historię.
-Czekaj, spróbuję.- znów się przybliżył i lekko mnie cmoknął.
-Patrick spójrz! Czy oni nie są słodcy?- gwałtownie się od siebie odsunęliśmy. Przed nami stali wyraźnie ucieszeni wujek i ciocia Ash'a.
-Nie chcieliśmy wam przeszkodzić. Nie musicie się nas krępować.- zauważył jego wuj, siadając.
-Ja jednak jestem trochę wstydliwa.- uśmiechnęłam się nieśmiało. Nie zamierzam się całować z tym debilem, a co dopiero przy kimś. Wstyd to dobra wymówka. Będę zgrywać cnotkę hihi.
-Ależ nie masz czego kochanie. Wszyscy kiedyś byliśmy młodzi. Gdybyś wiedziała, co ja robiłam z tym tutaj, jak byłam w podobnym wieku do ciebie.- zaśmiała się Lisa.
-Uuu ciociu, ja od zawsze wiedziałem, że z ciebie gorąca kobieta, ale teraz mnie zaciekawiłaś.- wyszczerzył się Ashley.
-Synu, powiem tak: najlepsze randki zawsze odbywały się w kinach.- powiedział zadowolony Patrick.
-A ile z takiego filmu zapamiętaliście?- zaczęłam się śmiać.
-Ćwiczyliśmy podzielność uwagi.- puściła mi oczko, jego żona. Aha, już to widzę...
-Dobra, to ja nie pytam, jak wyglądały wasze inne randki.- pokręcił głową rozbawiony Purdy. W końcu nastąpiła ta cudowna chwila i wyszliśmy z tej cholernej restauracji. Ash odwiózł rodzinkę do jakiejś galerii, gdzie miał się za chwilę pojawić Chuck. Wolałam nie ryzykować ich ponownego spotkania, więc szybko się zmyliśmy.

Wróciliśmy do wytwórni i skierowaliśmy się do pokoju chłopaków.
-I jak tam integrowanie się z rodziną Ashley'ka?- zaśmiał się CC.
-Wal się.- burknęłam, opadając na kanapę.
-Znowu spotkaliśmy Drew. Ej! Może on cię śledzi, co?- zauważył Ash.
-Długo nad tym myślałeś?- spytałam retorycznie.
-I co tam u Drew?- zaciekawił się Andy.
-Ma nową dupę. On serio jest podobny do Ashley'a.- prychnęłam.
-Grabisz sobie, mała! Ja cię nie zdradziłem.- pokazał mi język.
-Jeszcze.- przewróciłam oczami. W tym momencie do gabinetu wpadł Jonathan.
-Chłopaki, jest akcja! Za tydzień idziecie na galę GoldenGods. Macie trzy nominacje!
-I ty nam to teraz dopiero mówisz?!- warknęłam.
-Bo mail z wiadomością wylądował w spamie.- bronił się Stevens.
-To może nas oświecisz, co to za nominacje?- westchnął CC.
-Najlepszy Gitarzysta: Jake i Jinxx jako para. Najlepszy Wokalista: Andy i Najbardziej Oddani Fani.
-Wow.- wymsknęło mi się. Nieźle.
-Każdy z was jest zaproszony z osobą towarzyszącą, więc Ann, idziesz z Ashley'em.
-Seriooo?- powiedziałam zła razem z Purdy'm.
-Dwa seria. Macie wyglądać idealnie. Miłość ma bić od was na kilometr.- uniósł brew Jonathan.
-Będziemy wręcz nią świecić, jak napromieniowani czymś radioaktywnym.- ironizowałam.
-Idealnie.- Jon uśmiechnął się do mnie. Ma dziś stanowczo za dobry humor.
-Ej! Tak właściwie, to ty nie powinieneś być w Nowym Jorku?- oświeciło mnie.
-Byłem. I wróciłem.- odparł i wyszedł z pokoju. Szybko się wyrobił...
-Jego chyba pojebało, że ja się z tobą na imprezę wybiorę. Przecież ty oprócz dżinsów to nie masz innych ciuchów.- załamał się Ashley.
-Właśnie!!! Coś nam obiecałaś, nie?- zauważył Andy.
-Ale mam czas do końca roku. Ubiorę się tak, jak będę chciała.- założyłam obrażona ręce na piersi. Nie będą mi rozkazywać.
Przez cały dzień chodziłam zła. Ale potem do mnie dotarło, że kurde! No muszę fajnie wyglądać. Poza tym, co mi szkodzi. Udowodnię temu idiocie, że jestem 100 razy bardziej lepsza od jego dotychczasowych dup! Zadzwoniłam więc do dziewczyn. Umówiłyśmy się na zakupy. Może one mnie poratują.

Tydzień później.

Chłopaki się wycwanili, że pójdą tak, jak występują na koncertach.
My z dziewczynami stwierdziłyśmy, że też zrobimy się na rockowo. Przyjechały CZTERY godziny wcześniej, żeby zrobić mnie na bóstwo. Porąbało je do reszty... Zajęły moją sypialnię i rozpoczęłyśmy przygotowania.
-Na początek prysznic i umyj włosy. Ale nie waż się ich suszyć!- pogroziła mi palcem Sammi. Jakbym kiedykolwiek używała suszarki. Zrobiłam szybko to, co kazała i wyszłam w szlafroku z powrotem do sypialni. Tam zostałam gwałtownie posadzona na krześle. Ostatnio malował mnie CC, tym razem postanowiła się nade mną poznęcać Ella. Jeszcze wymyśliły, że mam rozpuścić włosy!
-Was porąbało! Nie lubię chodzić w rozpuszczonych!- pisnęłam.
-I co z tego? Ja w szpilkach też nie lubię chodzić, a jakoś to robię.- Lauren spojrzała na mnie beznamiętnie.
-A właśnie! Tu masz buty.- Sammi podała mi jakąś parę. Mało nie spadłam z krzesła, gdy zobaczyłam obcas.
-Dziewczyny, ja się wywalę! Albo nogę skręcę. Ja w tym nawet nie stanę!
-Przesadzasz. Ashley będzie cię trzymać. Poza tym, biegać w nich nie musisz, tylko spacerować.- powiedziała JuJu.
-Nienawidzę was.- burknęłam, zakładając obrażona, ręce na piersi.
-Trudno, jakoś to przeżyjemy.- wyszczerzyła się Ella. Po chwili skończyła makijaż, więc ubrałam tę głupią kieckę. Dlaczego musiałam się urodzić dziewczyną?! Zmienię płeć! Albo zostanę feministką!
W końcu wszystkie byłyśmy gotowe. Jakimś cudem stanęłam w tych pierdolonych szpilach. Lauren złapała mnie pod ramię i powoli kierowałyśmy się w stronę schodów. Reszta dziewczyn zeszła szybciej. Wzięłam głęboki oddech i zacisnęłam zęby. Grunt, żeby się nie wywalić... Złapałam się poręczy i zaczęłyśmy schodzić po schodach. Cała piątka chłopaków zaśmiewała się z czegoś, co powiedziała Sam. CC z Jinxx'em coś pili. Na mój widok mało się nie udławili. W ogóle ich miny były komiczne. Najlepsze w tym wszystkim było to, że wcale nie byłam jakoś specjalnie odpierdzielona, troszkę mocniejszy makijaż i sukienka. Tyle. Oni chyba po prostu zapomnieli, że mieszkają z dziewczyną. Podszedł do mnie Ash i złapał za rękę.
-Noo kociaku, zaskoczyłaś mnie. Wyglądasz... jak nie ty.- zlustrował mnie całą.
-Wredna jestem jak zwykle.- syknęłam.
-Oczywiście. Nie liczyłem, że to się zmieni.
-Dobra, ludzie. Limuzyna już czeka.- zauważył Jake.
-Limuzyna? Serio?- mruknęłam.
-Organizator gali załatwił taką podwózkę, dla gości.- wytłumaczył mi Andy. Założyłam jeszcze kamizelkę i wyszliśmy. Jakoś dowlokłam się do samochodu, o dziwo, bez żadnego potknięcia. Rozsiedliśmy się wszyscy wygodnie. Ja siedziałam między Ashley'em, a CC'ym. Limuzyna ruszyła i pojechaliśmy na galę GoldenGods...
************
Wchodzę sobie rano na Facebook'a, a tam na samym początku zdjęcie z kolacji Kiny, Ash'a i CC'ego. Ktoś mnie nienawidzi... Dobrze, że było to tylko zdjęcie butelek i kieliszków, bo widok Panny K. jako pierwszy po przebudzeniu nie byłby za przyjemny. Czemu to nie mógł być któryś z chłopaków:( Podoba mi się to, że część osób skomentowała mimo, że był już spełniony limit. To wiele dla mnie znaczy. I fajnie, że jest tu ktoś starszy ode mnie hihihi. An w końcu wygląda, jak dziewczyna:D
Co do blokowania bloga i listy "wybranych" sprawa jest prosta. Jeśli zablokuję, będę zapraszać te osoby, które regularnie komentują. Nie wymagam wypracowań, wystarczy mi znak, że byliście i przeczytaliście. Nie patrzcie na limit, tylko napiszcie jakieś słówko, czy coś. Co do płyty: słuchałam najpierw wrzucanych fragmentów przez zespół i były fajne. Gdy już ją wydali, przesłuchałam ją na Spotify i nie powaliła mnie. Jednak potem pisałam nowy rozdział, płyta leciała w tle i po czwartym razie stwierdziłam, że jest zajebista:) Na początku jarałam się tylko Devil In The Mirror i Drag Me To The Grave, ale teraz kocham je wszystkie. Aczkolwiek i tak na pierwszym miejscu w moim sercu pozostaje płyta Set The World On Fire:D Dobra, miałam coś jeszcze napisać, ale zapomniałam. Najwyżej odniosę się w jakimś komentarzu. Liczę na Was. Black xxx.
!!! 15 KOMENTARZY=NEXT !!!

poniedziałek, 27 października 2014

Rozdział 38


Byliśmy teraz między wysokimi drzewami. Zeszliśmy po drewnianych schodkach i moim oczom ukazało się woda. Jesteśmy nad jakimś jeziorem. Stałam tak z uchylonymi ustami, gdy poczułam mocne szarpnięcie. Ashley wciąż ciągnął mnie za sobą, kierując się na plażę. Była to bardziej dzika plaża. Widok był niesamowity. Rozglądałam się oczarowana. Purdy w końcu puścił mój nadgarstek i usiadł na piasku.

Rozmasowałam rękę. Miałam na niej odbite wszystkie pięć palców basisty. Usiadłam obok niego patrząc, jak zahipnotyzowana, na jezioro. Kurczę. Nie podniecam się jakimiś widoczkami, ale to miejsce było piękne. Może dlatego, że rzadko odwiedzane przez ludzi. Siedziałam tak sobie i patrzyłam. Po prostu patrzyłam. Nie wiem, ile czasu minęło, ale ocknęłam się, gdy Ash ponownie złapał mój nadgarstek.
-Przepraszam. Czemu nie powiedziałaś, że robię ci krzywdę?- przejechał kciukiem po śladach, jakie zostawił na moim ciele. Robiło się późno, ale jeszcze była dość dobra widoczność.
-Nie czułam.- powiedziałam powoli.
-Kłamiesz.- stwierdził, puszczając mnie. Z powrotem skierował swój wzrok na wodę. Nie miałam zamiaru się odzywać, bo przecież mu to obiecałam.
-Jesteś jedyną osobą, której pokazałem to miejsce. Zawsze, gdy mam dość, przychodzę tutaj.- powiedział po kilku minutach. Spojrzałam na niego zaskoczona. Dalej twardo nic nie mówiłam.
-Zastanawiałaś się kiedyś, czy jesteś dobrym człowiekiem?- spytał. -Czemu nic nie mówisz?
-Bo chciałeś ciszy.- szepnęłam.
-Ale teraz chciałbym, żebyś odpowiedziała mi na to pytanie.
-Zastanawiałam się. Raz.
-Tylko raz?- zdziwił się.
-Wnioski, do jakich doszłam, nie były przyjemne.- przewróciłam oczami. -Dlaczego o to pytasz?
-Bo zrobiłem coś, co mi się niezbyt podoba.- westchnął.
-Czyli?
-Rozmawiałem z moim wujem. Pokłóciliśmy się trochę. Martwi się, że żyję jak żyję i nie myślę o przyszłości.- powiedział. Analizowałam jego słowa.
-Powiedziałeś mu, że masz dziewczynę?- spytałam, marszcząc brwi.
-Powiedziałem.
-A powiedziałeś mu, że to ściema?
-Nie. I o to właśnie chodzi. On się tak strasznie ucieszył, gdy zobaczył gdzieś nasze zdjęcia, że nie umiałem powiedzieć mu prawdy.
-Hmm, rozumiem.- powiedziałam.
-Serio???- zdziwił się.
-Nie chciałeś go rozczarować, prawda? Nie chcesz, żeby się o ciebie martwił.- spojrzałam na niego smutno.
-Tyle im zawdzięczam, całej mojej rodzinie. Nie mieli pretensji, gdy się wyprowadziłem. Nie czepiali się, gdy zakładałem kolejne zespoły. Godzili się z każdą moją decyzją. Przymykali oko na wszystkie wybryki i kolejne panienki. Ale widziałem w ich oczach smutek, to stwierdzenie, że nie tak zostałem wychowany.- powiedział cicho.
-Cóż, jeśli to cię pocieszy, ja też okłamałam swoją matkę.- zauważyłam.
-Jak to? Przecież wie, że udajemy.- uniósł brew.
-Ale myśli, że to nie robi na mnie żadnego wrażenia. Że kompletnie zlewam całą tą sytuację.- zaśmiałam się gorzko.
-Ty też nie chciałaś, żeby się martwiła. Może jednak masz jakieś uczucia, skoro się troszczysz?
-Nie wiem, czy je mam, czy nie. Po prostu, nie jestem warta tego, żeby się o mnie martwiła. Nie zasługuję na to.
-Niby czemu?
-Nie zrobiłam nic pożytecznego w swoim życiu. Zawsze wpadałam w tarapaty, prowokowałam różne sytuacje. Powinnam umrzeć, kiedy miałam ku temu okazję.- mruknęłam.
-Ann, o czym ty mówisz?- popatrzył na mnie uważnie.
-Mniejsza. Ty nie gadasz o sobie, ja tym bardziej nie zamierzam.- odwróciłam wzrok. Nie chciałam mu się zwierzać.
Siedzieliśmy tak z godzinę w ciszy, ale było już późno, więc udaliśmy się w drogę powrotną. Ashley trzymał mnie lekko za dłoń, żeby nie podpadło. Byliśmy gdzieś tak w połowie drogi, gdy uświadomiłam sobie, że gdyby nie to, że tak mnie wkurwia, nie miałabym problemu z udawaniem. Nie rozumiem sama siebie. W sumie, byle do matury i końca tej chorej umowy. Potem wrócę do tego, co było kiedyś. Zawsze najlepiej wrócić do punktu wyjścia. A ja z każdym dniem upewniałam się, że coś jest ze mną nie tak.

Doszliśmy do domu i na dzień dobry powitały mnie jakieś śmiechy i wrzaski. Stanęłam w progu salonu i mało się nie wywaliłam pod naporem ciał. Lauren i JuJu rzuciły mi się na szyję.
-Hej. Nie wiedziałam, że przyjedziecie.- uśmiechnęłam się, gdy już mnie puściły.
-Bo nagle wpadłyśmy na ten sam pomysł. Ella i Sammi dotrą jutro. I zostaniemy na cały tydzień.- zapiszczały.
-Aha. Fajnie.- kiwnęłam głową. Ashley bez słowa wyminął nas i poszedł na górę.
-A temu co?- zmarszczyła brwi Juliet.
-Wieeesz, musi być w związku z taką wiedźmą, jak ja. To męczy.- wyszczerzyłam się. Resztę wieczoru spędziłyśmy razem.

Trzy dni później. Czwartek.

Cała zgraja pojechała na zakupy, a ja siedziałam i kułam na jutrzejszy sprawdzian z matematyki. Jak mi Jon zadzwoni z pretensjami, że nie pojechałam z nimi, to chyba mu przypierdolę! Leżałam teraz na kanapie w salonie i oczywiście myślałam o wszystkim, tylko nie o matmie. W pewnej chwili odezwał się dzwonek od bramy. Wstałam z miną męczennicy i podeszłam do drzwi. Gdy rozpoznałam osobę przed furtką, myślałam, że mam zwidy. Taylor Momsen. Co ona tu robi? Szybko jej otworzyłam. Po chwili stanęła w progu.
-Hej.
-Hej.- zaprosiłam ją do środka. -Co cię do mnie sprowadza?
-Jesteś sama?- spytała, rozglądając się.
-Owszem.- skierowałam się do kuchni, gestem wskazując, żeby poszła za mną.
-Mam jeszcze kilka pomysłów związanych z sesją i chciałabym je omówić.- wyjaśniła, siadając przy stole.
-A czy to nie sprawa pomiędzy tobą, a Boris'em?- uniosłam brew.
-No niby tak, ale przejrzałam twoje zdjęcia i zauważyłam, że masz świetne spojrzenie. Takie...
-Złe?- dokończyłam.
-Noo, tak. I ja właśnie kogoś takiego potrzebuję. Nie jakichś słodkich laleczek. Ty jesteś rockową dziewczyną, więc tak się zastanawiałam, czy nie zgodziłabyś się na kilka zdjęć, gdzie byłybyśmy tylko dwie.
-Dopóki nie każesz mi trzymać węży, pająków, albo innego cholerstwa, to nie mam nic przeciwko.- wzruszyłam ramionami. Taylor opisywała mi po kolei wizję każdego zdjęcia. Miały to być surowe fotki, na których najważniejsze byłyby nasze twarze i mocno podkreślone oczy. Dlatego chciała, żeby modelka miała wyraziste spojrzenie.
-Może umówimy się kiedyś na kawę, co?- zaproponowała, gdy zbierała się do wyjścia.
-Hm, czemu nie. Ale ostatnio mam krucho z czasem, bo mam jeszcze szkołę.- wyjaśniłam.
-To ile ty masz lat?- spojrzała na mnie zdziwiona.
-18.
-Coś takiego! Jesteś tylko rok młodsza ode mnie?! Ja byłam pewna, że masz co najmniej z 20.
-Nie przejmuj się, wszyscy mnie starzeją.- westchnęłam. W tym momencie drzwi wejściowe otwarły się z hukiem i do kuchni wpadli Brides'i z dziewczynami. Na nasz widok gwałtownie wyhamowali.
-Eeeem. Cześć.- przywitał się CC.
-Cześć.- uśmiechnęła się Taylor. Wszyscy się przedstawili. Do mnie zaś podszedł William Control.
-Will? A ty co tu robisz?- przytuliłam go.
-Muszę coś załatwić w LA więc postanowiłem was odwiedzić. Spotkałem chłopaków pod bramą.- wyjaśnił. W tym momencie podszedł do nas Ashley.
-Mam dla ciebie prezent, kociaku.- wyszczerzył się, podając mi torebkę.
-Prezent?- zajrzałam do środka. 4 główki czosnku. Zaczęłam się śmiać, jak wariatka.
-Piękny. Dziękuję.- wydukałam, gdy już się jako tako opanowałam.
-Ah, to jest ten twój chłopak, o którym tyle mi opowiadałaś?- spytała Taylor, pojawiając się koło nas.
-Opowiadałaś o mnie? Ciekawe co...- zaśmiał się Purdy, obejmując mnie ramieniem.
-Dobrze. Ja już muszę spadać. Jakby co, mój numer masz. Zdzwonimy się. Pa.- przytuliła mnie i pożegnała się ze wszystkimi. Odprowadziłam ją do drzwi. Po chwili uświadomiłam sobie, że przecież Will nie zna prawdy o mnie i Ash'u. Kurwa! Nie chce mi się udawać. Wróciłam do reszty, która teraz rozłożyła się w salonie. Usiadłam na kanapie, obok mojego chłopaka.
-Co chciałeś osiągnąć przez ten czosnek?- spytałam cicho.
-Musiałem się upewnić, że to na wiedźmy nie działa.- mruknął mi do ucha. Spojrzałam tylko na niego, jak na idiotę.
-Wiecie, ja nie wnikam, o co chodzi z tym waszym związkiem, ale patrząc na to, jak się zachowywaliście wobec siebie dwa tygodnie temu, ciężko mi uwierzyć w to, co widzę.- zaśmiał się Will. No mówiłam, że jest stanowczo za inteligentny...
-Nie słyszałeś powiedzenia „kto się czubi, ten się lubi”?- puściła mu oczko Sammi.
-Słyszałem. Ale i tak mam wątpliwości. Aczkolwiek, wyglądacie całkiem przekonująco.- spojrzał na nas Control.
Ashley tylko zacisnął szczękę. Ja wybuchnęłam śmiechem.
-Ej! Może zróbmy jakiegoś grilla, co? Zrobiłem zapasy.- zaklaskał w dłonie Jake. Wszyscy podnieśliśmy się. Chłopcy poszli rozpalić ogień, ja z dziewczynami skierowałam się do kuchni.
-I jak? Dajesz radę?- spytała mnie Ella.
-Taaak. Na szczęście mam szkołę, więc Jon musi ograniczać realizację swoich głupich pomysłów, odnośnie mnie i Ash'a.- zaśmiałam się.
-Will wam nie uwierzył.- powiedziała Lauren.
-Ale to inteligentny facet, nic nie powie.- zauważyła Juliet. Przygotowałyśmy jedzenie i skierowałyśmy się do ogrodu. Oczywiście nie muszę mówić, że grill dalej nie był gotowy? Sześciu facetów i żaden nie umie tego zrobić, bo zapomnieli kupić podpałkę. Uderzyłam się ręką w czoło. W końcu jednak im się to udało i zaczęliśmy naszą małą imprezkę.

Dwie godziny później.

Siedziałam i piłam piwo i kompletnie się wyłączyłam. Jakoś nie umiałam się na niczym skupić. Obserwowałam wszystkich, jak grają w piłkę. William został sędzią, bo nie chciało mu się biegać. Ashley rzucił się na schodek obok mnie.
-Czemu nie grasz?- spytał.
-Bo nie mam nastroju.- mruknęłam.
-Coś się stało? Masz dziwną minę.- zauważył.
-Nieee. Po prostu nic mi się nie chce.
-Leń.- burknął, poprawiając włosy.
-Czy ty musisz tak ciągle męczyć te swoje biedne włosy? Ciągle je poprawiasz.- uniosłam brew.
-Widocznie muszę. A mogę się pobawić twoimi, proooszę?- zrobił proszącą minkę. Wzruszyłam ramionami. Niech robi, co chce. Usiadł ucieszony schodek wyżej, zdejmując mi gumkę.
-Woow. Nie wiedziałem, że są takie długie.- złapał za jedno pasmo, rozprostowując je. Po chodzeniu cały dzień w spiętych, teraz lekko mi się kręciły.
-Muszę je ściąć.- powiedziałam.
-Nie! Czemu nie chodzisz w rozpuszczonych? Są zajebiste.
-Bo mi niewygodnie.
-Nie waż mi się z nimi cokolwiek robić!- pociągnął mnie lekko za końcówki.
-Bo co mi zrobisz?- zaśmiałam się.
-Rzucę cię.- burknął.
-Ahaha nie mogę się już doczekać. Zrobię to od razu, nie będę musiała się z tobą tyle męczyć.- wstałam i skierowałam się do kuchni. Wyciągnęłam z szuflady nożyczki i przyłożyłam do włosów. Momentalnie coś, a raczej ktoś objął mnie mocno ramionami, uniemożliwiając jakiekolwiek ruch.
-Nawet nie próbuj!- syknął mi do ucha Ashley.
-A co cię to obchodzi? To moje włosy.
-Ale ty jesteś moją dziewczyną, czyli też mam coś do powiedzenia.
-Hahah chciałbyś. Trzeba było nie mówić, że mnie rzucisz. Zachęciłeś mnie.- wyszczerzyłam się.
-Mogę cię rzucić i bez tego.- odparł. Obróciłam się do niego przodem.
-Więc to zrób!- ucieszyłam się. Nagle zostałam podniesiona. Ash ze mną na ramieniu skierował się do salonu i rzucił mnie na kanapę.
-Ej! To się nie liczy!- oburzyłam się.
-No co? Powiedziałem, że cię rzucę, więc to zrobiłem. A liczyłaś na coś innego?- uśmiechnął się niewinnie.
-Owszem.- wstałam i pobiegłam z powrotem do kuchni. Uwielbiam robić mu na złość. Złapałam nożyczki, ale usłyszałam kroki, więc schowałam je za siebie.
-Oddawaj je, smarkulo.- Ashley spojrzał na mnie groźnie, próbując mi je wyrwać.
-Spadaj!- prychnęłam, cofając się. Nagle natrafiłam na przeszkodę, jaką był stół. -Kurwa!
-I co teraz zrobisz, hm? Jesteś w pułapce.- Purdy oparł dłonie o blat, po bokach mojego ciała.
-I tak nie dam ci nożyczek.- spojrzałam wyzywająco. W tej samej sekundzie poczułam, jak się unoszę. Zostałam posadzona na stole. Ręce z nożyczkami cały czas chowałam za sobą. Ashley przewidując, że mogę chcieć zrobić mu krzywdę, stanął między moimi nogami, dłońmi sięgając mi za plecy.
-Wiesz, że jestem silniejszy.- mruknął przysuwając się.
-Ale ja jestem sprytniejsza. I jestem kobietą, a kobietom przecież nie wolno nic zrobić.
-Uwierz mi, znam milion sposobów na kobiety. Jesteś bez szans.- szepnął. Nasze twarze dzieliły teraz milimetry. W tym momencie do kuchni wpadli CC z Will'em.
-Eee, przeszkadzamy?- spytał niepewnie William. Jego mina wyraża ogromne zdziwienie.
-Jak chcecie dzieci robić, to u góry macie dwie sypialnie.- mruknął CC, przeciskając się do lodówki.
-Dzieci?! Porąbało cię?- spytałam retorycznie.
-Nie chcesz mieć ze mną dzieci, kociaku?- uniósł brew basista, wciąż nie zmieniając pozycji. Jedynie oparł dłoń, o moje ramię.
-Nie zastanawiałam się. Poza tym, jestem za młoda.- zauważyłam.
-Wyobraź to sobie: ty, ja i nasze małe Purdziątka.- westchnął udając rozmarzenie.
-To byłaby katastrofa, patrząc na wasze charaktery.- zaśmiał się Andy, który pojawił się w progu z JuJu i Sammi. -Na szczęście te dzieci miałyby jeszcze normalnych wujków i ciocie.
-Ej! Nasze dzieci będą cudowne!- zaprotestowałam. Chwila! Czy ja właśnie powiedziałam, że planuję dzieci z Purdy'm?!?!?! Kurwa mać!
-No widzisz! Nie znacie się i tyle.- Ashley wyszczerzył się, odsuwając się ode mnie. Zeszłam ze stołu. Ten idiota wykorzystał chwilę nieuwagi i wyrwał mi nożyczki. Spojrzałam na niego wściekła. Następnie wróciłam do ogrodu. To była dziwna sytuacja...

Następny dzień, piątek.

Dziś z Ashley'em mieliśmy dzień kłótni. Zdążyliśmy już się posprzeczać 5 razy, a do końca dnia jeszcze trochę. Prosto ze szkoły przyjechałam do wytwórni. Zespół od rana wytrwale pracował nad nową płytą. Póki co, nie mieli jeszcze zrobionej żadnej piosenki. Najpierw Andy musiał skończyć tekst. Pomagał mu w tym Purdy. Jonathan miał dziś ważne sprawy do załatwienia w Nowym Jorku, więc ja go zastępowałam. Teraz jestem szefem wszystkich szefów hahah. Jon, jak na takiego managera i producenta miał pod sobą sporo ludzi. Dlatego, gdy osiągnę już pełnoletność, całkowicie przestanie być managerem BVB. Zostanę nim ja. Oczywiście dalej będzie mnie nadzorował, bo muszę się jeszcze wiele nauczyć, ale będzie robił to ze stanowiska producenta muzycznego. Póki co jestem tour-managerką. Nie chciałam mówić Jonathan'owi, że ja na jego miejscu nie dawałabym mi tyle władzy nad chłopakami. Patrząc na moje wahania nastrojów i agresywne usposobienie, to może się kiedyś dla nich źle skończyć. Siedziałam w gabinecie Jon'a, gdy zadzwoniła moja komórka. To Emily, laska od wszystkiego.
-Słucham?- mruknęłam, przeglądając plik dokumentów.
-Ann? Czekają tu pewne osoby do chłopców, ale oni nie odbierają telefonów. Mogłabyś tu przyjść na chwilę?- spytała niepewnie.
-Jasne. Zaraz będę.- rozłączyłam się i wstałam. Ktoś do chłopaków? W ogóle, gdzie oni są? Przecież mieli pisać u siebie w pokoju. Skierowałam się do głównego wejścia wytwórni. W tej części był oficjalny sekretariat. My z chłopakami wchodziliśmy zwykle od strony studia nagraniowego, tam miałam swoje biuro, a chłopcy miejsce pracy. Druga część budynku, ta oficjalna, to wytwórnia. Tu pracował Jonathan i inne szychy. Zeszłam do sekretariatu.
-Emily?- spojrzałam na blondynkę siedzącą przy komputerze.
-Państwo czekają.- wskazała mi na trójkę ludzi. Podeszłam do nich z lekkim uśmiechem, chociaż wcale się nie cieszyłam. Nie znoszę ludzi.
-Dzień dobry.- powiedziałam i zamarłam. Przede mną stało małżeństwo w średnim wieku i... Chuck. Kuzyn Ashley'a. Czyli to... Kurwa!
-Dzień dobry. Jestem wujem Ashley'a Purdy'ego. A to moja żona i syn. Chcieliśmy zrobić mu niespodziankę.- uśmiechnął się do mnie barczysty mężczyzna.
-Eeem. A ja jestem jego dziewczyną.- wydusiłam, siląc się na „szczery” uśmiech. -Anna, miło mi.
-Oh! To ty jesteś tą cudowną istotą?- ucieszyła się jego ciotka. -Jestem Lisa, mów mi jak chcesz, może być ciociu.
-Ee, czy cudowną, to nie wiem.- zaśmiałam się. Boże!
-Wyglądasz dużo ładniej niż na zdjęciach. Ja mam na imię Patrick. I też zwracaj się, jak ci pasuje. A ten tutaj, to Chuck.- zmrużyłam oczy i spojrzałam wyzywająco w stronę tego idioty. Tylko zacisnął szczękę.
-Cóż. Mamo, to ja pojadę pozałatwiać swoje sprawy, a potem wrócę, dobrze? To pa!- Chuck zmył się, zanim jego rodzice zdążyli otworzyć usta.
-Hm, chłopcy powinni być u siebie, ale nie odbierają telefonu. Zaprowadzę państwa do Ashley'a.- skierowałam się na schody. Przeszliśmy do drugiej części budynku. Weszłam do ich pokoju, ale nikogo nie zastałam. Poszłam więc do studia nagraniowego. Może coś wymyślili.
-Ann, kochanie musimy się lepiej poznać. Koniecznie! Chciałabym się czegoś o tobie dowiedzieć.- uśmiechnęła się lekko ciotka Ash'a.
-Mam 18 lat, jestem fotomodelką i tour-managerką Black Veil Brides. Jestem Polką.- powiedziałam. Otworzyłam drzwi od innego pokoju. Była tam cała piątka, która teraz się kłóciła, aż iskry leciały. Odchrząknęłam, ale to nic nie dało.
-Ashley?- spytałam delikatnie.
-Co?!- burknął, coś pisząc.
-Masz gości.- powstrzymywałam się od warknięcia. Purdy odwrócił się.
-Ciocia?! Wujek?!- spojrzał na nich zszokowany.
-Cześć skarbie.- przytulili się.
-Co wy tu robicie?- spytał.
-Mieliśmy coś do załatwienia i postanowiliśmy wpaść. Chcieliśmy poznać twoją nową wybrankę.- wytłumaczył jego wujek. Spojrzeliśmy z Ashley'em po sobie. Czyli, mamy znów udawać. To będzie koszmar...
**********
Słuchał ktoś płyty? I jak wrażenia?
Dobrze. Teraz zmiana tematu. Jestem wkurwiona. Bardzo. Cieszę się, że pod ogłoszeniem odezwało się kilkanaście osób więcej niż zwykle. A teraz może mi ktoś, do kurwy, wytłumaczyć, jaki macie problem z normalnym komentowaniem rozdziałów? I niech nikt mi nie pierdoli, że szkoła, że coś tam, bo komentuje mi stale z 12 osób. Wszystkie się uczą, mają swoje życie, a niektórzy piszą jeszcze swojego bloga! Skoro masz czas, żeby przeczytać naprawdę długi rozdział (sorry, 6-7 stron), to ta minuta więcej na komentarz Cię nie zbawi! No kurwa! Ten limit jest malutki, w porównaniu do ilości osób czytających. I błagam, nie róbcie ze mnie idiotki, głupio się tłumacząc, albo dodając po kilka komentarzy, wylogowując się z kont. Jestem starsza od większości tutaj, więc darujcie sobie. Ja mam naukę, kursy, rodzinę, znajomych, obowiązki, często mam pracę dorywczą, a przy tym wszystkim staram się dla Was(!) dodawać jak najszybciej. Jak tak bardzo chcecie, zacznę wrzucać rozdziały, jak większość bloggerek, czyli z 2-3 strony raz na miesiąc. Ostatnio wyliczyłam, że gdybym dodawała raz w tygodniu, to teraz bylibyśmy na około 15 rozdziale. Serio. Mam w dupie Wasze tłumaczenia. Tym bardziej, że nie wymagam długich komentarzy. Wystarczy jeden wyraz. 
Druga sprawa: przeczytałam te wszystkie propozycje. I postanowiłam się do tego odnieść. Nie mam pojęcia kim jest taki typ, jak Ben Bruce. Wiem tyle, co wyczytałam w necie. Dlatego też, nie sądzę, że zwiążę z nim Ann, bo jakbyście nie zauważyli, moje opowiadanie bazuje na realnych wydarzeniach. Kreując charakter np. takiego Andy'ego posiłkowałam się wywiadami z nim. To nie jest do końca moja wyobraźnia. Wszystko, co się dzieje wokół nich, już się kiedyś wydarzyło. Dlatego też opcja z Bruce'm raczej nie wypali, bo nie mam pojęcia jaki on jest. I teraz takie pytanie: ile razy proponowałam Wam, że jak macie kogoś, kogo chcecie tu zobaczyć, to możecie pisać, a spróbuję go tu wsadzić na epizod??? Z trzy? Cztery? Więc dlaczego, cholera, nie napisaliście wtedy tego gościa? Nagle pojawia się z 8 komentarzy, że Ann ma być z Ben'em. Ja chyba naprawdę jestem jakaś tępa, albo już stara, bo kompletnie nie czaję Waszego toku myślenia. Reszta opcji mi się podoba, nawet przeżyję tego Sykes'a:P (niektórzy wiedzą, o co kaman.) Siedziałam dziś parę godzin na wykładach w Wodzisławiu i było tak zajebiście ciekawie, że miałam czas na przemyślenie całej koncepcji. Wszystko sobie poukładałam i wiem już, jak zakończę tą historię. Dziwię się, że nikt nie zaproponował Jake'a czy Jinxx'a...
Więc teraz uprzedzam: albo ruszycie dupy i docenicie, że udostępniam Wam opowiadanie, albo załatwimy to inaczej. Ja piszę to dla siebie. Przeszło mi przez głowę usunięcie wszystkiego. Ale to byłoby nie fair, wobec stałych komentatorek. Dlatego też, jeśli takie sytuacje będą się powtarzać, zablokuję bloga i udostępnię go tylko wybranym przeze mnie osobom. Ja nie mam jakiegoś parcia na nie wiadomo co. Piszę dla siebie. Mogę to robić do szuflady. Nie ma problemu. Publikuję dla Was. Jakby ktoś nie wiedział, jest taka opcja na Bloggerze, że pewne opowiadania mogą czytać tylko zaproszeni goście, mający konto. Ogłoszenie w ciągu 2 dni skomentowały bodajże 24 osoby. Dodajmy do tego 3 dziewczyny, które napisały mi na priv. Plus Ci co nie skomentowali, ale wiem, że czytają. To mnóstwo osób. A Wy macie problem dać kilkanaście komentarzy. Naprawdę. Jestem załamana. Możecie mówić, że jestem pierdolnięta, hejtować itd. ale szczerze? W dupie to mam. Kurwa ludzie! Szanujmy się. Ja komentuję wszystko, co czytam, a przynajmniej staram się opuszczać jak najmniej rozdziałów. Skoro ja potrafię, to Wam korona z główki nie spadnie. Tym bardziej, że rozdział nie pisze się sam w godzinkę. Poświęcam na to w chuj czasu, bo staram się jakoś przekazać moją wizję, która zwykle opornie układa się w wyrazy. Powtarzam jeszcze raz: albo się ogarniecie i przestaniecie mnie wkurwiać (a uprzedzam, ostatnio jestem nerwowa), albo przestaniecie to czytać. I kropka kurwa! Miałam nie przeklinać, ale mnie nerwica z kurwicą bierze. Na przyszłość jak Wam coś proponuję, albo proszę, to to róbcie. Tymczasem mam wrażenie, że większość tutaj ma mnie w dupie i totalnie olewa. I tak rzeczywiście jest. Przemyślcie to. Black xxx.
P.S. Dla chcących erotyka. O ile wcześniej się nie wkurwię i nie usunę bloga, będzie. Ale cierpliwości, bo nie zamierzam zaczynać nowego związku Ann od seksu. Litości. To ma być realne opowiadanie. A Ann jest za inteligentna żeby puścić się na pierwszej randce, tracąc przy tym dziewictwo. I jeszcze chciałam wtrącić, że bardzo podobało mi się ostatnie zdanie z komentarza Dominiki F. o tym mentorze itp. Rozwaliłaś mnie tym kobieto:)
Zwiększam limit. I dodam następny, jak przestanę się wkurwiać. Chyba potrzebuję terapii u specjalisty...

!!! 15 komentarzy=next !!!

sobota, 25 października 2014

Ogłoszenie!

Jest sprawa, a raczej kilka. Jak dobrniecie do końca, będzie zajebiście.

Otóż, ostatnio zajęłam się planowaniem dalszej akcji, czyli co będzie po sierpniu 2013, albo nawet troszkę wcześniej. (kij z tym, że teraz jesteśmy dopiero w październiku). Do rzeczy:
Zastanawiam się co zrobić z życiem uczuciowym Ann. Wbrew pozorom, nie łączę jej na siłę z jej "chłopakiem", ale mam kilka opcji. I tu pytanie do Was: jak Wy byście to widzieli? Generalnie albo Ann zostanie forever alone do końca (czyli nie będzie erotyków, namiętnych chwil itp.) bądź połączę ją z kimś. Fajnie by było, gdyby każdy, kto czyta, napisał w komentarzu swoje zdanie (nadzieja matką głupich, że wszyscy się udzielą). Od razu uprzedzam, że związek z Andy'm, CC'ym, Control'em bądź R. Radke odpada, bo za nic tego nie napiszę. Nie da się i tyle. Oni mają tu inne role. Ale jeśli na przykład macie kogoś z innego zespołu, aktora, tancerza czy kogoś tam, piszcie. Ja osobiście, gdy znajdę chwilę czasu napiszę sobie ot tak, one shota z kilkoma kolesiami, żeby zobaczyć, czy jakoś to idzie. Nie twierdzę, że będzie tak, jak wyjdzie w komentarzach (o ile takowe będą), ale postaram się. Nie ogarniam swojej wyobraźni, więc nic nie mogę obiecać. Ankiety na razie nie chce mi się robić, dlatego proszę, napiszcie, jak byście chcieli. To tylko jeden wyraz, nazwisko. I nawet możecie się nie podpisywać. Byle wyrazić opinię. Tyle.

Druga sprawa. Kilka osób wysłało mi linki do swoich opowiadań. Jeśli możecie, wrzućcie je jeszcze raz do spamu. Jak macie nowy rozdział, też tam piszcie. W ogóle jak ktoś prowadzi bloga, czyta, albo ma coś fajnego na oku, niech wrzuci mi linka do odpowiedniej zakładki, bo w wirtualnym, jak i normalnym świecie lubię mieć porządek i wszystko ładnie posegregowane. Szlag mnie trafia, jak muszę marnować czas na szukanie czegokolwiek. 

Okej, to wszystko. Naprawdę weźcie sobie do serca moją maleńką prośbę, bo jestem w kropce. Widzimy się za parę dni pod następnym rozdziałem. xxx Black.

czwartek, 23 października 2014

Rozdział 37

Wpadliśmy do kuchni razem z Ashley'em, ratując nasze ciasta. Na szczęście, nie zdążyły się przypalić. Tylko z jednego boku były troszkę ciemniejsze.
-Mówiłam ci, żebyś nastawił budzik!- warknęłam.
-Myślałem, że ty to zrobiłaś!- bronił się Ash.
-Myślenie ci nie wychodzi!!!
-A miałem nadzieję, że już doszli ze sobą do ładu.- usłyszeliśmy za sobą głos Andy'ego. Spojrzeliśmy po sobie. Ashley wyciągnął blachy, a ja talerzyki.
-Upiekliście ciasto?!?!- zdziwili się chłopcy.
-No. Nawet dwa. Takie tam, na powitanie.- uśmiechnął się delikatnie Purdy.
-Rany. Poczułem się teraz taki kochany.- pociągnął nosem CC. Popatrzyłam na niego, jak na idiotę.
-Nooo, mama też mi piecze ciasto, jak wracam do domu.- Jinxx spojrzał tęsknie na wypiek. Czy oni się wzruszyli?!?!
-Dobra. To siadajcie i jedzcie. Mam nadzieję, że się nie otrujecie.- powiedziałam.
-Po was można się wszystkiego spodziewać.- mruknął Jake, za co oberwał w żebra od Biersack'a. Zaczęłam się śmiać.
-Andy, nie bij go. Powiedział przecież prawdę.- westchnął Ash, siadając do stołu. Chuj z tym, że ciasto było gorące. Zanim zdążyło wystygnąć, jedna blacha była już pusta.
-Kurczę. Dobre. Naprawdę wam się udało.- zauważył Andy, wcinając trzeci kawałek. Też bym chciała jeść tyle, co on i być tak chuda.
-Czyli jest jedna rzecz wspólna, która wam wychodzi.- uśmiechnął się Jeremy.
-Ashley, widziałem twojego tweet'a, jaki to jesteś szczęśliwy w związku.- puścił mu oczko Christian.
-Ohh, bo przecież mam taką cuuuudowną dziewczynę.- basista wyszczerzył się, klepiąc mnie po głowie, jak psa.
-Na twoim miejscu powstrzymałabym się od takich gestów, gdy na stole leży nóż...- warknęłam.
-Psychopatka.
-Seksoholik.
-Akurat seks jest dużo fajniejszy, od rzucania nożem.- pokazał mi język.
-Zawsze mogę ci coś obciąć i nie będziesz już miał tej frajdy.- uniosłam brew.
-Nie zrobiłabyś tego.- spojrzał na mnie uważnie.
-A chcesz się przekonać?
-Moment! Mam takie małe pytanie.- wtrącił Andy. -Jakim cudem po czterech dniach we dwoje, wy dalej się nie pozabijaliście?
-Mieliśmy inne rzeczy na głowie.- powiedziałam sucho, nakładając sobie następny kawałek ciasta.
-Czyli?- dopytywał Jake.
-Odwiedzili nas Jeff i Danny.- mruknął Purdy.
-I jeszcze Drew.- dopowiedziałam.
-CO?!?!- ryknęli chłopcy.
-Dobra, zacznijmy od Drew. Co ten palant tu robił?- spojrzał wściekle Jinxx.
-Przyszedł błagać o wybaczenie.- prychnęłam.
-I zrobiłaś to?- spytał CC.
-Nie! Przecież mam chłopaka. Nie mogę do niego wrócić.- zauważyłam.
-A gdybyś nie musiała być w tym związku, wybaczyłabyś mu?- Andy przyglądał mi się.
-Nie.- powiedziałam krótko.
-A Jeff i Worsnop co chcieli?- spytał teraz Jake.
-Poznać moją nową panienkę.- wytłumaczył smutno Ash. -Ciężko im było uwierzyć, że się „zakochałem”.
-I co? Przekonaliście ich?- zaciekawili się.
-Chyba. Ale uświadomiliśmy sobie, że to będzie trudniejsze zadanie, niż myśleliśmy.- powiedział. Ja się nie odzywałam. Jesteśmy „parą” dopiero kilka dni, a ja już mam dość. To się nie uda. Najgorsze jednak jest to, co powiedział Drew. Miał trochę racji. Wyglądało to tak, jakbym pocieszyła się Purdy'm, skoro z nim mi nie wyszło. To co czułam, nie było wcale przyjemne. Byłam zła. Na siebie.

Parę godzin później.

Leżałam u siebie na łóżku i słuchałam muzyki. Musiałam się wyłączyć. Nie myśleć o niczym konkretnym. W pewnym momencie drzwi od mojej sypialni uchyliły się cicho. Po chwili wyłoniła się zza nich głowa Andy'ego. Bez słowa podszedł i położył się obok. Kilka sekund później leżeliśmy przytuleni. Ja nie wiem, czy on jest jakąś wróżką, że wie, czego mi potrzeba? Lubiłam się przytulać. I to bardzo. Ale starałam się to ukrywać. Nie chciałam być zależna od czego i kogokolwiek. Westchnęłam głęboko, wdychając zapach wokalisty. Pachniał jakimś ładnym perfumem i oczywiście papierosami. Nie wiem, co on właściwie palił, ale o dziwo, ten zapach mnie nie drażnił, jak każdy inny.
-Stęskniłem się za tobą, maskotko.- uśmiechnął się do mnie lekko. Ostatnio, stwierdził, że jestem jego maskotką-przytulanką. JuJu śmiała się, że jej zmienniczką, kiedy ona nie może go przytulić. Andy, pomimo tego, że miał 22 lata, często zachowywał się jak małe dziecko. Uwielbiał się tulić. Kiedy ja byłam zajęta, szedł do Ashley'a.
-Ja chyba też.- mruknęłam.
-Chyba?!?! Jakie chyba? Ty też się stęskniłaś! Nie ma innej opcji. Za mną się nie stęsknić...- prychnął.
-Dobrze, dobrze. Jak tam u rodziców?
-Fajnie. Mam spoko staruszków. Obgadywaliśmy cię.
-Mnie?- zdziwiłam się.
-Tak. Przejęzyczyłem się i nazwałem cię siostrą, a oni to podłapali. Mamcia stwierdziła, że musi w takim razie cię poznać. I pogratulować, że jeszcze nas nie zabiłaś.- wyszczerzył się.
-Wiesz, jak przez te kilka dni nie zabiłam Ashley'a, to chyba już nic wam nie grozi.- powiedziałam.
-Właśnie. Opowiedz mi, co robiliście. Byłem przygotowany na wszystko. Że w najlepszym razie zobaczę go tylko owiniętego w plastry i bandaże, a tu takie zaskoczenie.
-Cóż... Najpierw był chory, więc nie miał siły na kłótnie. A potem stwierdziliśmy, że bez was, jako rozjemców nie damy sobie rady. Bardzo się pilnowaliśmy. Tego co mówimy, robimy. To było trudne. Zawsze umiałam się kontrolować, ale przy Purdy'm jest to dużo cięższe.- westchnęłam kolejny raz.
-Wiem, że to trudne, ale pomożemy wam. Jesteście przecież naszymi przyjaciółmi.- Andy dał mi buziaka w policzek. Uśmiechnęłam się lekko. Nagle drzwi się gwałtownie otworzyły i wpadła reszta chłopaków.
-No wiesz co?! Wstydziłabyś się! Jeszcze tygodnia ze sobą nie jesteśmy, a ty już mnie zdradzasz! I to z moim najlepszym przyjacielem.- oburzył się Purdy.
-Widocznie on daje mi coś, czego nie dostaję od ciebie.- wyszczerzyłam się.
-A ja tak o ciebie dbam. Robię za twojego szofera i w ogóle.- udał smutek, włażąc z chłopakami na moje łóżko.
-Wbrew mojej woli.- zauważyłam.
-Ja po prostu wiem, co jest dla ciebie najlepsze, kociaku.- wtulił się w plecy Andy'ego. O mnie zaś oparł się Jinxx. CC i Jake wyłożyli się nam na nogach. Nawet nie wiedziałam, że mam takie duże łóżko. Leżeliśmy tak razem z dwie godziny. Chłopcy opowiadali o swoich rodzinach i jak spędzili wolne. Nawet nie wiem kiedy, usnęłam.

Następny dzień, poniedziałek.

Obudził mnie telefon. Sięgnęłam po niego ręką i boleśnie się uderzyłam. Otworzyłam oczy. To, co zobaczyłam, lekko mnie... przeraziło? W sumie sama nie wiem. Obok mnie leżał rozwalony CC, a w jego klatkę piersiową wtulony był Andy. Nasza przylepa hahah... Jake, który leżał na podłodze, odebrał telefon. Mój telefon.
-Mhm?- mruknął. -Śpi. Kimkolwiek jesteś, zadzwoń później.- rzucił słuchawkę i spał dalej. Uniosłam się na łokciu, a przynajmniej próbowałam, bo byłam zgniatana przez Ashley'a. Oplatał moje ciało nogami, a rękę, którą też mnie zgniatał, miał wyłożoną na Andy'm. Gdzieś tam koło basisty leżał Jinxx. Próbowałam wydostać się z łóżka, ale szło mi to opornie. Zrzuciłam z siebie Purdy'ego, który teraz przytulił Jinxx'a. W końcu jakoś znalazłam się na dywanie. Spojrzałam na zegarek. Była 7 rano. Zabrałam telefon i wyszłam na balkon. Dzwonił Boris, fotograf.
-Chciałeś czegoś?- spytałam zachrypniętym głosem, gdy łaskawie odebrał.
-Przyjedź do studia. Jak najszybciej. Jesteś potrzebna.- rozłączył się. Skierowałam się szybko do łazienki, gdzie wzięłam prysznic. Oczywiście, jak zwykle nie zabrałam ze sobą ciuchów, ale chłopcy na szczęście spali. Błyskawicznie się ubrałam. Nastawiłam chłopakom budzik, bo dziś mieli być w wytwórni. Rzuciłam jeszcze biednemu Jake'owi poduszkę, bo jak wstanie, to nie będzie umiał ruszyć głową. Napisałam im krótki liścik i wyszłam z domu.

W rekordowym tempie znalazłam się w studiu fotograficznym.
-Co jest tak ważnego, że budzisz mnie bladym świtem?- warknęłam, podchodząc do siedzącego z jakimiś ludźmi, Boris'a.
-Nagła sprawa. Potrzebujemy rudej modelki. Poza tym, dzwoniłem o 7 i odebrał jakiś facet. Chyba twój chłopak. Powiedział, że śpisz, więc pewnie był z tobą w łóżku, skoro to wiedział.- uśmiechnął się dwuznacznie.
-Tak właściwie, to on spał na podłodze. Ze mną w łóżku było 4 innych.- odpowiedziałam bez mrugnięcia okiem. Boris popatrzył na mnie, jak na ducha. Usłyszałam cichy śmiech. Spojrzałam w tamtym kierunku i zauważyłam jakąś blondynkę. -Do rzeczy, bo mam jeszcze druga pracę.
-Tak, jak mówiłem. Potrzebujemy jakiejś rudej, bo poprzedniczka zrezygnowała. Oprócz ciebie będzie jeszcze brunetka, szatynka i blondynka.
-Szkoda, że jakiejś w zielonych włosach nie wzięliście jeszcze.- mruknęłam.- Kto miał taki „świetny” pomysł?
-Ja.- blondynka, która przedtem się śmiała, teraz wstała, patrząc na mnie wyzywająco. Kojarzę ją, ale oczywiście nie mam pamięci do twarzy.

-Gratuluję wyobraźni.- uniosłam brew.
-W ogóle, poznajcie się. To Taylor Momsen, pewnie ją kojarzysz, a to Anna Steeer... Seerrz...
-Po prostu Ann.- przerwałam Boris'owi. -Nie poznałam cię bez makijażu.
-Widziałaś jakiś mój film?- zainteresowała się.
-Niee. Znam twój zespół.- sprostowałam.
-Naprawdę? Nie wyglądasz mi na taką, która słucha tego typu muzyki.- zdziwiła się.
-Spieszyłam się. Poza tym, nie oceniaj ludzi po wyglądzie, zwłaszcza mnie.- uśmiechnęłam się. ZAWSZE się dziwili.
-Otóż to. Ann jest także managerką jakiegoś metalowego zespołu.- szybko wyjaśnił Boris.
-Serio? Jakiego?- ucieszyła się. Ona jest jakaś dziwna. Kompletnie zignorowała mój ton głosu. Może jest tępa? Albo jest taka, jak ja...
-Black Veil Brides. Kojarzysz?
-Taaak, z takim wysokim chudzielcem na wokalu? W zeszłym roku chyba grali na jednej ze scen Download'u. Też tam występowałam.
-Owszem. W tym roku dostali zaproszenie na główną.
-Kurczę. To musieli zrobić duży postęp, skoro ich zaprosili.- uniosła brew.
-Na to wychodzi. Sorry, ale czy możemy ustalić coś z ta sesją? Nie mam za dużo czasu.- poprosiłam.
-Jasne. To kiedy możemy ją zacząć?- spytał Boris.
-Jeśli chodzi o mnie, to nawet zaraz.- powiedziałam.
-Serio??? Nie musisz się jakoś przygotować, czy coś?- Taylor spojrzała na mnie zszokowana.
-Eee, jak mi zamówicie coś do jedzenia, to nic więcej nie potrzebuję.- tym razem ja się zdziwiłam. To do sesji się jeszcze jakoś specjalnie przygotowuje?!
-Dobra. Amanda! Załatw jej śniadanie. A ty idź się przebrać. Dziś zrobimy tylko próbę ustawienia.- pogonił mnie fotograf. Skierowałam się do garderoby, gdzie czekały na mnie jakieś czarne, seksowne ciuchy. Nawet w moim stylu. Szybko je na siebie włożyłam, buty biorąc do ręki. Nie będę w nich szła, bo się jeszcze wyjebię. A nie ma tu Drew, żeby mnie złapał, jak kiedyś. NIE!!! Rany, jeszcze mi jego tu brakuje...
-Już.- westchnęłam, siadając na kanapę i zakładając te pierdolone, czarne kozaczki. Ustawiłam się szybko do zdjęć i zaczęłam pozować. Taylor stała obok fotografa i uważnie się przyglądała. Co jakiś czas kierowała w moją stronę uwagi. Cóż, to była jej sesja i jej koncepcja, więc robiłam, co chciała. W pewnym momencie zadzwoniła moja komórka.
-Niech ktoś odbierze!- poprosiłam. Ja tymczasem dalej pozowałam.
-Mówi, że jest twoim chłopakiem.- podał mi telefon koleś od świateł. Przerwaliśmy na chwilę.
-Tak kochanie?- spytałam miłym głosem.
-Kochanie?! Aaa, okej. Jonathan pyta się za ile będziesz i czemu nie przyjechałaś z nami. Mówiłem mu, że wezwał cię fotograf, ale kazał ci, cytuję „ruszyć ten kościsty zad i przyjechać”.- powiedział Ash.
-Kościsty zad?!?! Możesz mu przekazać, że ma w ryj.- burknęłam.
-Nie bierz tego do siebie. Jest tu takich pięciu facetów, którzy uważają inaczej.- wręcz widziałam, jak się szczerzy.
-Fajnie. Pospieszę się.
-Okej. Pa, kociaku.- rozłączył się. Oddałam telefon facetowi.
-Właśnie. Widziałem na necie twoje zdjęcia z tym chłopakiem i wyszłaś świetnie. Tylko on jakoś tak staro wygląda i jak... metal?
-Bo ma 25 lat i jest basistą w moim zespole, więc to zrozumiałe, że się tak ubiera.
-Czekaaj! To ty jesteś dziewczyną Ashley'a Purdy'ego?!- wyszczerzyła się do mnie blondynka.
-No tak jakoś wyszło.- mruknęłam.
-Słyszałam, ze to kobieciarz. Nie boisz się, że cię zdradzi?- uniosła brew.
-Hmm, on wie, że jeśli mnie zdradzi, zabiję jego i ją.- puściłam jej oczko.
-Okej. Widzę, że nie jesteś z tych naiwnych sierotek.- podsumowała. W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam. Popędziłam ekipę i zrobiliśmy jeszcze kilka fotek. Następnie pojechałam do wytwórni.

Parę godzin później.

Siedziałam na podłodze, odwalając papierkową robotę, gdy drzwi od mojego biura otworzyły się z hukiem.
-A tu jesteś.- ucieszył się CC.
-Coś chciałeś?- uśmiechnęłam się. Jego dobry humor jest zaraźliwy.
-Idziemy z chłopakami na obiad i bierzemy cię ze sobą.
-Spoko. Straciłam już wszystkie siły.- westchnęłam, zbierając zwłoki z podłogi. Przełożyłam przez ramię torbę i wystawiłam ręce do perkusisty, robiąc maślane oczka.
-Ja chcę na rączki, ploooosę.
-Hmm. No dooobra.- westchnął Christian, podchodząc i podnosząc mnie. Objęłam go mocno za szyję, a on lekko podrzucił mnie, trzymając za uda. Zaczęłam się śmiać. Czułam się jak małe dziecko. I to było fajne. Wyszliśmy na korytarz, gdzie czekali już chłopcy.
-Te! Ty się nie pomyliłeś przypadkiem?- uniósł brew Ashley.
-Sama chciała.- wzruszył ramionami perkusista. Usłyszałam głos Jonathan'a i jeszcze jakiegoś mężczyzny. Poznałam ten głos.
-O kurwa! Postaw mnie, szybko.- zwróciłam się do Comy próbując wydostać się z jego objęć. Zeskoczyłam na podłogę i podleciałam do Purdy'ego.
-Co jest?- zmarszczył brwi, łapiąc mnie za łokieć. Nie odpowiedziałam, bo w tym momencie zza rogu wyszedł Jon z tym facetem.
-Ooo, tu jesteście.- uśmiechnął się nieszczerze. -Chłopcy, to pan Wilson. Przedstawiciel jednego z waszych sponsorów. Z Ann się już znacie.
-Owszem. Słyszałem, że zostaliście parą z panem Purdy'm. Gratuluję.- zmierzył nas uważnym spojrzeniem, uśmiechając się lekko. Ashley natychmiast objął mnie ramieniem.
-Dziękujemy.- uśmiechnął się, całując mnie w skroń. Uśmiechnęłam się, udając ogromną radość. Jezu, ale przedstawienie.
-Wybieracie się gdzieś?- uniósł brew, Jonathan.
-Robimy sobie przerwę na obiad, bo pracujemy od rana.- wyjaśnił Jinxx.
-Aha. Okej. Tylko wróćcie dzisiaj.- zauważył.
-Jasne. To do widzenia.- powiedział Jake. Pożegnaliśmy się z mężczyznami i poszliśmy. Ashley cały czas mnie obejmował ramieniem.
-Ładnie razem wyglądacie.- wyszczerzył się do nas Andy, gdy wyszliśmy na zewnątrz.
-Spierdalaj.- odpowiedzieliśmy chórem. Wsiadłam do auta, mimo że Ashley chciał prowadzić.
-No chyba żartujesz, jeśli myślisz, że dam ci swoje autko.- wyśmiałam go. Pomarudził trochę, ale usiadł na miejscu pasażera. Z tyłu rozwalił się Andy. Włączyłam jakąś płytę i z piskiem opon ruszyłam spod studia. Jechaliśmy do naszej ulubionej restauracji. Ash zacisnął szczękę, patrząc przez okno. Westchnęłam i zwolniłam, żeby już nie jęczał. On i tak jeździ szybko, a mnie się czepia. Jechałam teraz z minimalnie przekroczoną prędkością.

Po jakimś czasie dotarliśmy na miejsce i zajęliśmy ich ulubiony stolik. Stwierdziliśmy, że weźmiemy po pizzy i gadaliśmy, czekając na obsługę. Tzn. chłopcy rozmawiali, a ja pisałam wiadomości na fejsie z kolegą z Polski. Przy zamówieniu kelnerka nachalnie trzepotała rzęsami to w stronę Andy'ego, to w Ashley'a. Jakaś niezdecydowana, biedactwo... Andy był jednak zajęty rozmową z CC'ym, a Ash też robił coś na telefonie, drugą ręką bawiąc się moim kucykiem. Jak nie molestuje swoich włosów, to do moich się przyczepia... W pewnym momencie kelnerka spytała go:
-Może jeszcze coś pan sobie życzy?- szczerząc się przy tym, jak idiotka. Powinna wyhamować, bo jej policzki trzasną. Spojrzałam na nią, ledwo powstrzymując śmiech.
-Nie, dziękuję. Chyba, ze ty coś chcesz, kochanie?- popatrzył na mnie nieprzytomnie.
-Nie. Mam już wszystko.- uśmiechnęłam się.
-Może jakiś deser?- laska nie odpuszczała i uparcie wpatrywała się w basistę. Ten westchnął i z wyzywającym uśmiechem spojrzał na nią, mówiąc:
-Na deser mamy już inne plany.- w tym momencie nie wytrzymałam i zaczęłam się cicho śmiać. Ash skierował na mnie swoje spojrzenie, oblizując usta. Następnie wciąż nie spuszczając zboczonego wzroku, przygryzł wargę.

Pokręciłam tylko głową. Zawód kelnerki był ogromny.
-Misiaczku, jesteś niemożliwy.- stwierdziłam.
-O co ci chodzi?- udawał niewiniątko. Zajęłam się na powrót rozmową z kumplem. W sumie, współczułam tej dziewczynie. Może gdyby miała blond włosy i nie była płaska, jak decha, to Ash byłby bardziej sympatyczny. Westchnęłam głośno, czytając wiadomość od kolegi. Jak on mnie czasami wkurwia.
-Co jest?- spytał Jake.
-Aaa, bo mam takiego kumpla, który cały czas narzeka na swoje życie, a ma je całkiem niezłe. Wiecie, że nie idzie mu w szkole itp.- wytłumaczyłam.
-Taaak, taki to potrafi zepsuć człowiekowi humor.- podsumował CC.
-No więc napisałam mu swoje zdanie i żeby się nad tym zastanowił, a on na to, że w ogóle go nie rozumiem i pewnie też mam go gdzieś, jak nauczyciele i kumple.
-Przeczytasz?- poprosił Andy. Przetłumaczyłam im wiadomość na angielski.
-No i bardzo dobrze mu napisałaś. Próbujesz mu pokazać, że ma jaja.
-Chyba wydmuszki.- mruknęłam. Momentalnie wszyscy się roześmiali. Spojrzałam na nich smutno.
-Noo, tak też się zdarza.- westchnął Ash, uspokajając się. Zjedliśmy obiad i wróciliśmy z powrotem do wytwórni.

Kilka godzin później.

Siedziałam na kanapie obok gitarzystów, którzy leżeli przytuleni. Boże, czasem się zastanawiam, z kim ja mieszkam...
(zawsze rozwala mnie ten napis:D)
Z góry zbiegł Ashley, wkurwiony, jak rzadko kiedy. Chłopcy wspominali mi, że z kimś się przedtem pokłócił przez telefon, ale teraz nosiło go tak, że aż strach podejść.
-Wychodzę.- warknął.
-Chwila! Niby dokąd?- spytałam.
-Nie będę ci się tłumaczyć, nie jestem dzieckiem.- syknął, zakładając bluzę.
-Ash, przecież tylko zapytała. To takie dziwne, że się martwimy?- stwierdził Jinxx.
-Ona się nie martwi, tylko mnie kontroluje.- prychnął.
-To w takim razie ja pytam. Gdzie idziesz?- odezwał się Andy.
-Przejść się. Zanim kogoś zabiję.- spojrzał na mnie morderczym wzrokiem.
-Co ja ci znowu takiego zrobiłam?- rozłożyłam ręce.
-Na pewno chcesz wiedzieć? Dobra, kurwa. Jeszcze mi brakowało, żebyś ty mi podniosła ciśnienie.- skierował się do holu.
-Coś jest nie tak.- zauważył CC.
-I to bardzo nie tak. A jak pójdzie do baru?- zastanawiał się Jake.
-Kurwa mać! Ashley, czekaj!- krzyknęłam, wstając z kanapy. Jednak basista trzasnął drzwiami wyjściowymi.
-Co robisz?- spytał mnie, Andy.
-Zgadnij! Nie dam się tak łatwo! Jeszcze mnie debil popamięta.- syknęłam, zawiązując trampki. Wybiegłam za nim.
-Ashley!!!- wydarłam się. Wyleciałam na ulicę i rozejrzałam się. Zmrużyłam oczy i dojrzałam go, jak szedł chodnikiem z rękami w kieszeniach. Był już daleko, ale nie zamierzałam odpuszczać. Rozpoczęłam dziki bieg za nim. Po 20 metrach stwierdziłam, że czas znów wrócić do biegania. Jednak zacisnęłam zęby i przyspieszyłam. Dogoniłam go po chwili i złapałam mocno za ramię.
-Czego, kurwa?!- warknął, odwracając się.
-Ashley, proszę cię.- wystękałam. Właściwie, co ja mam mu powiedzieć?
-Zostaw mnie Ann. Wyżyję się tylko na tobie. Chcę być sam.- burknął.
-Purdy, do cholery, ty nie możesz być sam, bo wtedy masz dziwne pomysły!
-Chciałaś powiedzieć, że głupie, co nie? Śmiało. Powiedz, że jestem głupim chujem.
-Co?! Nie! Ja... Nie przepadam za tobą, ale nigdy tak o tobie nie pomyślałam.- westchnęłam.
-Muszę pomyśleć. W ciszy i samotności.- spojrzał na mnie zły. Okej, zaś ma wahanie nastroju. Przed chwilą bezradny, a teraz znów wściekły.
-Obiecuję, że się nie odezwę ani słowem, ale pozwól mi iść z tobą.- powiedziałam prosząco. Ja pierdolę, jak ja się muszę poniżać, żeby ratować go przed własną głupotą. Ash chwilę mi się przyglądał, po czym złapał mnie mocno za nadgarstek i pociągnął za sobą. Szliśmy tak z 25 minut. Nie miałam kompletnie pojęcia, gdzie jesteśmy. W dodatku, miałam wrażenie, że ręka zaraz mi odpadnie. Ashley był silny i robił mi krzywdę, ale zaciskałam zęby, żeby nie wydać żadnego dźwięku. Po chwili doszliśmy na miejsce. Otworzyłam szeroko oczy.
*************
Tu macie taniec chłopaków. Cały wywiad trwał jakąś godzinę i jeśli będziecie mieć zły humor i chwilę czasu, proponuję obejrzeć. Nawet nie musicie znać angielskiego. Ich mimika w zupełności wystarczy:D Albo jeszcze znajdę inny fragment i znów wrzucę. Ciasto przetrwało!:D:D I na życzenie: Taylor Momsen (wiem, miało być TPR). Dałam Wam link do wdzianka Ann. Jakby Ash zobaczył ją w takim wydaniu, dostałby zawału (albo erekcji). Coś ciężko idzie wykonywanie limitu, ale cóż. 
I z tego miejsca chciałabym złożyć najszczersze życzenia urodzinowe pewnej czytelniczce, aktywnej komentatorce i bloggerce piszącej cudowne opowiadanie, która będzie miała swoje święto 25 października. Trochę wyprzedzam, ale trudno. Niech się sama ujawni:P No więc kochanie: dużo zdrowia, szczęścia, miłości, własnego Oliver'a, deszczu, mało nauki i ogólnie spełnienia marzeń♥♥♥
To tak, nie mam pojęcia, kiedy dodam next, bo teraz przede mną trochę smutno-wesołe dni. Nie będę Wam tu opisywać moich problemów, liczę tylko, że zrozumiecie. Jeśli jakoś udźwignę wszystko, postaram się wrzucić, jak tylko będzie spełniony limit. I jeszcze na koniec coś (zdjęcie), na miłe rozpoczęcie weekendu huehue.
!!! 14 komentarzy=next !!!