poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 72


Jakiś czas później, 22 grudnia 2012r.

Perspektywa Ashley'a.

Dziś mieliśmy obchodzić święta. Stałem teraz, trzymając drabinę, na której szalała Ann. Skoro nie gotujemy, to kazali nam przyozdobić dom. Byliśmy właśnie w ogrodzie i zarzucaliśmy światełka na drzewa. Noo Ann to robiła. Stwierdziła, że tak będzie lepiej, bo ona jeszcze puści tą drabinę i mnie zabije, a w ten sposób miałbym za łatwą śmierć. To dokładnie jej słowa. No dzięki, młoda... Ale dzięki temu miałem idealną perspektywę na jej gołe nogi. Na sobie miała tylko szorty. To naprawdę nie tak, że myślę o niej tylko w kategoriach seksu. Jestem facetem, tak? I tyle czasu w celibacie. Już i tak nieźle się ogarnąłem, jeśli chodzi o rudą. Przynajmniej przestałem szukać sposobów na podryw...
Te kilka ostatnich dni było trudne. Młoda wybitnie mnie unikała, a ja latałem za nią, jak idiota. Chciałem naprawić nasze relacje. Jak teraz tak myślę, to już wolę, gdy jest dla mnie wredna, niż obojętna. Wstyd się przyznać, ale brakuje mi naszych słownych przepychanek. Kurwa, już chyba naprawdę źle ze mną...
-Ashley. Ash! Słyszysz?!- dotarł do mnie głos An.
-C-co?- zamrugałem gwałtownie powiekami, wracając do rzeczywistości.
-Prosiłam, żebyś to potrzymał.- rzuciła mi zirytowane spojrzenie, wyciągając do mnie rękę ze światełkami.
-A tak. Już. Przepraszam.- bąknąłem, pomagając jej. Po chwili wszystko było skończone. Złapałem młoda w pasie i postawiłem na ziemi, zanim zdążyła zareagować. Następnie obojętnie zabrałem drabinę i wróciłem do domu. Podłączyłem do prądu wszystkie kable od światełek, którymi ozdobiliśmy choinkę. Ubraliśmy ją na samym początku, ale stwierdziliśmy, że potem sprawdzimy, jak nam to wyszło. Chwyciłem za przedłużacz i po kolei włączałem wszystko. Cholera. To jest coś!
-Jak nie lubię tego całego cyrku, to muszę przyznać, że nam wyszło.- obok mnie pojawiła się młoda.
-Nie, żeby coś, ale nam razem wszystko wychodzi.- mruknąłem, wpatrzony w drzewko. A raczej w ogromne drzewo.
-Powiedzmy.- burknęła. W odpowiedzi rzuciłem jej tylko pobłażliwe spojrzenie.
-Że niby nie? Ja wiem, że ty byś tak chciała, ale niestety, musisz pogodzić się z tym, że działamy jak prawdziwy dream team.- objąłem ją jednym ramieniem.
-Oczywiście... Dobra, idę zobaczyć czy jeszcze mamy kuchnię. A potem się ogarnąć, w końcu już późno.- westchnęła. Rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie na choinkę, po czym zostawiła mnie samego. Niech mówi, co chce, ja wiem, że podoba się jej. Sam także skierowałem się do swojej sypialni.
Opadłem na materac, sprawdzając, czy na pewno wszystkie prezenty zapakowałem. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Odleciałem więc na chwilę myślami, kolejny już dziś, raz. Od kilku dni poważnie zastanawiałem się nad sobą. I nie tylko sobą. To wszystko wina Chris'a!!! Jasne, zwalaj na niego. Jak to w końcu jest ze mną i młodą? No właśnie, młodą. Zaraz będę mieć 26 lat. A ona 18. Dlaczego więc, taka małolata zajmuje moje myśli? Stary, komplikujesz sobie życie jeszcze bardziej. No jakbym, kurwa, nie wiedział! Serio, ze mną jest coś bardzo nie tak! Na początku myślałem, że to z braku seksu. Ale teraz... Sam nie wiem. Po tych wszystkich chamskich tekstach, które puściłem w jej kierunku, było mi głupio. To do mnie niepodobne. Już pomijając to, że praktycznie od samego początku mam tą cholerną potrzebę chronienia jej. Jeszcze żeby ona tego chciała... Ja nie wiem, może mi się po prostu nudzi?! No bo jak wytłumaczyć to, że się przed nią płaszczę, daję wyzywać i wszystko to zlewam, nie pesząc się. Nie jestem jakimś pieprzonym masochistą. Owszem, czasem lubię agresję i takie tam, ale tylko wtedy, gdy ja dominuję. Muszę z kimś o tym pogadać! Inaczej zwariuję. A tymczasem idę pod prysznic. Przecież za chwilę kolacja...


Perspektywa Ann

Spojrzałam krytycznie na swoje odbicie w lustrze. Nie jest źle. Oczywiście, dziewczyny wymusiły na mnie sukienkę. Na szczęście, to już ostatni raz w tym roku. Rzuciłam okiem na prezenty. Mam nadzieję, że spodobają się wszystkim. Ustaliliśmy, że nie kupujemy, nie wiadomo, czego. Dlatego dziewczynom załatwiłam karnety do mojego ulubionego salonu kosmetycznego, plus kosmetyki, które polecają mi moje stylistki z sesji. Andy'emu kupiłam dres z Batmanem hahah. On nienawidzi takich ciuchów, ale jak zobaczy znaczek, to założy, choćby miał cierpieć. Taaak, jestem złośliwa. CC za to dostanie wypasioną wejściówkę do wesołego miasteczka i kilka bajek na DVD. Bo przecież to duże dziecko jest... Dla gitarzystów i RJ'a też znalazłam jakieś drobnostki. Najwięcej problemów miałam z Ash'em. W końcu zdecydowałam się na grubaśny poradnik dla projektantów mody. Było tam wszystko. Od porad jak rysować, po opisy poszczególnych materiałów. Może choć trochę mu się spodoba... Westchnęłam ciężko. To ponad moje siły. Mam udawać szczęśliwą osobę, a wcale się tak nie czuję! Cholera jasna! Podeszłam do okna, próbując się uspokoić. W tym momencie do mojego pokoju ktoś wszedł.
-Ann kazali mi po ciebie przyj... Coś nie tak?- zmarszczył brwi Purdy. Nic nie odpowiedziałam, za to zaczęłam intensywnie przyglądać się swoim dłoniom. Chwilę później poczułam na swoim podbródku dłoń basisty i zostałam zmuszona do spojrzenia na niego. -Ann.
-Ja po prostu... Nie umiem. Nie lubię takich rzeczy.- miauknęłam.
-Rany, ty wciąż o tym samym.- przewrócił oczami. -Mała, posłuchaj mnie. Czy kiedykolwiek daliśmy ci do zrozumienia, że cię nie lubimy, że mamy gdzieś? Nie. Jesteś dla nas ważna. I chcemy z tobą spędzić czas. Nie musisz udawać super humoru. Po prostu pozwól nam się nacieszyć twoją obecnością.
-Czasem gadasz zbyt inteligentnie, jak na ciebie.- mruknęłam cicho, robiąc smutną minę.
-Dobrze, że tylko czasem.- zaśmiał się, obejmując mnie ramieniem i głaszcząc opiekuńczo po plecach. Co on taki miły? Ah tak. Święta obchodzimy... Nagle drzwi otworzyły się z hukiem.
-Mała bo... eee tak. Przyszedłem nie w porę? Czekamy na was.- powiedział lekko speszony Ronnie.
-Już idziemy.- odsunęłam się od basisty. Po chwili wszyscy byliśmy na dole z naszymi prezentami. Stwierdziliśmy, że już dziś położymy je pod choinkę. Potem każdy weźmie je ze sobą i otworzy dopiero 25 grudnia, tak jak to robią w Ameryce. Ja swoje otworzę w Wigilię.
Zaczęliśmy od składania życzeń. Oczywiście laski życzyły mi miłości, dogadania z Ash'em itp. Chłopcy nie byli lepsi, dodając do życzeń jeszcze cierpliwość. No tak. To mi się przyda. Oczywiście życzenia Ron'a zeszły najdłużej. Najpierw zaczął od sukcesów w szkole, potem skupił się na przyszłości, by zakończyć łzawymi wspomnieniami z mojego dzieciństwa. Na stare lata robi się jakiś wrażliwy... Na koniec został mi Ash. Stanął przede mną, delikatnie się uśmiechając.
-Co, masz już dość?- spytał.
-Owszem.- odwzajemniłam uśmiech.
-To nie będę cię dobijał. Wesołych świąt Ann.- podał mi dłoń, przysuwając się.
-Wesołych świąt Ashley.- odpowiedziałam.
-I przepraszam.- dodał, patrząc na mnie niepewnie.
-Och, przeestań.- jęknęłam.
-Okej. Chodź tu.- Purdy przyciągnął mnie do siebie, przytulając. Odwzajemniłam uścisk. Szczerze, miałam gdzieś, co teraz pomyśli sobie reszta. Basista zaczął się lekko kołysać na boki. Zaśmiałam się cicho.
-Dobra. Koniec tego dobrego. Święta, świętami, ale bez przesady.- odsunęłam się.
-Taaak, jesteś milutka tylko, gdy się rozchorujesz.- Ash zachichotał, prowadząc mnie do stołu. Siedziałam między nim, a Ronnie'm.
-To co? Jemy?- CC spojrzał na nas wyczekująco. No tak, ten tylko o jednym.
-Jemy.- zgodnie kiwnęliśmy głowami. Święta czas zacząć...


Następny dzień.

Biegałam po całym domu, jak wariatka, ciągle zderzając się z resztą. Dziś rozjeżdżaliśmy się do domów. Każdy szukał swoich rzeczy, albo zgarniał prezenty do walizek. Czy to normalne, że wyjeżdżam bardziej obładowana, niż na trasę?!
-Gdzie jest moja suszarka?!?!- wydarł się Jinxx.
-A po co ci, młotku?! Przecież macie w domu!- odkrzyknął Jake z pokoju obok. Hm, przyda mi się trochę przerwy od nich...
-Kto mi ukradł moje ciastka?!- CC przeleciał obok mnie w takim pędzie, że aż wiatr mi włosy zawiał.
-W walizce, kochanie.- zaśmiała się Lauren. Oni są walnięci. A ja nie lepsza. Wróciłam do swojego pokoju, gdzie siedział Ronnie. Stwierdził, że musi mnie pożegnać, jak należy.
-Będziesz za mną tęsknić?- spojrzał na mnie z nadzieją.
-No jasne. Nie będzie mnie tylko tydzień, ale coo tam. Umrę z tęsknoty.- burknęłam.
-Też cię kocham Ann. A jak tam z Ashley'em?- Radke posłał mi znaczący uśmieszek.
-Ale, że co?- zmarszczyłam brwi.
-Noo widziałem, że nieźle się dogadujecie, jak na udającą parę. A przecież w domu nie udajecie. Podoba cię się?- spytał konspiracyjnym tonem.
-Kto?!- spojrzałam na niego, jak na idiotę.
-Purdy.- odparł, jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem.
-Co?! On?! Ty się dobrze czujesz? Skąd ci to do głowy przyszło?- byłam w szoku.
-No wiesz, tak się zachowujecie.- bronił się wokalista FIR.
-Tsa. To samo powiedział o mnie i o tobie, że wyglądamy jak para.- mruknęłam.
-My?! Ahahahha dobre. Przecież my rodziną jesteśmy!- roześmiał się.
-Ale daleką. Czyli jakby wcale.- wzruszyłam ramionami.
-Ale kocham cię jak siostrę.- warknął.
-Doooobra, rany! Co się tak burzysz? Po prostu uświadamiam ci, że twoje wymysły są niedorzeczne.- prychnęłam.
-Okej. Koniec tematu. Gotowa?- RJ kiwnął głową w stronę walizek.
-Tak.- potwierdziłam. Ostatni raz obrzuciłam spojrzeniem moją sypialnię i skierowałam się na dół.
-Ludzie! Młoda chce zwiać bez pożegnania!- ryknął Jake. I on niby taki spokojny i cichy? Ci fani nie mają o niczym pojęcia...
-Nieprawda!- zaprzeczyłam.
-Mała!!!- Andy rzucił mi się na szyję, prawie mnie przewracając.- Będę tęsknił.
-Tak. Powiedzmy, że ja też. Ej, przecież widzimy się niedługo.- zauważyłam.
-No i co!- wszyscy ryknęli chórem. Zaczęli mnie po kolei ściskać i całować. Całą mnie obślinili. Ohyda. W końcu łaskawie wypuścili mnie z domu. Ashley wrzucił moje walizki do bagażnika taksówki i mogłam jechać na lotnisko.
-Baw się dobrze. I nikogo nie zabij.- basista poczochrał mnie po włosach.
-A ty się nie schlej za bardzo.- wyszczerzyłam się, wsiadając do auta. Pomachałam jeszcze wszystkim i ruszyliśmy.

24 grudnia, Wigilia. Polska

Sama się sobie dziwię, ale póki co, jeszcze wszyscy żyją. Miałam kilka powodów i okazji, żeby unicestwić mojego braciszka, ale dałam radę. Chyba mogę być z siebie dumna... W końcu nadszedł ten długo wyczekiwany moment. Nie. Nie prezenty. Koniec Wigilii hahaha. Gdy tylko usłyszałam, jak mama zamyka drzwi za moim bratem i jego rodziną, rzuciłam się do kuchni.
-A tobie co?- Piotrek, mój ojczym, spojrzał na mnie z rozbawieniem.
-Weźcie dajcie mi coś na nerwy, bo zaraz mnie rozniesie!- syknęłam, przekopując szafki.
-Skończyły mi się tabletki. Zaparzę ci melisę.- zaproponowała moja mama.
-A wypchaj się melisą. Nawet 5 litrów mi nie pomoże, przez tego ćwoka.- burknęłam.
-Ania! Są święta!- zaprotestowała słabo.
-No więc nie powinien mnie wkurzać w taki dzień. Dobra. Idę do siebie. Padam na twarz. Dobranoc.- uśmiechnęłam się sztucznie i zabarykadowałam w pokoju. Chciałam nocować w moim domu, ale mama oczywiście zaczęła histeryzować, że w środku zimy i sama tam nie będę. Serio? Co do zimy, to jest straszna! Wszędzie biało i mroźno. Łe ja chcę do Kalifornii. Tam też zimno, ale nie aż tak. No i nie ma śniegu. Zażyłam mój psychotropek i padłam na łóżko. Gdyby Ash tu był, zaraz dostałabym zjebkę. Ale na szczęście jestem sama. W tym momencie przypomniały mi się prezenty od chłopaków i ich dziewczyn. Przyciągnęłam walizkę, wypakowując kolejne paczki. Od Andy'ego oczywiście dostałam wszystkie ich płyty, no bo jak to, jka mogę ich nie mieć? Zrobił mi o to niezłą awanturę. Oczywiście do kompletu breloczek z Batmanem. Oczywiście... Od Jake'a dostałam książkę. Podstawy czytania nut. On nie ma litości. Ale dorzucił do tego ładną kostkę z moimi inicjałami, to mu wybaczę. Od dziewczyn były kosmetyki i jakieś ładne, kolorowe ciuchy. No tak, ja mam w większości czarne. Od CC'ego różowa świnka skarbonka, z nadrukowanym na niej tekstem „na psychiatrę”. Ahahaha kocham go. Jinxx dał mi cienki poradnik „Jak wychować dziecko z ADHD” z dopiskiem, że sam ma taki. No to teraz już jasne, skąd on wie, jak ma sobie radzić z chłopakami. Do tego dorzucił jeszcze płytkę ze zgranymi na niej, moimi ulubionymi utworami z muzyki klasycznej. Swego czasu puszczał mi po kolei wykonawców, żeby mnie „ukulturalnić”. Prezent od Ashley'a był na samym końcu. Wzięłam do ręki paczuszkę, lekko nią potrząsając i nasłuchując. Nie tyka. Czyli nie bomba. Eee może i jest idiotą, ale nie zakończył by mojego żywota, nie będąc naocznym świadkiem. Zerwałam energicznie papier i moim oczom ukazała laleczka Voodoo z jego podobizną, oraz kilka szpilek. Dołączył do tego kartkę „Żebyś miała jak się wyżyć, gdy Cię wkurzę. P.S. Mam nadzieję, że to jednak nie działa”. Zaczęłam się śmiać, jak wariatka. Po chwili trochę się opanowałam. Biedny Purdy, nie wie, na co się pisze. Muszę uważać na to, co robię, bo jeszcze naprawdę to da jakiś efekt. Black Veil Brides bez basisty, to byłoby straszne... Nie wiem, czy to przez psychotrop, czy przez prezenty, ale humor poprawił mi się diametralnie. Ułożyłam się na łóżku, wszystkie rzeczy układając ładnie na dywanie obok i chwilę później już spałam.

29 grudnia. Osiemnaste urodziny.

Odebrałam już pierdyliard telefonów od wszystkich, którzy pamiętali o tej głupiej dacie. Serio, chciałam przespać ten dzień, ale mama się uparła, że mamy je świętować. Poza tym, dziś wieczorem wracałam do LA. Pierwotnie miałam lecieć 30 grudnia, ale okazało się, że z okazji świąt odwołali kilka lotów i zostały miejsca tylko na 14godzinne podróże z międzylądowaniem. Dziękuję za takie coś, Już raz tak leciałam i to był o jeden raz za dużo. Wobec tego dziś o 20 startował mój samolot. W Los Angeles wyląduję o... 20! Magia po prostu. Nie ma to jak zmiana czasu. O tyle dobrze, że tym razem lecę business klasą, więc się wyśpię. Równo o północy dostałam też maile od chłopaków, z życzeniami. Stwierdzili, że przytulać się będziemy na żywca, a nie przez ekran laptopa. Oczywiście mama i Piotrek upierali się, żeby zrobić mi konkretną imprezę urodzinową, ale ich wyśmiałam. Łaskawie zgodziłam się na mały tort w rodzinnym gronie. Z góry też zażyczyłam sobie, że jeśli koniecznie muszą mi coś dać, to lepiej niech kupią jakieś zabawki czy coś i dadzą biednym dzieciom. Tak. Anka-filantropka. Zacznijmy od tego, że moja durna rodzinka nawet nie wie, co lubię, a kasy też mi nie potrzeba, bo zarabiam wystarczająco. Mogą się wypchać. O dziwo, mama nawet nie narzekała, że już wyjeżdżam. Albo znowu mnie olewa, albo woli mnie nie wkurwiać. Mniejsza o powód, grunt, że nie zrzędzi. No i dzięki temu, że mam szybciej samolot, moja urodzinowa „imprezka” nie będzie trwała długo. Same superlatywy.
Przebierałam się, gdy zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu pokazało się zdjęcie Jake'a.
-Co jest?- burknęłam, siłując się z zamkiem dżinsów.
-Hahaha te twoje miłe powitania. Kiedy wracasz?- spytał gitarzysta.
-Dziś.- prychnęłam.
-Dziś?! Jak to?!- wydarł mi się do słuchawki.
-No normalnie. O 20tej mam samolot. Aaa czekaj. Bo u was jest 23. Czemu jeszcze nie śpisz?- teraz ja spytałam.
-No już się kładę. Aaa czyli będziesz jakby jutro. O której dokładnie?- drążył Pitts.
-Jacob, a co cię to tak interesuje?- uniosłam brew.
-Bo Andy też wraca jutro wieczorem. To może wziąć cię z lotniska.- wyjaśnił.
-Jak to? Co on tak szybko?- zdziwiłam się.
-Okazało się, że musimy jeszcze 30tego iść do studia, coś podpisać, bo Jon zamyka rok, czy coś. No nie wiem dokładnie. Poprosił nas, to będziemy. Jakby rozkazał, to olalibyśmy go, ale, że poprosił...- Jake zawiesił głos.
-No fakt. To chyba z okazji świąt.- stwierdziłam.
-Bawi się w świętego Mikołaja? No to coś mu nie wyszło. A jak tam po świętach? Najadłaś się?
-Taaak. Tyle dobrych rzeczy.- mruknęłam. Starałam się brzmieć przekonująco.
-To dobrze. Może w końcu przytyjesz.- Jake odetchnął z ulgą. Ja również. Łyknął moje kłamstwo. Tak naprawdę zjadłam bardzo mało. Rodzinie ściemniłam, że boli mnie brzuch i coś mnie bierze. Naprawdę, starałam się coś przełknąć, ale z każdym kęsem miałam odruch wymiotny. Nie wiem, co się ze mną dzieje. To znaczy wiem. Znowu mam jadłowstręt. Ale czemu tak długo i taki silny?
-Dobra. Jake, ja muszę kończyć. Nie będę cię naciągać. Roaming, te sprawy. Zobaczymy się jutro.- powiedziałam, wracając do rzeczywistości.
-Jasne. Baw się dobrze. No i jeszcze raz sto lat.- chłopak rozłączył się. Westchnęłam ciężko. To będzie trudny dzień...

Los Angeles. Godzina 19.45 czasu miejscowego

Perspektywa Andy'ego.

Chłopaki wrobili mnie w odebranie małej. Właściwie, to nie miałem nic przeciwko. Poza tym, wiedziałem czemu to ja mam to zrobić. Zaparkowałem z piskiem opon na parkingu przed lotniskiem. Jak zwykle byłem spóźniony. Z daleka widziałem ludzi, którzy musieli niedawno przylecieć i teraz witali się z bliskimi. Wydłużyłem krok, szukając wzrokiem rudej. Szła na samym końcu, robiąc coś na telefonie.
-Ann!- krzyknąłem, podbiegając do niej.
-O hej!- posłała mi promienny uśmiech, rzucając się na mnie. Uścisnąłem ją mocno.
-Stęskniłem się za tobą, mała.- pogłaskałem ją po włosach, dając buziaka.
-Nie uwierzysz. Przez ten tydzień doszłam do wniosku, że nudzi mi się bez was.- uniosła brew.
-No proszę! Mówiliśmy ci już kiedyś, że nas nie da się nie kochać.- zabrałem od niej walizkę i skierowaliśmy się do wyjścia.
-Miałeś rację. Jak tam w domu?- spytała.
-Fajnie. Szkoda tylko, że tak krótko. Masz pozdrowienia od moich rodziców.
-Dziękuję. Mama kazała mi was uściskać, ale zrobię to za jednym zamachem. Szkoda, że musieliście wrócić szybciej, żeby iść do studia.- Ann posmutniała.
-Co?!- zdziwiłem się, ale sekundę później zreflektowałem. -A tak. No bywa. Odbijemy sobie na emeryturze haha.
-Jakiej emeryturze? Wy będziecie koncertować do śmierci.- zaśmiała się.
-To się okaże. W sumie, umrzeć na scenie, to musi być coś.- zastanowiłem się.
-Taaak. Zwłaszcza dla fanów, naocznych świadków tej tragedii.- Annie pokazała mi język.
-Oj tam. Czepiasz się szczegółów. Zostalibyśmy legendami.- rozmarzyłem się.
-Andy, wy będziecie legendami za życia.- prychnęła.
-Naprawdę tak myślisz? Choociaż, jakby nie patrzeć, to już swoją armię i wyznawców mamy.- zacząłem się śmiać.
-No więc sam widzisz.- wyszliśmy przed budynek.
-A tak poza tym, jak lot?- zainteresowałem się.
-Dobrze. Prawie cały przespałam. Tylko boli mnie trochę kręgosłup. Jak wrócę to koniecznie muszę wyłożyć się na łóżku.- westchnęła. Nie chciałem jej dobijać zawczasu.
-Oh, w ogóle, to wszystkiego najlepszego. Chłopaki zabronili mi cię przytulać i tobie tak samo, ściskać mnie. Że niby chcą grupowo i hurtem w domu.- mruknąłem obojętnie, wsiadając do auta.
-Zaczynam się bać. Tak, tobie też zaległe sto lat.- przewróciła oczami.
-I jak się czujesz, jako dorosła?- uniosłem brew.
-Normalnie. Z tą różnicą, że teraz wszyscy mogą mi naskoczyć, bo mogę im odszczekać, albo przywalić.- wyszczerzyła się.
-Przecież to robiłaś już wcześniej.- stwierdziłem.
-Ale teraz mogę to tak legalnie haha. No nic mi ten wiek tutaj nie daje, bo pić dalej nie mogę.- wzruszyła ramionami.
-Taak, mimo to CC i reszta ci pozwalają.
-Ash się czasem czepiał.- przypomniała.
-Może nie chce, żebyś szła w jego ślady?- rzuciłem jej przelotne spojrzenie.
-To niech sam da mi dobry przykład.- burknęła. Oho, wolę nie drążyć. Widać, że już zaczyna się irytować.
-Słuchaj, to jest mój najlepszy przyjaciel. A ty jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Nie chcę wybierać między wami i nie mogę patrzeć, jak się kłócicie. Zwłaszcza, że już nieraz udowodniliście, że potraficie się dogadać.- słowa wyleciały mi bezwiednie z ust. Kurwa! Mogłem ugryźć się w język. Zaraz się wkurzy i chłopaki mnie opierdolą, że to moja wina.
-To nie do końca tak. Nigdy nie kazałabym ci wybierać, bo uważam, że co by się nie działo, Ash powinien być dla ciebie najważniejszy. I nie przerywaj!- dodała, gdy już otwierałem buzię, żeby zaprzeczyć. Kiwnąłem tylko głową.
-Ashley jest wrażliwy. I potrzebuje ciebie, chłopaków, zespołu. Ja jestem samowystarczalna. Zawsze sobie poradzę.
-To dlatego tak bardzo się wkurzyłaś, gdy groziło mu wywalenie? I dlatego zgodziłaś się na ten cyrk z udawaniem?- dociekałem.
-Tak. Andy, ja zrobiłabym wszystko, byleby go nie wyrzucili. Obydwoje wiemy jakby się to skończyło. Purdy zacząłby pić jeszcze więcej, a w końcu stoczyłby się na samo dno. Jest za bardzo wartościowym człowiekiem, na taki los. Poza tym, każdy zasługuje na drugą szansę.- wzruszyła ramionami. Mój mózg zaczął pracować. I w końcu coś do niego dotarło. Powoli wyłapywałem drugie dno jej wypowiedzi. W ten sposób próbowała dać mi do zrozumienia, że jej na nas zależy. Tylko nie umie powiedzieć tego otwarcie. Zaraz sam ją wyręczę.
-Czemu nie powiesz mu, że zgodziłaś się, tylko i wyłącznie, dla jego dobra? On dalej myśli, tak samo jak reszta, że podpisałaś umowę, bo Jonathan miał na ciebie jakiś haczyk. Że ciebie też wywali. Bo nie zrobiłby tego, prawda?- musiałem się upewnić.
-Nie, nie zrobiłby. Nawet jeśli coś takiego było w mojej umowie, nie zrobiłby mi takiego świństwa. Jestem jedyną osobą, której może zaufać, bo wie, że nie zależy mi na jakimś durnym awansie. I nie waż się nic mówić Ashley'owi!- warknęła.
-Dlaczego?! Zasługuje na prawdę!- sam zacząłem się denerwować.
-Bo nie chcę, żeby uważał, że ma u mnie dług, czy, że coś mi zawdzięcza. Dobrze jest, jak jest. A to, dlaczego zgodziłam się na ten układ, nie jest ważne. To przeszłość!- powiedziała pewnie. Wciąż nie byłem przekonany, co do ukrywania tego wszystkiego, ale postanowiłem odpuścić. Na razie. Bolał mnie widok smutnego Ash'a, który ciągle myśli, że Ann ma go w dupie. Mimo wszystko zwracał uwagę na opinię innych. Ale to nie jest dobry moment, na uświadomienie go. Nie dziś. Poza tym wiem, że prędzej czy później przyjdzie taki moment, że prawda się wyda. Pytanie tylko, co wtedy zrobi Ann. Że Purdy się wkurwi, to jasne. Nie lubi być oszukiwany. Zwłaszcza w takich sprawach. A młoda? Pewnie zamknie się w sobie. Prędzej umrze, niż okaże jakieś głębsze uczucia...

Przez resztę drogi gadaliśmy o pierdołach. Było ciemno, gdy dojechaliśmy do celu. Wbiłem kod przy bramie i wjechałem na posesję, a stamtąd do garażu. Pierwsze, co zrobiła An, po wyjściu z samochodu, było rzucenie się na maskę swojego auta i przytulanie go. Serio, jest mega podobna do Ashley'a, tylko nie zdaje sobie z tego sprawy. Może lepiej jej tego nie powiem? Cóż, chciałbym jeszcze trochę pożyć, a po takiej informacji ruda jak nic, rzuci czymś we mnie. I jeszcze trafi. Taaak, lepiej nie ryzykować. Cela to ona akurat miała. Zostawiłem jej walizki w bagażniku, stwierdzając, że do jutra nic im nie będzie.
-Panie przodem.- przepuściłem ją, jak przystało na dżentelmena. No pewnie, że tylko o to mi chodzi.
-Masz klucze?- mruknęła do mnie.
-Jake pisał, że idzie pod prysznic i zostawi otwarte, bo reszcie się nie chce dupy ruszyć.- wyrecytowałem.
-Czemu mnie to nie dziwi?- prychnęła, naciskając klamkę. Weszliśmy do holu, gdzie panowały egipskie ciemności.
-Ej, oni chyba serio chcą, żebym się zabił. Przecież wiedzą, że jestem łamagą. Zapal jakieś światło.- zaśmiałem się, lekko na nią wpadając i popychając do salonu. Ann posłusznie sięgnęła do włącznika. Wyszczerzyłem się. Sekundę później rozbłysło światło, a razem z nim, rozległ się jeden, wielki ryk:

-NIESPODZIAAAANKA!!!!!!
***********************

Noo nie skończyłam jednego rozdziału, ale stwierdziłam, że dodam i nie będę taka wredna. Niestety, dalej nie wiem, kiedy pojawi się kolejny. Mam tylko w weekendy czas na pisanie, a wtedy odsypiam, no i ogólnie mam lenia. Co do piosenki, to może i nie pasuje, ale jak słyszę oryginał dzień w dzień w robocie, to proszę się potem nie dziwić, że tylko ją mam w głowie:P. Ewentualnie rechoczę na całe biuro, gdy leci Livn' On A Prayer :D :D :D Rozdział jest taki sobie, no ale to przejściowe. Akcja posuwa się naprzód, przysięgam, że z imprezą starałam się jak najmocniej się da, choć i tak opisałam po łebkach. Ocenicie w swoim czasie. Dobra, nie przynudzam, miłego tygodnia. V.

!!! 30 komentarzy= kiedyś nowy !!!

sobota, 2 maja 2015

Rozdział 71

PIOSENKA NA DZIŚ
jest niżej, w tekście;) Żeby zbudować napięcie:P

-Możesz mi wytłumaczyć, co się z tobą, do cholery, dzieje?!- RJ naskoczył na mnie, ledwo zamknęłam za sobą drzwi od mojej sypialni.
-Co masz na myśli?- udawałam idiotkę.
-To, że zachowujesz się inaczej, niż zwykle!
-A skąd ty możesz wiedzieć, jak zachowuję się na co dzień?! Nie było cię rok, Ronnie. Rok!- syknęłam.
-Oh, a więc o to chodzi, tak? Masz do mnie żal, że cię zostawiłem.- spojrzał na mnie chłodno.
-Nie! Przecież wiesz, że tak nie myślę. Ale sam przyznasz, że trochę się zmieniło. Ja się zmieniłam.- westchnęłam.
-Właśnie widzę. Na gorsze. Czemu nie powiesz chłopakom czegoś o sobie?- spytał.
-Wiedzą tyle, ile muszą. Poza tym, powiedziałam im przecież o wypadku.- wzruszyłam ramionami.
-Szkoda, że tylko o jednym. Ale okej, wyjawiłaś im jedną z twoich największych traum. Wobec tego, czemu nie powiedziałaś im więcej o swoim dzieciństwie? Przecież to nie jest aż tak straszne, jak ten ostatni wypadek. Wyobraź sobie moje zaskoczenie, gdy powiedzieli mi, że twoja matka się o ciebie troszczy.- prychnął.
-Bo troszczy. Przypomniała sobie, że niedługo będę dorosła, więc postanowiła poświęcić ten jeden rok, na wychowywanie mnie.- burknęłam.
-Szkoda tylko, że tak późno. Dziwię się, że po tym wszystkim utrzymujesz z nią kontakt.
-To, że z nią rozmawiam, nie oznacza, że jej wybaczyłam. Znasz ją. Gdy jestem dla niej oschła, to jest w szoku, że tak ją traktuję, bo przecież ona nic mi nie zrobiła.- zaśmiałam się gorzko.
-Nigdy nie zrozumiem tej kobiety.- westchnął Radke.
-Ja też nie. Na szczęście, niedługo będę dorosła i będę mogła zamieszkać gdzie chcę.- zauważyłam.
-Masz jakieś konkretne plany?- RJ spojrzał na mnie ostrożnie.
-Jeszcze nie. A teraz, czy możemy wrócić do reszty?- poprosiłam.
-Tak. Ale kiedyś wrócimy do tej rozmowy.- pogroził mi. Aha. Po moim trupie. Zeszliśmy na dół, do salonu, gdzie siedzieli chłopcy.

Jakiś czas później.

Siedziałam na kolanach RJ'a sącząc swojego drinka. Chłopaki nawijali, jeden przez drugiego i ogólnie się wygłupiali.
Wszyscy, oprócz Ashley'a. Ten tylko wgapiał się w swoją szklankę, ewentualnie mordował mnie wzrokiem. Co ja mu znowu zrobiłam? W ogóle, ostatnio serio jest dziwny. Stał się dla mnie opryskliwy. Unika mnie i tak dalej. Próbowałam być miła, nawet nie szło mi to tak opornie. O co chodzi?
-Młoda, co jest?- Ronnie skubnął wargami płatek mojego ucha, obejmując mnie mocniej.
-Nic.- mruknęłam, nalewając sobie więcej alkoholu.
-To nad czym się tak zamyśliłaś?- drążył. (PIOSENKA)
-Nad życiem, RJ. Nad życiem.- potarmosiłam go po włosach, wymuszając uśmiech. Następnie wstałam, kierując się na taras. Wieczór był zimny (w końcu to grudzień), ale nie przeszkadzało mi to. Oparłam się wygodnie o ścianę. Od pewnego czasu coraz częściej odpływałam gdzieś myślami. Czułam, że moja psychika powoli wysiada. To wszystko mnie przerasta. Purdy miał rację. Powinnam się cieszyć, że znowu mam przy sobie RJ'a. Tylko jakoś nie potrafię. Co ze mną jest nie tak?
-Liczysz, że dostaniesz zapalenia płuc?- spytał zgryźliwie Ashley, dołączając do mnie.
-Na nic nie liczę.- wzruszyłam ramionami.
-Czemu nie siedzisz z resztą? Źle się bawisz?- uniósł niewinnie brew.
-Bo nie mam ochoty. I owszem, bawię się źle.- mruknęłam obojętnie.
-Serio? Odniosłem inne wrażenie.- prychnął.
-To znaczy?- westchnęłam zmęczona. Naprawdę miałam dość.
-Że ty i RJ jesteście w swoim świecie. Pięknie razem wyglądacie. Jak para.- powiedział złośliwie.
-Ja i RJ? Parą? Idąc tu, uderzyłeś się w głowę, czy zaszkodził ci alkohol?- roześmiałam się.
-Mówię tylko, jak to wygląda z boku. Poza tym, nie zdziwiłbym się, gdybyś kiedyś z nim kręciła. Bo teraz, jesteś na to zbyt zimna.- rzucił mi dziwne spojrzenie.
-Ashley, o co ci chodzi?! Nigdy nic mnie z nim nie łączyło. RJ jest moją daleką rodziną. Traktuję go, jak brata. Jak Andy'ego.- syknęłam. Coraz bardziej nie podobała mi się ta rozmowa.
-Czemu ci nie wierzę? Ah, tak. Już wiem. Bo jesteś fałszywa! Ciągle kłamiesz! Nie tylko mnie, ale chłopaków też. Nic nam nie mówisz!- warknął, podchodząc do mnie bliżej.
-Jakim prawem oskarżasz mnie o kłamstwo, sam udając? Nie jesteś święty, więc odpierdol się ode mnie! Mam ci przypomnieć, co mi obiecałeś? Że ograniczysz alkohol. A znów do tego wróciłeś. Najpierw spójrz w lustro, a dopiero potem czepiaj się mnie!- warknęłam.
-Nie prowokuj mnie!- przyparł mnie agresywnie do ściany.
-Bo co?! Prawda w oczy kole. Piłeś, balowałeś i dalej to robisz. I będziesz robić. Nic się nie zmieniło. Ty się nie zmieniłeś!
-Ale ja tego nie ukrywam! Za to ty, zgrywasz świętą. Już tyle razy minęłaś się z prawdą, może z tym dziewictwem też ściemniasz?- Ash uniósł brew.
-Czyli teraz uważasz, że w przeszłości puszczałam się na prawo i lewo? Świetnie! Co jeszcze? No dalej!- zaczynałam tracić nad sobą panowanie.
-Ty to powiedziałaś. Ja podałem tylko przykład. Mogę zrozumieć, że nam nie ufasz, ale chyba mogłaś coś więcej napomknąć o swoim dzieciństwie? O tym, ze miałaś problemy. Tymczasem ty, jak zwykle udajesz, że nic się nie stało, a my musimy wszystko od RJ'a wyciągać!- powiedział Purdy.
-No tak, mogłam się domyślić, o co ci chodzi. Moja przeszłość, to nie jest wasza sprawa! A RJ przesadza, cokolwiek wam powiedział.- odparłam zimnym tonem.
-Nie sądzę. Jemu na tobie zależy. No i on nie ma w zwyczaju kłamać.- zaśmiał się basista.
-Ja kłamię, ty kłamiesz. Norma. Ale wytłumacz mi jedno. Skoro od początku masz problem z tym, co mówię, to po co ta cała szopka, że niby mnie lubisz? Po co udawałeś troskę, kiedy i tak nie wierzyłeś w to, co ci mówiłam?- ściszyłam głos.
-Naprawdę myślałaś, że próbuję być dla ciebie miły, żeby ograniczyć nasze kłótnie?- prychnął. Po plecach przebiegł mnie zimny dreszcz. O czym on mówi? Chyba nie chcę znać zczegółów...
-Wobec tego mnie oświeć! No, dalej!- powiedziałam lodowatym tonem, kompletnie sobie zaprzeczając.
-Jesteś pewna, że chcesz to wiedzieć?- spytał powoli. Nie. Nie chciałam.
-Tak. Chcę szczerości, Ashley.- drążyłam. Będę tego żałować...
-Skoro nalegasz... Robiłem to wszystko, bo chciałem cię przelecieć. Zaliczyć. Od początku traktowałem to, jak wyzwanie. Wszystko zaplanowałem. Próbowałem cię poderwać. I prawie mi się to udało. Naprawdę byłem blisko, ale wtedy ty powiedziałaś, że jesteś dziewicą. Cały mój misterny plan szlag trafił! Nie masz pojęcia, jak się wtedy wkurwiłem. Jednak mimo wszystko, nie poddałem się. Wystarczyło tylko zmodyfikować te plany. Od początku chodziło mi tylko o seks.- wyjaśnił śmiertelnie poważnie. Z wrażenia, aż zabrakło mi słów.
-Dobrze wiedzieć. Wobec tego, czemu jednak mnie nie przeleciałeś? W końcu jesteś takim „specjalistą”.- powiedziałam zgryźliwie. -Z łatwością mógłbyś mnie zdobyć.
-I tu jest właśnie problem. Przez cały ten czas myślałem tylko o jednym. A gdy już miałem możliwość, odpuszczałem. Sam siebie nie rozumiem! Nie różnisz się zbyt od tych wszystkich kłamliwych suk, a mimo to, nie potrafię. Nie potrafię cię potraktować jak każdą! Zaliczyć i porzucić! I to mnie właśnie wkurwia!- Purdy uderzył otwartą dłonią w ścianę, obok mojej głowy. Stałam jak sparaliżowana, analizując jego słowa.
-Wiesz, naprawdę jesteś w tym dobry. Prawie się nabrałam, uwierzyłam, że jednak możemy się przyjaźnić.- mruknęłam cicho.
-Ann pragnąłem cię. Cholernie. Siedziałaś mi w głowie. Ale teraz mam już dość, odpuszczam. To nie ma sensu. Cokolwiek bym nie zrobił i tak nie zaciągnę cię do łóżka. Nie potrafię. Wcześniej byłem nastawiony na jeden cel, a teraz... Nawet nie wiem, jak mam cię traktować. - westchnął ciężko.
Przez chwilę przyglądałam mu się w skupieniu. W głowie miałam jeden, wielki chaos. Muszę pobyć sama. Jak najdalej od niego! Próbowałam go wyminąć, ale złapał mnie za łokieć.
-Twierdziłaś, że wolisz najgorszą prawdę, więc nie miej teraz do mnie pretensji.- rzucił mi ostre spojrzenie.
-Nie mam. Przecież mnie nie da się zranić.- bąknęłam, po czym wyrwałam się z uścisku i wróciłam do salonu. Tam uśmiechnęłam się sztucznie do chłopaków, dolewając sobie alkoholu. Następnie bez słowa skierowałam się do swojej sypialni.
Chwilę później zamykałam już za sobą drzwi. Usiadłam na dywanie, plecami opierając się o ramę łóżka. Próbowałam w jakiś sposób zapanować nad gonitwą myśli, którą teraz miałam w głowie. Ashley chciał mnie przelecieć. Udawał, żeby zaliczyć. Świetnie. Cudownie... Byłam otępiała. Po kolei przypominałam sobie wspólne chwile spędzone razem. Te złe, jak i te dobre. Naprawdę wszystkie jego gesty i słowa były kłamstwem? To... Niemożliwe. A może jednak? Czy właśnie teraz nie kłamał? Pogubiłam się. Właściwie, on nie powiedział nic takiego. Mimo to, z każdą chwilą coraz bardziej ogarniało mnie pewne uczucie. Gdy doszłam do wspomnień z naszego wyjazdu do Missouri, poczułam ból. Chyba. Ale przecież, ja nic nie czuję! Boże, co się ze mną dzieje? Byłam głupia, że mu wierzyłam. Tak, wierzyłam mu... Kolejny raz zrobiłam z siebie idiotkę. Doigrałam się. Sama chciałam, żeby powiedział prawdę. Wszystkiego się po nim spodziewałam, tylko nie tego. A przecież nie powinnam się dziwić, w końcu jest Deviant'em i wiele razy powtarzał, że chodzi mu tylko o seks. Do dupy z tym wszystkim! Czemu ja o o tym ciągle myślę? Mam to gdzieś. W końcu jestem obojętna na takie rzeczy. Tak. To co czuję, to nie ból. Wydawało mi się! Na pewno!

Nie wiem, ile tak siedziałam zamyślona, ale z letargu wyrwał mnie dopiero wibrujący telefon. Wzięłam go do ręki, żeby zobaczyć, kto mi przeszkadza. W tym momencie na ekran upadło coś przezroczystego. Moja łza... Przyglądałam się jej, jak zaczarowana. Błagam, niech to będą tylko zwidy. Niepewnie dotknęłam dłonią prawego policzka. Był cały mokry. Czy ja... Płaczę?! To niemożliwe! Ostatni raz płakałam w zeszłym roku. Ale... to by znaczyło, że jednak posiadam jakieś uczucia. Ugh, niech mnie ktoś zabije. Ja nie chcę! Nie chcę czuć! Nie mogę! Inaczej wszystko się pokomplikuje. Ja sobie nie poradzę. Już teraz nie daję rady...

Perspektywa Christian'a

Gadałem z chłopakami w najlepsze, gdy do salonu wróciła Ann. Nie zwróciłbym na to najmniejszej uwagi, gdyby nie jej mina. Wyglądała... dziwnie. Jakby zobaczyła ducha. Strzeliła nam sztuczny uśmiech i w ciągu kilku sekund straciła się. Chwile później wrócił też Ash. Wściekły, jakby użarła go osa. Uniosłem zaciekawiony brew.
-Możesz powiedzieć, co się stało Ann?- Jake rzucił zaciekawione spojrzenie Purdy'emu.
-Nic.- basista wzruszył ramionami.
-Czyżby? Widziałem jej minę.- wtrąciłem.
-Jezu, no trochę się poprztykaliśmy. To nie moja wina. Chciała szczerości, to jej powiedziałem, co o niej myślę.- mruknął Ash.
-Czyli? Co dokładnie?- spytał powoli Jinxx.
-No... Eee... Że jest fałszywa i wszystkich oszukuje.- powiedział niepewnie basista, przygryzając wnętrze policzka.
-Że co kurwa?! Ciebie chyba porąbało! Jak mogłeś jej tak powiedzieć?!- krzyknął Radke.
-A niby nie jest tak?! Bronisz jej, jakby była nie wiadomo kim! Nawet jej to nie ruszyło!- odszczekał Purdy.
-Nie znasz jej! Nie masz o niczym pojęcia! Ona też ma uczucia! Tylko ich nie okazuje! Módl się, żeby nie zrobiła nic głupiego!- wysyczał przez zaciśnięte zęby, Ronnie.
-To znaczy? Nic nam nie mówicie! Skąd mam wiedzieć, co siedzi jej w głowie!- basista się bronił.
-Ej, ale Ash ma trochę racji. To znaczy, mimo że znamy się pół roku, tak naprawdę nic o niej nie wiemy.- zauważył Jake.
-To Ann powinna wam wszystko wyjaśnić. Ale ok, trochę rozjaśnię sytuację, najwyżej mnie zabije.- westchnął RJ, wstając i nalewając sobie whisky. Coś czuję, że to nie będzie nic przyjemnego.
-Ronnie, my się po prostu martwimy.- powiedział Andy.
-Okej. Znam Ann jakoś od 6-7 roku życia. Wcześniej była za mała, żeby przyjeżdżać do USA. Odkąd pamiętam, była cichutka, spokojna i strasznie nieśmiała. Dużo czasu zajęło mi otworzenie jej. Musiała mi zaufać, choć trochę, z czym od zawsze miała problem. Okazała się mądrą dziewczynką, tyle, że nie miała siły przebicia. Inne dzieciaki ze szkoły to wyczuły. No cóż, za dużo przyjaciół, to ona nie miała. Myślę, że dopiero w Las Vegas zrozumiała, że to nie z nią jest problem, tylko z innymi dziećmi. Moje koleżanki ją ubóstwiały. Cieszyły się, gdy zabierałem ją ze sobą, bo jak to baby, lubiły dzieci, a swojego rodzeństwa nie miały. Potem nawet zacząłem to wykorzystywać. Ale wracając, An nigdy nie czuła się dobrze w Polsce. Tylko tu była sobą, wesołą, roześmianą dziewczyną. Przez to, że nie dogadywała się z innymi, jej złość zaczęła narastać. W końcu czara goryczy się przelała i rzuciła się z pięściami na chłopaka wyższego o głowę, który robił jej na złość. Była wtedy niezła afera, ale jej wujek i o dziwo brat, przekonali mamę, żeby zapisała ją na jakieś sztuki walki. Byli zachwyceni, że pokazała się od tej strony. Ann zaczęła więc chodzić na karate. Była w tym niezła, powoli zdobywała kolejne pasy. W międzyczasie zainteresowała się boksem. Podobała się jej ta agresja. W dodatku nie dopuścili jej do egzaminu na zielony pas. Porzuciła więc karate. Od tamtej pory rozładowywała swoją złość na ringu. Niedługo potem doznała pierwszej kontuzji. Przyjechała wtedy do LV i zaczęła balować. Nie mogła się wyżyć, więc znalazła inny sposób. Picie, palenie, czasem ćpanie. Kiedyś straciła się na kilka godzin. Znalazłem ją nad stawem, wzięła jakieś prochy. Sam wtedy zaczynałem się uzależniać, ale nie chciałem, żeby szła moją drogą. Stwierdziła, że woli wziąć, niż się np. ciąć, czy coś. Że nie jest na tyle odważna, by to zrobić, ale sobie nie radzi. Błagałem ją, żeby przestała, że jej pomogę. Nie posłuchała. Dopiero, gdy rozwaliła auto na nielegalnych wyścigach, będąc pod wpływem, trochę się przestraszyła. Załatwiłem jej wtedy robotę w wytwórni w Las Vegas, żeby miała jakieś zajęcie. Wakacje się skończyły, kontuzja minęła, wróciła więc do Polski i do boksu. Ale mimo to, widziałem, że jest z nią coraz gorzej. Nie radziła sobie ze sobą, ze światem, z uczuciami. Zamknęła się na nie lata temu. Do dziś sądzi, że uczucia to oznaka słabości. Próbowałem ją chronić, ale wtedy wydarzyła się ta cała strzelanina. Wiedziałem, że pójdę do więzienia. Chciałem na niej wymusić obietnicę, że będzie dzielna, że się nie podda. Że nie zrobi nic głupiego. Ale nie udało mi się. Bałem się o nią i to cholernie. Przez cały ten czas, codziennie prosiłem Boga, żeby ją pilnował, żeby jej pomógł. Ja-ateista błagałem o to Boga! A teraz znowu mam ją przy sobie. Tylko to już nie ta sama Ann. Moja Ann. Ta jest jeszcze bardziej zimna, smutna i zdesperowana. W dodatku opanowała do perfekcji sztukę udawania i nie umiem za bardzo rozpoznać, co się z nią dzieje. Wiem tylko, że nie jest dobrze. Tylko patrzeć, aż coś odwali. A ty Ash, nie pomagasz...- RJ skończył swój monolog ze łzami w oczach.
Byłem w szoku. Zresztą, nie tylko ja. Zamurowało nas. Chyba nikt nie spodziewał się, że problem jest tak głęboki. Teraz ja też zaczynam się bać.
-Cholera. Ja... Nie wiedziałem. Nie chciałem. Ja po prostu...- plątał się Purdy. W końcu potrząsnął głową i poszedł na górę.
-A jeśli ona w końcu sobie coś zrobi?- wyszeptał Andy.
-Nawet tak nie mów! Nie pozwolimy na to!- zaprzeczył Jake.
-Wiem jak to jest, gdy wszyscy są przeciw tobie.- mruknął Biersack.
-Wiemy Andy. Ale teraz masz nas. I Ann także. Kochamy ją i zawsze przy niej będziemy, czy tego chce, czy nie.- Jeremy objął wokalistę ramieniem.
-Właśnie. Jest naszą siostrą, nie pozwolę jej skrzywdzić.- powiedziałem pewnie. -Ronnie, masz jakiś pomysł?
-Póki co, nie. Muszę od nowa wkupić się w jej łaski. Widzę, że udaje, że jest wszystko okej. Dopiero wtedy spróbuję od niej coś wyciągnąć. Inaczej zamknie się w sobie jeszcze bardziej.- westchnął Radke.
-Okej. Trzeba coś wykombinować.- mruknąłem, po czym wstałem, kierując się na piętro. Z Ash'em też jest źle. I muszę z nim koniecznie pogadać. Ann wolałem nie przeszkadzać. Jeszcze mi przywali.
Zapukałem do pokoju basisty, po czym nie czekając na odpowiedź, wszedłem do środka. Siedział na łóżku, chowając twarz w dłoniach. Usiadłem obok, zastanawiając się, jak zacząć.
-Zostaw mnie. Chcę być sam.- mruknął Purdy, wyręczając mnie.
-Najpierw mi powiedz, co się dzieje.- zaprotestowałem.
-Ona... Chciała usłyszeć prawdę. A ja... byłem wściekły. Więc nie wytrzymałem i powiedziałem, że od początku chciałem ją tylko zaliczyć. Że udawałem.- wydukał w końcu.
-Ja pierdolę, Ash... - załamałem się. -A powiedziałeś jej, że teraz też skłamałeś?
-Co?- spojrzał na mnie zaskoczony.
-Czyli nie powiedziałeś. Stary, kiedy ty się przestaniesz oszukiwać? Gdybyś naprawdę chciał ją tylko zaliczyć, zrobiłbyś to na samym początku, albo odpuścił już dawno. A ty tymczasem od kilku miesięcy zachowujesz się... inaczej. Nie wiem, co jest między wami, ale widzę, że ona ci się podoba.- stwierdziłem.
-Nie! Ann, mi? Nigdy! Poza tym, jest dla mnie za młoda. Nie lecę na gówniary.- gwałtownie zaprzeczył.
-A co ma wiek do tego? Poza tym, skoro chciałeś ją przelecieć, to znaczy, że ci się spodobała.- podsumowałem.
-Nieee. To niemożliwe. Między nami nic nie ma.- pokręcił głową.
-Stary, ja się nie wtrącam, ale widzę jak się zachowujecie. Jak Ann się zachowuje. Jest dla ciebie miła, czyli nie ma cię tak całkiem w dupie.
-Udaje. Od początku kłamie.- powiedział zimno.
-A może właśnie teraz jest sobą? Dlatego tak często zmienia jej się nastrój. Bo nie umie już tak udawać. Zastanów się nad tym. I postaraj się jej nie ranić.- poprosiłem.
-Ale... Ja nawet nie wiem, czy potrafię się z nią przyjaźnić.- wyszeptał.
-Próbowałeś chociaż? Okej. Rób, jak chcesz. Ale im szybciej przestaniesz sobie wmawiać, że chodzi ci tylko o seks i zrozumiesz, że ona nie jest ci obojętna, tym lepiej dla was obojga.- poklepałem mojego przyjaciela po ramieniu i zostawiłem go samego. Ja nie będę myślał za niego. Wróciłem do salonu, gdzie chłopaki siedzieli, jak na stypie.
-Byłeś u An?- uniósł głowę Andy.
-Nie. U Ash'a. Musiałem się dowiedzieć, o co im poszło. No cóż, Purdy się nie popisał.- westchnąłem ciężko.
-Kurwa, czy ten człowiek nie może czasem pomyśleć? Przecież już się dogadywali.- jęknął Jinxx.
-Dogadywali? Raczej Ash wodził za nią wzrokiem, próbując być złośliwy. Coś mu nie wyszło.- prychnął Jake.
-O czym wy mówicie?- RJ zmarszczył brwi.
-O tym, że między nimi coś jest. To widać gołym okiem. Ale oboje nie zdają sobie z tego sprawy. An udaje zimną i wredną, a Ash chamskiego podrywacza.- podsumował Andy.
-Coo? Że niby Annie i Ash?! Hahaha dobre sobie. Nigdy nie uwierzę, że mogliby coś ten... teges...- rechotał Ronnie.
-Nie byłeś świadkiem tego, co my. Od początku jest coś na rzeczy. Te ich przepychanki, kłótnie. Udawaliśmy, że nic nie widzimy, bo to nie jest nasza sprawa. Ale tylko głupi by nie zauważył.- Jeremy uniósł brew.
-Niech on ją tylko tknie, a go zabiję! Znam go, jeśli o coś może mu chodzić, to tylko o seks.- warknął wokalista Falling In Reverse.
-Żebyś się nie zdziwił.- mruknąłem pod nosem.
-Co?!- rzucił mi ostre spojrzenie.
-Nic, nic. Po prostu, nie oceniaj go za szybko. Po tym niedoszłym gwałcie, tylko jemu dała się dotknąć.- stwierdziłem.
-Czy ta dziewczyna zawsze musi mieć pod górkę w życiu? Idę do niej.- Ron podniósł się z kanapy...

Następny dzień

Perspektywa Ann

Obudził mnie jakiś hałas. Otworzyłam powoli oczy. Co ja robię na łóżku? O ile pamiętam, siedziałam na dywanie. Okej. Przekręciłam się na drugi bok i mało nie spadłam z materaca. Tuż obok mnie leżał Ronnie. W samych gaciach. Prychnęłam cicho pod nosem, na co się obudził.
-Oo hej Annie.- uśmiechnął się do mnie zaspany.
-Hej.- mruknęłam, siadając.
-Eeej, czemu uciekasz? Nie poprzytulamy się? Kiedyś to lubiłaś.- jęknął.
-Kiedyś.- zauważyłam, po czym wstałam z łóżka.
-Maruda.- złapał mnie, wyciskając mi na policzku całusa. Bez słowa poszłam do łazienki, gdzie szybko się umyłam i przebrałam. Związałam włosy i wróciłam do sypialni. Była pusta. I dobrze. Nie mam ochoty na niczyje towarzystwo. Z niechęcią powlokłam się do kuchni, na śniadanie. No bo przecież, jeśli im nie pokażę, że coś zjadłam, gotowi są tu przyjść i siłą mnie nakarmić. Z kim ja muszę mieszkać...
-O Ann, wstałaś. Siadaj.- Jake dał mi buziaka.
-No.- burknęłam, zajmując miejsce pomiędzy Andy'm, a Ash'em. Przemyślałam wczoraj wszystko i najlepiej, jeśli będę udawać, że nic się nie stało. Andrew objął mnie ramieniem, proponując kanapkę. Wzięłam jedną i zaczęłam ją powoli przeżuwać.
-A tobie co? Może brzuch cię boli?- prychnął RJ przyglądając mi się.
-Owszem. Ale nie martw się, zjem to. Nie dam ci tej satysfakcji karmienia mnie siłą.- powiedziałam złośliwie.
-Dobra, przestańcie. Ej, za nieco, ponad tydzień, są święta. Ja generalnie ich nie obchodzę, ale może zorganizujemy coś w tym roku?- spytał Andy.
-Obchodzimy, czy nie, prezenty muszą być!- CC zaklaskał w dłonie.
-Róbcie, co chcecie, ale ja równo za 7 dni mam samolot do Polski. Mama nie wybaczyłaby mi, gdybym nie przyjechała.- zauważyłam.
-Noo to może zrobimy taką świąteczną obiadokolację dzień wcześniej? W sobotę? Co wy na to?- zaproponował Jinxx. W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami. Nienawidzę świąt.
-Okej, to ustalone. Pozapraszajcie dziewczyny. Ronnie, ty też czuj się zaproszony.- wyszczerzył się Jake.
-Ja nic nie gotuję, od razu mówię!- szybko wtrąciłam.
-Ja też.- odezwał się Ashley. Niedoczekanie moje, żeby jeszcze mnie do garów zagonili.
-Spoko. Jakoś damy radę. Co chcecie pod choinkę?- zaciekawił się CC.
-Opakowanie noży, tabletki na uspokojenie i terapię u psychiatry.- wymieniałam po kolei.
-Hahaha Ann ma takie poczucie humoru. Nie słuchajcie jej. Dopóki nie kupicie jej żadnych figurek i innych pierdół, to będzie dobrze.- zaśmiał się sztucznie RJ.
-Masz coś do mojej listy prezentów?- uniosłam brew.
-Tak i to sporo.- rzucił mi wyzywające spojrzenie.
-To masz problem. Okej. Zjadłam. Idę się zająć czymś twórczym.- westchnęłam, wstając. Wrzuciłam jeszcze talerz do zmywarki i zaczęłam wspinaczkę po schodach, na piętro. Już sięgałam dłonią do klamki, gdy coś pociągnęło mnie do tyłu.
-Musimy pogadać. I to już.- warknął Ash, wpychając mnie do swojego pokoju. Posadził mnie siłą na łóżku, a sam zaczął krążyć w tę i z powrotem.
-Dobrze się czujesz?- spytałam niepewnie. Po nim można się wszystkiego spodziewać...
-Nie. Chodzi o wczoraj.- zawiesił głos.
-Nie wracajmy do tego. Powiedziałeś mi to, co chciałam wiedzieć i okej.- zauważyłam zimno. Nie chciałam użyć takiego tonu, bo przecież miałam udawać obojętność, ale i tak mi nie wyszło.
-To nie tak! Ja... okej, myślałem tak, ale teraz już nie. Trochę przesadziłem. Po prostu nie umiem zrozumieć, że nic nam nie mówisz. Ale jednocześnie wiem, że nie mam prawa tego od ciebie wymagać. Jesteś... specyficzna. Inna, niż wszystkie dziewczyny, które znam. Nie potrafię cię rozgryźć, ani spojrzeć na świat twoimi oczami. Ale nie chcę, żebyśmy byli wrogami. Jeszcze trochę musimy razem popracować.- spojrzał na mnie poważnie.
-Tylko... Ty miałeś rację. Okłamuję was. Masz prawo tak myśleć.- powiedziałam powoli. Ash uklęknął na dywanie, chwytając mnie za dłonie.
-Nie mogę cię oceniać. Nie bierz do siebie moich słów.- poprosił.
-Ashley, zdecyduj się, co jest w końcu prawdą, a co nie!- podniosłam zdenerwowana głos.
-Prawdą jest, że cię pragnąłem!- krzyknął. -I dalej tak jest. Tylko, że inaczej.
-Inaczej?- prychnęłam.
-Ja pierdolę... Nie widzę w tobie tylko obiektu seksualnego. Widzę ładną i fajną dziewczynę.- usiadł obok mnie.
-Teraz to dojebałeś.- załamałam się. -Weź może idź do klubu, jakąś przeleć, bo bredzisz.
-Nieprawda. To nic nie da. Tak już jest i tyle. Nie dorabiajmy do tego żadnej ideologii.- uniósł brew.
-Dobra, zakończmy ten temat raz, na zawsze! Nie obchodzi mnie, czy chcesz mnie przelecieć, czy mnie nienawidzisz, czy coś innego. Pracujemy razem i tego się trzymajmy.- syknęłam. Naprawdę mam już dość. Całej tej sytuacji, Black Veil Brides i ludzi. Z każdym dniem czułam się coraz gorzej psychicznie. Boję się. Po prostu boję...
-Jak chcesz. Ale ja wiem, że nie masz tego gdzieś.
**********

Ten rozdział dedykuję mojej wspaniałej i cudownej Karinie Szalonej, która pomogła mi napisać scenę "szczerości" Ann i Ash'a, po tym, jak caluteńki rozdział szlag trafił i musiałam pisać od nowa. Dziękuję kochana♥ Tsaa, czuję dumę, że udało mi się to napisać zupełnie od początku. Bo z pierwszą wersją coś się stało i się zakodowała. A miałam prawie cały skończony. :(
Ash "Specjalista". Nie, nic :D
No i debil Purdy, przerażony Andy, mądry CC i rozczulający Ronnie. Ja chyba jestem dla Was za dobra, że tyle emocji macie.
I teraz ta mniej fajna część. Otóż, oddaję laptop do serwisu, więc nie wiem, czy przed tym zdążę dodać następny rozdział, nawet jeśli limit się spełni. Mam gorszy problem... JAK JA BĘDĘ PISAĆ?!?! Umrę. Jak nic, umrę. Jeszcze spróbuję ogarnąć blogger na tablecie, ale to dziadostwo, więc nie wiem, jak mi to wyjdzie. Osobiście, na szczęście albo nieszczęście nie piszę w tej aplikacji. No ale postaram się przygotować kilka rozdziałów, jako kopie robocze, w razie, gdyby naprawa miała być dłuższa. No i też nie wiem, jak to będzie z tą częstotliwością potem, bo mam dużo roboty, a wakacji już nie mam. Ale tym będziemy się martwić kiedy indziej.
!!! 30 komentarzy= kiedyś (liczę, że szybko) nowy rozdział!!!