piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 73


Perspektywa Ann

-NIEEESPODZIANKA!!!!- usłyszałam wrzask kilkudziesięciu gardeł., które stały przede mną. Spojrzałam zszokowana na Andy'ego, który teraz uśmiechał się szeroko. WIEDZIAŁ! I wstrętny potwór zataił to przede mną! Zabiję go. Ale to potem. Wróciłam wzrokiem do tych wszystkich ludzi. Na samym przedzie stało 4/5 BVB i wszystkie dziewczyny. Obok nich Ronnie i... o mamo! Pierce The Veil! Dalej Jonathan, Bring Me The Horizon i jacyś ludzie, których nie kojarzyłam. W tym tłumie mignęły mi też twarze chłopaków z Motionless In White i chyba Kellin Quinn. Cholera! Czy zebrali się tutaj wszyscy nasi znajomi? Był nawet mój trener boksu! Zaczęłam się śmiać. W tym momencie rzucili się na nas, nasi współlokatorzy.
-Biersack! Ty stara dupo!- krzyknął CC, zgniatając nas. No tak, grupowy przytulas. Dołączyły się też dziewczyny. To była jakaś masakra. Czułam wszystkie żebra. Podszedł do nas William Control.
-Noo wszystkiego najlepszego, nasi jubilaci.- uśmiechnął się, lekko nas obejmując. Co za ulga.
-DOBRA! Pozwolicie, że nasze dzisiejsze gwiazdy się przygotują na ten wieczór. Wrócimy za chwilę!- Juliet i Ella wypchnęły nas z salonu.
-Ann, w sypialni masz sukienkę. Chodź.- Lauren złapała mnie za rękę, ciągnąc na piętro. Byłam tak oszołomiona, że nawet nie protestowałam. Weszłyśmy do pokoju. Na łóżku czekały już na mnie ubrania.
-Idź się szybko odśwież, bo nie mamy czasu. Goście nie mogą tyle czekać.- uśmiechnęła się do mnie Ella. Zrobiłam, co kazała i chwilę później siedziałam już na krześle, poddawana zabiegom upiększającym. Dziewczyny zakręciły mi delikatnie włosy i zrobiły makijaż.
-I jak tam?- do pokoju weszły Juliet i Sammi.
-Już prawie. A Andy?- spytała Lauren.
-Kończy układać włosy. Ann, czemu nic nie mówisz?- JuJu spojrzała na mnie.
-Myślę. Zabić was teraz, czy może potem?- uniosłam brew.
-Potem. Umrzeć po zajebistej imprezie, to moje marzenie.- Sammi podała mi buty. Rzuciłam im tylko wymowne spojrzenie, po czym założyłam je. Wstałam, przeglądając się w lustrze. Okej. Czasem potrafię nieźle wyglądać.
-To my lecimy. Czekamy na dole.- dziewczyny wyleciały z pokoju, jakby się co najmniej paliło. Ostatni raz poprawiłam sukienkę i wzięłam głęboki oddech. Dam radę. Przecież to nie tak, że boję się ludzi. Oni mnie podobno lubią, a nawet gdyby nie, to przecież jest tam RJ i reszta bandy. Wszystko będzie dobrze. Okej, chyba mi przeszło. Otworzyłam drzwi, a za nimi stało bożyszcze fanek i mój starszy brat w jednym. Oczywiście, wyglądał jak milion dolarów. Ten głupek każdą wpędzi w kompleksy...
-Wow Ann. Wyglądasz super.- uśmiechnął się do mnie promiennie Andy.
-Dziękuję i nawzajem. Czemu tu stoisz?- zaciekawiłam się.
-No ej, to nasza wspólna impreza. Nie pójdę bez ciebie. Poza tym, ktoś musi cię asekurować w tych butach.- wyszczerzył się.
-Prawda. Dzięki.
-Nie ma za co. I tak później mnie zabijesz, za tych wszystkich gości. Naprawdę nie mogłem nic ci powiedzieć. To miała być niespodzianka.- tłumaczył się.
-To czemu ty o niej wiesz?- założyłam ręce na piersi.
-Bo musiałem zaprosić część osób. Ciesz się tym dniem. Idziemy?- podał mi swoje ramię.
-Nie mam wyjścia.- westchnęłam ciężko, chwytając go mocno.
Powoli zeszliśmy na dół. Znowu znalazłam się wśród tłumu, który teraz na nas spoglądał.
-Czy mogę pani towarzyszyć?- Ash ukłonił się przede mną szarmancko, wystawiając w moją stronę dłoń. Towarzyszyć? Ale w czym? Oczywiście ja, zamiast spytać, to bezwiednie podałam mu swoją rękę. Geniusz po prostu! Chłopak przeprowadził mnie przez tłum ludzi prowadząc do... tronu?! Co to kurwa jest?!?! Na prowizorycznym podwyższeniu stały dwa, wyściełane bordowo czarnym suknem, duże krzesła. Spojrzałam zszokowana na Ashley'a, ale ten tylko uśmiechnął się delikatnie, pomagając mi usiąść. Obok mnie JuJu sadzała Ands'a. O co tu chodzi? Jinxx zaczął grać na skrzypcach jakieś łzawe, powolne, dramatyczne coś.
W tym momencie przemówił Control:
-Chcielibyśmy powitać z należnymi honorami naszą parę jubilatów. Miłościwie panujących nam Księżniczkę Ann, wiedźmę nad wiedźmami i najważniejszą ze wszystkich Purdy Girls oraz Księcia Andy'ego, proroka i przywódcę The Wild Ones!- gdy skończył, Jeremy przyspieszył takt muzyki, a do nas podeszli CC i Jake dumnie dzierżąc w dłoniach poduszki. Na jednej były korona i diadem, a na drugiej berła. Czyli różowa różdżka dla mnie i srebrny miecz dla Biersack'a. Czy oni się wcześniej czegoś naćpali?! Z całej siły zagryzałam wargę, żeby nie ryknąć śmiechem, gdy Simms i Purdy z poważnymi minami nas koronowali. Od jutra się do nich nie przyznaję. Ashley stanął przede mną z diademem w dłoniach. Delikatnie ułożył go na mojej głowie. Spojrzałam na niego w tym samym momencie, co on na mnie. Jego wzrok był... inny. Uważny i przeszywający mnie na wskroś.
-Serio cię zabiję.- wyszeptałam kącikiem ust do Biersack'a.
-O tym akurat nie wiedziałem. To miała być zwykła impreza a nie takie... coś.- złapał mnie za dłoń, gdy wstawaliśmy ze swoich miejsc. Do salonu wjechał tort. Był ogromny. Na wierzchu miał wypisane nasze imiona i logo zespołu. Naokoło mnóstwo świeczek, a w środku jedna większa raca. Skierowaliśmy się z Andy'm do tego miejsca. Wszyscy zaczęli śpiewać (albo fałszować) Happy Birthday, a gdy skończyli, równocześnie z wokalistą zdmuchnęliśmy te świeczki. Tłum zaczął nam bić brawo, a ja odetchnęłam z ulgą. Może teraz skończy się ten cały cyrk. To nie tak, że mi się nie podoba. Po prostu, nie lubię być w centrum uwagi.
Po kolei zaczęli podchodzić do nas goście. Oczywiście jako pierwsi rzucili się na mnie Pierce The Veil.
-Ann, maluchu nasz!- ryknął Mike.
-Jaki maluchu! Nasze dziecko nam dorosło. Czuje się spełniony, jako ojciec.- Jaime chlipnął w rękaw Vic'a po czym mnie przytulił.
-Nie przesadzaj, alkoholu dalej nie może pić na legalu.- zaśmiał się Tony, obejmując mnie z drugiej strony. Dołączył do nas Kellin Quinn, przedstawiając mi, swoich kolegów z zespołu. Uśmiechnęłam się delikatnie. Lubiłam tych ludzi. Ledwo odsunęli się ode mnie, a już na mojej szyi wisiała ekipa Bring Me The Horizon. Jeden przez drugiego składali mi życzenia.
-Młoda jak znudzi cię się już twój brat, to pamiętaj, że ja jestem. Zawsze chciałem taką seksowną siostrę.- wyszczerzył się Matt Nicholls, za co dostał w łeb od Fish'a. Wybuchnęłam śmiechem.
-Będę pamiętać.- zapewniłam.
-Teraz ja! Teraz ja!- przez tłum przebijał się Ricky Horror, a za nim Ghost i reszta Motionless In White.
-Aniołku mój, to wszystkiego najlepszego, dużo miłości i dobrej muzyki.- Rick uśmiechnął się do mnie uroczo. Cholera! Czy on serio musi być taki słodki?!
-Tak, tak. I dużo seksu. I zabawy. Przypominam, że ja wciąż czekam na zdjęcie.- Devin szepnął mi na ucho. O Panie...
-I kasy. Dużo kasy, żebyś mogła sobie kupić kilku niewolników.- wtrącił Josh Balz. Jak zawsze praktyczny.
-No a my życzymy jeszcze spełnienia w pracy. I ogółem w życiu.- dokończył Chris Motionless podchodząc do mnie ze swoją dziewczyną, Calley.
-Na pewno tak będzie. Dziękuję.- odpowiedziałam, tuląc do siebie następną parę: Lenę i Ryan'a. Spojrzałam kątem oka na Andy'ego, który również przeżywał takie tortury, jak ja.
-Annie. Słyszałem, że nie lubisz życzeń, więc powiem tylko, że życzę ci szczęścia. I zdrowia. O resztę sama zadbasz.- uśmiechnął się do mnie Sebastian Bach, przytulając lekko.
-A ty masz o nią dbać.- pogroził palcem osobie stojącej za mną. W tym momencie poczułam czyjeś dłonie na biodrach.
-Postaram się.- usłyszałam głos Purdy'ego przy uchu. Spojrzałam na niego przez ramię. Przyglądał mi się z poważną miną.
-Dobra ludzie, suńcie się. Chcę pogadać z moją siostrą.- RJ wyrwał mnie ze szpon gości i poprowadził w bok, gdzie było pusto.
-Ronnie, proszę.- wtrąciłam, zanim zdążył otworzyć usta. Już ja wiem, co on chce mi powiedzieć.
-Nie. Raz w roku mogę to powiedzieć! Kocham cię, młoda. I życzę ci, żebyś w końcu poznała takie uczucie, jak szczęście. Zasługujesz na to Ann. Jesteś najlepszą osobą, jaką znam. Najbliższą mi
dziewczyną. I chcę, żebyś miała wszystko, co najlepsze. Wiem, że to trudne, ale poradzisz sobie. Masz mnie! I chłopaków. Nigdy o tym nie zapominaj.- przytulił mnie mocno do siebie. Odwzajemniłam uścisk. Gdy po chwili się od siebie odkleiliśmy, miał lekko zaczerwienione oczy. Radke zawsze był wrażliwy. Tylko udawał. Jak ja. Oparłam swoje czoło o jego. Nie potrzebowaliśmy słów...
-Okej, Annie. Wszystkie prezenty są u ciebie w sypialni. Ale mamy dla ciebie jeden wspólny. Od naszej piątki.- Black Veil Brides podali mi spore pudło. Otworzyłam je. Mój wzrok przykuł duży napis: Harridan*. Złapałam tą rzecz w dłonie, wyciągając. No nie wierzę! To była kurtka. Taka sama, jak te, które noszą chłopcy. Z napisem na plecach.
-My mamy swoje przezwiska, to ty, jako część naszego teamu musisz mieć swoją. Teraz już naprawdę jesteśmy jednym zespołem.- wyjaśnił Jinxx. Patrzyłam na ciuch, jak zaczarowana. Naprawdę jestem częścią BVB. Kurwa. Momentalnie poczułam uścisk w gardle. Z trudem przełknęłam ślinę, dochodząc do siebie. No przecież się nie rozryczę!
-Chłopaki, jesteście cudowni.- wykrztusiłam. Odłożyłam ostrożnie kurtkę, po czym przytuliłam ich wszystkich za jednym zamachem. Gdzieś w środku mnie, czułam coś dziwnego. Nie umiałam tego opisać. To było takie inne.
-Dobra, goście czekają, więc może chodźmy się bawić.- zarządził Jake.
-Chodź.- Ash mruknął do mnie, łapiąc mnie delikatnie w pasie. Jakoś nienaturalnie się zachowywał. To znaczy uśmiechał się i tak dalej, ale inaczej. Był cichszy i spokojniejszy. Naprawdę zaczynam się o niego martwić. A miałam go olać. Co jest ze mną nie tak?! Żeby jakiś stary dziad (sorry, między nami jest prawie 8 lat różnicy) tak na mnie oddziaływał? Wróciliśmy do towarzystwa, gdzie zaraz zostałam porwana do tańca przez Jeff'a George'a. Tancerz był z niego kiepski, ale opowiadał takie fantastyczne historie, że prawie popłakałam się ze śmiechu. Po skończonej piosence podeszłam do Andy'ego, który teraz stał z Worsnopem, Brunem Agra i Jinxx'em.
-I jak się czujesz, jako dorosła?- zagadał do mnie Bruno.
-Jeszcze raz ktoś się mnie o to zapyta, a mu przywalę.- powiedziałam z uśmiechem.
-Ann, jak ty chcesz kogoś bić, jak ty siły nie masz? Kiedy odwiedzisz mnie na treningu?- Matt, mój trener boksu, dołączył do nas.
-Jak będę mieć chwilę czasu, Okej, idę się trochę przewietrzyć.- wzięłam ze stołu szklankę i nalałam sobie soku. Skierowałam się na taras, zakładając na siebie nową kurtkę. Było zimno, więc miałam chwilę ciszy i spokoju. Przymknęłam oczy. Cóż, chyba naprawdę dobrze się bawiłam. Nie sądziłam, że tak będzie. Strasznie brakowało mi Mateusza, ale mimo to, nie czułam się źle. Miałam chłopaków. Tylu znajomych. I to jest najważniejsze. Przez chwilę nie miałam dziwnych myśli. Nie wiem, czy mam się z tego cieszyć, czy nie. Codziennie zastanawiałam się, jak zakończyć swoje życie. Starałam się nad tym zapanować, ale ciężko mi to szło. Jeszcze nie miałam tego cholernego apetytu. Widziałam po ciuchach, jak zmieniła się moja waga. Z cerą nie było lepiej. Co ja mam ze sobą zrobić? Dobra, muszę się uspokoić i nie nakręcać. Tylko spokój może mnie uratować.
-Ann?- po kilku minutach dołączył do mnie Purdy. -Coś nie tak?
-Nie. Jest super. Po prostu było mi za ciepło.- powiedziałam cicho.
-Rozumiem. Jesteś na nas zła o tą imprezę?- spytał, podchodząc bliżej.
-Nie. Chcieliście to jakoś uczcić po prostu. Mooże byłabym zła, gdyby to miała być tylko moja impreza, ale że połączyliście urodziny Andy'ego, to jest okej.- wzruszyłam ramionami.
-To dobrze. Nie chcę, żebyś była smutna.- spojrzał na mnie. Wciąż był poważny.
-Dlaczego?- przechyliłam lekko głowę.
-Tłumaczyłem ci to już. Mimo, że jestem dupkiem, to zależy mi na twoim szczęściu. Tak już jest.- spuścił wzrok. Czy on się peszy?
-Naprawdę cię nie rozumiem, Ashley.- westchnęłam.
-I lepiej nie próbuj. Chodź ze mną na chwilę.- złapał mnie nagle za nadgarstek i pociągnął do domu.
-Dokąd?- spytałam, ale nie doczekałam się odpowiedzi. Ash zaprowadził mnie do swojej sypialni.
-Chciałem wręczyć ci prezent osobiście. Zamknij oczy.- poprosił.
-Mam nadzieję, że nie wymyśliłeś nic zboczonego.- stwierdziłam, robiąc, co chciał.
-Nie, tym razem nie. Chociaż zależy, jak na to spojrzeć.- zaśmiał się. Słyszałam jakiś szelest, a po
chwili ciszę. W takich momentach zawsze chce mi się śmiać.
-Dłuugo jeszcze?- niecierpliwiłam się.
-Haha już.- uniosłam niepewnie powieki. Przede mną stał Purdy, obładowany rzeczami. -No więc, proszę.- uśmiechnął się nieśmiało.
-Ale...- zabrakło mi słów. Ash wręczył mi bukiecik z malutkich, słodkich, czarnych różyczek. Było ich osiemnaście.
-To po to, żebyś nie musiała już sobie pożyczać mojego.- w moich ramionach wylądowała sporych rozmiarów maskotka. Miś. Dokładnie, to panda. Zaśmiałam się do siebie.
-A to po części dla mnie.- podał mi ostatni pakunek. Sukienka. O Boże. Ale przyznaję, była śliczna. Nie jakaś wyuzdana, ale też nie za długa. Taka w sam raz. Przyglądałam się prezentom w niemym zdumieniu. Naprawdę, nie mogłam w to uwierzyć. Ashley dał mi takie prezenty. Takie... normalne. I romantyczne. Przez moją głowę przelatywały myśli w błyskawicznym tempie. Zamrugałam gwałtownie, bo czułam, jak pod powiekami tworzą mi się łzy. To niemożliwe.
-Nie podobają ci się.- posmutniał momentalnie basista.
-NIE!!! To znaczy, tak! Ugh, po prostu, zabrakło mi słów.- wyjąkałam, rzucając mu niepewne spojrzenie.
-Nie musisz mówić nic specjalnego. Po prostu powiedz czy jest okej, czy zrobiłem z siebie kompletnego idiotę.- zaśmiał się nerwowo, drapiąc po głowie.
-Bardzo mi się podobają. Dziękuję. Nie sądziłam, że dasz mi akurat coś takiego.- próbowałam jakoś wybrnąć.
-Nie zawsze wszystko co robię, kręci się wokół seksu. Cieszę się, że mnie nie wyśmiałaś.- odetchnął z ulgą.
-Żartujesz? Ten miś jest słodki. Teraz mam dwie pandy na własność.- zaśmiałam się.
-Dwie?- zmarszczył czoło.
-No tak. Ciebie i miśka.- sprecyzowałam.
-Czy ja wyglądam ci na pandę?- zmrużył oczy, zbliżając się do mnie.
-Naprawdę mam odpowiedzieć na to pytanie? Tak, jesteś pandą.- powiedziałam wyzywająco, by zaraz pisnąć, bo ten głupek mnie uszczypnął w udo. -Ashley!
-Masz szczęście, ze dziś twoje urodziny, bo załatwiłbym to inaczej.- rzucił mi groźne spojrzenie, a za chwilę roześmiał się.
-Tak, tak. Przecież nie zrobiłbyś mi krzywdy.- poklepałam go po ramieniu.
-Lepiej tego nie sprawdzajmy. Wszystkiego najlepszego, kociaku.- uśmiechnął się do mnie słodko, po czym przyciągnął do swojego ciała. Wtuliłam się w niego chętnie. Ash z takim uśmiechem dziwnie na mnie działał. Chociaż, kiedy on działał na mnie normalnie? Czułam jego ciepłe dłonie na swoich plecach. Lubiłam, gdy mnie przytulał. W końcu to do mnie dotarło. Mogłabym stać z nim wieki, ale niestety odsunął się po chwili, by pogłaskać mnie po policzku. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Jego tęczówki były teraz takie ciemne. Bałam się tego wzroku. Był niebezpieczny. Wbrew pozorom, nie lubiłam ryzyka i adrenaliny. Robiłam te wszystkie głupoty tylko dlatego, żeby coś poczuć. Choćby to miało być nieprzyjemne uczucie. Ashley nabrał głęboko powietrza, a ja poczułam ciarki na plecach. Chłopak pocałował mnie w czoło, a następnie zrobił krok do tyłu. Momentalnie owionęło mnie chłodne powietrze. Z bólem serca musiałam to przyznać, ale poczułam zawód. Nie ogarniam samej siebie...
-Ja... Zaniosę to wszystko do siebie.- ocknęłam się, gwałtownie łapiąc prezenty.
-Pomóc ci?- mruknął.
-Nie, dziękuję. Dam sobie radę.- w ekspresowym tempie wyskoczyłam z pokoju. Oparłam się o ścianę w mojej sypialni. Ja jestem walnięta. Sama się wystawiam na strzał. Powinnam się leczyć. Odłożyłam trzęsącymi się dłońmi, prezenty. Kwiatki wstawiłam do małego wazonu, który dziwnym trafem stał na stoliku nocnym. Wygładziłam sukienkę. Rany, ogarnij się dziewczyno! Powolnym krokiem wyszłam na korytarz. Ash zrobił to samo.
-To co? Schodzimy?- uniósł brew.
-Tak.- uśmiechnęłam się sztucznie. I tak się pewnie na to nie nabrał, ale trudno. Złapał mnie mocno za rękę i pomógł nie spaść ze schodów. W salonie impreza trwała w najlepsze. Dopadł mnie
Jonathan.
-Annie. Wiem, że masz już dość. I wiem, że wiesz, co chcę ci życzyć. Słuchaj, cokolwiek by się nie stało, pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjść. Zawsze. Wszystkiego najlepszego.- skończył swój wywód. Kiwnęłam tylko głową, przytulając go. Z tyloma osobami dziś, już się ściskałam, że jedna w tą, czy w tą... Cały czas albo tańczyłam, albo z kimś rozmawiałam, albo jeszcze zupełnie coś innego.
-Młoda, może ja ci w końcu przedstawię mój zespół, co?- podszedł do mnie RJ w towarzystwie swoich kumpli. To tak: Jacky, Derek, Ron i Ryan. A to Ann, moja dalsza kuzynka, ale siostra.- Ronnie zaprezentował mnie.
-Wszystkiego najlepszego. Też jesteś tak uzdolniona, jak Ronnie?- spytał Jacky.
-Nie!- zaprzeczyłam.
-Tak!- powiedział równo ze mną Radke.
-Hahah to jaka jest prawda?- zaśmiał się Ron.
-Ann ma jakiś muzyczny talent?- dołączyli do nas BVB.
-No pewnie! Nie powiedzia...- RJ zaczął zdanie, ale nie dane mu było skończyć, bo szybko zasłoniłam mu usta.
-Nie słuchajcie go! Gdybym była utalentowana to przecież Jake, czy któryś z was już dawno by to odkrył.- zmarszczyłam czoło.
-Ale młoda, co ty pierdo...- RJ znowu próbował coś powiedzieć.
-Ronnie! Przymknij się z łaski swojej i nie opowiadaj na prawo i lewo głupot.- syknęłam. Chłopak rzucił mi tylko złe spojrzenie, po czym zamilknął. I bardzo dobrze. Oni nie muszą o mnie wszystkiego wiedzieć. Poza tym, to było kilka dobrych lat temu. Na szczęście reszta nie drążyła, o co chodzi.
-Mała, jesteś na nas zła, o tą imprezę?- CC patrzył na mnie z lekkim przerażeniem. Oni serio się mnie boją?
-Szczerze?- uniosłam brew. Chłopaki spojrzeli po sobie, by chwilę później równocześnie kiwnąć głowami.
-To najlepsze urodziny w moim życiu.- wyszczerzyłam się.
-Fuck yeah!- Jake zacisnął dłoń w pięść, unosząc ją do góry. Jinxx i CC przybili sobie piątki, a Andy dał mi buziaka. Ash stał i przyglądał się tylko całej naszej grupie. Dziewczyny przyniosły nam drinki i resztę imprezy spędziliśmy na szalonych wygłupach. Naprawdę, do końca życia zapamiętam ten dzień...

Następny dzień

Perspektywa Ashley'a.

Siedziałem w swoim pokoju, rysując. Każdy zajmował się swoimi sprawami, czyli chłopaki spędzali czas ze swoimi drugimi połówkami. Moja „druga połówka” była w sypialni naprzeciwko i miała wszystkich w dupie. Jak zwykle. Ta dziewczyna cholernie mnie irytuje. Przez święta miałem okazję trochę to przemyśleć. Wnioski, do jakich doszedłem, nie uszczęśliwiły mnie. Muszę jakoś wybrnąć z tej głupiej sytuacji. A ten pieprzony celibat mi tego nie ułatwia. To znaczy, nie chodzi mi już o to, że koniecznie muszę jakąś przelecieć. Po prostu brakuje mi kobiety. A te wszystkie plastiki, z jakimi się zadawałem po rozstaniu z Kiną, to tylko marny zamiennik. Na jedną noc. Powoli docierało do mnie, że chcę kogoś na dłużej. Chcę móc powiedzieć o dziewczynie, że jest MOJA. Przytulić ją i zabierać na rodzinne uroczystości. Może ja się po prostu starzeję? Najgorsze jednak jest to, że cały czas w mojej głowie siedziały słowa CC'ego. Że niby nie chcę przelecieć rudej. To co ja chcę od niej? Ta mała nie może mi nic dać. Nic. A mimo to... Sam już nie wiem. I nawet napić się nie mogę, bo nie chcę pogarszać swoich stosunków z Ann i chłopakami. Niech te głupie myśli sobie pójdą! Ja nie wytrzymam tak długo. Złapałem poduszkę w objęcia i zwinąłem się w kłębek na łóżku. Nie wiem, ile tak leżałem, gdy drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem. Po krokach poznałem, że to Andy. Chłopak usiadł obok bez słowa. Po chwili wziął moją głowę i położył ją
sobie na kolanach. Ułożyłem się wygodniej.
-Zmieniasz się w Ann. Zaczynasz za dużo analizować.- odezwał się, głaszcząc mnie po włosach.
-Jak w ogóle nie myślę, to też się czepiacie.- mruknąłem.
-Trzeba znaleźć złoty środek. Co cię trapi?
-Zastanawiam się... To znaczy... Eh, mniejsza.- zrezygnowałem. Bo niby co mam powiedzieć, skoro sam nie wiem, o co chodzi?
-To dotyczy młodej, prawda?- spytał Biersack. Nic nie odpowiedziałem, za to usiadłem. Przewróciłem Andy'ego na łóżko, by móc przytulić się do jego boku. W końcu jest dla mnie, jak młodszy brat.
-Ashley, cokolwiek teraz kombinujesz, uważaj. I nie mam na myśli tego, że ją skrzywdzisz. Przede wszystkim zranisz siebie. Jesteś dla nas ważny. Dla niej również.- powiedział cicho.
-Powiedziała ci coś takiego?- prychnąłem.
-Nie musiała. To widać. Przecież jest dla ciebie milsza. I ogółem spokojniejsza.- Andy odgarnął mi grzywkę z czoła.
-Jakoś wątpię.- burknąłem.
-Chcesz dowodu? Okej.- młody wyjął z kieszeni rurek, swój telefon. Jak on go tam wcisnął?!
-Co robisz?- zmarszczyłem brwi.
-Piszę do niej, żeby tu przyszła. Sam się przekonasz.- Biersack wyszczerzył się do mnie, jak psychopata. Co ten szczeniak kombinuje? Kilkadziesiąt sekund później ktoś wparował do pokoju.
-Noo co jest takiego ważnego?- ruda stanęła przed nami, marszcząc czoło.
-Ash jest smutny i potrzebuje przytulenia i pocieszenia.- szybko odpowiedział wokalista. No zabiję go! Idiota!
-Serio? I po to kazałeś mi wszystko rzucać i przybiec tutaj?- Ann opadły ręce z wrażenia.
-Bo to ważne! Chodzi o naszego basistę i twojego, nie chcę przypominać, ale muszę, chłopaka.- Biersack zgrywał niewiniątko. Coś mi tu nie gra.
-Nie wiem, który z was jest większym debilem.- młoda przechyliła lekko głowę. Następnie zrobiła coś, co wprawiło mnie w osłupienie. Wskoczyła na moje łóżko, kładąc się za mną. Objęła mnie jednym ramieniem. Błagam, niech mnie ktoś uszczypnie! Ona mnie przytuliła!
-Eeem Ann, nie musisz, serio.- zaprotestowałem słabo. Nie potrzebuję litości.
-To chcesz, czy nie?! Wiesz, że dla mnie to nie jest problem. Coś ustalaliśmy. Jak nie, to sobie idę.- wzruszyła ramionami.
-Chcę.- powiedziałem, zanim zdążyłem pomyśleć. Cholera!
-To może znajdźmy jakąś pozycję lepszą, co? Bo mi tyłek cierpnie.- jęknęła.
-Okeej. Ash, przesuń się!- Andy wepchnął mnie na młodą. Zaraz mu wpierdolę! Podniosłem się z niej, jak oparzony. Po chwili w końcu jakoś się ułożyliśmy. Andy i Ann leżeli na poduszkach, twarzami dość blisko siebie, a ja byłem między nimi, trochę niżej. Tak, że centralnie przed nosem miałem ich klatki piersiowe. An miała na szczęście jakąś szeroką koszulkę, więc nic mnie nie kusiło. Leżałem tak i powoli, gdzieś daleko w tle, coś mi majaczyło. Jakaś myśl próbowała się dobić do mojego mózgu. Uparcie ją ignorowałem, bo czułem, że to nic przyjemnego. Najlepiej o tym nie myśleć. W ogóle!

Następny dzień, Sylwester.

Zapinałem koszulę w pośpiechu. Od kwadransa wołają mnie na dół. Ale co ja poradzę, że musiałem ułożyć włosy? To nie fair, że Andy zawsze wygląda lepiej ode mnie. Poprawiłem koszulę i opuściłem pokój. Następnie zbiegłem po schodach.
-No ile można na ciebie czekać?- Ann rzuciła mi zbolałe spojrzenie.
-Tak wiem. Pięknie wyglądasz.- próbowałem ją trochę udobruchać. Poza tym, naprawdę ślicznie wyglądała. Usiadłem na kanapie. Robiliśmy sobie imprezkę sylwestrową we własnym gronie.
-Ash, choćbyś nie wiem jak próbował, to i tak mnie nie przebijesz.- powiedział pewnie Biersack.
-W ilości czasu spędzonego przed lustrem? Masz rację. Obaj pindrzycie się gorzej, niż baby.- prychnęła Ann.
-Ja wyrabiam normę, za ciebie.- wyszczerzyłem się.
-Oh, jaki ty miły. Dobra, dajcie mi coś pić.- zażądała młoda.
-Może byś coś zjadła najpierw?- uniosłem brew. CC dawał mi nieme znaki, żebym odpuścił.
-Nie mam apetytu. Oo dzięki Jerry.- Jinxx podał jej drinka. Urwę mu kiedyś jaja. Ale w sumie... Teraz nie mam już nic do gadania. Dorosła, cholera, jest. Cud, że jeszcze mnie nie zabiła. W końcu ma wolną rękę.
-Dobra, nie wiem, jak wy, ale ja chcę potańczyć. Misiuuu, proszę.- Juliet zrobiła maślane oczy w stronę młodego. Chwilę później tulili się na środku salonu. Takim to dobrze. Sięgnąłem po butelkę i dolałem sobie alkoholu.
-No nie patrz się tak na mnie. Ja się jakoś nie rzucam, a dalej nie możesz pić w tym kraju.- mruknąłem do Ann, która mordowała mnie wzrokiem.
-Irytujesz mnie.- prychnęła.
-Wiem.- chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale przerwał mi Jinxx.
-Ej dobra! Bo przy tych smętach zaraz uśniemy. Jake, puść coś.- wow. Jinxx nie chce słuchać wolnych piosenek? Koniec świata... Przez cały ten czas przyglądałem się Ann. Z każdym chwilą słowa CC'ego nabierały sensu. Przez cały ten czas twierdziłem, że ruda tylko mnie pociąga. Jednocześnie uważając, że mam ją gdzieś. Cóż, nie miałem. Przez te kilka dni, gdy każdy był w swoich stronach, zrozumiałem, że za nią tęsknię. Najzwyczajniej w świecie mi jej brakowało. Naszych kłótni... W ogóle jej obecności. Przeanalizowałem na spokojnie wszystko to, co wydarzyło się między nami przez ten czas. Chris miał rację. Gdybym chciał ją tylko zaliczyć, nie bawiłbym się w te durne podchody. A to oznaczało tylko jedno. Ann jest dla mnie ważna. Zależy mi na niej. Tak po prostu...

Kilka godzin później.

-Ej! Pospieszcie się! Zaraz wybije północ!- CC wyganiał nas na dwór. Mieli puszczać fajerwerki o dwunastej. Niechętnie podążyłem za nimi do ogrodu. Jednak coś mi nie pasowało.
-Ann? Nie idziesz?- spytałem, przecierając ręką twarz.
-Nie. Nie przepadam za hukiem. Wolę zostać tutaj.- stała na tarasie, zaplatając ręce na piersi.
-Weź, nie zostawię cię samej. Chodź tu.- przyciągnąłem ją powoli do siebie. Byliśmy w kurtkach, ale mimo to trochę się trzęsła. Objąłem ją ramionami. Nasze twarze dzieliły raptem centymetry. Mała patrzyła na poczynania naszej ekipy, którzy teraz kombinowali, jak odpalić sprzęt. Poprawiłem rudej pasemko włosów, które uparcie wpadało jej do oczu. Niechcący dotknąłem jej policzka. Ann machinalnie przeniosła na mnie swój wzrok. Zamarłem z ręką na jej twarzy. Właściwie, nie wiem jak to się stało. Po całym moim ciele, jakby przebiegł prąd.
-Ashley, ja...- młoda przełknęła nerwowo ślinę. Cały czas wpatrywałem się w jej oczy. Tylko one oddawały jej uczucia. Teraz widziałem w nich niepewność. Może strach. Jednak mimo to, nie straciły swojego uroku. Ona cała była piękna. I taka niewinna. Zjechałem spojrzeniem na jej usta. Zaciskała je, ale przejechałem po nich kciukiem, co trochę je rozluźniło. Gdzieś, jakby w oddali, usłyszałem odliczanie.
10... 9... Moje nogi same zrobiły kilka kroków do przodu, zmuszając młodą do przemieszczenia się wraz ze mną.
8... 7... 6... Nagle poczułem opór. Ściana. Zlustrowałem dokładnie twarz Annie. Patrzyła na mnie trochę zaskoczona. Ha! Ja sam jestem zaskoczony tym, co teraz robię. I zamierzam zrobić.
5... 4... 3... Uchyliła lekko wargi. To tylko mnie upewniło w moich zamiarach. Pochyliłem się powoli. Gdy dzieliły nas milimetry, ostatni raz spojrzałem jej w oczy, po czym złączyłem nasze wargi.
2... 1... Ann nie protestowała, więc pocałowałem ją bardziej stanowczo. Usłyszałem huk petard i wrzask Jake'a:
-Szczęśliwego Nowego Roku!!!

*Harridan- to nic innego, jak wiedźma
***************
No heej. Właściwie, to miałam dodać jutro, no ale mi się nie chce. Podobno macie wakacje. Fajnie. I podziękujcie nowej czytelniczce (czeeeść Black Angel), która wypełniła swoim komentarzem limit. Właściwie, mi to nie przeszkadza, takie tempo dodawania. Ja wiem, co będzie dalej, a Wy nie. To już Wasza sprawa.
A więc macie imprezę urodzinową. Nie pytajcie, co ja brałam, gdy to pisałam, bo to daaawno było. I się pocałowali. Znowu. Nudne to, muszę skombinować jakieś dramy, czy emocje. Następny będzie taki sobie, kolejny już lepszy. Ale dążę do zakończenia LHEO, więc fabuła pójdzie piorunem. Przynajmniej na to liczę.
Zdjęć chłopaków, oprócz mojego kochanego Jerry'ego, nie ma. Tak samo, jak i mojego chłopaka. Focha mam na niego, niech spada na drzewo. Ale za to jest Bach♥ Eeh za młodu był niezłym ciachem. No i Vin :D 
P.S. w ogóle Ash, taki bystry, skapnął się, że lubi Ann. Żeby jeszcze się jakoś określił...

30 komentarzy = nowy rozdział

wtorek, 9 czerwca 2015

Mała odskocznia- ONESHOT!!!

Dziś notka wyjątkowo na początku, ale będzie krótko. Na lheo dalej brakuje komentarzy, ale dla wiernych komentatorek mam taki mały bonus. UPRZEDZAM, TO NIE JA JESTEM AUTORKĄ!!! Napisała to moja kochana etheral magic♥♥♥. Postanowiła dla mnie stworzyć takie małe dzieło, ze mną w roli głównej:D (dlatego bohaterka taka crazy). Kto jest drugim bohaterem, to pominę, bo dalej brak mi słów. Chyba wszyscy już wiedzą, kogo tak wybitnie hejtuję, prawda? Wracając, etheral magic odwaliła kawał dobrej roboty i postanowiłam pokazać jej talent światu. Cieszcie się i korzystajcie. I już nawet ten koniec przeżyję:P Drobne literówki olejcie, bo jesteśmy za leniwe na sprawdzanie.
**************

Był późny wieczór. Na ulicach zachodniej dzielnicy ziało pustkami i gdyby nie zapalone latarnie, można by uznać, że nikt tu nie mieszka. Miało się niemal wrażenie, że miasto zostało zaczarowane. Gdzieniegdzie walały się odłamki potłuczonych butelek po piwie, stare gazety a nawet ogryzki po jabłkach.
Nagle w jednym z zaułków, dwóch, mocno umięśnionych, wysokich mężczyzn, wyprowadziło z pubu, przeklinającą, mocno umalowaną, dwudziestoletnią kobietę. Miała ciemnobrązowe, nastroszone włosy z kolorowymi pasemkami. W każdym uchu można było zauważyć po kilka czarnych kolczyków w kształcie czaszek. Ubrana była ciemne, podarte dżinsy, siateczkową koszulkę, czarną bokserkę i kamizelkę z przypinkami. Na odsłoniętych ramionach widniało wiele zadrapań i siniaków. Wyglądała, jakby dosłownie parę minut temu wdała się w porządną bójkę.
Mężczyźni pchnęli ją na ziemie. Chwilę później jeden z nich powiedział:
- Mówiłem ci ostatnim razem, żebyś na niego uważała. Lepiej tu więcej nie przychodź.
Drzwi do pubu zamknęły się z trzaskiem. Dziewczyna została sama. Podniosła się z jękiem i splunęła na ziemię.
- Idioci – mruknęła i ruszyła w kierunku mieszkania.
Mimo cienkich ubrań, nie przeszkadzał jej chłodny wiatr. Potrzebowała ochłonąć i wyciszyć emocje ostatniej godziny.
Po drodze rozmyślała o tym, co zaszło. Miała zakończyć umowę z dilerem. Po raz kolejny… za każdym razem chciał czegoś nowego. Grał nieczysto. Miał na nią haka i nie pozwalał jej odejść, mimo że zawsze się ze wszystkiego wywiązywała. Był jedynym facetem, który się jej nie bał i nie mogła się od niego uwolnić. Doprowadzało ją to do szału. Nienawidziła, gdy nie mogła sobie z czymś poradzić.
Wsiadła do podjeżdżającego autobusu i pół godziny później była na miejscu. Wspięła się na dziesiąte piętro i skręciła w korytarz prowadzący do jej mieszkania. Była zbyt rozkojarzona, żeby zapalić światło. Szła więc w mroku.
Nagle na końcu ciemnego holu zauważyła żarzącą się końcówkę papierosa. Sądząc po sylwetce, był to mężczyzna. Nie zwalniając kroku, dziewczyna wyciągnęła zza paska nóż i schowała go za plecami. Zbliżyła się do nieznajomego i ze zmrużonymi oczami przyjrzała mu się.
- Andy? Co ty tu robisz, kretynie? – westchnęła, podnosząc oczy ku niebu. – Czego znowu ode mnie chcecie? – warknęła po chwili ciszy.
- Skąd pomysł, że musimy czegoś od ciebie chcieć? – zapytał chłopak, kuląc się nieznacznie w sobie. Zawsze budziła w nim strach.
- Bo nie jestem idiotką – to mówiąc weszła do mieszkania, zostawiając uchylone drzwi.
- Boże! Co ci się stało?! – zawołał Andy z przerażeniem. Dopiero przy zapalonym świetle zauważył rany na rękach dziewczyny.
- Schlebiasz mi, ale nie jestem Bogiem.
Wyciągnęła z lodówki dwa piwa i postawiła na stole.
- Dev, nie żartuj…
- Wal, póki mam cierpliwość – warknęła, olewając słowa kolegi.
Andy usiadł przy stole i zaczął bawić się zimną butelką. Był cały spięty i widać było, że nie miał ochoty znajdować się w towarzystwie Deviny. Od pierwszego spotkania za sobą nie przepadali. Mimo to jego przyjaciele zawsze znajdowali sposób, żeby to on musiał odwalać czarną robotę. Chłopak skrzywił się na wspomnienie dzisiejszej rozmowy.
- Może Dev nam pomoże? – podrzucił pomysł Ashley.
- Dobrze główkujesz – podłapał Jake.
- No to postanowione, Andy pójdzie dzisiaj załatwić z nią wszystko –wtrącił się Jinxx.
- Dlaczego ja? – oburzył się Andy. – Dobrze wiecie, że jej nie lubię…
- Bo ty jako jedyny skończyłeś już nagrywać swoją część – powiedział Jake.
- No i błagam cię – wtrącił Ashley, podśmiewając się pod nosem. – Chyba mi nie powiesz, że boisz się dwudziestoletniej laski.
- Oczywiście, że nie – obruszył się. – Ale…
- No już. Nie marudź i idź, my musimy tu skończyć gitary.
- Wielkie dzięki – mruknął pod nosem Biersack, kiedy Jake wypchnął go za drzwi studia.
- Halo! Ziemia do debila! – zawołała Dev, machając ręką przed oczami swojego gościa.
- Sory, zamyśliłem się.
- Dżizas gościu, ogranicz prochy, albo zmień dilera, bo te coś nie grają.
Andy zacisnął tylko szczękę.
- Chłopaki kazali mi przyjść, żebym Cię poprosił o pomoc…
- Daruj sobie wstępy, do rzeczy. Mam dzisiaj naprawdę mało cierpliwości.
- Yyy… tak… więc potrzebujemy twojej pomocy przy efektach na koncercie i z Thomasem…
- To on jeszcze żyje po ostatnim spotkaniu ze mną?! Nie wierzę, że odważył się postawić nogę w waszym studiu! - w jej oczach można było zobaczyć tylko czystą furię.
- Znowu się pruje o umowę i eskapady Chrisa i Asha – burknął Andy.
- Ten facet aż się prosi o porządny wpierdol – to mówiąc, wbiła nóż, który przez cały czas trzymała w ręce, w stół.
Chłopak spojrzał na nią z przerażeniem.
- Tylko nie narób w majty – Devina przewróciła oczami. – Przecież ci nic nie zrobię.
- Czasami w to wątpię… - mruknął pod nosem , ale widząc wzrok dziewczyny dodał na głos. – To jak? Pomożesz nam?
- Taa… i tak nie mam nic ciekawszego do roboty akurat. Przyjdę do was jutro. Będziecie w studio?
- Tak – odpowiedział chłopak z ulgą.
- No to zmykaj stąd już, muszę odpocząć.
Dziewczyna wstała i szybkim krokiem skierowała się do łazienki. Nie zamartwiała się odprowadzaniem gościa do drzwi. Wiedziała, że zaraz zwymiotuje. Zawsze tak reagowała po bijatykach albo nieudanych negocjacjach. Ostatkami sił powstrzymała swoje ciało przed konwulsjami, dopóki nie usłyszała zamykających się za Biersackiem drzwi do mieszkania.

*następnego dnia*

Całe Black Veil Brides siedziało stłoczone w sali nagraniowej. Byli już po kilku godzinach żmudnej pracy przy konsoli, nagrywając poszczególne partie gitar. Mimo chwili wytchnienia, jaką dał im ich szef, wychodząc na zebranie, w pokoju panowała cisza. Wszyscy byli zmęczeni upałem i napięciem, jakie ostatnio panowało w studio.
- Ej! Czy to nie Thomas? – powiedział w pewnym momencie Jake, wskazując okno.
- Gdzie? – Chris podbiegł szybko do kolegi i wyjrzał na dwór. – Ej ludzie, on ma racje!
Wszyscy zbiegli się do okna i przyglądali się jak facet od koncertów kuśtyka w stronę samochodu.
- Co mu się stało? – zdziwił się Jinxx.
- Miał spotkanie pierwszego stopnia ze schodami.
Na dźwięk głosu dziewczyny wszyscy, jak na zawołanie, spojrzeli na wejście do pokoju. Devina stała z założonymi rękami, opierając się o framugę drzwi. Na jej ustach igrał półuśmiech. Jak na dziewczynę, która chwilę wcześniej kłóciła się z asystentem jakiejś muzycznej szychy, aż za bardzo promieniała radością. Ale im to nie przeszkadzało.
- Dev! – zawołał Ash i przytulił koleżankę na powitanie. – Nie mówiłaś, że już przyszłaś.
- Lubię robić niespodzianki – odpowiedziała, wykręcając się z uścisku i siadając na fotelu przy konsoli.
Andy musiał przyznać, że miała niesamowitą figurę i styl. Była ubrana w postrzępione, dżinsowe szorty, czarną koszulkę z czaszką, czerwoną koszulę w kratę i podarte rajstopy. Do tego założyła piętnastodziurkowe glany i mnóstwo bransoletek. Włosy jak zawsze miała w nieładzie. Chłopak zastanawiał się, czy w ogóle je rozczesywała.
- Cieszę się, że przyszłaś – rzucił Jake.
- Nie wątpię. Beze mnie przecież sobie nie poradzicie – dziewczyna chwyciła stojące na stole piwo i zaczęła pić.
- To było moje – mruknął Andy.
- Już nie jest – odbiła pałeczkę Dev.
Chłopak w odpowiedzi tylko zmarszczył brwi i powiedział:
- Idę zapalić.
Nie mógł z nią wytrzymać w jednym pokoju. Cholernie działała mu na nerwy. Zachowywała się jak pani wszechświata. Może nie nienawidził jej, ale zdecydowanie wolał trzymać się od niej z daleka. Zdawał sobie również sprawę z tego, że była od niego silniejsza i sprytniejsza. Bez trudu powaliłaby go na ziemię. Mógł się przyznać: przerażała go i nie potrafił jej się postawić.
Kiedy wracał do budynku modlił się, żeby Dev nie było już z chłopakami. (A najlepiej, żeby zniknęła z powierzchni Ziemi.)
Wszedł ostrożnie do pokoju i rozejrzał uważnie.
- Gdzie ona jest? – zapytał.
- Pojechała do klubu, w którym dzisiaj występujemy – odparł CC, leżąc z zamkniętymi oczami na kanapie.
Andy odetchnął z ulgą. Dopiero teraz poczuł jak bardzo miał napięte mięśnie.
- O! Wróciłeś – powiedział Ashley, wchodząc do pokoju z Jake’iem. – Dev powiedziała, że masz przyjechać do klubu, jak tylko przestaniesz stroić fochy.
- Czemu ty nie możesz pojechać? – warknął zirytowany chłopak.
- Poprosiła, żebyś ty przyjechał – wzruszył ramionami Purdy.
- A co ja jestem? Pies? Czy ona myśli, że będę na każde jej skinienie?! – zaczął się bulwersować Andy.
- Jesteś głupszy od psa Andyś – zaświergotał Chris.
- Wal się Coma!
- Ludzie! Dajcie spokój. Biersack, ogarnij dupę i jedź do niej, nie zje cię przecież. Naprawdę nie rozumiem Twojej awersji do niej. Jest całkiem spoko dziewczyną – wciął się Jinxx.
Chłopak bez słowa chwycił swoją skórzaną kurtkę oraz kluczyki od samochodu i wyszedł z budynku.
- Dlaczego to ja zawsze muszę jeździć i wszystko z nią załatwiać? Dlaczego Ashley nie mógł jechać? Przecież uwielbia Dev – gorączkował się w myślach.
Nawet nie zauważył, kiedy dojechał na miejsce.
- Mam nadzieję, że to coś sensownego – pomyślał, kiedy przekroczył próg klubu.
Jego zmysły zalała fala bodźców. Czuł zapach papierosów i alkoholu połączonych z duchotą podziemnych lokali. Z głośników sączyła się przyciszona, dyskotekowa muzyka, która sprawiała, że Andy miał ochotę jak najszybciej stamtąd uciec. Nie znosił tego typu muzyki, męczyła go.
Gdy ją zauważył, cała pewność siebie nagle go opuściła. Cały się spiął, jak przed wizytą u dentysty.
- Chciałaś, żebym przyjechał – powiedział dziwnie cienkim głosem, stając parę kroków od Dev.
- Tak, potrzebuję twojej pomocy i paru podpisów jako lidera zespołu. No wiesz, jakieś zgody i inne duperele – powiedziała niedbale, montując coś przy scenie.
- Nie mogę tego zrobić przed koncertem? – jęknął chłopak.
- Jak widać nie. Nie marudź, to zajmie najwyżej kwadrans.
- Taaa jasne… to zawsze trwa dłużej niż kwadrans – mruknął niezadowolony.
- Kochany, ja tutaj jestem, nie zajmą ci więcej czasu niż kwadrans – zaświergotała beztrosko, przewracając oczy.
- Kochany? – Andy uniósł brwi ze zdziwienia.
- Wolisz „Debilu”? – odbiła pałeczkę dziewczyna.
- Z twoich ust? Sam nie wiem… za tym „kochanym” coś się na pewno kryje – skrzywił się Biersack.
- Posłuchaj! – uniosła się Dev. – Nie oczerniaj mnie za każdym razem! Staram się być miła! – to mówiąc wrzuciła narzędzia do skrzynki i ruszyła w stronę swojej torebki.
- Yym… - Andy’ego zamurowało. Nie sądził, że ta dziewczyna może starać się być miła, z drugiej strony, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie kłamie. – Sory?
- Wal się z tym swoim „sory”, a teraz rusz tę chudą dupę i mi pomóż – warknęła Devina.
Przez kolejne dwie godziny uwijali się razem, załatwiając różne rzeczy. Chłopak ze zdziwieniem musiał przyznać, że dobrze mu się pracowało z Dev. Nie powiedziałby tego kumplom, ale chyba zaczynał ją lubić. Ta nieoczekiwana myśl wywołała w nim straszne poruszenie. Zaskoczony mruknął tylko, że idzie na papierosa i zniknął.
Devina w tym czasie podłączyła ostatnie instalacje od sztucznych ogni przy scenie. Zastanawiała się nad wszystkim, co się wydarzyło. Od zawsze lubiła Biersacka. Fakt, był ciapowatą kluską, ale miał w sobie coś, że miało się ochotę z nim porozmawiać. Mimo wszystko nigdy nie potrafiła być dla niego miła. Bała się ponownego zranienia, wolała nie ryzykować. Nie lubiła przywiązywać się do ludzi i wpuszczać ich do swojego świata. Nie wierzyła ani w związki, ani w miłość. Uważała takie uczucia za słabość. A ona przecież była silna i niezależna. Nie potrzebowała żadnego gościa, który by jej mówił, co, gdzie i kiedy ma robić.
Prychnęła i odegnała od siebie ponure myśli. Kiedy już oczyściła umysł, poszła szukać Andy’ego. Znalazła go dopiero po piętnastu minutach. Siedział zamyślony pod schodami pożarowymi należącymi do kamienicy przyległej do klubu, w którym spędzili kilka ostatnich godzin.
- Jak długo można palić jednego papierosa? Zgubiłeś się w próżni swojego ptasiego móżdżka? – warknęła.
Chłopak zmarszczył brwi i wycedził przez zęby:
- Potrzebowałem chwili prywatności, ale jak widać nawet tak prostej rzeczy nie umiesz pojąć.
- Sugerujesz, że jestem tępa czy głupia? – odbiła pałeczkę.
- Niczego nie sugeruję, mówię, że nie masz uczuć i jesteś zimną suką – odparł głosem pozbawionym emocji.
Dev wciągnęła ze świstem powietrze. Niewiele myśląc, wyciągnęła go za koszulę spod schodów i wpiła się w jego usta. Pocałunek nie trwał długo, ale zdążył sprawić, że cały jej świat obrócił się o 180 stopni. Nagle zdała sobie sprawę, że pragnie tego chłopaka i nigdy nie będzie jej dane go mieć
- Masz rację, jestem zimną suką – to mówiąc, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę klubu, zostawiając Andy’ego z rozdziawioną buzią.
Wściekła wparowała na scenę i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Obiecała sobie przy okazji, że nigdy więcej nie zrobi niczego dla tego zespołu. A przynajmniej nie za darmo. Za długo się z nimi cackała i zbyt dużo emocji kosztowałoby ją kolejne spotkanie z tą ciapą.
Wychodząc minęła się bez słowa z Biersackiem. Próbował ją zatrzymać, ale pokazała mu tylko środkowy palec i wsiadła na swój motor. Resztę wieczoru spędziła w swoim mieszkaniu. Była zbyt zirytowana przez tego kretyna. Nie potrafiła już udawać, że te wszystkie słowa jej nie dotykają. Mimo wszystko nadal miała uczucia. Nikt o tym nie wiedział, ale każde wydarzenie przeżywała głęboko w sobie, nie pozwalając emocjom wyjść na światło dzienne. Musiała być silna. To jedyna rzecz, jakiej nauczył ją ojciec przed śmiercią.

~ Andy ~
Czekając na występ, chłopak zastanawiał się nad tym, co wydarzyło się w klubie. Miał przeczucie, że z Dev jest coś nie tak. Zachowywała się dziwnie i momentami zachowywała się jak na haju. Ale podczas wszystkich rozmów podkreślała swoją nienawiść do narkotyków i używek.
Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Najchętniej by o tym zapomniał. Mimo wszystko nie chciał mieszać się w nic z Deviną. Nadal go odstraszała i irytowała swoim zachowaniem.
Rozmyślania przerwał mu Jake.
- Za dwie minuty wychodzimy na scenę – powiedział, kładąc rękę na ramieniu Biersacka.
***
Było już dobrze po północy, kiedy Andy miał wreszcie chwilę dla siebie i zasiadł przed telewiorem z butelką piwa w ręce. Włączył jakiś i film i już chciał pociągnąć łyk napoju, kiedy zauważył, że ma nieodebraną wiadomość. Chłopak westchnął ciężko, ale chwycił komórkę i ją odczytał:
Przyjedź do mnie…. proszę”
To była Devina. Andy zmarszczył brwi. Nigdy do niego nie pisała. Musiało się coś stać. Inaczej nie wysłała by mu tej prośby. Spojrzał tęsknie w stronę telewizora, ale chwilę później siedział już w swoim samochodzie. Droga nie zajęła mu wiele czasu. Dziewczyna mieszkała tylko kilka przecznic od niego. Gdy już był na miejscu, wspiął się na dziesiąte piętro. Drzwi do mieszkania Dev były uchylone. Zaniepokojony przyspieszył kroku i wszedł do środka. To, co zobaczył, przeraziło go. Wszędzie walały się jakieś przedmioty. Szafy były poprzewracane, a zasłony podarte. Wszystko to wyglądało, jakby ktoś się włamał i szukał czegoś, na czym mu bardzo bardzo zależało.
Chłopak przeczesał pomieszczenie wzrokiem, ale nigdzie nie zauważył Deviny.

~ Devina ~
- Andy? – chłopak usłyszał wątły głos od strony kuchni.
Czym prędzej skierował się w tamtą stronę. Znalazł ją na podłodze za stołem.
- Andy… - wyszeptała Dev.
- Tak? – wychrypiał.
- Ja… ja… - pierwszy raz Biersack był świadkiem jej zakłopotania. Zawsze była taka pewna siebie i wiedziała, co powiedzieć. Ale nie tym razem.
- Tak?
- Ja… się w tobie zakochałam – oczy dziewczyny były wielkie z przerażenia i strachu, po chwili wypłynęło z nich parę łez.
- To niemożliwe – powiedział zdziwiony.
- Kocham cię – powtórzyła bezradnie.
Andy podszedł powoli do Dev i przesunął dłonią po jej policzku.
- Ja ciebie też kocham. Już od tak dawna – szepnął przybliżając swoją twarz do jej.
Po chwili ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Ale dziewczyna coraz mniej czuła. Wszystko zaczęło jej się zlewać w czerń. Dotyk Biersacka przychodził jakby z opóźnieniem. Nie wiedząc, co się dzieje, próbowała wtulić się w niego jak najmocniej. Jednak wszystko było coraz bardziej rozmyte, a uczucia i wszelkie bodźce, jakby oddalały się od niej. Czuła się, jakby ktoś otulał ją coraz to kolejną warstwą folii bąbelkowej. Traciła orientację, ale nie bała się. Czuła błogość.

~ Andy ~
Dopiero po chwili ją zauważył. Czym prędzej skierował się w tamtą stronę. Znalazł ją na podłodze za stołem w kuchni. Siedziała wśród pustych butelek po wódce i opakowań po jakichś lekarstwach. Przerażony podszedł bliżej. Dev poruszyła ustami, jakby coś mówiła.
- Ej! Dziewczyno! Nie wygłupiaj się! Ile tego wzięłaś? – zawołał.
Kiedy nie uzyskał odpowiedzi, delikatnie nią potrząsnął. Była zimna. Trzęsącymi się dłońmi sprawdził jej puls. Jej serce już prawie nie biło.
Spanikowany zadzwonił po karetkę. Nie wiedział, co ma robić. Był przerażony. Siedział na podłodze, trzymając na kolanach głowę dziewczyny i gładził ją po włosach oraz bladym jak kreda policzku. Czuł się jak w transie.

Po około kwadransie usłyszał syreny. Pomoc nadjeżdżała, ale on wiedział, że jest już za późno...
*********
Limitu tutaj nie ma, ale liczę na Was i Wasze opinie, bo autorka lubi mnie wkurzać tekstami, że nie umie pisać...