Byliśmy już na Hawajach trzeci dzień. "Urlop" mijał nam na spacerach brzegiem oceanu, opalaniu się, rozmowach o niczym i... Właśnie. Na byciu parą. Nie, nie chodziliśmy za rączkę, jak zakochane gołąbeczki. Ale nie stroniliśmy też od pocałunków. I innych tego typu rzeczy. Ashley znał coraz więcej fragmentów mojego ciała. Zagłębienie przy lewym łokciu, znamię na łopatce. Ja za to poznałam każdy jego tatuaż i wiążącą się z nim historię. Opowiadaliśmy sobie przeróżne rzeczy, te milsze i te mniej. Dowiedziałam się, jak radził sobie bez rodziców, a on, jak ja bez RJ'a. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że między nami nawiązała się nić porozumienia. Innego niż do tej pory. Wcześniej było pewnego rodzaju zrozumienie. A teraz, chyba przyjaźń. Wprawdzie nie było to tak silne, jak uczucie pomiędzy mną, a Radke, ale chyba powoli do tego zmierzało. Niespecjalnie mnie to cieszyło, bo podskórnie czułam, że niedługo cała ta ściema z umową i moim "wywaleniem" z roboty się wyda. A wtedy cała nasza przyjaźń runie, jak domek z kart. Dlatego korzystałam z chwili. Bo potem nic nie będzie już takie, jak kiedyś...
-Ziemia do wiewiórki! Gdzie odpłynęłaś?- wzdrygnęłam się, na widok ręki tuż przed moją twarzą. Ash machał nią, prawie wsadzając mi palec do oka.
-Gdzieś na bezludną wyspę.- powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy.
-Masz mnie obok, a chcesz na bezludną wyspę?! Weź. Jak możesz.- Purdy zrobił naburmuszoną minę, odsuwając się na drugi koniec kanapy.
-Taaak. Fochnij się, jak małe dziecko.- prychnęłam.
-I właśnie, że się fochnę! Bo wciąż jestem dzieckiem! Wiek to tylko liczba, ważne jest to, na ile się czujemy. A ja WIEM, że mam 20 lat.- burknął zły.
-Serio? Po twoim zachowaniu wnioskowałam, że z 5.- wzięłam do ręki jeden z moich podręczników. Matura za pasem, a ja dalej nic nie umiem. Super.
-Wiedźma.- wysyczał spomiędzy zaciśniętych zębów.
-To ja. Idź mi zrób herbatki.- olałam jego fochy.
-Nie. Jestem obrażony.- nie odpuszczał.
-Ale co ma jedno do drugiego? No juuuuż. Pić mi się chce, po tym twoim dopieprzonym czymś, co zrobiłeś na obiad.
-Było mnie nie popychać, to bym tyle nie wsypał.
-Było się nie rozwalać w całej kuchni, tylko podać mi, co chciałam, a w ogóle bym do ciebie nie podchodziła.
-A może ja właśnie chciałem, żebyś podeszła?- odparł.
-To mogłeś...- zaczęłam, ale przerwałam, bo dotarł do mnie ton jego głosu. -Jezu, jesteś niemożliwy.
-Po prostu potrzebuję czułości.- jęknął rozdzierająco, zabierając mi książkę i układając głowę na moim brzuchu.
-To idź na dziwki.- burknęłam, miziając go po głowie.
-Dziwki są od seksu. A ja chcę czułości.- podkreślił.
-Od kiedy ty przedkładasz jakieś miziania i przytulasy, nad seks?- zdziwiłam się.
-Czepiasz się. Jak się nie ma co się lubi, to no. Korzystam na tyle, ile mogę. Bardziej w lewo.- poinstruował mnie, jednocześnie mnie wkurwiając.
-Ashley.- powiedziałam ostrzegawczo chłodnym tonem.
-Wrgwwrewg.- wyburczał coś w moją koszulkę. Westchnęłam tylko, próbując nad sobą zapanować. Pamiętaj Anka. Kiedyś się zemścisz. Za wszystko.
-Gdzie jest laptop?- zmieniłam temat.
-W sypialni. Ale po co ci? Tu masz wszystko, co trzeba, czyli mnie.- basista wyszczerzył się do mnie. Rzuciłam mu tylko pobłażliwe spojrzenie.
-Pozwolisz, że tego nie skomentuję. Chcę pogadać z Ronnie'm.- zrzuciłam z siebie chłopaka, próbując wstać. Ash nic już nie powiedział, za to wyłożył się bardziej na kanapie.
Przeszłam do sypialni, szukając wzrokiem jego laptopa. Mojego oczywiście nie wziął. Chwilę później siedziałam na materacu, próbując zalogować się do komunikatora. Oczywiście gdy potrzebuję tego ćwoka, to go nie ma. Jak wrócimy do LA, to osobiście nakopię mu do tej wielkiej dupy.
Już miałam powyłączać wszystko, gdy laptop zaczął wydawać z siebie dźwięki. Przychodzące połączenie wideo. Boris. Przygryzłam wargę, zastanawiając się, co zrobić. Ostatecznie odebrałam, bo co mi szkodzi?
-Ann! No w końcu! Od kilku dni się do ciebie dobijam! Bezskutecznie!- wrzasnął mój kochany fotograf. Nie widziałam go całego, ale mogłam się domyślić, jak macha teraz rękami na wszystkie strony.
-Co jest?- spytałam znudzona.
-Podobno jesteś na Hawajach.- fotograf w sekundę zmienił ton swojego głosu.
-No podobno. I co z tego?- wyczuwam, że coś ode mnie chce.
-To się cudownie składa.- zaklaskał w dłonie. Aha. Wiedziałam, że nie dzwoni spytać o moje zdrowie.
-Bo widzisz, dzwonili do mnie z zaprzyjaźnionej agencji, czy nie mam jakiejś wolnej modelki w pobliżu, bo ich się rozchorowała. Jakaś grypa, czy coś. W każdym razie nie umie stać w miejscu dłużej niż minutę.
-Chwila! Mam wakacje. Urlop. Odpoczywam. Nie przyjechałam tu po to, żeby mieć kolejną sesję!- warknęłam.
-Ohh bez przesady. To szybka robota. Jedno popołudnie. Niecałe. Jesteś profesjonalistką, to tym bardziej szybko pójdzie.- próbował mnie wziąć pod włos.
-Boris, ciebie już całkiem pogięło! Nawet gdybym chciała, a nie chcę brać w tym udziału, to i tak nie wyglądam twarzowo. Zresztą, sam widzisz. Jestem kompletnie wyczerpana i żaden make up tego nie zakryje.- chwyciłam się ostatniego argumentu, jaki mi przyszedł do głowy.
-Ależ to żaden problem. Nie uwierzysz, ale twój ulubiony salon urody ma filię na tej samej wyspie, gdzie jesteś ty.- uśmiechnął się promiennie swoim mocno wybielonym uśmiechem. Zbyt mocno. Ta biel waliła zawsze po oczach.
-Masz rację. Nie uwierzę.- warknęłam, czując jak grunt usuwa mi się spod nóg. To jest niemożliwe. Filia? Na Hawajach? Nie było innych wysp?!
-To jak? Mam powiedzieć, że się zgadzasz?- Boris spojrzał na mnie z ogromną nadzieją w oczach.
-Zastanowię się. Najpierw muszę sama ocenić ten salon urody. I chcę potrójną stawkę, jak już! Ostatecznie mam wolne.- burknęłam, zastanawiając się, jak to zakomunikować Ash'owi. Wkurzy się. To pewne.
-Okej! Daj mi znać do wieczora. To paa.- zanim zdążyłam się odezwać, fotograf zakończył połączenie. Podrapałam się po głowie. Dobra. Przecież Purdy mnie nie zje. Co najwyżej ugryzie...
Zeskoczyłam z łóżka, pędząc z powrotem do basisty.
-Ashleeey?- spytałam milutkim głosikiem.
-Namyśliłaś się i jednak to mnie kochasz najbardziej?- powiedział, z nosem w telefonie.
-Niee. To znaczy tak. To znaczy... Niedługo to może być całkiem możliwe.- machnęłam ręką.
-Czyli?- zmarszczył brwi, wreszcie przenosząc swoją uwagę na mnie.
-Myślę, że mogłabym cię kochać najbardziej ze wszystkich ludzi, jakich mam wokół. Ale musisz się bardziej postarać.- uśmiechnęłam się w duchu szatańsko.
-Ruda, co ty kombinujesz?- Ash złapał mnie za nadgarstek, pociągając na swoje kolana.
-O co ty mnie podejrzewasz?- udałam oburzenie.
-Ja nie podejrzewam. Ja cię znam. Więc?
-Ohh. Po prostu dzwonił Boris iii...- zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć.
-Nie ma mowy! Nigdzie nie wracamy! Mam w dupie jakieś sesje.- pokręcił gwałtownie głową.
-Wyluzuj. Oczywiście, że nigdzie nie wracamy. Ale sesja jest tutaj.- pokazałam palcem, żeby głupek nie miał wątpliwości.
-Na Hawajach?- zdziwił się, a ja przewróciłam oczami. Czy ja naprawdę mówię w innym języku?
-Kto normalny robi tu sesję?
-W tej branży nie ma ludzi normalnych. Jeszcze nie dałam mu jednoznacznej odpowiedzi. Najpierw chciałabym odwiedzić jedno miejsce. Pojedziesz ze mną?- uśmiechnęłam się przymilnie.
-Dokąd?- zmrużył oczy.
-Zobaczysz. No zgódź się. Taka tam, mała wycieczka. Będzie fajnie.- zaczęłam go przekonywać.
-Czemu ci nie wierzę?- uniósł brew.
-Nie mam pojęcia. Jakoś ja zawsze daję się namawiać na twoje dziwne pomysły. Mój dziwny nie jest.- broniłam się.
-To się jeszcze okaże.
-Ooo, czyli się zgadzasz? Super. To wstawaj! Nie ma czasu do stracenia.- zaczęłam spychać chłopaka z kanapy. Będzie ciekawie...
Perspektywa Andy'ego
Od kilku dni chodziłem jakiś struty. Sam nie wiem czemu, ale wszystko mnie denerwowało. A raczej wszyscy. To znaczy, ludzie wkurwiają mnie codziennie, ale ostatnio jakoś bardziej. Każdy próbuje mnie sprowokować. To smutne. Juliet jest gdzieś na północy kraju, Ann na Hawajach z Ash'em, Radke w Las Vegas... A ja zostałem tu sam, jak palec! Wprawdzie są jeszcze chłopaki, ale oni mnie nie kochają! I w ogóle nie rozumieją mojej potrzeby przytulania. Czuję się taaaki samotny. Nikt mnie nie wspiera... Zaraz wychodzi nowy film o Batmanie, a ja nawet nie mam z kim iść. Samemu chujowo. Ehh. I co ja mam teraz zrobić? Wszedłem do naszego pokoju w wytwórni. Gdzieś w innej części budynku, Jake i Jinxx kombinowali coś ze swoimi gitarami. W sumie powinienem chyba tworzyć nowe teksty, ale jakoś niespecjalnie mam na to ochotę. Odpaliłem więc papierosa, wykładając się bardziej na kanapie. Taaak. Tego było mi potrzeba. Cisza i spok...
-Biersack! Co ty odwalasz?- nie zdążyłem nawet dokończyć myśli, a nad sobą usłyszałem głos mojego koooochanego szefa. Stevens zawsze pojawia się wtedy, gdy nie powinien.
-Siedzę.- burknąłem, przewracając oczami.
-Nie przewracaj na mnie oczami!- warknął Jonathan. Ja jebię. Skąd on wie, co ja robię, jak jest za mną?! Magik jakiś, czy co? W suuumie, to by pasowało. Ann to wiedźma. Są tacy sami. Tak samo wkurwiający. Tylko rudej boję się bardziej...
-A ty na mnie nie warcz! Nic nie zrobiłem!- "w przeciwieństwie do ciebie" dodałem w myślach.
-No właśnie! Nic nie zrobiłeś. A powinieneś pracować.- Jonathan nie odpuszczał.
-Ja pierdolę, nie mam 5 lat! Wiem, co mam robić, więc nie traktuj mnie jak dziecka!- czułem rosnącą irytację.
-Ale ty się właśnie tak zachowujesz. Co ja na to poradzę?- Stevens westchnął i podszedł do kanapy obok, siadając na niej.
-Myślałby by kto, że tak bardzo się o mnie martwisz.- prychnąłem.
-Owszem, martwię. O was wszystkich. Codziennie. O zespół, o was, o Ann, nawet kurwa o Ronnie'go się martwię, żeby tylko nic nie odpierdolił i nie skrzywdził Ann!- Jon patrzył teraz na mnie zły.
-O właśnie! O Ann i jej psychikę to się martwisz, a o Ash'a to już nie?- zaśmiałem się gorzko.
-Andrew, o co ci chodzi, tak naprawdę? Bo dobrze wiesz, że Purdy i jego problemy są dla mnie ważne.- Stevens przyglądał mi się teraz uważnie. Ale przecież nie mogę...
-Mi? O nic. Nieważne już.- burknąłem, gasząc energicznie papierosa.
-Czyżby? Najpierw zaczynasz robić mi wyrzuty, a potem nagle chcesz kończyć temat? Nie masz bladego pojęcia, co musiałem zrobić, żeby pomóc Ann, czy Ashley'owi.- syknął. W tym momencie straciłem cierpliwość.
-Dobrze wiem, co zrobiłeś!- krzyknąłem. -Myślałeś, że się nie dowiem, że razem z Ann okłamaliście mojego przyjaciela?
-Kto ci powiedział?!- Jonathan wstał, zbliżając się do mnie.
-Już od dawna coś mi nie grało. W końcu Ann musiała mi wyjawić prawdę.- przyznałem, w myślach przywołując nie tak dawne wspomnienie...
retrospekcja
Znowu posprzeczałem się z Juliet. I znowu to ja sprowokowałem kłótnię. Naprawdę tego nie chciałem, ale zamiast ugryźć się w język musiałem rzucić parę słów za dużo... No dobra, paręnaście. Boję się, że Juju w końcu będzie miała dość moich humorków i mnie rzuci. Muszę ją jakoś przeprosić. I naprawić to wszystko. Tylko jak? Jezu, nawet nie mam kogo spytać o radę. Jinxx'a nie ma, Jake się z Ellą nie kłóci, a rady Comy... Cóż. Nie są zbyt trafne. Przecież nie spytam też Ash'a, bo nawet wiem, co mi powie. Że mam być twardy i się nie poniżać przed jakąś babą. Nawet jeśli to miłość mojego życia. Świetnie po prostu. Czyli zostaje mi Ann. Wprawdzie nie jestem pewien, czy ona ma jakiekolwiek pojęcie o związkach, ale nie mam żadnej innej opcji. Wstałem więc energicznie i skierowałem się prosto do jej pokoju. Z daleka widziałem, że drzwi są uchylone, dlatego nie siląc się na pukanie, wszedłem do środka. Ann jednak tu nie było. Już miałem wychodzić, gdy usłyszałem jej głos z balkonu. Rozmawiała z kimś przez telefon. Chciałem jej dać znać, że tu jestem, ale w połowie drogi się zatrzymałem. Obgadywała z kimś Purdy'ego. No proszę. Niby nie powinienem podsłuchiwać, ale jakoś nie umiałem zrobić żadnego kroku. Dlatego tylko nadstawiłem uszu. Najwyżej mnie udusi.
-Słuchaj, z Ashley'em jest już całkiem nieźle. Może powinnam mu powiedzieć?- głos Ann był pełen napięcia. Nie za bardzo rozumiałem o co chodzi, ale czułem, że to nie jest zwykłe babskie plotkowanie. -Wiem. WIEM! Ale Jon, zrozum, jeśli on nie dowie się tego ode mnie, znienawidzi mnie. Zresztą i tak mnie znienawidzi... Ja pierdolę Stevens, ty serio nie widzisz, że mamy problem, czy tylko udajesz?! Postaw się na jego miejscu! Chciałbyś, żeby twój manager i jego zastępczyni knuli przeciwko tobie? No chciałbyś?... Właśnie. Przecież jak on się dowie, że nikt nie miał zamiaru wywalić ani mnie, ani jego, to mnie zabije! A jak dotrze do niego, że ja też go okłamywałam, nie tylko ty, to znienawidzi mnie do końca życia...
-Że co?- szepnąłem do siebie. Jak to, nikt nie chciał go wywalić? To po co ten związek? Ta cała ustawka? Co oni odpierdolili? To niemożliwe. Ann nie oszukałaby Ashley'a. Jon może, ale nie Ann... Zrobiłem krok w stronę balkonu, żeby lepiej słyszeć.
-Łatwo ci mówić! To co, mam milczeć? Dalej ściemniać? Nie mam już siły, Jonathan. Nie chcę. Nie chcę go okłamywać. On mi zaczął ufać! Boże, co myśmy zrobili... Musimy to jakoś odkręcić, rozumiesz? Nie obchodzi mnie to! On nie zasłużył na takie coś. Albo coś wymyślisz, Jonathan, albo sama mu to powiem. Na razie.- ruda skończyła rozmowę, po czym odwróciła się gwałtownie i zobaczyła mnie. Nasze zszokowane spojrzenia się skrzyżowały. Próbowałem coś z siebie wydusić, ale nie umiałem zebrać myśli.
-Ja...- chciałem coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Co tu się do cholery, właśnie stało?
-Andy? Co ty tu robisz? Dużo słyszałeś?- Annie zarzucała mnie pytaniami, patrząc na mnie przerażona.
-Chyba... Wszystko.- wydukałem. Stałem jak kołek, nie mogąc się ruszyć. W mojej głowie panował totalny chaos.
-O cholera.- wyszeptała, opierając się o framugę okna. -Ja... Posłuchaj! Cokolwiek usłyszałeś, to nie tak! Mogę to wszystko wyjaśnić.
-To nie tak?! A niby kurwa jak?!?! Ann, co ty odpierdoliłaś? Jak mogłaś? W ogóle... Nie. Ann, no po prostu nie!- paraliż ustąpił teraz mojej narastającej wściekłości. Nie wierzyłem w to, co usłyszałem. No nie mogę tego pojąć! -Chcesz mi powiedzieć, że wcale nie okłamujesz Ash'a? I to od samego początku?
-Nie! A przynajmniej nie od początku. Gdyby nie to, że wyjątkowo połączyłam fakty, do dziś nie wiedziałabym, że to wszystko jest ustawione. Andrew błagam cię, wysłuchaj mnie!- Ann spojrzała na mnie przerażona. A potem zaczęła mówić. Od początku opowiedziała mi wszystko. A na koniec wymusiła na mnie obietnicę, że będę milczał jak grób. Dla dobra wszystkich...
koniec retrospekcji
-Nie waż się nikomu tego powtarzać, rozumiesz?! Nikt nie może się dowiedzieć. Zwłaszcza Purdy!- Jonathan całkowicie stracił kontrolę nad sobą.
-Jesteś głupi, jeśli myślisz, że to przed nim ukryjecie! Powinien znać prawdę!- nie odpuszczałem.
-Słuchaj, to był jedyny sposób, żeby przestał pić. Gdyby był inny, lepszy, to na pewno nie wplątałbym w to Ann. Dobrze o tym wiesz!- mierzyliśmy się teraz na spojrzenia. Wiedziałem, że jest w tym trochę racji, ale nie potrafiłem odpuścić.
-I tak uważam, że powinien wiedzieć.- burknąłem.
-Naprawdę? To proszę bardzo, droga wolna! Idź i mu powiedz, że cała ta akcja ze zwolnieniem Ann za jego ekscesy, była ustawiona! No dalej!!! Tylko pamiętaj, że ty też w tym siedzisz odkąd o tym wiesz. Ty też to ukrywasz!- wysyczał Jon, na koniec przewiercając mnie wściekłym wzrokiem.
-To prawda? Okłamaliście Ash'a?- naszą kłótnię przerwał wzburzony głos dobiegający od strony drzwi. Spojrzałem w tamtą stronę i zamarłem. W progu stała reszta BVB. I sądząc po ich minach, słyszeli WSZYSTKO.
-O kurwa.- zdołałem tylko wyszeptać...
Perspektywa Ann
Stałam z Ashley'em, przed znajomym budynkiem. Dokładnie taki sam znajdował się w centrum Los Angeles. Szczerze? Jakoś mnie to nie cieszy, bo to oznacza, że jednak będę musiała zrobić tą durną sesję.
-Salon piękności?! Seeerio? I po to wyciągałaś mnie z domu? Jak chciałaś masażu, to trzeba było powiedzieć, sam bym ci zrobił.- Purdy burczał obrażony, lustrując otoczenie.
-Masaż nie polega na macaniu.- wytknęłam mu, przekopując swoją torebkę, w poszukiwaniu portfela.
-Macanko to przyjemny dodatek, dla masażysty.- wyszczerzył się obleśnie, na co pokręciłam tylko głową. Ten człowiek jest niereformowalny. Weszłam do środka, ciągnąc za sobą biednego basistę. Jeszcze nie wiedział, co tak naprawdę go czeka... Podeszłam do lady, za którą siedziała jakaś brunetka i położyłam jej przed nosem moją kartę stałego klienta.
-Dzień dobry. Potrzebuję poddać się kilku zabiegom i to już. Mam nadzieję, że znajdziecie dla mnie czas?- uśmiechnęłam się promiennie do babki, dając jej do zrozumienia, że nie może mi odmówić.
-Sekundkę, sprawdzę czy pani karta jest aktywna i ile osób mamy zapisanych na dziś.- rejestratorka odwzajemniła mój sztuczny uśmiech, sięgając po plastikową dyskietkę. Byłam pewna, że to, co zobaczy po wprowadzeniu moich danych, spodoba jej się. W końcu od dłuższego czasu zostawiałam w ich sieci kolosalne kwoty. Moja karta miała już status złotej, co oznaczało, że należało mnie traktować lepiej niż resztę. Firma nie chciała tracić takich klientów, bo to dzięki nim biznes się kręcił.
-Ile mamy tu siedzieć?- usłyszałam nad uchem teatralny jęk Purdy'ego.
-Tyle, ile będzie trzeba.- odpowiedziałam zmęczona. Serio, on jest czasem gorszy niż dziecko.
-Pani karta dalej działa, za chwileczkę ktoś z obsługi się państwem zajmie. Tymczasem, czy mogę zaproponować szklankę wody?- wtrąciła się babka. Wiedziałam, że tak będzie. Wystarczyło jej pomachać kartą przed nosem.
-Dziękuję. Macie może jakąś ulotkę? Słyszałam, że wprowadziliście nowe usługi.- spytałam, śmiejąc się w duchu. Parę sekund później przeglądałam już folder gabinetu. Ominęłam dział kobiecy, od razu szukając czegoś dla mężczyzn. Nie chciałam, żeby Ash marudził mi nad głową, a jedynym sposobem, żeby się zamknął, to zajęcie go czymś. I nawet wiem czym...
Po dwóch minutach czekania podeszły do nas dwie młode kobiety, które miały się mną zająć. Zresztą, nie tylko mną.... Szybko ustaliłyśmy, co będą ze mną robić, po czym nasz wzrok spoczął na Ashley'u, który siedział teraz z zawiasem na twarzy.
-Panu proponuję masaż twarzy z dodatkiem kilku kosmetyków regenerujących, oraz masaż pleców i przedramion.- odezwała się jedna z dziewczyn. Ochoczo jej przytaknęłam, uśmiechając się lekko do Purdy'ego. Dopiero w tym momencie ten ćwok ogarnął, że mówimy o nim.
-Chwila! Że ja?! Że mi? Nie ma mowy!- wyprostował się gwałtownie.
-Ależ przecież nie będziesz nic mówił.- machnęłam ręką.
-Nie! Ann, nie! Nie chcę żeby ktokolwiek się nade mną znęcał!- oburzał się.
-Nie histeryzuj. Przecież już korzystałeś z usług kosmetyczek.- pomasowałam się po skroni. Naprawdę łudziłam się, że zgodzi się dużo łatwiej?
-JA?!?! Niby kiedy?- prychnął.
-Chcesz mi powiedzieć, że takie idealne brwi masz z natury? I pierwszą depilację klaty też sam sobie przeprowadziłeś?- rzuciłam mu pobłażliwe spojrzenie.
-Ale to zupełnie coś innego!- pisnął.
-Owszem. To, co tu ci proponujemy, w przeciwieństwie do tych zabiegów, które wymieniłam, będzie bezbolesne i przyjemne. Poza tym, ostatnio zauważyłam parę zmarszczek na twojej idealnej buźce.- powiedziałam złośliwie.
-Zmarszczki?! GDZIE?!- Ash rzucił się do lustra, robiąc miny i szukając niewidocznych kreseczek. Szybko kiwnęłam ręką do towarzyszących nam dziewczyn. Niech mi trochę pomogą!
-Ohh, pańska dziewczyna ma rację. To znaczy, zwykli ludzie tego nie widzą, ale wprawne oko już pewne rzeczy wychwyci. To najlepszy moment na takie zabiegi, póki zmarszczki jeszcze nie są widoczne. Poza tym, gdy osiągnie pan magiczną trzydziestkę, to już nic panu nie pomoże. Przede wszystkim zapobiegać!- jedna z kobiet podeszła do niego z poważną miną. Z całej siły próbowałam zachować powagę, choć w środku trzęsłam się ze śmiechu. Nie ma to jak wmówić zakochanemu w sobie kolesiowi, że się starzeje.
-Sam widzisz Ashley. To fachowcy! Korzystaj, że cię zabrałam ze sobą do sprawdzonego salonu i nie marudź.- westchnęłam ciężko.
-Dobra. Ale chcę wiedzieć co dokładnie będą mi robić.- Purdy splótł ramiona, mordując mnie wzrokiem.
-Jak już mówiłyśmy, nic takiego. Masaż relaksacyjny, mooooże jakaś minimalna ilość kremu pobudzająca włókna kolagenowe w skórze. Naprawdę, po wszystkim będzie pan, co najwyżej, jeszcze bardziej męski.- odezwała się druga laska. Dobre są. Mi by przez gardło nie przeszło takie kłamstwo, jakim jest męskość Ashley'a.
-I na pewno nie będzie bolało?- zmierzył nas podejrzliwym wzrokiem. Ja pierdzielę. Ten koleś mnie osłabia. Ile on ma lat?!
-Ashley, pozwól na sekundkę!- wstałam gwałtownie, łapiąc basistę za ramię i odciągając na bok. Rzuciłam mu zimne spojrzenie i wyszeptałam: -Serio?!
-No co? Chcę się tylko upewnić.- wzruszył ramionami.
-Nie, to cię nie będzie bolało. Za to, jak ci przywalę w twarz, to wtedy poznasz nowe znaczenie słowa „ból”.- warknęłam.
-Już zaczynasz? Już? Widać, że ci lepiej. A byłaś taka milutka.- Purdy westchnął.
-Chyba w twoich snach!- prychnęłam. -To, że cię nie wyzywam, ani nie biję, ani nie grożę, wcale nie oznacza, że nie robię tego w myślach.
-No wiesz co?!- basista aż się zapowietrzył, przy okazji nabierając lekkiej czerwieni na twarzy. Ojeeeeej.
-Wiem. A teraz rusz swoje szanowne cztery litery, bo ja nie zamierzam marnować tutaj całego dnia!- popchnęłam go w stronę obsługi. Naprawdę, ja jestem w stanie wiele zrozumieć. Ale ten człowiek mnie czasem przerasta. Nie patrząc już więcej na niego, grzecznie skierowałam się za kobietą, która miała doprowadzić mój wygląd do ładu. Szkoda, że nie ma żadnych zabiegów na wnętrze i duszę. Wykupiłabym cały pakiet...
Perspektywa Jonathan'a
Zawsze uważałem, że cisza jest zbawiennym uczuciem. Można dzięki niej poczuć coś, co zwykle przytłumione jest wszechobecnym chaosem. Ale nie dziś. Teraz ta grobowa cisza była przekleństwem i aż świdrowała mi w uszach. 4/5 BVB siedziało naprzeciwko mnie. Z czego trzech z nich, zabijało mnie wzrokiem. Nie mam im tego za złe. Zrobiłem coś strasznego. Kompletnie niezgodnego z moimi zasadami moralnymi. Bo wbrew pozorom, ja też je posiadam. Niestety show biznes tego nie lubi. Jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz wyzbyć się zahamowań. Inaczej cię zniszczą...
-Wiem co myślicie.- westchnąłem ciężko, wpatrując się w dywan. Swoją drogą, przydałby się nowy, bo ten zaraz wyda ostatnie tchnienie. -Nie oczekuję, że się ze mną zgodzicie. Ale możecie mi wierzyć, nigdy bym tego nie zrobił, gdybym nie musiał.
-Jonathan, to po prostu... Ehh, no co ja mam ci powiedzieć? Jestem wściekły. Nie potrafię tego zrozumieć. Jak mogłeś?- Jeremy ledwo panował nad emocjami.
-Nie chciałem! Wiem, że to żadne wytłumaczenie, ale taka jest prawda. Okłamanie Ashley'a było konieczne. Wszyscy dobrze wiemy, że gdyby chodziło tylko o jego zwolnienie, nie przejąłby się tym.
-Dlaczego tak myślisz? Może akurat to by go otrzeźwiło.- CC patrzył na mnie z bólem w oczach.
-Christian naprawdę w to wierzysz? Wszyscy znamy Purdy'ego. I wiemy w jakim stanie była jego psychika. Groźba wywalenia nie sprawiłaby, że przestałby pić. Zalewałby się w trupa dalej. Aż w końcu naprawdę szefostwo by go wyrzuciło. A wtedy... Cóż, wiemy co byłoby dalej.- wzruszyłem ramionami.
-Jon ma trochę racji.- odezwał się nagle Biersack.
-Co?! Ty go bronisz?!- oburzył się Jake.
-Nie! Ale do cholery, ruszcie trochę głową! Ash naprawdę miałby w dupie to, że go wywalą. Pogubił się. Widzieliście, że przestał angażować się podczas prób. O koncertach nie wspomnę. To była tylko kwestia czasu, aż zupełnie się stoczy.- wyjaśniał Andy.
-I co z tego?! Gdy dowie się, że go okłamaliście, że Ann go okłamała, załamie się. Totalnie.- Pitts nie odpuszczał.
-Dobra, dość!- podniosłem głos, próbując trochę opanować sytuację. -Słuchajcie. Zdaję sobie sprawę z tego, co zrobiłem. To tylko i wyłącznie moja wina. Nie mieszajmy w to Ann, okej? Ona nie wiedziała. Nie miała wiedzieć. Inaczej nigdy by się na to nie zgodziła. Pod żadnym pozorem. A ja nie umiałbym jej przekonać. Domyśliła się dopiero po jakimś czasie. Ale było już za późno, żeby to odkręcić. To od samego początku był tylko mój pomysł. I jeśli Ash jakimś cudem się dowie... Niech wini tylko mnie. A nie ją, czy.... was. Bo wy też już wiecie. I jeszcze przez jakiś czas będziecie musieli go okłamywać...
-ŻE CO?! Mamy to wciąż przed nim ukrywać?! Mowy nie ma!- Jeremy ryknął na mnie tak głośno, aż wszyscy wstrzymali oddech. No tak. Ferguson nigdy nie krzyczał. Był oazą spokoju. Dopóki się go nie wkurzyło, co jednak nikt nie potrafił dokonać. Do teraz.
-Tylko przez jakiś czas, obiecuję. Musimy się upewnić, że jest w wystarczająco dobrym stanie, żeby to udźwignąć. I zrozumieć.- westchnąłem, sam nie wierząc w to, co mówię. Zrozumieć. No pewnie. Oczywiście, że da sobie wytłumaczyć, że to było dla jego dobra, a na koniec jeszcze podziękuje Ann za wsparcie. Na pewno... Stevens, nie oszukuj się. Chłopaki patrzyli na mnie, jakby myśleli dokładnie to, co ja. Nie ma szans. Ashley się wścieknie. A potem zapewne upije. Albo zrobi jeszcze coś głupszego.
Tylko nie wiedział o jednym. Mianowicie sponsorzy naprawdę się im przyglądali. I naprawdę nie pochwalali zachowania basisty. Nie. Nie wyrzuciliby go z zespołu. Po prostu by się wycofali. A bez ich pieniędzy BVB długo by nie pociągnęło. Jednak ja naprawdę nie zrobiłem tego dla kasy. Martwiłem się. O zdrowie Purdy'ego. O stan psychiczny reszty, jeśli coś by sobie zrobił. O ich bliskich. O ludzi, którzy utrzymują rodziny dzięki BVB.
Ale wtedy pojawiła się Ann. Oczywiście nieprzypadkowo. Od dawna miałem ją na oku. Musiałem ją pilnować, bo była nieobliczalna. W tamtym czasie jeszcze bardziej, niż zwykle. Więc sprowadziłem ją do Los Angeles, żeby łatwiej ją kontrolować. Przydzielając ją do pracy z Brides'ami nie przewidziałem jednak, że wywrze takie wrażenie na basiście. I z wzajemnością. Ich dziwna więź, którą zauważyłem już na samym początku, spadła mi wręcz z nieba. Wiedziałem, że Ann skupiając się na pracy, trochę się ogarnie, chociaż na chwilę. Potrzebowałem jeszcze tylko bodźca dla Ashley'a. I wtedy na to wpadłem. Na genialny i zarazem najgorszy pomysł w moim życiu. Robiąc z nich parę na pokaz, zmusiłem tę dwójkę do współpracy, krycia siebie i pilnowania. Ann nie odstępując basisty na krok, nie pozwalała mu na picie i zabawy do rana. Ashley, będąc ciągle z Ann, odwracał jej uwagę od destrukcyjnych myśli i stopniowo próbował przebić jej mur. Żeby przetrwać ten czas musieli połączyć siły i wesprzeć się. Pomagali sobie nawzajem*, nie zdając sobie z tego sprawy. Byli dla siebie lekarstwem. Tylko potrzeba czasu, żeby zadziałało...
*****
*Wiecie, jak zaczynałam pisać ten badziew, to ta nazwa bloga bardzo mi pasowała. Taka ładna klamra itp.
Ale ten debil mi to wszystko popsuł, nadużywając tego sformułowania na swojej grupie. Pff. powinnam tą nazwę zarejestrować, albo coś...
A co do rozdziału, to pisałam go baaardzo dawno temu, ale wciąż uważam, że Jonathan to mój ziom♥