niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział 10

Wtorek.
Całą noc nie spałam. Zastanawiałam się nad ostatnim rokiem. Analizowałam każde wydarzenie po kolei. Potem zaczęłam pisać z David'em i zanim się obejrzałam, a za oknem zrobiło się widno. Nie było sensu kłaść się teraz spać, zwłaszcza, że za kilka godzin miałam być w wytwórni, a potem umówiłam się z Borisem. Poszłam do łazienki wziąć szybki prysznic. Wyglądałam jak zombie. Potargane włosy, wory pod oczami. Dziś nawet krem do twarzy nic mi nie pomoże. Zrezygnowana ubrałam się i skierowałam do kuchni. Tam zrobiłam sobie kawy i jakieś śniadanie. Ugh, nienawidzę kawy. Usiadłam na parapecie i podziwiałam widoki za oknem. Po jakimś czasie usłyszałam za sobą kroki, co znaczyło, że mama też już nie śpi.
-Ania? Czemu tak wcześnie wstałaś?- podeszła do mnie, dając mi buziaka w policzek.
-W ogóle nie spałam, jakoś nie umiałam zasnąć.- odpowiedziałam bezbarwnym głosem.
-Dziecko! Przecież ty się wykończysz!
-Nic mi nie będzie. Jadę już do wytwórni. Jak będziesz chciała wpaść czy coś, to daj znać, to przyjadę po ciebie.- następnie założyłam bluzę i okulary przeciwsłoneczne i wyszłam z domu. Dotarłam do wytwórni i skierowałam się do swojego biura. Ku mojemu zaskoczeniu siedzieli tam chłopcy. Bez słowa przywitałam się z nimi, po czym opadłam na fotel. Zaraz zasnę.
-Dobrze się czujesz?- spytał niepewnie Jinxx.
-A jak wyglądam?- zdjęłam okulary i spojrzałam na nich.
-Tragicznie.- skomentował Ashley. Chłopaki od razu zaczęli go uciszać. Ja tylko wzruszyłam ramionami.
-Czemu zawdzięczam waszą wizytę?- ułożyłam się wygodniej na fotelu obrotowym, zakładając nogi na biurko.
-Chcieliśmy się dowiedzieć, czy może rozmawiałaś już z mamą.- odezwał się Jake.
-Taa. Według mnie wszystko idzie zgodnie z planem. Ale wy jakby co, to tego nie wiecie. Mama chce jeszcze trochę podręczyć Jon'a.- wyjaśniłam ziewając. -Aaa, przypomniało mi się. Za parę dni kręcicie nowy teledysk i musimy dogadać szczegóły.
-Właśnie, mamy kilka nowych pomysłów. Zastanawiam się nad zmianą wyglądu.- ożywił się Andy.
-Na jaki?- spytałam, chociaż chuj mnie to obchodziło.
-Generalnie na lepszy.- puścił mi oczko. -Chciałbym zmienić fryzurę.
-Mam ci w tym jakoś pomóc, czy po prostu tak mnie informujesz?
-Dam sobie radę. Zawsze sam się obcinam itp.
-Fajnie, ale teraz jeśli możecie, to sobie idźcie. Muszę popracować, bo potem jadę na sesję.
-Z takim wyglądem chcesz pozować do zdjęć?- prychnął Purdy.
-To już problem makijażystki, nie mój.- Jezu, nawet nie mam siły się z nim kłócić. W końcu wyszli, a ja zajęłam się organizowaniem trasy, która miała odbyć się już niedługo. Do tego jeszcze sesja promująca teledysk, spotkanie z fanami, występ na festiwalu. Super. Byłam dopiero w połowie, gdy zadzwonił Boris, żebym przyjechała. Wsiadłam więc do auta i pojechałam do jego studia.

Perspektywa Ash'a

Nudziło mi się jak chuj, więc poszedłem do gabinetu Ann, żeby ją trochę powkurwiać. Zawsze to jakaś rozrywka. Jednak nie zastałem jej tam. Już miałem wychodzić, gdy na biurku dojrzałem jej telefon. Musiała go zapomnieć. Hm, ciekawe co w nim ma? Z telefonem w ręku wróciłem do chłopaków i rozsiadłem się na kanapie. Odblokowałem klawiaturę, nie miała hasła hahaha. Oblukałem jej zdjęcia, ale nie miała tam nic ciekawego. Wszedłem na jej konto na twitterze i zaobserwowałem całą naszą piątkę. Miałem jeszcze opublikować jakiś fajny tekst w stylu „kocham Ashley'a Purdy'ego”, ale w tym momencie, ktoś do niej zadzwonił. To była jej mama. Wgapiałem się w ekran nie wiedząc za bardzo co zrobić, ale w końcu odebrałem.
-Dzień dobry, tu Ashley, Ann pojechała na sesję i zapomniała telefonu.
-Cześć Ashley. Kurczę, a nie wiesz o której wróci?- spytała pani Margaret.
-Niestety nie, a coś się stało?
-Nie, nic. Po prostu miałam do niej zadzwonić, kiedy będę gotowa wpaść do waszego studia. Miałyśmy pogadać.
-To ja po panią przyjadę.- sam nie wiem, czemu to zaproponowałem.
-Nie trzeba i tak jej nie ma, więc co miałabym tam robić?
-Ale ja i tak teraz się nudzę. Poza tym my tu jesteśmy, z chęcią spędzimy z panią trochę czasu. To jak? Wsiadam do auta i niedługo jestem.- chłopaki zaczęli mi się przysłuchiwać z ciekawością.
-No dobrze, to do zobaczenia.- rozłączyła się.
-Co jest?- spytał CC.
-Jadę po mamę Ann. Musimy jeszcze trochę się jej przypodobać, jeśli chcemy, żeby na bank się zgodziła. Co nie?- wytłumaczyłem.
-Niegłupi pomysł. Ale czemu zadzwoniła do ciebie?- dopytywał Andy.
-Zadzwoniła do Ann, ale młoda zapomniała telefonu. Ja go znalazłem i sobie... przywłaszczyłem.-uśmiechnąłem się cwaniacko. Jinxx tylko pokręcił zrezygnowany głową.
Jechałem z mamą Ann i rozmawialiśmy sobie jak gdyby nigdy nic. Liczyłem, że może wyciągnę z niej jakieś wstydliwe historyjki z dzieciństwa tej wiedźmy, ale na razie się na to nie zapowiadało. Pani Margaret okazała się naprawdę równą babką, zupełne przeciwieństwo jej córki. Zaproponowałem jej wspólną kawę, bo chłopaki wysłali mi sms'a, że na razie muszą dograć jeszcze jedną rzecz, więc nie mają czasu. Pojechaliśmy do Starbucks'a.
-Słyszałam, że nie przepadacie za sobą, z moją córką, hm?- zapytała, gdy usiedliśmy z kawą przy stoliku.
-Noo, jakoś tak niespecjalnie.- zacząłem powoli. Nie wiedziałem, o co jej chodzi.
-Nie myśl, że ja się wtrącam, czy coś. Wiem, jaki ma charakter. Po części sama ją tak wychowałam. Chciałam, żeby była asertywna i umiała radzić sobie w życiu. Nie chciałam, żeby była słabą kobietą. Jednak nie sądziłam, że te cechy rozwiną się u niej aż tak.- uśmiechnęła się smutno.
-Ann mimo swojego wieku zna się na tym co robi. Przekonaliśmy się o tym już pierwszego dnia współpracy. Właśnie kogoś takiego szukaliśmy. Co do charakteru... No cóż, ja też nie należę do przyjemniaczków. Obydwoje mamy rogate dusze.- zaśmiałem się.
-Nie znam cię, ale myślę, że mogłabym cię polubić. Jesteś bardzo sympatyczny. Wracając do Ann. Ona kiedyś taka nie była. Mówiła wam coś o sobie?- spytała ostrożnie.
-Niewiele. Coś tam rozmawiała z CC'ym, ale wiemy tyle, że kiedyś boksowała, potem doznała kontuzji i przestała. A! I że wakacje spędzała u rodziny w Las Vegas, ale teraz nie ma tam nikogo. Ann nie wygląda na taką osobę, która lubi się zwierzać.
-Tak, jest straszną introwertyczką. Zawsze była... innym dzieckiem. Spokojna, cicha, nieśmiała.
-Ona? Nieśmiała?- zdziwiłem się.
-Tak. Tylko swoją nieśmiałość skrywa za agresją słowną i butą. Miałam wrażenie, że z wiekiem jej to przechodzi, ale po... kontuzji to wróciło. Stała się jeszcze bardziej zamknięta w sobie i poważna. Zeszły rok był dla niej bardzo trudny. Spotkało nas kilka tragedii, jej kontuzja, złe samopoczucie, do tego straciła kontakt ze swoim przyjacielem, nad czym bardzo ubolewam. Jeśli ktokolwiek wie, co siedzi jej w głowie, to tylko on. Mam takie pytanie, bo teraz wy spędzacie z nią najwięcej czasu, czy ona je normalnie posiłki?
-Z tego, co widziałem, to tak. Jadła kilka razy z nami. Je prawie tyle co CC, a on jest największym głodomorem w zespole. A miała jakiś problem z jedzeniem?- teraz naprawdę mnie zaciekawiła.
-Ciężko to nazwać problemem, ale czasem ma tak, że w ogóle nie je przez tydzień, dwa. Nie ma apetytu wtedy.- pani Margaret głęboko westchnęła.
-A była u lekarza?- spytałem, na co mama Ann tylko się zaśmiała.
-Ona nie widzi problemu, bo dobrze się czuje, a siłą jej nie zaciągnę. Już dość mocno schudła. Boję się, że w końcu coś jej się stanie.
-Jeśli to panią pocieszy, to obiecuję, że zwrócę na to uwagę, gdy zamieszka z nami. O ile oczywiście zamieszka.- dodałem szybko.
-Zamieszka, zamieszka. Dziękuję.- w końcu uśmiechnęła się szczerze. -A tak swoją drogą, czyj to był pomysł z tym mieszkaniem?
-Generalnie Jon nam go podrzucił, mówiąc, że tak będzie wygodniej. Nam to pasowało, jesteśmy towarzyscy, poza tym, tak rzeczywiście będzie prościej. Każdy z nas ciągle coś wymyśla związanego z zespołem. Zarzucaliśmy Jonathan'a telefonami, a tak będziemy mieć managera pod ręką i na bieżąco będziemy mogli wszystko omawiać.- To akurat naprawdę był dobry pomysł. Zaoszczędzimy na rachunkach za telefon...
-Jestem ciekawa jak z nią wytrzymacie.
-Chłopaki dadzą radę, gorzej ze mną. Ale jakoś sobie poradzę.- wymusiłem uśmiech. Jakoś sobie tego nie umiałem wyobrazić...
-Gdybyś znał ją tak jak ja, to zupełnie inaczej byś ją postrzegał. Taka moja rada na przyszłość: bądź cierpliwy i spokojny, a może ci trochę odpuści. Gdy przestanie czuć z twojej strony zagrożenie, zacznie być bardziej normalna.
-Zagrożenie? Przecież ja jej niczym nie zagrażam.- zdziwiłem się.
-Ona nie chce, żeby ktoś wiedział jaka jest naprawdę, nie lubi wypytywania. To trochę skomplikowane. Jeśli uda ci się ją oswoić, być może wytłumaczy ci kilka rzeczy. Ja sama już nie umiem do niej dotrzeć. Jedziemy już?- zmieniła temat mama Ann.
-Tak, chodźmy.- skierowaliśmy się z powrotem do auta i pojechaliśmy do studia. Pani Margaret naprawdę ucieszyła się na widok chłopaków. Rozmawialiśmy z nią, jakbyśmy się znali od dawna. To znaczy chłopaki tak z nią gadali, bo ja raczej się nie udzielałem. Cały czas chodziło mi po głowie wszystko to, co dowiedziałem się o Ann. Próbowałem zrozumieć, co pani Margaret miała na myśli, ale nigdy nie umiałem czytać między wierszami. Ja kiedyś też byłem inny, ale wraz z pewnymi wydarzeniami zacząłem się zmieniać. Tylko, że ja miałem kilka powodów. Co takiego się stało, że taka młoda dziewczyna jest tak zimna i zamknięta w sobie? Z każdą chwilą ta mała intrygowała mnie coraz bardziej. W końcu postanowiłem dołączyć do towarzystwa, które bardzo dobrze się bawiło.
-Ann wspominała, że wysłała pani naszą płytę.- odezwał się Andy.
-Owszem, jest świetna, ale może nie mówcie mi per pani hm? Ja w końcu mówię wam po imieniu, poza tym dziwnie się czuję..
-To jak mamy się do pani zwracać?- spytał Jinxx.
-Jak chcecie. Jedni mówią mi po imieniu, inni ciociu, albo mamo.- zaśmiała się.
-Ooo, ja traktuję Ann jak siostrę, to może mnie pani adoptuje, co? Obiecuję, że będę grzeczny. Noo, tak w miarę.- wtrącił Andy'ś.
-Proszę bardzo, zawsze chciałam mieć dużo dzieci. Nie wiem tylko, co na to mój syn. Jest trochę zazdrosny o wszystko, ale co tam. Będzie się musiał przyzwyczaić.
-To ja też chcę!!!! MamoMeg nikt mnie w tym zespole nie rozumie, czuję się taki niekochany.- chlipnął CC, który zaraz został przytulony przez mamę Ann. Chryste, z kim ja żyję...
-To już wiemy jak się będziemy zwracać do ciebie, MamoMeg.- roześmiał się Jake.
-A ty, Ashley? Co tak siedzisz cicho?- zainteresował się Jinxx.
-Ja? Eee, zdaje ci się. Po prostu... Nie wyspałem się.- powiedziałem pierwsze, co przyszło mi do głowy. Jeszcze mi troski naszego tatusia do szczęścia brakuje. W tym momencie do pokoju wpadła jak burza Ann.
-Powiedzcie, że jest tu gdzieś mój telefon!
-Leży jakiś na kanapie.- powiedziałem obojętnym tonem. Jeśli się wyda, że to ja go miałem, mogę zacząć kopać sobie grób.
-Co za ulga! Już się bałam, że cię zgubiłam, moje maleństwo.- Ann zaczęła przytulać swój telefon. Rzeczy traktuje lepiej niż ludzi. Wariatka.
-Tak w ogóle, mamo, co tu robisz?- spytała.
-Siedzę jak widać.
-Fajnie. Andy, czemu patrzysz się na mnie jak jakiś psychopata?- wszyscy spojrzeliśmy na wokalistę. Faktycznie tak wyglądał.
-Skąd masz tą koszulkę? Musisz mi ją dać. Bez dyskusji!- teraz wszyscy automatycznie spojrzeliśmy na jej koszulkę. No tak. Była z logo Batmana.
-Wzięłam od stylistki. Moja miała wypadek. Mam podobną w domu. Dać ci jej nie dam, ale ewentualnie mogę ci pożyczać.
-Spakuj ją w trasę. Przyda nam się.
-W trasę? I co jeszcze? Za dobrze byś się miał.
-MamoMeg powiedz jej coś!- Andy wskazał obrażony na rudą.
-Ann, no nie bądź taka. Widzisz, że mu zależy.
-Po pierwsze, co z tego będę mieć? A po drugie, od kiedy to moja mama jest twoją, co?
-Od dzisiaj. I nie jest moją mamą, tylko naszą. Adoptowała całą naszą piątkę. A co do koszulek, możemy się wymieniać. Ty przejrzysz moje ciuchy, ja twoje i zabierzemy je w trasę, co ty na to?
-Dobra, umowa stoi. Weź, adoptowałaś ich bez mojej wiedzy, ciekawe co na to tata.- Ann zwróciła się do matki.
-Nie widzi w tym problemu. Nie cieszysz się, że masz pięciu nowych braci?- pani Meg spytała niewinnie.
-Jak cholera. O ile dobrze pamiętam, już jednego miałam tak dość, że oddzieliłam nas oceanem, a ty mi tu nowych załatwiasz. Weź tu licz na wsparcie matki.- Ann usiadła zrezygnowana koło mnie na kanapie.
-Co się tak gapisz?- warknęła w moją stronę. Dopiero teraz zauważyłem, że cały czas się jej przyglądam.
-A co? Nie mogę?
-Idiota.
-Hahah, cięta riposta, nie ma co.- zacząłem się śmiać.
-Zamknij się, albo oberwiesz. Znowu.
-Ann! Nie mów tak. I co miało znaczyć to znowu? Ashley, czy ona cię uderzyła?- spytała Margaret. Czułem na sobie ostrzegawcze spojrzenie Ann. Mógłbym ją teraz pięknie wkopać. Ale tego nie zrobię. To byłoby za proste.
-Niee, takie tam wygłupy na początku naszej znajomości.- usłyszałem ciche prychnięcie po mojej prawej stronie.

Perspektywa Ann

Nie mogłam uwierzyć, że chłopaki zwracają się do MOJEJ mamy „MamoMeg”. I co jeszcze kurwa? Po powrocie do domu, od razu wzięłam do ręki telefon i zaczęłam przeglądać twitter'a i inne stronki. Nagle wyskoczył mi jakiś tweet od Andy'ego. Chwila! Od kiedy ja go obserwuję? I całe BVB? I od kiedy oni obserwują mnie??? Ktoś. Ruszał. MÓJ. Telefon!!!! Jak dorwę, to nogi z dupy powyrywam, niech no się tylko dowiem kto to! Nagle coś do mnie zaczęło docierać. Mój mózg w końcu zaczął pracować...
-Mamo? Jak ty dotarłaś do wytwórni? Ale tak szczerze. Przecież ja miałam cię zabrać.- spytałam najniewinniej jak tylko się dało, moją rodzicielkę.
-Zadzwoniłam do ciebie, ale odebrał Ashley, mówiąc, że zostawiłaś telefon. Powiedział, że mogę spędzić trochę czasu z nimi i że po mnie przyjedzie.- zajebię go! Miał mój telefon. Kto wie, co jeszcze w nim znalazł. Mama kontynuowała.
-Najpierw jednak zaprosił mnie na kawę, bo chłopcy musieli coś tam skończyć.
-Gdzie cię zaprosił?????- no nie wierzę...
-Na kawę. Siedzieliśmy tak sobie i gadaliśmy z jakąś godzinkę. To naprawdę sympatyczny mężczyzna, nie wiem czemu tak go traktujesz.- powiedziała z wyrzutem.
-Bo jest świnią, ale chwileczkę, gadaliście sobie? Tak po prostu? Jakoś nie wierzę. Lepiej od razu przyznaj, co mu nagadałaś o mnie.
-Nic takiego. Wspominałam twoje dzieciństwo. Dlaczego powiedziałaś im, że nie boksujesz przez kontuzję?- spytała.
-A jak ty byś to inaczej nazwała? Wykluczyła mnie kontuzja, a okoliczności nabawienia się jej, nie są istotne.- wzruszyłam ramionami.
-Zamierzasz kiedyś im powiedzieć o sobie coś więcej?
-Wiedzą tyle, ile muszą. Te informacje nie są im do niczego potrzebne. Poza tym to przeszłość, a ja skupiam się na teraźniejszości.
-Nie możesz ciągle od tego uciekać. Kiedyś będziesz musiała się rozliczyć z tą przeszłością.
-Kiedyś... Teraz nie jestem gotowa. Czego ty ode mnie oczekujesz? Że przyznam się do tego, jak bardzo cierpiałam, gdy straciłam wszystko, co dla mnie najważniejsze? Że nie radziłam sobie sama ze sobą?- podniosłam głos.
-Tylko, że ty dalej cierpisz. Oszukujesz wszystkich, łącznie z sobą. Skrywasz się za maską zimnej, pozbawionej uczuć osoby.
-I tu się mylisz. Ja się nie „ukrywam”, ja taka jestem. Od lat nie czuję jakichś głębszych uczuć. Zawsze byłam taka... bezosobowa. Tylko ty udajesz, że tego nie widzisz. RJ pomógł mi się stać bardziej otwartym człowiekiem. Tylko nie za bardzo trafił z momentem. Dzięki niemu zaczęłam czuć coś więcej niż pustkę, jednak wtedy spotkała mnie, nas, największa tragedia. Nawet nie wiesz, ile bym dała, żeby w tamtym okresie nic nie czuć, nie czuć tego bólu.- wyszeptałam ostatnie zdanie. Mama nic już nie powiedziała, tylko podeszła i mnie przytuliła. To jednak nic nie pomogło, już od lat nie pomaga... W końcu jakoś wyswobodziłam się z jej uścisku i poszłam do łazienki. Już miałam kłaść się spać, ale przypomniało mi się coś. Napisałam wiadomość.

*************
I jak Wam się podoba "normalny" Ashley? Mama Ann taka tajemnicza... Osobiście uważam, że zjebałam końcówkę, ale nie umiałam jakoś opisać smutku Anki. Ten rozdział jest "przejściowy". Za dużo się tu nie dzieje, Ania się nie wykłóca, nudaaa. Ale następne dwa-trzy będą trochę lepsze, no, przynajmniej w moim odczuciu:D Tak w ogóle, to już 10 rozdział... Dobrze nam idzie:) Tak więc, piszcie swoje odczucia, nawet możecie zgadywać, co będzie dalej:P 
Next we wtorek, bądź środę...

piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 9

-Mama?!?!?!- leżałam rozpłaszczona na Ashley'u i patrzyłam z rozdziawioną buzią, na moją rodzicielkę. Jeśli była w szoku po tym, co zobaczyła, nie dała tego po sobie poznać. Wokół nas zapadła cisza. Chłopcy stali jak wmurowani, niemniej zaskoczeni ode mnie. Próbowałam jakoś wstać z Purdy'ego, ale za każdym razem upadałam na niego znowu. W końcu Ash, widząc co się dzieje ze mną i chłopakami, przejął inicjatywę. Złapał mnie w pasie i przerzucił na bok, po czym wstał i pociągnął mnie za rękę do góry. Podszedł do mojej mamy i przedstawił się:
-Jestem Ashley Purdy, basista Black Veil Brides.- uśmiechnął się czarująco do mojej matki, całując jej dłoń. 
-A to reszta zespołu.- kiwnął w stronę chłopaków. Pierwszy ogarnął się Jinxx.
-Jeremy Ferguson, ale wołają na mnie Jinxx. Jestem gitarzystą. Przepraszamy za bałagan, ale mieliśmy em... małą wymianę poglądów.- uścisnął rękę mamy.
-Jake Pitts. Także gitarzysta.
-Christian CC Coma. Perkusista.- uśmiechnął się szeroko CC.
-No i ja, Andy Biersack. Wokalista. Ann wiele o pani opowiadała.- kłamał jak z nut, Andrew.
-Mam nadzieję, że tylko te dobre rzeczy. Ja mam na imię Margaret. Miło mi was poznać.- zlustrowała chłopaków moja matka.
-Hej mamo.- podeszłam ją przytulić. -Weź się uśmiechnij, czy coś, zanim nam Jon zejdzie tu na zawał.- wyszczerzyłam się, nie zwracając uwagi na Jonathana, który stał teraz za mamą i gestem pokazywał mi, że mnie udusi.
-Jonathan, nie denerwuj się tak, bo to szkodliwe.- zaśmiała się mama.
-Tak w ogóle, co tu robisz? Miałaś być później.- zauważyłam.
-Znowu źle policzyłam różnicę stref czasowych. Ale jeśli tak bardzo ci to przeszkadza, to mogę wyjść.- uśmiechnęła się cwaniacko.
-Dobra, dobra. Bez jaj. Chodź do mojego biura, a chłopcy w tym czasie się ogarną.- wzięłam ją pod ramię i zaprowadziłam do siebie. Usiadłyśmy na kanapie.
-Niedługo będziemy mogły jechać do domu, ale na razie muszę czekać na jeden telefon.- wyjaśniłam mamie.
-Spokojnie, nie pali się. To opowiadaj, jak ci się tu pracuje.- chciała się dowiedzieć. Przez resztę czasu rozmawiałyśmy, aż w końcu mogłam zabrać ją do mieszkania. Pożegnałyśmy się jeszcze z chłopakami, ustaliłyśmy godzinę obiadu i pojechałyśmy.

Perspektywa CC'ego

Rzucałem właśnie w Andy'ego lakierem do włosów, kiedy do pokoju weszła jakaś kobieta. W tym samym momencie, Ann upadła na Ashley'a, co wyglądało dość komicznie. Już miałem zacząć z nich rechotać, ale wtedy Ann powiedziała do tej kobiety „mamo”. Byłem w szoku, zresztą nie tylko ja. Zrobiliśmy rozpierdol na cały pokój, jeszcze wyzywaliśmy się na cały głos, od pedałów i szmat. Mam nadzieję, że tego nie słyszała. Zajebisty początek znajomości, nie ma co. Nie wiedziałem co robić, na szczęście Ashley ogarniał sytuację i ruszył z tym swoim „czarem” podbijać serce mamy Ann. Gdy się przedstawił i wskazał na nas, wszyscy się ocknęliśmy i poszliśmy przywitać. W końcu obie panie wyszły, a za nimi także Jon, mordując nas wcześniej spojrzeniem.
-Nooo, Ashley, muszę cię pochwalić. Brawo za reakcję.- poklepał go po plecach Jinxx.
-Za to wy staliście jak kołki. Zawsze muszę ratować sytuację.- pokręcił głową basista.
-Dobra, już się tak nie pusz. Musimy tu ogarnąć zanim wrócą. Ruszcie dupy!- zakomenderował Jake. Szybko zaczęliśmy sprzątać. Po jakiejś minucie padłem zmachany na kanapę, ale wtedy oberwałem w głowę od Andy'ego.
-Młody, mało ci jeszcze?- spojrzałem groźnie.
-Nie czas na opierdalanie się, idź, wyrzuć śmieci, bo nie ma już miejsca w koszu.- dobra, może to i niegłupi pomysł. Zawsze mogę się zgubić w drodze do śmietnika... Wziąłem worek i najwolniej jak tylko umiałem, udałem się na zewnątrz budynku. Podziwiałem sobie ptaszki i kwiatuszki, ale musiałem przerwać to zajęcie, bo zadzwonił mi telefon:
-Gdzie. Ty. Kurwa. Jesteś!!!!!- tak wrzeszczeć to umiał tylko Andy, w końcu z jakiegoś powodu to on jest wokalistą.
-Przecież sam kazałeś mi wyrzucić śmieci, młody.- odpowiedziałem.
-Ale to było jebanych 10 minut temu! Jeśli nie zobaczę cię tu w ciągu minuty, to spotka cię przykra niespodzianka.
-Jaka niespodzianka?- on myśli, że coś na mnie ma? Hahah, naiwne dziecko.
-Dalej mam twoje zdjęcia z urodzin Jake'a...- okeeej, jednak coś ma.
-Zaraz będę.- rzuciłem do słuchawki i puściłem się biegiem z powrotem do chłopaków. Ledwo znalazłem się w pokoju, zapytałem Biersack'a:
-Ile jeszcze masz zamiar szantażować mnie tymi fotkami, co??
-Tyle ile będzie trzeba. A teraz zamknij się i sprzątaj.- wyszczerzył się Andy. Z takim uśmiechem wygląda jak psychopata... Po jakimś czasie pokój znowu wyglądał tak, jak powinien. Wszyscy padliśmy zmęczeni na kanapy.
-Jak myślicie, mamy jeszcze jakąś szansę u mamy Ann, po tym jaki cyrk odstawiliśmy?- spytał Jake.
-Ja myślę, że nie jest jeszcze tak źle. Po sposobie w jaki Ann się do niej odnosi, nie wydaje mi się, że pani Margaret jest jakąś sztywniarą. Inaczej chyba zwróciłaby jej uwagę, co nie?- zastanawiał się Andy.
-Jak już, to nie lubi tylko was. Mnie w to nie mieszajcie. Ja nie biegałem i nie wyzywałem wszystkich wokół.- odparł pewny siebie Ashley.
-No może nie, ale to ty leżałeś z Ann na podłodze w dość dwuznacznej pozycji.- poruszył brwiami Jinxx.
-Tylko dlatego, że wywaliła nas oboje, to był przypadek, tyle.- bronił się basista.
-Dajcie spokój chłopaki.- postanowiłem ich pogodzić. -Teraz skupmy się na tej kolacji, nie możemy dać plamy.
-Racja, w co się ubieracie, bo ja nie umiem się zdecydować: koszulka z Batmanem czy może z logo jakiegoś zespołu?- nasz elegancik miał problem.
-Rany Andy, grunt żeby ta koszulka była czysta i niepodarta. Ann przecież powiedziała, że mamy się ubrać tak jak zwykle.- pokręcił głową Jinxx. W tym momencie do pokoju weszła Ann, a za nią jej mama.
-Chłopaki, my jedziemy do domu. Przyjedźcie tak o 18. Powinnam się wyrobić.- uśmiechnęła się do nas sztucznie Ann. Skąd wiedziałem, że sztucznie? Bo nie było widać w jej oczach radości. Może i dobrze udaje, ale wystarczy przyjrzeć się jej oczom.

Perspektywa Ann
(klik)
Już od godziny stałam przy garach. Jak ja nienawidzę gotować. Dlatego też wszystkim ściemniam, że nie umiem. Jeszcze chcieliby, żebym im coś przygotowała. Ale dziś postanowiłam się poświęcić. Nie zamierzałam gotować nie wiadomo czego, bez przesady. Zwykła zdrowa sałatka i pierogi, bo moja mama je lubi, a tylko mi wychodzi ciasto. Ostatnio pół dnia spędziłam na szukaniu jakiegoś polskiego sklepu, żeby kupić kiszoną kapustę. Amerykanie nie jedzą takich rzeczy. Ale dla dobrego humoru matki warto było się poświęcić. Ja gotowałam, a mama siedziała cały czas obok opowiadając co u niej. Niestety przyszedł ten piękny moment, kiedy rozmowa zeszła na mój temat.
-Aniu, jak się tu masz tak w ogóle?
-Dobrze.
-Bardzo wyczerpująca odpowiedź, jak zwykle zresztą. Choć raz mogłabyś się wyzewnętrznić przed własną matką. Kiedyś miałyśmy świetny kontakt.- westchnęła moja rodzicielka.
-To było kiedyś. Od tamtej pory sporo się zmieniło, nie sądzisz?- spytałam retorycznie.
-Ale to nie znaczy, że mamy przestać rozmawiać.
-Okej. Co chcesz w takim razie wiedzieć?
-Jak w pracy? Chodzi mi o wytwórnię.
-Spoko. Cały czas albo się szkoliłam, albo spędzałam czas z chłopakami. Integrowaliśmy się.- uśmiechnęłam się lekko.
-Właśnie. Jon nalega, żebyś z nimi zamieszkała. Ale ja nic o nich nie wiem.
-To czas się dowiedzieć. Słuchaj, bo nie będę się powtarzać.- powiedziałam, po czym krótko streściłam jej życiorysy chłopaków.
-A mają jakieś dziewczyny?
-Tak, Jinxx ma nawet żonę. Tylko Ashley nie ma eee... stałej dziewczyny.
-Rozumiem. Ashley to ten na którym leżałaś, gdy weszłam do pokoju?- kurwa, musiała o tym wspomnieć?
-Taaa, to ten. Ciągle się kłócimy i robimy sobie na złość. Działa mi na nerwy.
-Wydawał się miły. Uśmiechał się i w ogóle.
-A czy ja powiedziałam, że jest niemiły? Po prostu takie mamy charaktery i tyle. Jest dobrym basistą i ciężko pracuje na sukces zespołu. To mi wystarczy.- wzruszyłam ramionami.
-Nie martwisz się, że oni, no nie wiem, że cię skrzywdzą?- spytała ostrożnie.
-Oni??? Nigdy w życiu! Jinxx ma szeroko rozwinięty instynkt macierzyński. A reszta też niańczy mnie bardziej niż ty kiedykolwiek. Tłumaczą, że to dlatego, że jestem najmłodsza. Serio, czasem czuję się jak w przedszkolu.- nie dodałam tylko, że chłopaki są bardziej dziecinni ode mnie...
-To dobrze, że się zaprzyjaźniliście. Nie chcę żebyś była skazana sama na siebie. Zwłaszcza, że nie masz kontaktu z RJ'em
-Ej! Tylko ja tak na niego mówię! Znajdę go, nie martw się. Na razie nie mam na to czasu, ale zobaczysz. Jeszcze kiedyś wszyscy siądziemy razem.- uśmiechnęłam się pocieszająco.
-Dobra, zmiana tematu. Pojutrze wracam do domu. Nie będę ci siedzieć na głowie, zwłaszcza, że masz dużo pracy.
-Szkoda. Ale chwila! Wracasz do Polski? Tzn. że zgadzasz się, żebym zamieszkała z chłopakami????
-Tego nie powiedziałam. Mam dwa dni na podjęcie decyzji. A co? Tak bardzo chcesz z nimi zamieszkać, hm?- czuję, że to pytanie to jakaś podpucha. O co jej może chodzić...
-Szczerze? Niechętnie. Wiesz, lubię samotność. Nikt mi nie przeszkadza. Gdy mam wolne mogę spać godzinami. No i nikt nie wyciąga mnie na miasto, więc mam naprawdę święty spokój.
-Tak i możesz zamknąć się w czterech ścianach. Pewnie u psychologa też nie byłaś?
-Nie mam po co do niego iść. Nie powie mi nic, czego bym nie wiedziała. A poza tym nic mi nie jest.- w tym momencie zadzwonił mój telefon. Na szczęście. Dzwonił Jake.
-Haaalo?
-Ann, czy powinniśmy kupić twojej mamie jakieś kwiatki czy coś?
-Eee? Skąd ja mam to wiedzieć. Lepiej nie przesadzaj. Chyba, że zamierzasz się oświadczyć.- zaśmiałam się.
-Komu? Tobie czy mamie? Dobra, o czym my w ogóle gadamy. Niedługo będziemy, tylko Andy skończy układać włosy. Stoi przed lustrem już od godziny. Pa.- rozłączył się.
-Kto to?- Spytała mama.
-Jake. Powiedział, że niedługo będą.
-Aha. Zamierzasz się może przebrać?
-No jasne i może jeszcze mam założyć sukienkę?- zirytowałam się.
-Przynajmniej wyglądałabyś bardziej kobieco.
-Jak będę dorosła, to zacznę się tak ubierać, pasuje?- chciałam zmienić temat.
-Okej. Chcę to dostać na piśmie.
-Napiszę w 3 egzemplarzach i wyślę ci pocztą.
-A poznałaś może jakiegoś chłopaka?- ta kobieta mnie wykończy.
-A co?
-Nic. Tak pytam. Chciałam ci tylko przypomnieć, że ci ufam i mam nadzieję, że poradzisz sobie w życiu.- odpowiedziała ostrożnie.
-Jeśli o to chodzi, to nie musisz się martwić. Nie zamierzam w najbliższym czasie dać ci wnuka.
-Nie o to mi chodzi. Ale skoro zaczęłaś już ten temat, to wiedz, że nawet gdyby tak się stało, nie będę wściekła. W końcu dzieci to sama radość. Ale fakt, jesteś na to za młoda.
-No i super. A teraz, jeśli możesz, nakryj do stołu.- niech się czymś zajmie, a nie zadaje mi idiotyczne pytania. Teraz przynajmniej mam święty spokój i mogę doprawić sałatkę. Ledwo skończyłam to robić, a zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Otworzę!- wydarłam się i pobiegłam do drzwi. Uśmiechnęłam się do stojących za nimi Brides'ów.
-No heeej. Wchodźcie.- popatrzyli na mnie niepewnie, wzięli głęboki oddech i w końcu przekroczyli próg.
-Ej, dobrze się czujecie?- byłam zdziwiona ich zachowaniem.
-Tak, tak. Wszystko okej.- odpowiedział niepewnie Jinxx, wygładzając koszulkę. Czy oni się denerwują????
-Chłopaki, wyluzujcie. Wszystko idzie w dobrym kierunku, gadałam z nią. To będzie tylko formalność.- szepnęłam w ich stronę, po czym popchnęłam w głąb mieszkania.
-Cześć chłopcy.- uśmiechnęła się moja matka.
-Dzień dobry pani.- powiedzieli chórem. -No właściwie, to wieczór.- zaśmiał się CC.
-Dziwnie się czuję, gdy mówicie mi per Pani, ale ok. Siadajcie, pogadamy trochę.
-To wy sobie gadajcie, a ja wszystko przygotuję. Mógłby mi któryś pomóc? Byłoby szybciej...- wtrąciłam.
-Ja pójdę.- zaofiarował się Ashley, po czym wszedł za mną do kuchni.
-Od kiedy ty mi pomagasz, co?- spytałam, gdy tylko znaleźliśmy się sami.
-Nie chcę, żeby twoja matka widziała, jak bardzo się nie znosimy.
-Ale ona już to wie.- widząc jego przerażoną minę, szybko dodałam -Nie martw się, powiedziałam, że jesteś spoko i w ogóle, a kłócimy się, bo mamy trudne charaktery. Dobra, czemu się tak dziwnie zachowujecie? Jeremy wyglądał jakby zobaczył ducha.
-On denerwuje się najbardziej z nas wszystkich. To znaczy, ja akurat się nie denerwuję, bo choćbym nie wiem jak się starał, to zawsze coś palnę. Nie jestem facetem, którego lubią matki.- dodał z przekąsem.
-Jakoś mnie to nie dziwi.- mruknęłam. Podałam mu półmisek z pierogami i kazałam zanieść. Sama wzięłam sałatkę i poszłam za nim. Nie wiem, co działo się przez te 2 minuty, gdy mnie nie było, ale atmosfera przy stole zmieniła się diametralnie. Chłopcy gadali jeden przez drugiego, uśmiechając się od ucha do ucha. CC opowiadał jedną ze swoich przygód z trasy, a mama zaśmiewała się do łez. Wszyscy byli rozluźnieni, tylko ja nie umiałam się odnaleźć. Właściwie odezwałam się tylko na początku, gdy chłopaki zachwycali się nad pierogami. W pewnym momencie całkowicie się wyłączyłam. Patrzyłam nieprzytomnym wzrokiem na wszystkich. Ocknęłam się dopiero gdy oberwałam z łokcia od Andy'ego.
-Co jest mała?- szepnął.
-Nic. Po prostu jestem w lekkim szoku.- odszepnęłam.
-Nie ty jedna. Nie chcę zapeszać, ale Ash i CC chyba przypadli twojej mamie do gustu.
-No i to mnie dziwi najbardziej. CC- okej. Ale Ashley???
-Mówiłem ci, że jak chce to potrafi być miły. Tyle, że zwykle nie chce.
-Wy dwoje! Nie szeptajcie tak między sobą tylko włączcie się do rozmowy.- mama spojrzała w naszą stronę.
-Nieee, nie chcę wam przeszkadzać. Wolę napatrzeć się na Ashley'a. Nigdy w życiu nie widziałam go w tak dobrym humorze.- uśmiechnęłam się do niego złośliwie.
-Widocznie nie zasłużyłaś.- odpowiedział.
-I chyba nigdy nie zasłużę. Ustaliliśmy już, że nie spełniam wymagań.- dodałam, mając na myśli mój wygląd.
-Jakbyś bardzo chciała, to mogę je zaniżyć. Znajdę jakiś sposób.
-Dasz mi kasę na operację plastyczną?- zaśmiałam się.
-Mógłbym, ale to chyba niewiele pomoże.
-Ostatnio jakoś to ci nie przeszkadzało.- nie wytrzymałam. Musiałam rzucić aluzję do naszego tańca w klubie. A obiecałam sobie, że pierwsza nie zacznę.
-Przypominam ci, że ty też jakoś nie protestowałaś.- uśmiechnął się, ale widziałam w jego oczach groźny błysk.
-Miałam zaćmienie umysłu. Ale może nie wracajmy już do tego.- postanowiłam zakończyć tą wymianę zdań, bo widziałam zaskoczone spojrzenia chłopaków. Dobrze, że nie wiedzieli o czym mówimy. Andy wyczuwając moje zdenerwowanie, szybko zmienił temat i zaczął przepytywać moją mamę o jej pracę itp. Zaczęłam zbierać talerze, pomagał mi CC. Weszliśmy do kuchni. Ledwo odstawiłam naczynia do zlewu, poczułam jak ktoś szarpie mnie za nadgarstek i obraca w swoją stronę. Zobaczyłam wściekłą twarz Ashley'a.
-Co to, do kurwy nędzy, miało być?!?!?!?!- syknął.
-Odwal się! Jesteś przewrażliwiony!
-Stary, puść ją! Nie przeginaj!- odezwał się CC, widząc jak Ash coraz mocniej ściska mi rękę.
-Nie wtrącaj się! Musimy sobie coś wyjaśnić. Zostawisz nas samych?- „poprosił” go Purdy. CC spojrzał na mnie, więc tylko skinęłam potakująco głową.
-Okej, ale najpierw ją puść. Chyba, że chcesz wytłumaczyć jej matce, dlaczego ma odbite twoje palce na ręce.- ten argument zadziałał i Ashley puścił mnie. Roztarłam nadgarstek. Christian wyszedł.
-No słucham?!? O co ci chodzi?- warknął w moją stronę Ash.
-Mi? O nic! Ja tylko powiedziałam, że nigdy nie widziałam cię takiego uśmiechniętego, to ty zacząłeś.- założyłam obronnym gestem, ręce na piersi.
-Teraz zwalaj na mnie! Ja próbuję być miły, bo chłopaki prosili o to. Jeśli o mnie chodzi, to nawet dziś możesz wracać do domu. Ale im, sam nie wiem czemu, zależy na twojej obecności. Dlatego choć raz, nie wyprowadzaj mnie z równowagi, bo to może się dla ciebie źle skończyć.
-A co mi niby zrobisz? Uderzysz?- zakpiłam. To był błąd. W jednej chwili poczułam, jak Ash przypiera mnie do ściany.
-Myślisz, że jesteś taka cwana, ale ostrzegam cię! Nie przeciągaj struny. Nic o mnie nie wiesz!- wyszeptał jadowicie.
-To tak jak ty o mnie. I nie musisz mi grozić.- odpowiedziałam smutnym głosem. Odsunęłam go delikatnie od siebie. Podeszłam do okna. Co się ze mną dzieje? Sama go sprowokowałam. Mam jakiś jebany zespół napięcia przedmiesiączkowego, czy co? Odwróciłam się, ale Ashley już wyszedł. Muszę zacząć w końcu zachowywać się normalnie. Tylko co u mnie jest normą... Reszta wieczoru upłynęła już w miłej, spokojnej atmosferze.
W końcu chłopcy pożegnali się i wrócili do domu. Opadłam wykończona na kanapę. Mama przyglądała mi się uważnie.
-Co?- spytałam rozdrażniona.
-Co miała znaczyć ta wymiana zdań z Ashley'em?
-Nic.- wzruszyłam ramionami.- Byłaś świadkiem jednej z naszych licznych kłótni.
-Tylko dlaczego mi się wydaje, że było w niej drugie dno?
-Nie wiem, nie było żadnego drugiego dna.- nie miałam zamiaru opowiadać jej co o mały włos nie wydarzyło się w tym cholernym klubie.
-Skoro tak uważasz. Dziwi mnie to, że się nie dogadujecie. Macie sporo wspólnego. Poza tym, nie wspominałaś, że jego rodzice zmarli, gdy był mały.
-Zapomniałam.- przyznałam szczerze. -I co sądzisz o chłopakach?
-Są mili, dobrze wychowani i trochę niedojrzali. To mnie akurat nie dziwi. Wszyscy twoi znajomi są tacy.- uśmiechnęła się.
-Czyli już zdecydowałaś?
-Tak, ale chcę jeszcze trochę potrzymać w niepewności Jonathan'a.
-A o mnie mówią, że jestem złośliwa...- pokręciłam głową.
************************
Perspektywa Christiana<3 Jak widać, Ash i Ann dalej się nie lubią:D Następny MOŻE w niedzielę.

środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 8

Włączcie piosenkę i przeczytajcie notkę. Dziękuję:*
*********************************************************************
-No nie wierzę! Co ty tutaj robisz?- spojrzałam na dziewczynę stojącą obok JuJu.
-Ella?!
-Eee? To wy się znacie?- przeszkodził nam zdezorientowany Jake.
-Pewnie, miałyśmy parę razy wspólne zdjęcia.- tłumaczyła swojemu chłopakowi Ella. Dobrze, że nie wspomniała mu o tym, jak o mało co się nie pobiłyśmy...
-Ty jesteś tą ich managerką? A co z sesjami? Chyba nie zrezygnowałaś?- El zasypywała mnie pytaniami.
-Tak jestem ich managerką, chociaż tak właściwie jestem tylko asystentką managera. I nie zamierzam rezygnować z sesji, przynajmniej na razie.- uśmiechnęłam się do niej. Na razie jest ok, nie rzuciła się na mnie z pięściami. Usiedliśmy wszyscy przy stoliku, ja pomiędzy Jinxx'em i CC'ym. Ashley od razu powiedział, że idzie po drinki.
-Pójdę za nim, jeszcze się wywali ze szkłem i będzie afera.- zaoferował się Jake. Dzięki temu miałam chwilę na rozmowę z Ellą. Usiadłam koło niej.
-Mam nadzieję, że nie mówiłaś Jake'owi o... przeszłości.- spojrzałam na nią uważnie.
-Nie. Właśnie miałam prosić cię o to samo. Nie chcę, żeby pomyślał, że jestem jakaś niezrównoważona czy coś. A wtedy trochę się zagalopowałam.- spuściła wzrok.
-Taa, nie ty jedna. To co, zapominamy o tym incydencie?- spytałam.
-Jakim incydencie? Ja nie mam pojęcia o czym ty mówisz.- Ella delikatnie uśmiechnęła się w moją stronę. Kurczę, jeszcze się zaprzyjaźnimy jak tak dalej pójdzie. Zobaczyłam chłopaków wracających ze szklankami pełnymi kolorowego czegoś, więc pospiesznie wróciłam na swoje miejsce. Ashley podstawił mi pod nos jakiegoś niebieskiego drinka.
-Co to jest?- spytałam podejrzliwie.
-Spróbuj, a zobaczysz. Nie martw się, nic ci nie będzie. Jake złapał mnie za rękę, zanim zdążyłem dosypać ci trucizny.- uśmiechnął się wrednie Purdy. Już otwierałam usta, żeby znów się z nim pokłócić, ale w tym momencie poczułam, jak CC ściska moje kolano pod stołem, jednocześnie zwracając się do tego debila:
-Ash, zaczyna się weekend, odpuść.- Ashley nic nie odpowiedział, tylko usiadł koło perkusisty. Skoro od niego nic się nie dowiedziałam, postanowiłam wypytać Jake'a.
-Jake'uś możesz mi powiedzieć co to jest?- spytałam wskazując na szklankę.
-Kilka różnych soków i najmniejsza ilość wódki, jaką mogli tam wlać. Jesteś niepełnoletnia, więc nie jestem pewien czy powinnaś pić.- z powagą popatrzył na mnie gitarzysta.
-Zwłaszcza, że prowadzę.- dodałam z uśmiechem. Nie zamierzałam się przy nich upić. No przynajmniej nie dziś. W końcu razem z dziewczynami stwierdziłam, że czas potańczyć. Zdjęłam swoją koszulę i zostałam w samym podkoszulku. I tak za chwilę będę cała spocona. Ruszyłyśmy na parkiet, a chłopcy kontynuowali picie. Po jakichś 3 piosenkach dołączył do nas Christian z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Z czego się tak cieszysz?- krzyknęłyśmy do niego chórem.
-Z głupoty chłopaków. Nie wiedzą co tracą. Oni piją, a ja tymczasem mam obok siebie 3 piękne kobiety. Czy może być lepiej????- wydarł się, po czym zaczął z nami tańczyć. W końcu reszta BVB, oprócz Ashley'a, który dalej pił, ruszyła swoje tyłki na parkiet. Dziewczyny od razu zostały porwane do tańca przez swoich chłopaków, a ja miałam do swojej dyspozycji Christiana i Jinxx'a. Nogi mi już odpadały, gdy podszedł do nas Ash odsuwając ode mnie perkusistę i mówiąc:
-Odbijany.- CC wepchnął mnie w jego ramiona, więc nie miałam wyjścia, musiałam z nim tańczyć. Pech chciał, że akurat puścili wolną piosenkę. Nie będę do tego z nim tańczyć!
-Ashley, ja... Nie czuję się pewnie w takich piosenkach.- zwątpiłam w tym momencie w siebie.
-Po prostu wyluzuj, patrz mi w oczy i daj prowadzić.- powiedział, po czym delikatnie przyciągnął mnie do siebie i założył sobie moje ręce na szyję.
Zaczęliśmy tańczyć, jednocześnie patrząc sobie głęboko w oczy. To było takie dziwne. Chciałam, żeby mnie puścił, ale jednocześnie chciałam przysunąć się bliżej. Mimo, że nie tańczyłam dobrze, w jego ramionach czułam pewnie. Po chwili przyzwyczaiłam się i wczułam w rytm, jaki nam nadał. Zawsze peszyłam się, gdy musiałam tańczyć do takich piosenek przy ludziach, ale teraz jakoś mało mnie to obchodziło. Czułam jego dłonie na plecach. Wodził nimi delikatnie, a ja czułam każdy jego najmniejszy ruch. Ciepło bijące od niego wprawiało mnie w dziwny nastrój. Przyjrzałam się bardziej jego twarzy. Zwróciłam uwagę na oczy. Jego spojrzenie... było takie inne. Takie przenikliwe i czułe zarazem. Czy mi się zdaje, czy właśnie widzę prawdziwego Ash'a? Było coś jeszcze, czego nie umiałam rozszyfrować. Poczułam jak przyciska mnie mocniej do swojego ciała. W innym przypadku by za to oberwał, ale teraz pozwalałam mu na wszystko. Zjechałam jedną ręką na klatkę piersiową chłopaka. Pod palcami czułam bijące serce, które teraz chyba trochę przyspieszyło. Cały czas nie spuszczał ze mnie wzroku. Chyba zaczynam się rumienić. Kurwa! Pierwszy raz w życiu, gorąco mi w policzki przez jakiegoś faceta. Uśmiechnął się delikatnie, ręką zjeżdżając na moje biodro, po czym szepnął mi na ucho:
-Czyżbym znalazł na ciebie sposób?- odwzajemniłam uśmiech mówiąc:
-Nie pochlebiaj sobie, mnie nie da się tak łatwo poskromić.- spojrzałam z powrotem w jego oczy, co było dużym błędem. Zobaczyłam w nich ogień. I w tym momencie już do reszty straciłam kontakt z rzeczywistością. Nie słyszałam muzyki, nie widziałam ludzi obok. Liczył się tylko ten taniec. Ja i on. Razem. Słyszałam tylko bicie swojego serca. Nasze twarze zaczęły się do siebie zbliżać. Wiedziałam, że chce mnie pocałować. I ja też tego chciałam. Momentalnie zaschło mi w gardle. Nasze usta dzieliły od siebie już tylko centymetry. Delikatnie ujął moją brodę, powoli się pochylając. Zatrzymał się na chwilę, jakby pytając o pozwolenie. Zacisnęłam mocniej ręce na jego ramionach. Czułam jego ciepły oddech, na swoich ustach, które mimowolnie rozchyliłam. W tym momencie skończyła się piosenka. Natychmiast otrzeźwiałam i gwałtownie się od niego odsunęłam. Zaczęłam mrugać powiekami, chcąc całkowicie wrócić do rzeczywistości. Ashley stał jak słup soli i też powoli dochodził do siebie. Patrzył na mnie zszokowany, chyba nie do końca rozumiejąc, co się dzieje, W końcu potrząsnął głową, złapał mnie za nadgarstek i przyprowadził do stolika gdzie czekała już reszta.
-Idę po alkohol, wezmę wam coś.- powiedział, po czym błyskawicznie się stracił z widoku. Czułam na sobie zaintrygowane spojrzenia Brides'ów, więc powiedziałam, że muszę do łazienki. Gdy w końcu ją znalazłam, od razu skierowałam się w stronę umywalek. Opłukałam twarz zimną wodą, po czym przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądałam, hm, dziwnie. Nieobecne spojrzenie, lekko zaróżowione policzki. Co się do cholery ze mną dzieje? Miałam wielu chłopaków, ale żaden z nich nigdy nie doprowadził mnie do takiego stanu. A przecież Ashley nic nie zrobił. Skoro tak zareagowałam, to co by było, gdyby rzeczywiście mnie pocałował? Stop! O czym ja myślę? Jęknęłam i zasłoniłam twarz dłońmi. W tym momencie do łazienki weszły Juliet i Ella.
-Ann, coś się stało?- spytała zmartwiona Ella.
-Nieee. Chyba.
-Że Ashley dziwnie się zachowuje, to do tego jestem przyzwyczajona. Ale co się z tobą dzieje? Zrobił ci coś? Gdy tańczyliście, to miałam wrażenie, że wszystko jest ok.- dociekała Juliet.
-Prawie się pocałowaliśmy.- wyszeptałam.
-Coo? Ale przecież wy się nienawidzicie.- JuJu była zszokowana.
-Wiem! Sama nie rozumiem co się stało. Dobrze, że skończyła się piosenka.- westchnęłam z ulgą.
-Tak poza tym, ładnie razem wyglądaliście.- odezwała się Ella, za co zmroziłam ją wzrokiem.
-Proszę cię! Ja i on? Nigdy w życiu! Po 2 godzinach „związku” jedno zabiłoby drugie. Nie! To kompletnie bez sensu.- przekonywałam gorączkowo samą siebie.
-No ok, ale pamiętaj, że kto się czubi ten się lubi.- zauważyła jeszcze Juliet.
-Takie rzeczy dzieją się tylko w telenowelach. Na szczęście... Dobra, wychodzimy stąd.- zakomenderowałam. To, co zobaczyłam, ledwo opuszczając łazienkę, tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu.
-Miałam rację, spójrzcie tam.- wskazałam dziewczynom kierunek, gdzie Ashley obściskiwał się z jakąś laską. Oczywiście była tlenioną blondyną...
-A to świnia.- skomentowała Ella. Wzruszyłam tylko ramionami i wróciłyśmy do chłopaków. Po jakimś czasie zaczął mnie boleć brzuch więc pożegnałam się ekipą i wróciłam do domu.

Perspektywa Ashley'a

Kurwa! Co mnie napadło? Chciałem pocałować tą małą. Purdy, chyba brak ci kobiety, że pragniesz tej wiedźmy. Nagle poczułem szturchnięcie w ramię. Spojrzałem na dziewczynę przed sobą. Dosiadła się do mnie i od tamtej pory pieprzy jakieś głupoty.
-Ashley, słuchasz mnie?- spytała.
-Tak, oczywiście yyy, Kathryn?- zapomniałem jak ma na imię.
-Kate.- poprawiła mnie, po czym spojrzała zalotnie. Wiedziałem, że chce mnie zaciągnąć do łóżka.
-W sumie może to jest jakieś wyjście.- pomyślałem, po czym rzuciłem się na nią, całując ją. Nie zostawała bierna. Jednak po chwili całowałem ją wręcz mechanicznie. W głowie cały czas siedział mi pewien rudzielec, o cudownych, błękitnych oczach. Wkurwiony już tym wszystkim, odepchnąłem gwałtownie od siebie blondynkę.
-Coś nie tak?- spytała zaskoczona.
-Tak. To znaczy nie, ja nie mam dziś nastroju. Przepraszam, muszę już iść.- nie czekając na jej reakcję, wstałem i skierowałem się do stolika, gdzie siedziała reszta. Musze pogadać z małą. Natychmiast.
-Gdzie Ann?- spytałem chłopaków, nie widząc jej nigdzie.
-Pojechała przed chwilą do domu. Brzuch ją rozbolał, babskie sprawy chyba...- wytłumaczył mi Jinxx. Dziewczyny nic nie mówiły, tylko dziwnie się na mnie patrzyły. Olałem to i udałem się z powrotem w kierunku baru. Muszę się napić. Natychmiast. Kupiłem butelkę Jack'a Daniels'a i wróciłem do chłopaków.
-Czy mi się wydaje, czy miałeś ograniczyć?- odezwał się Andy.
-Chłopie, daj żyć. Weekend się zaczyna. Poza tym mam powód.- burknąłem, po czym upiłem kilka dużych łyków, prosto z butelki.
-Powód? Niby jaki?- zaciekawił się Jinxx.
-Mniejsza z tym. I tak byście mi nie uwierzyli.- co niby mam im powiedzieć? Że pociąga mnie jakaś gówniara, którą jednocześnie pragnę zabić? Bez sensu. Wszystko wokół mnie jest bez sensu. Tylko alkohol mi został.
-No weź, powiedz o co chodzi. Znowu pokłóciłeś się z Ann?- CC nie dawał mi spokoju.
-Jezu, skończ już z Ann. Ciągle mnie o nią pytacie. Jakby było o co! Między nami jest tylko nienawiść i tak już będzie zawsze!- podniosłem ton.
-Jak na nienawidzących się ludzi, jesteście bardzo zgodni.- uśmiechnęła się kpiąco Juliet, za co dostała z łokcia od Elli.
-Zgodni? Co masz na myśli?- zacząłem dociekać. Ann im coś mówiła?
-Nic, nic. Tak mi się powiedziało. Nie zwracaj na mnie uwagi.- speszyła się. Czyli jednak Ann im coś wspominała. Ale i tak się nie dowiem. Jebana solidarność jajników. Dzisiaj muszę się upić...

Perspektywa Ann. Poniedziałek.

Przez weekend nie miałam żadnego kontaktu z chłopakami. Skupiłam się na pracach domowych. Musiałam posprzątać, no i zacząć szykować dzisiejszy obiad. Mama ma przylecieć za parę godzin. Weszłam do studia i od razu skierowałam się do pokoju chłopaków.
-Hej chłopaki, chciałam wam tylko zakomunikować, że dziś przylatuje moja mama, więc czujcie się zaproszeni do mnie na obiad.
-Obiad? Umiesz gotować?- od razu zainteresował się CC. Już mu powiem prawdę, jasne..
-Niee, umiem tylko dwie potrawy na krzyż. Dziś zrobię właśnie jedną z nich.
-Mamy coś przynieść, czy coś?- spytał Jinxx.
-Nie, mam wszystko. I ubierzcie się też tak, jak chodzicie codziennie. Moja mama i tak wyłapie każdy fałsz. Po prostu bądźcie sobą.- uśmiechnęłam się, chociaż w głowie miałam same czarne myśli. Oby się nie zgodziła. Nie umiem sobie wyobrazić wspólnego mieszkania z chłopakami, czy Ashley'em. Zwłaszcza z nim... Od piątku nie rozmawialiśmy ze sobą. Może to i lepiej? Znowu pije. Może nie przychodzi do pracy na kacu, ale na pewno pod wpływem. Świetnie. Jakbym za mało miała problemów. Dobra, na razie to oleję. Do pokoju wszedł Jonathan.
-Chłopaki, jak wiecie, dziś przyjeżdża mama od Ann. Błagam was, postarajcie się. Jeśli nie wzbudzicie u tej kobiety jakichś pozytywnych uczuć, ona jest w stanie zabrać Ann ze sobą z powrotem. A tego chyba żaden z nas nie chce...- popatrzył na każdego.
-Tak, Jon. Wiemy. Damy radę. Weź, jesteś naszym managerem, a zupełnie w nas nie wierzysz.- strzelił focha Jake.
-Moja wiara w was nie ma tu nic do rzeczy, po prostu nie mogę sobie pozwolić na utratę tak ważnego współpracownika.
-”Ważnego współpracownika”? Uuuu, Jonathan, chcę dostać to od ciebie na piśmie. Będę ci to pokazywać za każdym razem, gdy zaczniesz się na mnie drzeć.- spojrzałam na swojego szefa.
-Zabrzmiało to tak, jakbym wydzierał się na ciebie codziennie. Poza tym, gdybyś mnie nie denerwowała, nie musiałbym się tak zachowywać.- odpowiedział wyniośle Jon.
-Pieprzysz głupoty. Jak byś nie wymyślał jakichś fanaberii, to ja nie musiałabym ci zwracać uwagi i cię tym denerwować.- nie odpuszczę mu tak łatwo, oj nie.
-Dobra, zamiast wszczynać dyskusje, przygotuj się do wizyty matki. Już ja dobrze wiem, co ci chodzi po głowie. I od razu mówię, nie kombinuj, bo i tak jesteś na przegranej pozycji.- co?? Skąd on wie co ja knuję?
-O czym ty mówisz, co niby Ann chce zrobić?- zaciekawił się Jinxx.
-Pewnych rzeczy nie możecie wiedzieć. Po prostu Ann czasem myśli, że wszystko powinno być tak, jak ona chce. Przykro mi młoda, cokolwiek byś nie zrobiła i tak będziesz niezadowolona. Powinnaś wybrać mniejsze zło.- dokończył Jon, po czym wyszedł z pomieszczenia.
-Powiesz nam o co chodzi?- spytał się mnie Andy.
-Przepraszam chłopaki, ale to zbyt skomplikowane. Muszę pomyśleć. Przepraszam.- opuściłam pokój i udałam się do swojego biura. Podeszłam do okna. „Wybierz mniejsze zło”. Dobre sobie. Wiem co Jon miał na myśli mówiąc to. Oczywiście chodziło mu o to, że powinnam zamieszkać z BVB. Chyba nie mam wyjścia. Nie zamierzam wracać do Polski, do domu. Nie teraz. Za dużo złych rzeczy kojarzy mi się z tym miejscem. Tak bardzo chciałabym teraz pogadać z pewną osobą. Ale nawet nie wiem gdzie obecnie jest. Zostałam sama. Zupełnie sama. W pewnym momencie, w głowie usłyszałam znajomy głos: „Jak zwykle za dużo myślisz. Zaufaj w końcu swojej intuicji!” Tak, ile razy słyszałam w przeszłości te słowa... Dobra. Czas się w końcu do nich zastosować. Intuicja już od dawna wręcz krzyczy, co mam zrobić. Nie mam powodu, żeby wracać do domu. Za to z chłopakami może być... inaczej. Lubimy się, są zabawni, troskliwi. Może być fajnie. W końcu raz się żyje. Poza tym, trzeba dostrzegać plusy sytuacji. Już widzę miny koleżanek, gdy im powiem, że będę mieszkać sama z pięcioma, przystojnymi facetami (no bo, nie czarujmy się, oni są przystojni). Umrą z zazdrości. Oczami wyobraźni zobaczyłam ich zszokowane oblicza i zaczęłam się śmiać.
-Z czego się śmiejesz?- Purdy wszedł do mojego biura.
-Z ciebie.- zaczęłam rechotać jeszcze bardziej.
-Niby czemu?
-Zastanawiam się jak przeżyjesz wspólne mieszkanie z taką wiedźmą jak ja.- wyszczerzyłam się do niego.
-Kociaku, o to się nie martwię, raczej ty powinnaś zacząć się bać.- zaczął się do mnie przybliżać, jednocześnie rzucając coś na moje biurko.
-Ja? Dlaczego?- spytałam zaskoczona. Ashley stanął blisko mnie, zbyt blisko.
-Bo to ja z naszej dwójki jestem tym zboczonym.- powiedział, po czym nachylił się, żeby szepnąć mi na ucho:
-Pilnuj się, nie znasz dnia, ani godziny.- po czym wyprostował się i jak gdyby nigdy nic, wyszedł.
-Co to kurwa miało być?- wykrztusiłam pod nosem. „Nie znasz dnia, ani godziny”???? Że co? Czy on mi właśnie groził? Nic z tego nie rozumiałam. Wciąż oszołomiona usiadłam przy biurku. Zauważyłam na nim białą kopertę zaadresowaną do mnie. Ashley ją tu przed chwilą rzucił. Otworzyłam i wyjęłam z niej złożoną kartkę. List.
Przeczytałam to trzy razy. Wow. Z wrażenia aż mi słów zabrakło. Ten list był eee... miły? Chyba nie ma takiego słowa, które opisałoby to co teraz czuję. Nie wiem co bardziej mnie zaskoczyło. Sama inicjatywa czy forma. Dobra, nie będę wybrzydzać. Przecież liczy się gest, prawda? Im naprawdę zależy, żebym z nimi mieszkała. W takim razie, naprawdę muszę się postarać z tą obiadokolacją. Poszłam do chłopaków.
-Chłopcy, to bardzo miłe, co napisaliście.- zaczęłam.
-Naprawdę ci się spodobał?- patrzył na mnie zszokowany Jake.
-Owszem. Był szczery. Mam nadzieję, że moja mama zobaczy w was to, co ja.
-A co zobaczyłaś?- zaciekawił się Jinxx.
-Pięciu, naprawdę świetnych facetów. Krótko się znamy, ale według mnie macie naprawdę ciekawe osobowości. Tak Ashley, o tobie też mówię.- wtrąciłam, bo widziałam jak już otwiera usta.- No, a poza tym, tworzycie ciekawą muzykę. Wysłałam mamie waszą płytę. Ona lubi różne gatunki muzyczne. Zobaczymy czy „Set the World On Fire” też jej się spodobało.
-A jeśli nie?- zmartwił się CC.
-Christian, trochę więcej wiary w moją matkę. Ona wcale nie jest taka straszna, jak Jonathan ją przedstawił.- zaoponowałam.
-Właśnie, czy tylko ja odnoszę takie wrażenie, że nasz manager się jej boi?- zapytał Andy.
-To dlatego, że gdy pierwszy raz się spotkali, trafił na jej zły dzień. Mama była wtedy nieźle wkurwiona inną sprawą, a Jonathan jeszcze truł jej dupę. To się po prostu skumulowało. Poza tym, wiecie jaki Jon ma czasem protekcjonalny ton. Potraktował moją mamę jak jakąś nadopiekuńczą mamusię. Mama sprowadziła go więc na ziemię, delikatnie mówiąc.-uśmiechnęłam się.
-Wiesz, w sumie to pocieszające, ze taki człowiek jak Jon, kogoś się obawia.-zaśmiał się Jinxx.
-Hahahah fakt. Dobra, ja przyszłam tylko po to, żeby podziękować za list. Ale następnym razem, jak wpadniecie na taki pomysł, to może niech go Jeremy napisze.- powiedziałam, za co oberwałam od Christiana z poduszki.
-Ej, niby dlaczego on ma pisać, co?- wydarł się na mnie. Nic nie odpowiedziałam, tylko podbiegłam do niego i poczochrałam po włosach.
-Moja fryzura!
-Jakbyś jeszcze jakąś miał!- śmiałam się.
-Nie żyjesz!- zaczął mnie gonić, po drodze popychając Biersack'a, który robił sobie fotkę.
-CC!! Zniszczyłeś mi zdjęcie!- Andy brał do ręki wszystko, co popadnie i rzucał w perkusistę. Przy okazji ja oberwałam różowym misiem. Różowym???? Rzuciłam się na Jinxx'a przewracając go.
-Jinxx, ratuj! Błagaaaam!- Jeremy zasłonił mnie przed atakami Comy i Biersack'a, jednak zauważył, jak Jake grzebie w jego torbie z rzeczami. Rzucił mnie więc w ramiona Ashley'a, który już od dłuższego czasu stał i śmiał się z nas wszystkich i poleciał do Jake'a.
-Ashley, puść mnie!- syknęłam.
-A magiczne słowo?- uśmiechnął się do mnie.
-Natychmiast cioto!
-Ej, teraz przegięłaś!- Purdy przekręcił mnie tak, że zwisałam głową w dół. Po chwili poczułam, jak zaczynamy się kręcić. Tylko nie to!
-Ashley przestań! Ja nie chcę! Chłopaki ratujcie!- darłam się, ale jakoś nikt nie kwapił się z pomocą. W sumie, nawet nie miał kto. Andy z CC'ym biegali po całym pokoju, rzucając w siebie różnymi przedmiotami, a Jake z Jinxx'em wyrywali sobie coś z rąk, drząc się przy tym w niebogłosy.
-Jake, to moje! Puszczaj szmato!
-Po moim trupie! I jaka szmato? Odezwał się pedał!
-Coo? Nazwałeś mnie pedałem? Pojebało cię do reszty???- Jinxx zdzielił Jake'a w łeb. Ashley się śmiał i kręcił się coraz szybciej. Zaczęłam krzyczeć jeszcze bardziej. W tym momencie do pokoju wsunął głowę, dziwnie blady, Jon.
-Ann, masz gościa.- powiedział, po czym do pokoju wepchnęła się jakaś osoba. Przekręciłam głowę tak, żeby coś zobaczyć i w momencie gdy rozpoznałam, kto stoi w progu, poczułam jak razem z Ashley'em przewracamy się na podłogę. O KURWA!!!!!
-Mama?!?!?!?!?!? 
*********************************************************************
Na początek, w liście jest dużo błędów, ale nie miałam już siły go poprawić. Co do poprzednich komentarzy (za które dziękuję z całego serca), nie spodziewałam się, że końcówka wywoła takie zamieszanie. Jak widzicie, to tylko Ella Cole. Ten rozdział jest jednym z dłuższych, zawarłam w nim kilka akcji, staram się przyspieszyć fabułę, więc proszę to docenić. DLATEGO LICZĘ, ŻE SKOMENTUJECIE. Najbardziej ciekawi mnie, co sądzicie o akcji z pocałunkiem. (ktoś się spodziewał?) Nie wiem, czy to był dobry pomysł, więc proszę, napiszcie co o tym sądzicie. (Wiele on nie zmienił, ale ok.) Scena trochę słaba, bo wyszłam z wprawy. Nie wiedziałam jaką piosenkę wybrać, bo jest ich sporo, ale w końcu sięgnęłam po zasoby sprawdzonego zespołu, dzięki któremu jestem tu, gdzie jestem. I nawet jestem tak miła, że nie trzymam Was w niepewności i zdradziłam, kto pojawił się na końcu... Dlatego też, jeśli tu weszliście, skomentujcie i weźcie pod uwagę to, że ja komentuję wszystko, co przeczytam. Nie ukrywam, że to motywuje, a ostatnio mam mały zastój weny. 
Standardowo, jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć, albo macie jakiś pomysł, bohatera, który mogłabym ewentualnie wpleść- piszcie. Akcja póki co rozgrywa się w lipcu 2012, ja mam wszystko zaplanowane do sierpnia 2013, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby coś dokombinować.
P.S. Jeśli się postaracie, następny rozdział dodam w czwartek. Chciałabym, żebyście wgłębili się w fabułę, póki mam czas pisać, potem może być gorzej. Tak w ogóle, słuchał ktoś z Was kiedykolwiek HIMa?
Uwielbiam Was wszystkich:*:*:*:*:*
Jak już wstanę z łóżka, to chcę tu pod spodem widzieć jakiś ruch, adekwatny do dziennej liczby wejść:D

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 7

Perspektywa Ann (kilka dni później)

Moje szkolenie pod okiem Jonathan'a dobiegało końca. Dziś ostatni dzień, piątek. Od przyszłego tygodnia będę musiała sobie radzić sama. Staram się o tym nie myśleć, inaczej chybabym już dawno zwariowała. Z samego rana pojechałam do szkoły, żeby dowiedzieć się co i jak z moją nauką. Z racji tego, że dyrektor tej szkoły jest przyjacielem Jon'a, załatwił, że czasem mam się umawiać z nauczycielami na lekcje indywidualne, a resztę notatek będę dostawać przez internet. W ten sposób mam też kontaktować się z nimi w trasie. W Polsce taka akcja w życiu by nie przeszła. Jest tylko jeden minus. Przez to, że nie będę uczęszczać na zajęcia, będę musiała sobie sama radzić z nauką. Dlatego też, już teraz dostałam podręczniki, żebym mogła chociaż pobieżnie je przejrzeć. Przyjechałam do studia o 10. Chłopców jeszcze nie było. W ogóle nikogo jeszcze nie było. Weszłam więc do naszego wspólnego pokoju, gdzie spotykamy się, żeby omawiać różne sprawy, problemy, albo po prostu posiedzieć i się poopierniczać. Wyłożyłam się wygodnie na kanapie z podręcznikiem w ręku. Założyłam słuchawki i puściłam sobie „Fallen Angels”. Jednak jak to ja, zamiast się uczyć, zaczęłam śpiewać. W pewnym momencie, miałam wrażenie, że chórki chłopaków w tej piosence są jakoś dziwnie głośno, ale olałam to i śpiewałam dalej. Dopiero gdy przerwałam, bo zapomniałam tekstu, dotarło do mnie, co się dzieje. Gwałtownie otworzyłam oczy i zerwałam słuchawki. Koło mnie siedziało całe BVB i śpiewało tą piosenkę. Oni. Mnie. Słyszeli. Kurwa!
-Ej mała! Czemu przerwałaś?- spojrzał na mnie z wyrzutem CC.
-Bo miałam taki kaprys. I niby czemu „mała”? Nie wydaje mi się, żeby 170cm wzrostu, to było mało.- odpowiedziałam.
-Bo jesteś taka młoda, młodsza od nas. Więc od teraz masz nową ksywkę.- wystawił mi język Jinxx.
-Oryginalna w chuj.- odparłam zirytowana.
-Nie marudź już. Nieźle śpiewasz. Czemu się tym nie pochwaliłaś?- zmienił temat Andy.
-Bo nie ma czym. Nie zamierzam być piosenkarką.- wzruszyłam ramionami. Nie miałam zamiaru im mówić, że kiedyś byłam w chórku szkolnym i, że nawet kiedyś screamowałam. Niestety, w moim przypadku nastąpiła mutacja głosu. O ile na co dzień tego nie słychać, to kiedy próbuję screamować, zaczynam chrypieć. Cóż, bywa i tak. Śpiewanie, pisanie piosenek już za mną. Teraz mam inne zainteresowania.
-Dobra, co dziś robisz?- spytał mnie, Jake.
-Zależy o której.
-Wieczorem. Cokolwiek miałaś w planach to informuję cię, że ci się zmieniły.
-Tak? Niby na jakie?- zapytałam ciekawa.
-Idziemy do klubu, a ty idziesz z nami. Będzie z nami JuJu i Ella.- wytłumaczył wokalista.
-Aha. Okej, ale pod jednym warunkiem. Nie zamierzam się malować ani wbijać w jakieś kiecki.- nie będę się stroić. Mowy nie ma. Żeby zrobić się na bóstwo, muszę mieć na to ochotę. A tą mam rzadko.
-Jak dla nas, to możesz iść nawet w dresie. Nie mamy w planach jakiejś grubej imprezy. Zwykłe wyjście na miasto- odparł Jinxx.
-Dobra, to jesteśmy umówieni. A teraz sorry, ale muszę to przeczytać.- wskazałam na książkę, leżącą na moim brzuchu.
-Co to?- zabrał ją, Ashley.
-Podręcznik z geografii. A teraz oddawaj, bo nie mam czasu.- próbowałam wyrwać książkę z rąk basisty.
-Hmm, oddać? Najpierw poproś.- wyszczerzył się wstając.
-Po moim trupie. Oddawaj!- też wstałam.
-To w takim razie mnie złap!- krzyknął i zaczął uciekać. Niech go tylko dorwę! Biegłam za nim, obrzucając go wyzwiskami. Już prawie go doganiałam, kiedy poczułam, jak moje oskrzela się zaciskają i nie umiem złapać tchu. A myślałam, że już mi przeszło. Oparłam się o ścianę i zaczęłam kasłać. Czułam, że się duszę. Muszę się uspokoić. To jedyny sposób. Uspokój się! W międzyczasie podszedł do mnie Ashley. Pokazałam mu, że nic takiego mi nie jest, po czym osunęłam się po ścianie, żeby usiąść w odpowiedniej pozycji. Zamknęłam oczy i próbowałam złapać oddech, ale było to cholernie trudne i bolesne. Poczułam jak Ashley głaszcze mnie delikatnie po plecach.
-Hej, spokojnie, zaraz ci przejdzie. Oddychaj pomału. Oddychaj.- powiedział i odgarnął mi włosy z twarzy. W końcu trochę mi przeszło i mogłam otrzeć łzy.
-Dzięki.- kiwnęłam w stronę Ash'a, który podał mi chusteczkę. Usiadł koło mnie.
-Co to było? Wystraszyłem się. Może powinnaś pojechać do szpitala, co?- spytał.
-To nic takiego. Jestem alergiczką i przez to mam astmę. Ale trochę inną, niż taki typowy astmatyk. Zaraz wezmę lekarstwo i mi przejdzie.
-Jesteś pewna? To moja wina, nie powinienem się z tobą ganiać.- odparł smutny.
-Nie mów tak. Czasem biegam po kilka kilometrów i nic mi nie jest, a czasem nie umiem przetruchtać nawet 100 metrów. Gdybym miała się tym przejmować, musiałabym zamknąć się w domu. Takie życie i tyle.- wstałam, po czym skierowałam się do pokoju w poszukiwaniu mojej torby. Ashley towarzyszył mi.
-Ale to i tak nie zmienia faktu, że jesteś debilem.- pokazałam mu język.
-Tylko dlatego, że przed chwilą się dusiłaś, unikniesz kary za te słowa. Na razie...- syknął w moją stronę.
-Ty serio nic nie czaisz. Masz teraz świetną okazję, żeby mnie zabić, a ty z tego nie korzystasz.- uśmiechnęłam się wrednie do niego.
-Jakbyś teraz tu umarła, to od razu byłoby na mnie. W końcu razem wyszliśmy z pokoju. Co jak co, ale jakoś nie zamierzam spędzić reszty życia w kryminale. Są ciekawsze rozrywki.- popatrzył na mnie znaczącym spojrzeniem.
-Jakie niby?- udawałam idiotkę.
-Sex, drugs and rock'n'roll, kociaku.- rozmarzył się Ashley.
-Popatrz, a ja myślałam, że nie chcesz trafić do więzienia, bo boisz się, że jakiś współlokator będzie miał na ciebie ochotę.- musiałam to powiedzieć.
-Ochotę? Co masz na myśli?- spytał, poważnym tonem.
-Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Z twoim wyglądem miałbyś tam niezłe branie.- odparłam drwiąco.
-Co masz do mojego wyglądu, hm?- zaczął już się nieźle wkurwiać Purdy.
-Ja? Nic. Mam liberalne poglądy. Jak dla mnie możesz wyglądać jak laska. Nigdy nie dostałeś żadnych propozycji od mężczyzn?
-Do twojej wiadomości: jestem bardziej męski niż kilka facetów razem wziętych...
-Nie wątpię.- wtrąciłam.
-A propozycje dostaję tylko od pięknych kobiet.- dokończył dumny z siebie.
-Masz na myśli te wszystkie biuściaste, tlenione plasticzki o mózgu wielkości orzeszka? Tu się zgodzę. Mogą się podobać. Ale tylko podobać. Nic więcej. Chociaż, pewnie gdy zmyją makijaż, nie mają już nawet urody.
-Przy mnie zawsze pięknie wyglądają.- uśmiechnął się Ash.
-Hahaha, to widać jak długo z każdą przebywasz. Kilka godzin, ewentualnie jedna noc, a potem następna co nie? Nie boisz się, że się czymś zarazisz?- spytałam.
-Czy ty myślisz, że jestem głupi? Nie potrzebne mi dodatkowe komplikacje. Poza tym, jestem sam z wyboru.- odparł wyniosłym tonem. Nic już nie odpowiedziałam, bo weszliśmy do pokoju. Od razu wyjęłam z torby inhalator i zażyłam lekarstwo. Od razu lepiej... Ashley patrzył na mnie, intensywnie nad czymś myśląc. W końcu wypalił:
-W sumie, nie wiem po cholerę brałaś to lekarstwo. Przecież złego diabli nie biorą. Zwłaszcza wiedźm.- wyszczerzył się i zwiał, zanim zdążyłam w niego rzucić inhalatorem. Idiota!

Pespektywa Andy'ego

Gadałem przez telefon z Juliet, ustalając szczegóły naszego wypadu, gdy do pokoju wparował zadowolony z siebie Ashley. Usiadł koło mnie i wydarł się do mojego telefonu:
-Cześć Juliet!!!
-Skąd wiesz, że to z nią rozmawiam?- spytałem.
-Bo tylko jak z nią gadasz, to robisz maślane oczy i ślinisz się do telefonu.- wytłumaczył. W słuchawce usłyszałem cichy śmiech JuJu.
-Skarbie, muszę kończyć. Przy tym idiocie nie pogadamy sobie w spokoju. Kocham cię. Pa.- powiedziałem, po czym rozłączyłem się. Spojrzałem na Ashley'a. Siedział spokojnie i szczerzył się jak debil.
-A tobie co?- spytałem.
-Nic. Udało mi się wkurzyć Ann.- uśmiechnął się.
-A właśnie, gdzie ją zgubiłeś?- zaciekawił się Christian.
-W pokoju obok. Brała lekarstwo.- odparł jak gdyby nigdy nic Purdy.
-Jakie lekarstwo? Jest na coś chora?- zaniepokoił się Jinxx.
-Jak się ganialiśmy to zaczęła się dusić. Okazało się, że ma jakiś tam rodzaj astmy. Mało mi tam nie zeszła.
-Tobie już całkiem mózg wyparował???- wydarłem się. -Czemu nie zadzwoniłeś na pogotowie?
-Bo nie chciała, a tak poza tym, nie drzyj się na mnie! Cały czas przejmujesz się nią jakby nie wiadomo kim była.- wkurzył się na mnie Ash.
-Ja po prostu się o nią martwię i tyle! Idę zobaczyć jak się czuje.- odpowiedziałem, po czym skierowałem się do wyjścia. Co ja poradzę, że tak się zachowuję. Ashley myśli, że się w niej zabujałem, Juliet też tak najpierw pomyślała. Ale ja po prostu gdy widzę Ann, czuję jakby była moją młodszą siostrą. Wiem, że między nami nie ma żadnego pokrewieństwa, ale nad tym nie panuję. Z tego co Ann tłumaczyła Juliet, ona czuje podobnie. Ostatnio czytałem jakiś artykuł, że podobno podświadomie wybieramy sobie na przyjaciół ludzi o podobnym kodzie genetycznym. Może to prawda... Wparowałem do pokoju w którym pracuje Ann i zauważyłem ją, leżącą na podłodze z książką, jak gdyby nigdy nic.
-Ann? Dobrze się czujesz? Co się stało?- spytałem.
-Eee... Dobrze? Ale o co ci chodzi?- spojrzała na mnie zdziwiona.
-Ashley powiedział, że mało co się nie udusiłaś na korytarzu.- szybko wyjaśniłem.
-Aaaa, o to... Ash to papla. No czasem już tak mam, że się duszę, ale wtedy biorę lekarstwo i jest ok. Nie przejmuj się tak tym. To nic wielkiego. Mam tak już od prawie 10 lat.
-Ok. Po prostu nie chciałbym, żeby coś ci się stało.- odpowiedziałem niepewnie i usiadłem na kanapie.
-Andy?
-Tak?
-Dlaczego ty się tak o mnie martwisz? Przecież praktycznie mnie nie znasz...- zapytała Ann.
-Nie wiem, mała, nie wiem... Ja po prostu... Czuję, że muszę się tobą opiekować.- dokończyłem.
-Ale Andrew, ty nawet sam o siebie nie umiesz się troszczyć. Ciągle ci się coś przytrafia.- uśmiechnęła się trochę pobłaźliwie.
-Weź, zepsułaś cały nastrój.- odparłem sfochowany. Ja próbuję być miły, a ta mnie objeżdża.
-Oh, przepraszam pana. Nie chciałam. Wybaczy mi pan, że go uraziłam?- powiedziała przymilnym głosem i usiadła koło mnie.
-Hmm, niech się zastanowię... Nie!- chciałem się z nią trochę podroczyć.
-Nie? To jak mam cię przekonać?- spytała.
-Wymyśl coś. A ja wracam do pracy. Nara.- postanowiłem wrócić do chłopaków. Ciekawe co młoda wykombinuje...

Perspektywa Ann

Siedziałam na kanapie już z pół godziny i myślałam intensywnie jak mogę przeprosić Andy'ego. Wiem, że z tym fochem się zgrywał, ale co tam. Raz w życiu mogę być miła dla kogoś innego i zrobić mu przyjemność. Właśnie, co by mogło mu sprawić radość? Ja pierdole! Jaka ja jestem tępa. Powinnam się przefarbować na tleniony blond! Chociaż lepiej nie, jeszcze Ashley się zakocha i będzie kolejny problem... Przecież wystarczy, że kupię Biersack'owi coś z logo Batmana. Wyleciałam jak z procy z pokoju, pędząc do auta. Gdy wczoraj byłam na zakupach, widziałam torbę z Batmanem. Mam nadzieję, że jeszcze będzie. Poza tym, jedziemy w trasę, przyda mu się torba. Haha, ja, taka praktyczna. Jak zwykle znacząco przekraczając prędkość, dojechałam do wyznaczonego celu. Jest! Wisi na manekinie, na wystawie. Szybko weszłam do sklepu, kupiłam ją i wróciłam z powrotem do studia. Spieszyłam się, bo nie chciałam, żeby Jon zauważył, że mnie nie ma. Na szczęście dalej go nie było. Swoją drogą, tym razem on się spóźniał. Już dawno miał być i szkolić mnie. Korzystając, z jego nieobecności wparowałam do pokoju, w którym urzędowali chłopcy. Za plecami miałam w reklamówce prezent dla Andy'ego. Stanęłam przed nim i wygłosiłam moją, jakże kwiecistą mowę:
-Szanowny Panie Biersack! Chciałam Pana bardzo przeprosić, za moje niestosowne zachowanie. Błagam o wybaczenie. A na zachętę mam to.- po czym podałam mu reklamówkę. Wziął ją ode mnie, zachowując obojętność. Jednak, gdy zajrzał do środka, oczy od razu mu pojaśniały. On chyba serio ma jakąś obsesję na punkcie Batmana.
-O Matko! Torba z logiem Batmana. Skąd wiedziałaś, że taką właśnie chcę???- wydarł się i porwał mnie w ramiona, okręcając dookoła. Gdy w końcu mnie puścił, wyjaśniłam:
-Przecież jestem wiedźmą. My wiemy takie rzeczy.- puściłam mu oczko. -Mam nadzieję, że teraz już się odfochowałeś, hm? A wy się tak nie patrzcie na mnie, jak na wariatkę.- powiedziałam w stronę chłopaków, którzy od dłuższej chwili dziwnie na nas spoglądali.
-No pewnie! Dziękuję Ann.- uśmiechnął się do mnie Andy. W tym momencie wszedł Jonathan.
-Ann, musimy pogadać, chodź!- wręcz warknął na mnie. Świetnie, ktoś go wkurzy, a on wyżywa się na mnie. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
-Albo nie. Najpierw muszę pogadać z wami wszystkimi. Wytwórnia domaga się, aby wasza płyta została wydana wcześniej. Prowadzę z nimi rozmowy. Zobaczymy. Andy, twój pomysł z filmem nie przekonuje ich, ale nie wszystko stracone. Powiedzieli, że się zastanowią.- popatrzył na każdego z nas z osobna. Na mnie spojrzał co najmniej jakbym mu zrobiła jakąś wielką krzywdę.
-Jon, przestań tak się na mnie gapić i wyduś w końcu z siebie co się stało.- powiedziałam wkurzona.
-Twoja mama się stała!- prawie krzyknął.- Nie dzwoniła jeszcze do ciebie?
-Nie. A miała dzwonić? Czekaj! Powiedziałeś jej?- rany, żeby się nie zgodziła, błagam, błagam.
-Tak. Stanowczo się temu sprzeciwia.- tak!!! Dzięki mamo! Jestem taka szczęśliwa.
-Czyli, nie będę mieszkać z chłopakami?- zapytałam pozornie obojętnym tonem.
-Tego nie powiedziałem.
-Ale jak to???- co on odpierdala? Ja nie chcę z nimi mieszkać.
-Twoja mama postanowiła tu przylecieć i osobiście poznać chłopaków. Powiedziała, że dopiero potem wyda ostateczną decyzję.- wyjaśnił.
-Co???? Ona chce tu przylecieć? Kiedy??? I w ogóle, po co poznać?- no nie, tylko nie to. Przyjechałam tu po to, żeby odpocząć od rodziny i problemów.
-Jakoś w poniedziałek ma tu być. Chłopcy, jeśli chcecie, żeby Ann z wami zamieszkała, musicie dobrze wypaść. Jej matka to specyficzna kobieta. W końcu po kimś Ann odziedziczyła charakter...- dokończył Jonathan. Opadłam załamana na kanapę. Od razu koło mnie usiedli CC i Jinxx.
-Nie martw się, Ann. Twoja mama nas polubi. Już my o to zadbamy.- zapewnił mnie Jinxx. No i tego właśnie się boję, że ich polubi. Nic nie odpowiedziałam, bo też co niby miałam powiedzieć? Że nie chcę, żeby się dogadali? Do dupy z tym wszystkim.
-Spoko mała. Damy radę. Nasz urok osobisty potrafi zdziałać cuda.- tym razem odezwał się CC.
-Dobra chłopaki. My musimy już wracać do pracy. Chodź młoda.- kiwnął na mnie Jon. Świetnie. Jak nie „mała” to „młoda”. Chyba zacznę spisywać gdzieś te przezwiska...

(kilka godzin później)

Jezu, głowa mi chyba zaraz pęknie. Okazało się, że Jonathan najtrudniejsze rzeczy do nauki zostawił na koniec. Doczołgałam się jakoś na kanapę w moim „biurze” i wręcz rzuciłam się na nią, wtulając twarz w bluzę na niej leżącą. Ej! Tak w ogóle czyja to bluza? Ja takiej nie mam.
-Wygodnie pani?- usłyszałam za sobą głos. Gdy uświadomiłam sobie, kto stoi za mną i jest jednocześnie właścicielem tej części garderoby, gwałtownie usiadłam.
-Purdy! Co ty i twoja bluza robicie w tym pokoju?- warknęłam.
-Uuu, widzę, że ktoś tutaj ma znowu zły humor. Jinxx kazał mi po ciebie iść. Chciałem, żeby wyręczył mnie Andy, ale gdzieś się stracił.- tłumaczył mi z głupim uśmieszkiem Ash.
-Ale po co mam iść gdzieś z tobą?- spytałam zdezorientowana.
-W tym wieku skleroza... Co to będzie jak będziesz mieć tyle lat co ja?- zakpił Ashley.- O ile dobrze pamiętam, rano chłopaki ustalili, że idziesz z nami do klubu.
-Kurwa!- opadłam z powrotem na kanapę.- Nie dam rady. Jestem padnięta.- tłumaczyłam żałosnym głosem.
-Szczerze? Jakoś mało mnie to obchodzi. Miałem cię przyprowadzić, więc to zrobię. Podniesiesz tyłek sama czy mam ci pomóc?- spytał obojętnie.
-Wal się. Nie zamierzam się stąd ruszać. Przynajmniej na razie.- założyłam ręce na piersi.
-Okej. Skoro tak chcesz się bawić.- Ash podszedł do mnie, podniósł i przerzucił przez ramię, po czym skierował się na korytarz, po drodze biorąc jeszcze moją torbę.
-Ashley kurwa! Postaw mnie idioto!- wrzasnęłam na cały budynek, tłukąc go pięściami po plecach.
-Przymknij się wiewiórko, albo będzie kara.- odpowiedział i lekko mnie podrzucił.
-Purdy, ja nie żartuję! Natychmiast odstaw mnie na podłogę.- odezwałam się już ciszej.
-Odstawię, jak dojdziemy. Trochę cierpliwości kobieto.- po czym dodał pod nosem- Już wiem czemu nie mam dziewczyny,..
-Puść mnie debilu! Ja chcę na ziemię!- znowu zaczęłam się drzeć i w tym samym momencie poczułam na pośladkach lekkiego klapsa.
-Damski bokser i zboczeniec!
-Ostrzegałem cię, że będzie kara. Bądź grzeczna, to szybciej dojdziemy i cię puszczę.- śmiał się Ashley.
-To przynajmniej obchodź się ze mną delikatniej, a nie jak z workiem kartofli.
-Ja cię tu dźwigam, żeby ci nóżki odpoczęły, a ty jeszcze masz pretensje?
-Palant.- mruknęłam cicho.
-Wariatka.
-Dupek.
-Wiedźma.- już miałam odpowiedzieć, ale usłyszałam głos Jake'a.
-Noo wreszcie, ile można na was czekać?
-To nie moja wina, tylko jej. Nie chciała przyjść.- mówiąc to, Ashley postawił mnie na ziemię.
-Nienawidzę cię.- syknęłam w jego stronę.
-I vice versa kociaku.
-DOBRA! Możemy już jechać?- niecierpliwił się Jinxx.
-Tak, ale miały z nami wyjść jeszcze dziewczyny,prawda?- spytałam.
-Będą czekać w klubie.
-Aha. Jedziecie w piątkę, czy któryś chce jechać ze mną?- popatrzyłam na chłopaków.
-JA! Pogadamy sobie i takie tam.- uśmiechnął się do mnie rozbrajająco CC.
-Życie ci nie miłe, że chcesz jechać z tą psychopatką...- burknął Ash, za co oberwał ode mnie i Andy'ego jednocześnie.
-Okej, to my jedziemy pierwsi, a wy za nami.- zadecydował Jinxx. CC pociągnął mnie za rękę w kierunku auta.
-To o czym chcesz gadać?- spytałam, odpalając silnik.
-Powiedz mi coś więcej o sobie. -popatrzyłam na niego ze znudzeniem w oczach.
-Serio? Ale to nudna historia.- próbowałam się jakoś wymigać.
-No i co z tego? Lubię wiedzieć z kim pracuję.- uśmiechnął się do mnie zachęcająco. Ja pierdole, co oni mają takiego w sobie, że nie umiem się im oprzeć? Ja, zawsze taka asertywna, teraz daję się nabrać na jakieś tanie teksty...
-Dobra. No to jak już wiesz, mam 18 lat. Mam starszego o 10 lat brata, no i mamę. Swojego ojca nie pamiętam, więc nie będę o tym opowiadać. Mhm, co jeszcze...- zastanawiałam się.
-Mówiłaś, że trenujesz boks?- dociekał CC. Kurwa, on to wie, o co spytać.
-No tak. Trenowałam nawet zawodowo, byłam w tym dość dobra, ale w zeszłym roku doznałam kontuzji i od tamtej pory nie startuję już w zawodach. Trenuję dużo mniej, tylko dla siebie. Nigdy nie chciałam być fotomodelką, ale dorabiałam sobie w ten sposób, żeby mieć kasę na wpisowe, na zawody, na trenera, siłownię itp. A ty?- spytałam, bo chciałam już zmienić temat.
-Co ja?
-Jak to się stało, że jesteś tu, gdzie jesteś?
-Hmm, od małego grałem na perkusji, ale najpierw to były takie zabawkowe. Potem wkręciłem się w to na poważnie. Więc postanowiłem, że chce w ten sposób zarabiać na życie. Byłem w różnych zespołach m.in. jazzowych, zdobyłem wykształcenie...
-Czekaj!- przerwałam mu.- Grałeś jazz, a teraz grasz metal? Jakim cudem?- spytałam zaskoczona.
-Wiesz, mam różne zainteresowania. Rapu też słucham...- wyjaśnił mi Christian,
-Serio. Nie spodziewałabym się tego po tobie.- pokręciłam głową.
-Ja to jeszcze nic. Jinxx siedzi muzyce klasycznej.- zaczął się śmiać.
-Co? Bach, Strauss i te sprawy?- spojrzałam na niego zszokowana.
-Tak, właśnie taką muzykę gra nam czasem na skrzypcach. Oszaleć można. Patrz na drogę.- CC skierował moją buzię w kierunku przedniej szyby.
-Nie do wiary! Jakim cudem wy stworzyliście zespół?
-Jakoś się udało. Chyba...- myślałam intensywnie nad tym, co mi powiedział. To wcale nie jest głupie.
-Hm, jak się nad tym zastanowić, to nawet fajnie, że każdy z was jest inny. Dzięki temu macie różne spojrzenia na muzykę i nie zamykacie się w jednej formie.
-Ooo widzisz, teraz myślisz tak jak my. Szybko nas rozszyfrowałaś, dasz sobie radę w tej branży.- uśmiechnął się szeroko perkusista.
-Tak sądzisz?- spytałam z powątpiewaniem.
-A co? Myślisz inaczej? Słuchaj, nie wiem czemu wykonujesz taką pracę, a nie inną, ale obserwowaliśmy cię przez te kilka dni. Jesteś bystra i ciekawa wszystkiego. Do tego wydaje mi się, że masz głowę na karku. Musisz pamiętać tylko o jednej rzeczy: W tej branży, między producentami, wytwórniami, sponsorami nie ma miejsca na przyjaźń. Na swojej drodze nie jeden raz spotkasz osoby, które będą szły do celu po trupach. Jeśli nauczysz się ich rozpoznawać w tłumie i nie dasz im się wykorzystać, możesz coś osiągnąć. Jednak jeśli jesteś słaba psychicznie i naiwna, to daruj sobie tą robotę i wracaj do domu.- powiedział CC. Kurczę, niezły monolog. On umie być poważny!
-Rozumiem. Ale czemu właściwie ty mi to mówisz?- spytałam.
-Bo cię lubię mała. Naprawdę. I nie chciałbym, żeby spotkała cię tutaj jakaś krzywda. Cokolwiek by się działo, pamiętaj, że masz nas. Nawet Ashley'a.
-Tsaa, już widzę, jak leci mi na pomoc.- zakpiłam.
-Żebyś się kiedyś nie zdziwiła.- mruknął tajemniczo.
-To znaczy?
-Wiesz jak zachowuje się w stosunku do kobiet. Jednak połowa z tego co widzisz, to tylko gra. Jeśli dobrze się przyjrzysz, zauważysz, że prawdziwy Ashley różni się trochę od tego faceta, na jakiego się kreuje. Jednak, jeśli cały czas tak będziecie się kłócić, to nigdy nie poznasz go naprawdę.- ważył słowa Coma.
-Andy powiedział mi to samo. Wiem, że udaje. Widziałam jego reakcję, gdy zaczęłam się dusić i tak dalej. Naprawdę się wystraszył. Tylko pytanie: po co udaje?- głośno się zastanawiałam.
-Może się boi?- podpowiedział CC.
-On? Czego niby? Dobra, mniejsza. Zaraz wyjdzie na to, że Purdy to tak naprawdę czuły, delikatny, wrażliwy mężczyzna. Jakoś tego nie widzę. Nie. Nie on. A co do naszych kłótni, ustaliliśmy, że nie zamierzamy poprawiać naszych relacji. Poza tym, lubię się z nim wykłócać.- uśmiechnęłam się do Christiana, na co on pokręcił tylko głową.
Zauważyłam, że Jinxx zwolnił i skręcił na parking obok, więc zrobiłam to samo. Zaparkowaliśmy. Wysiadłam i rozejrzałam się, byliśmy na miejscu. Razem z chłopakami skierowałam się do wejścia. Przy stoliku zauważyłam JuJu. Podeszłam bliżej, żeby się przywitać. Jednocześnie obok usłyszałam głos:
-No nie wierzę! Co ty tutaj robisz?
*********************************************************************
Nie wiem, czy wszystko trzyma się kupy, bo nie sprawdzałam rozdziału. Ashley i Ann jak zwykle się kłócą, za to CC udaje poważnego. Rozdział o niczym. Co do waszych propozycji odnośnie chłopaka, połowa niestety odpada, bo pojawią się tutaj jako bohaterzy epizodyczni. Wiecie, festiwale, koncerty, te sprawy. Dziękuję za wszystkie komentarze<3 Czekam na następne, bo bardzo fajnie mi się je czyta, poza tym chcę znać wasze przemyślenia:D. Nie wiem, kiedy dodam next, bo teraz mam małe urwanie głowy, myślę, że po prostu jutro zaktualizuję notkę o konkretny termin, więc sprawdzajcie. A co do związku Anki i Andy'ego: nie ma szans. Przeanalizowałam to wszystko i stwierdziłam, że chociaż niech na tym blogu istnieje przyjaźń damsko-męska. Tak właściwie, Ania jeszcze dłuuuuuuugo się nie zakocha, o ile w ogóle... Zmieniłam trochę zdjęcia w bohaterach, bo wczoraj na nowo zakochałam się w BVB i znalazłam tyle słodkich fotek, że nie umiem się zdecydować. 
P.S. Mam jakieś problemy z Bloggerem, jak będę mieć czas, to spróbuję to ogarnąć. Miałam coś jeszcze napisać, ale zapomniałam:(

Edit: Następny rozdział w środę, bo nie mam pojęcia ile osób już to przeczytało.
Edit 2: Kurwa! Już wiem co miałam napisać, mianowicie, w klubie będzie ciekawa akcja:D:D Coś dla fanów prawdziwego Ash'a... Ale nic więcej wam nie powiem, dowiecie się w środę. Taka będę zła:P