Perspektywa Ann.
Pracowałam zawzięcie, żeby jak
najszybciej się ze wszystkim wyrobić. Chłopcy byli teraz na planie
filmowym. Jutro też mieli się tam pojawić, ale już na krócej. Ja
tymczasem przygotowywałam wszystko do premiery płyty, a zwłaszcza
teledysku, który zostanie wrzucony do sieci w środę. Padałam na
twarz, ale przynajmniej nie myślałam o zbliżających się
świętach. I moich urodzinach. Ubłagałam chłopaków, żeby nic
nie kombinowali, bo nienawidzę urodzin. Bez Mateusza i RJ'a to nie
to samo. W końcu Andy przyznał mi rację, zastrzegając, że za 3
lata robimy wspólną, grubą imprezę. On będzie wtedy obchodzić
ćwierćwiecze, a ja skończę 21 lat, czyli osiągnę pełną
dorosłość w USA. Przystałam na to, bo 3 lata to szmat czasu. Nie
wiem nawet, czy wtedy będę z nimi pracować. Raczej nie, ale
przecież im tego nie powiem...
-Oo, Ann! I jak ci idzie?- do mojego
pokoju wsunął się Jonathan.
-Źle. Ja już nie ogarniam.- załamałam
się, poprawiając błąd w dokumencie.
-A gdzie Jason?- rozejrzał się.
-Na planie. Pilnuje czy wszystko jest
okej. Nie rozdwoję się przecież.- wzięłam kolejną teczkę.
-Aha. Dobra. Daj to, pomogę ci.-
zabrał z mojego stolika część dokumentów, siadając obok mnie,
na kanapie.
-Serio?! Cóż tak?- zdziwiłam się.
-Wypadło mi spotkanie. Poza tym, nie
chcę, żebyś mi się tu zajechała.- wzruszył ramionami.
-Co ty się tak nagle o mnie
troszczysz?- burknęłam.
-Od zawsze się o ciebie martwię!
Znamy się już trochę. Czy przez ten czas, kiedykolwiek ci nie
pomogłem?! Wiesz, że jesteś dla mnie ważna.- powiedział zimno.
-Właśnie zastanawiam się, dlaczego?-
uniosłam brew.
-Gdy pierwszy raz cię spotkałem,
byłaś ostrą, wygadaną smarkulą. Niczego się nie bałaś.
Pozornie. Widziałem, że w środku jesteś zagubioną dziewczynką,
która boi się zranienia. Nic się nie zmieniłaś. Tylko lepiej
udajesz... Obydwoje dobrze wiemy, co może się stać, gdy ktoś cię
skrzywdzi. Gdy cały ten mur, jaki wokół siebie stworzyłaś,
zostanie zburzony. Może i nie umiem sprawić, że sobie poradzisz
sama ze sobą, ale przynajmniej mogę nie dopuścić do twojego
całkowitego upadku.- Jon świdrował mnie wzrokiem.
-Ale czemu?- szepnęłam bezradnie.
-Bo jesteś jeszcze dzieckiem. I czasem
czuję, jakbyś była MOIM dzieckiem.- powiedział miękko.
-Mnie nie można kochać bezgranicznie.
Jestem suką. Zimną, wredną suką.- mruknęłam.
-Miłość nie wybiera Ann. Choćbyś
nie wiem, jak bardzo tego nie chciała, zawsze znajdzie się ktoś,
dla kogo będziesz ważna. Taka już ludzka natura. Przywiązujemy
się do siebie.- wzruszył ramionami.
-Wkurzasz mnie.- syknęłam.
-Taaak. Nigdy nie lubiłaś, gdy ktoś
myślał inaczej niż ty. A do tego miał rację.- zaśmiał się.
-Na stare lata robisz się miękki.-
warknęłam.
-Ja? Nie sądzę. Inaczej ludzie
przestaliby się mnie bać. A póki co, tylko ty mi pyskujesz.-
puścił mi oczko.
-Może właśnie dlatego, że jesteś
wobec mnie... taki?- zastanawiałam się.
-Nie wiem. Okej. Wracaj do pracy, bo
przecież chciałaś wcześniej wyjść, prawda?- ściągnął moje
myśli na ziemię.
-Taak.- kiwnęłam głową, z powrotem
zagłębiając się w papierach. Ja naprawdę nie chciałam być
kochana. Bałam się takiego uczucia. Nie wiem czemu, ale się bałam.
Uuugh, serio nie lubię Jon'a. Za dobrze mnie zna. I się martwi. To
za dużo dla mnie...
Kilka godzin później.
Wpadłam, jak burza, do domu. Tak
szybko, jak weszłam, tak szybko się zatrzymałam. Coś mi nie
pasowało. Było tak... elegancko! Rozejrzałam się. Ha! A jednak!
Na ścianach, gdzie zwykle wisiały różne plakaty i zdjęcia z BVB,
teraz były jakieś grafiki. I to świetne! Odwróciłam się,
słysząc, że ktoś zbiega po schodach. W tym momencie poczułam ból
w okolicy żeber i zachwiałam się. Gdy już nabierałam pewności,
że zaraz zaliczę spotkanie z podłogą, ktoś mnie podtrzymał.
-Przepraszam Annie. Nie chciałem.-
Andy uśmiechnął się do mnie słodko. Już miałam mu coś
odszczekać, kiedy coś innego przykuło moją uwagę.
-Andy? Czy ty masz na sobie garnitur?-
zamrugałam gwałtownie powiekami.
-Owszem. A co? Źle wyglądam?-
zmartwił się.
-Nie, ale nie uważasz, że to trochę
za oficjalne? Przecież to tylko zwykła wizyta rodziców Sam.-
zauważyłam.
-No, ale chciałem dobrze wypaść.-
posmutniał.
-Skarbie, wystarczy, ze się
uśmiechniesz. Naprawdę! A jak jeszcze ograniczysz wulgaryzmy, to
już w ogóle. Słuchaj, masz fajną koszulę, może zostać, ale
zdejmij chociaż marynarkę.- wskazałam na ciuch.
-To samo mu mówiłam, ale nie
słuchał.- dołączyła do nas JuJu.
-No co ty?! Dziewczyny nie posłuchasz?
Dobra, idę do góry. Tak właściwie, to gdzie reszta?-
zainteresowałam się.
-Część w kuchni, a część się
szykuje. A propos, na krześle masz ubranie. Wybierałyśmy z
dziewczynami.- uśmiechnęła się.
-Dobrze, że nie Ashley.- mruknęłam
pod nosem.
-Ekhem, Ash też pomagał.- powiedziała
niepewnie.
-Okeej. Już się boję.- westchnęłam
ciężko, udając się na górę. Najpierw jednak skierowałam się
do swojej sypialni, po kilka drobiazgów. Następnie obładowana
weszłam do pokoju basisty. Stał przed lustrem w samym ręczniku,
susząc włosy. Bez słowa rzuciłam się na materac. Padałam na
twarz, a przecież muszę być w formie przez cały weekend.
-A tobie co?- Ash usiadł na łóżku,
grzebiąc w szafce nocnej.
-Zmęczona.- wymruczałam. Na leżąco
ściągałam z siebie kolejne części garderoby: buty, kurtkę,
bluzę. Poczułam chłodne powietrze na twarzy. Otworzyłam oczy.
Purdy wachlował mnie jakąś gazetą. Z gołymi babami.
-Lepiej?- uśmiechnął się
zawadiacko.
-Jesteś niemożliwy.- zaczęłam się
śmiać.
-No, a jak myślisz, skąd wzięło się
przezwisko Deviant?- uniósł brew.
-Nie zastanawiałam się nad tym. Rany,
muszę wstać i iść pod prysznic.- jęknęłam.
-Jaka szkoda, że nie przyszłaś 10
minut wcześniej. Wzięlibyśmy go razem.- spojrzał na mnie
wymownie.
-Chciałbyś.- prychnęłam, podnosząc
się.
-No co? Umylibyśmy sobie plecki i nie
tylko.- rozmarzył się.
-Dobra, nie zapędzaj się tak. Idę.
SAMA!- rzuciłam mu groźne spojrzenie, wchodząc do łazienki.
Sekundę później się wróciłam, po ciuchy.
Szybko wskoczyłam pod prysznic. Nigdy
nie zajmowało mi to dużo czasu. Osobiście preferowałam kąpiele w
wannie. W tym domu akurat nigdzie jej nie było. W ekspresowym tempie
umyłam się. Po chwili stałam już przed lustrem, owinięta w
ręcznik. Posmarowałam bliznę pod piersiami specjalną maścią i
przykleiłam plaster z opatrunkiem. Na szczęście nikt dalej go nie
zauważył. Znowu by się martwili... Sięgnęłam po bieliznę,
jednocześnie oglądając ciuchy wybrane przez dziewczyny. Ich chyba
pogrzało! I to mocno! Wybrały mi sukienkę! I to w chuj kobiecą.
Nie! Ja tego nie założę.
-ASHLEY!!!!- wydarłam się, wparowując
do pokoju. Owinęłam się ciasno szlafrokiem.
-Co się stało?!- upuścił jakąś
gazetę, przerażony.
-Musisz mi pomóc!- machałam rękami.
-Ja pierdolę, kobieto! Zawału
dostanę! W czym?!- złapał się za serce.
-Pomóż mi coś wybrać z ciuchów.-
rzuciłam mu proszące spojrzenie.
-Przecież dziewczyny ci wybrały
sukienkę.- zauważył.
-Ale ona nie pasuje ani do mnie, ani do
okazji! Dopiero co, zjebałam Andy'ego, bo się za bardzo wystroił.-
jęknęłam.
-Wykończysz mnie. Dobra, pokaż co tam
masz.- zaczął przeglądać moje ubrania, co chwilę przerzucając
wzrok na moją sylwetkę.
-To za sportowe, to za rockowe, to w
ogóle nie, to za seksowne... O seksowne!!! Czemu nie nosisz?!-
wyciągnął jakąś wydekoltowaną bluzkę.
-Bo nie! Dalej!- popędzałam go.
-Chwila! Jakieś specjalne wymagania?
-Mam się czuć w miarę wygodnie.
Muszę się skoncentrować na udawaniu. Nie chcę, żeby mnie coś
rozpraszało. I ciebie przy okazji.- powiedziałam wrednie.
-Pff, chciałabyś. Okej. Przymierz
to!- wcisnął mi jakieś ciuchy. Skierowałam się z powrotem do
łazienki. Kurczę! To ja mam taką spódniczkę?! A no tak. Efekt
zakupów z Purdy'm. Założyłam na siebie wszystko. Przypomniało mi
się, że ostatnio kupiłam sobie wisiorek z pandą. Teraz się nada.
Zawiązałam trampki i przejrzałam się w lustrze. Cholera. Jak na
mnie, to wyglądałam całkiem nieźle. A co najważniejsze, dobrze
się w tym czułam. Uśmiech sam wpełzł mi na usta. Wyleciałam z
łazienki, rzucając się na Ash'a.
-Ashley! Jesteś genialny! Kocham cię!-
krzyknęłam, dając mu buziaka w policzek. Chłopak złapał mnie w
pasie, powstrzymując przed wywaleniem nas obojga.
-Wow. Chyba to gdzieś zapiszę. Pokaż
się.- basista uniósł brew, odsuwając mnie na odległość ramion.
-Kurczę! No tyle razy już ci mówiłem, że powinnaś się tak
ubierać! Ej! Co to? Panda?!- pisnął.
-Taak.- kiwnęłam głową.
-Jaaaaka słodka! Pożycz mi czasem!-
złapał wisiorek w dwa palce, przyglądając się mu z utęsknieniem.
Wspominałam, że on ma jakąś fazę na pandy?
-Jak będziesz grzeczny.- wyszczerzyłam
się.
-Ja zawsze jestem grzeczny, tylko to
reszta mnie prowokuje.- powiedział.
-Aha. A ty nie powinieneś się ubrać?-
zlustrowałam go. Był w samych bokserkach.
-No już, już.- założył dżinsy i
jakąś... koszulę. Beżową. -Co masz taką minę? Źle wyglądam?
-Nie! Nie. Po prostu rzadko widzę cię
w innej koszuli, niż czarna.- zauważyłam.
-To samo mogę powiedzieć o tobie.
Dobra, idziemy na dół?- spytał.
-No idziemy, idziemy.- westchnęłam
ciężko, po czym wyszliśmy z pokoju.
Jakiś czas później.
Wycierałam talerze, gdy dobiegł mnie
jakiś huk z salonu. Na podłodze leżał Jake.
-Żyjesz?- spytałam, podchodząc do
niego i pomagając wstać.
-Tak. Ale kwiatki chyba mniej.-
zmartwił się. Dopiero teraz się rozejrzałam. Wokół były
porozrzucane jakieś kwiaty z ogrodu.
-Grunt, że tobie nic się nie stało.-
przytuliłam go lekko, następnie pomogłam pozbierać te chwasty.
Zaniosłam je do kuchni, gdzie czekała już Ella. Wyrwała mi je,
układając w wazonie. Usłyszałam dzwonek domofonu, a sekundę
później ryk Biersack'a:
-Już są!!!!
-Moje bębenki.- jęknęła Lauren,
stojąca najbliżej niego. Pokręciłam tylko głową. Ash
momentalnie skamieniał.
-Nie denerwuj się tak.- pociągnęłam
go za rękę do holu, gdzie wszyscy już czekali. Stanęliśmy na
samym końcu, żeby nie rzucać się w oczy. Jak zawsze w takich
stresujących momentach, chciało mi się śmiać. Moje reakcje mnie
załamują.
-Co ci jest?- Ash obrócił moją twarz
w swoją stronę. Stał za mną, klejąc się do moich pleców. Czy
on próbuje się za mną schować?
-Nic. Próbuję się nie roześmiać.-
wykrztusiłam.
-Wariatka. Skup się!- objął mnie
dłońmi w pasie. Łatwo mu, kurwa, mówić! Uszczypnęłam się
mocno w rękę, żeby skupić się na bólu. Pomogło. Chwilę
później na mojej twarzy zagościł miły uśmiech. Zamrugałam,
żeby sięgnął tez moich oczu. To było dużo trudniejsze, ale nie
niewykonalne. Kosztowało mnie dużo wysiłku i ciężko było to
utrzymać na dłużej, niż chwilę. Jednak powinno to wystarczyć. W
końcu pierwsze wrażenie najważniejsze... Jeszcze trzęsące się
dłonie Ash'a na moich biodrach mi nie pomagały.
Moje rozmyślania przerwały
otwierające się drzwi.
-No heej. To my.- uśmiechnęła się
sztucznie Sam. Dopóki nie zobaczyła Jeremy'ego. Wtedy od razu się
rozpromieniła. Co ta miłość robi z ludźmi... Za nią weszła
jakaś kobieta i facet. Jej rodzice.
-Dzień dobry.- chłopcy powiedzieli
chórem.
-Mamo, tato, pamiętacie chłopaków?-
spytała Sammi. Podszedł do nich Jerry.
-Tak, oczywiście.- jej mama
uśmiechnęła się lekko. No ich zapomnieć, to się nie da. -Witaj,
Jeremy.
-Mamo, pięknie wyglądasz. Jak zwykle
zresztą. Tato.- Jinxx witał się z teściami. Następnie podeszli
oni do każdej pary, żeby wymienić uprzejmości. Niestety, doszli
też do nas.
-A to właśnie Anna, dziewczyna
Ashley'a, o której wam wspominałam.- przedstawiła mnie Doll.
-Bardzo mi miło. Proszę mi mówić
Ann.- posłałam im mój olśniewający uśmiech, podając dłoń.
-Jestem Elizabeth. A to Steven.-
odezwała się mama Sammi. Dotknęłam lekko nogą Purdy'ego, który
stał w bezruchu.
-Dzień dobry.- ogarnął się.
-Ashley, znów się spotykamy.-
powiedział chłodno Steven.
-Ekhem, to może ja zaproponuję coś
do picia? Na pewno jesteście państwo zmęczeni po podróży.-
przejęłam pałeczkę, delikatnie wskazując im salon.
-O właśnie! To my z Ash'em zaniesiemy
bagaże!- szybko zarządził Ferguson.
-Świetnie.- uśmiechnęłam się
lekko. Zaraz trzasną mi policzki kurwa!
-Jak minęła wam podróż? Były
korki?- Lauren wspomagała mnie.
-A nawet niezbyt. Myślałam, że
będzie gorzej.- odpowiedziała Sam, dopiero teraz witając się z
nami.
-To dobrze. Nic tak nie denerwuje, jak
zastój na drodze.- odezwała się JuJu.
-Długo jesteś już z Ashley'em?-
spytała dość chłodno Elizabeth. Zaczyna się, rola mojego życia.
-Od września.- kiwnęłam głową.
-Cóż, nie wyglądasz na dziewczynę
w...- zatrzymała się.
-Jego typie? Taak. Też byłam
zdziwiona. On tak samo. Ale podobno miłość nie wybiera.-
dokończyłam.
-Twoi rodzice nie mają nic przeciwko
waszemu... związkowi?- uniósł brew Steven. Ci ludzie zaczynają
mnie wkurwiać. Serio, szukają dziury w całym. Ale ja się nie dam!
-Nie. Ashley już wiele razy udowodnił
im, że potrafi być odpowiedzialny i zatroszczyć się o mnie. Gdyby
tak nie było, mój szef, a ich manager, nigdy w życiu nie
przekazałby mu opieki nade mną.- powiedziałam pewnie.
-Hmm, to trochę do niego nie podobne.-
zdziwiła się Elizabeth.
-Wie pani, wychodzę z założenia, że
ludzi nie powinno się oceniać po pozorach. A już na pewno nie
Ashley'a. Może czasem ma głupie pomysły, ale w rzeczywistości
razem z Jeremy'm są najbardziej odpowiedzialni z całej piątki. Z
mojej strony mogę tylko powiedzieć, że są dobrymi ludźmi. Dbają
o mnie, jak i o resztę zespołu i ich dziewczyny.- odparłam bez
zająknięcia. Miny rodziców Sammi, bezcenne. W tym momencie do
kuchni weszła wymieniona przeze mnie dwójka.
-Zanieśliśmy wszystko.- powiedział
Ash, dając mi buziaka w policzek. Uśmiechnęłam się delikatnie w
odpowiedzi, choć wcale mi nie było do śmiechu...
-Na pewno chcecie się trochę
odświeżyć, przed posiłkiem.- zauważyła Sam. Rodzice skierowali
się na piętro. Odczekałam, aż wyjdą, po czym opadłam na
krzesło.
-Kurwa.- mruknęłam.
-Masakra. Nieźle cię przepytali.-
współczuła mi Ella. Do kuchni weszła teraz reszta zespołu.
-Co się działo?- spytał Ash, lekko
łapiąc mnie za ramię.
-Nie pytaj! W ogóle to ty już
kombinuj jak mi się odwdzięczysz, za pomoc w ratowaniu dupy. I
Jerrry, o tobie też mówię.- syknęłam, wstając i podchodząc do
szafki. Wyciągnęłam stamtąd jakiś alkohol i nalałam sobie
trochę do szklanki, po czym wypiłam duszkiem.
-Zwariowałaś?!?!?! Wiesz, która jest
godzina?!- Ash wyrwał mi szklankę z ręki.
-Odczep się! To nie ty udawałeś
wielką miłość, pod obstrzałem podejrzliwych spojrzeń!-
warknęłam. Następnie wzięłam głęboki oddech, nalewając sobie
soku. 5 minut, a już jestem wykończona. Jeszcze dwa dni... Zabiję
się. Albo kogoś.
-Okej. To co? Nakrywamy do stołu?-
spytała Lauren.
-Noo. Ja wezmę talerze. A wy się już
nie kłóćcie.- Jake wskazał na mnie i basistę. Przymknęłam na
chwilę oczy. To tylko zwykła wizyta. Nic wielkiego. Dam sobie radę.
-Poradzimy sobie. Prawda?- Purdy złapał
mnie za rękę, drugą unosząc mój podbródek.
-Prawda. W końcu, gdy się nie
kłócimy, jesteśmy świetnym teamem.- mruknęłam.
-Wobec tego, kłótnie odkładamy na
potem. Mamy w końcu dla siebie całą noc.- puścił mi oczko.
-Głupek.- zaśmiałam się, uderzając
go lekko w ramię.
-Ustaliliśmy już, że to ty z naszej
dwójki jesteś ta mądra. A teraz chodź, trzeba im pomóc.-
pociągnął mnie lekko do reszty. Pokręciłam głową, podchodząc
do lodówki. Na obiad miały być dwie sałatki, robione przez
dziewczyny i pierogi robione przez chłopaków. Zajęłam się
nakładaniem tych sałatek na półmiski. Ella zajęła się
pierogami. Po kilkunastu minutach wszystko było gotowe. W tym
momencie do kuchni wrócili rodzice Sam. Wszyscy usiedliśmy do stołu
w jadalni. Był większy niż w kuchni. Ja pomiędzy Ash'em, a
Andy'm. Póki co, atmosfera była dość sympatyczna. Każdy się
starał, żeby to jakoś wyszło. Przyglądałam się jedzeniu. Na
nic nie miałam ochoty. W ogóle, to ostatnio jakoś nie miałam
apetytu. Westchnęłam pod nosem, co niestety zauważył Purdy. On
chyba czyta mi w myślach.
-Poczekaj kociaku, nałożę ci.-
uśmiechnął się promiennie, sięgając po mój talerz. Taaak. Wie,
że nie chcę jeść. I w ten, jakże przemyślany sposób, zmusi
mnie do tego.
-Dziękuję.- mruknęłam cicho, gdy
postawił przede mną talerz pełen jedzenia. Pani Elizabeth
przyglądała nam się ukradkiem.
-Wiem, że nie chcesz, ale musisz coś
zjeść! Schudłaś!- Ash pochylił się nad moim uchem.
-Nie jestem głodna.- wyszeptałam.
-Trudno.- uśmiechnął się sztucznie,
cmokając mnie lekko w usta. Przymknęłam powieki, żeby nikt nie
dojrzał mojego wściekłego spojrzenia. Następnie zabrałam się za
sałatkę. Wmusiłam w siebie trzy widelce. Przeżułam jeszcze dwa
pierogi i byłam już pełna. Andy przelotnie zerknął na mój
talerz. Po chwili wrócił wzrokiem do mojej twarzy, marszcząc przy
tym brwi. Starałam się zachować obojętny wyraz. Biersack zmrużył
oczy, zmuszając moje ciało do zetknięcia się z oparciem krzesła.
Przeniósł spojrzenie tym razem na Ashley'a. Patrzyli sobie przez
chwilę głęboko w oczy. Czy oni właśnie komunikują się,
czytając sobie w myślach, czy co?! Zauważyłam, jak Purdy prawie
niezauważalnie kiwa głową. Okej. Coś jest nie halo! I to bardzo!
I to dotyczy chyba mnie. Czyli... należy wiać!
Nie zdążyłam odsunąć krzesła, gdy
poczułam, jak na moim nadgarstku zaciska się ręka wokalisty.
-To może ja przyniosę ciasto? Ann mi
pomoże.- pociągnął mnie do góry. Kurwa! Świetnie po prostu.
Posłałam towarzystwu uśmiech i skierowałam się za Ands'em do
kuchni. Ledwo straciliśmy się im z oczu, wyrwałam się z uścisku,
podchodząc do parapetu. Andy otworzył okno, zapalając papierosa.
Kilkanaście sekund później dołączył do nas Purdy, wkładając
wcześniej brudne naczynia do zlewu. Znalazł wymówkę, żeby tu
przyjść.
-Okej. Mów, do kurwy, czemu nie
jesz?!- warknął basista, łapiąc mnie mocno za ramię. Czasami był
zbyt agresywny.
-Ash! Nie tak ostro.- stopował go
Andy. -Ann, słoneczko. Co się dzieje?
-Nic.- wzruszyłam beztrosko ramionami.
-Mała nie prowokuj mnie!- syknął
Ashley, przysuwając się do mnie gwałtownie.
-Czekaj kurwa! An, posłuchaj. Nas nie
okłamiesz. Co się stało, że tak nagle straciłaś apetyt?
Przecież śniadanie jadłaś normalnie.- Andrew pogłaskał mnie po
głowie.
-Właśnie! Jadłam normalnie!!! Więc
zejdźcie ze mnie, kurwa! Jesteście przewrażliwieni. Nie jestem
głodna po prostu. Jestem zmęczona. Mam dużo pracy, a teraz nawet
tutaj nie mogę odpocząć!- postanowiłam zmienić ton na marudny.
-Ale ty musisz jeść!- zdenerwował
się basista. Coś zaczęło mi nie pasować. Czemu on tak się
rzuca?
-Właściwie, to dlaczego tak się
martwicie? Przecież każdy czasem nie ma apetytu.- zmrużyłam oczy.
-Bo jesteś najmłodsza i musimy się o
ciebie troszczyć.- mówili, jeden przez drugiego.
-To nie to.- pokręciłam głową.
-Przesadzasz. Jesteś dla nas ważna i
tyle.- machnął ręką Purdy. I tu się wkopał. Momentalnie mnie
olśniło.
-Może dla reszty owszem. Ale na pewno
nie dla ciebie. Jesteś żałosny! Nawet nie potrafisz się przyznać!
Obaj jesteście. Wobec tego, sama zgadnę. Moja matka coś wam
naopowiadała. A wy jej uwierzyliście.- prychnęłam. Ich miny,
bezcenne. Lekko zbledli, omijając mnie wzrokiem.
-Powiem tylko tyle: do niczego mnie nie
zmusicie. A matka jest choleryczką. Cokolwiek wam nagadała,
przesadziła z dramaturgią. Zdarzało się, owszem, że nie miałam
apetytu. Byłam u lekarza. Powiedział, że czasem tak jest i to
normalne. A teraz wybaczcie, ale wrócę do reszty. I nie zapomnijcie
o cieście.- odwróciłam się wściekła na pięcie. Wzięłam
głęboki oddech, siadając przy stole.
-Wszystko okej?- spytała mnie Ella.
-Jak najbardziej. Chłopcy stwierdzili,
że sami wszystko przyniosą i mam się nie przemęczać.-
uśmiechnęłam się najmilej, jak umiałam. To było trudne. Po
kilku minutach te dwa debile wróciły z kuchni, obładowani
talerzami z wypiekami. Wszystkie mojej roboty. Noo i tego ćwoka.
Miałam pewien pomysł, jak się stąd stracić, ale musiałam
jeszcze chwilę poczekać. Tymczasem zajęłam się nakładaniem
ciasta, uwzględniając nadmierny apetyt CC'ego i Andy'ego. Im to od
razu podwoiłam porcje...
-Mhm, pyszne ciasto! Gdzie takie dobre
kupujecie?! -odezwała się nagle Elizabeth. Zamarłam z łopatką do
ciasta w ręku. Juliet od razu podłapała wątek.
-Nie kupujemy. To nasze największe
zakochańce piekły.- uśmiechnęła się.
-Zakochańce?!- zdziwił się Steven,
ojciec Sam.
-Tak. Ash i Ann. Jak widać, świetnie
im to wychodzi.- dodała Ella.
-Przyznajcie się: co wy tam
dosypujecie, hm?- zażartował CC.
-Cóż, dajemy od siebie trochę naszej
miłości.- powiedział słodko Ashley, łapiąc mnie za dłoń i
składając na niej leciutki pocałunek. Nienawidzę, jak ktoś
całuje mnie po rękach! Grzecznie przysunęłam się do niego
bliżej, poprawiając mu kołnierzyk. Rzygam tęczą normalnie...
-Może otworzycie cukiernię?- zaśmiał
się Jeremy.
-Może kiedyś.- powiedziałam. Czułam
na sobie zaszokowane spojrzenia rodziców Sammi. No tak! Największy
imprezowicz i zboczeniec na świecie, piecze sobie z ukochaną ciasta
w domowym zaciszu. Tak romantycznie i niepodobnie do Purdy'ego.
Cholera. Coś ironiczna dziś jestem!
W końcu nastąpiła ta cudowna chwila,
gdy każdy mógł zająć się sobą. Popędziłam biegiem do
sypialni Ash'a. Otworzyłam szafę w poszukiwaniu jakichś normalnych ciuchów. Związałam też włosy. Pakowałam rzeczy do torby, gdy do
pokoju wszedł Purdy.
-A ty dokąd?!- zmarszczył czoło.
-Mam dość! Zaraz coś rozwalę! Nie
umiem się tak długo kontrolować. Wychodzę. Mogę nie zdążyć na
kolację.- założyłam kurtkę.
-Chwila! Nigdzie nie pójdziesz! Nie
zostawisz mnie tu samego! Nie puszczę cię!- warknął.
-Oh dobra. Naprawdę chcesz, żebym cię
obezwładniła? Ashley, ty nie rozumiesz. Ja MUSZĘ odreagować.-
syknęłam.
-Niby jak? Jedziesz na trening?- uniósł
brew.
-Nie. Znam inne rozrywki.- powiedziałam
powoli. To nie jest jego sprawa.
-W takim razie, albo zostajesz, albo
jadę z tobą.- oparł dłonie na biodrach.
-Żartujesz?! Mowy nie ma!- podniosłam
głos.
-Ciszej! Dałem ci wybór. Nie
zamierzam spuścić cię choć na chwilę z oka.- rzucił mi
wyzywające spojrzenie. Zaczęłam się intensywnie zastanawiać.
Wiedziałam, że nie wytrzymam w tym domu. Ale nie chciałam, żeby
poznawał pewne rzeczy z mojego życia. W sumie, to mi nie zaszkodzi.
Właściwie, to jemu też się przyda trochę odreagowania. Może
wtedy da mi święty spokój.
-Dobra. Ale przebierz koszulę na coś
innego. I pospiesz się! Nie mamy czasu.- warknęłam. Kilka minut
później stałam już w salonie, informując resztę, że
wychodzimy, bo muszę coś załatwić i mają na nas nie czekać.
Następnie skierowałam się do mojego auta.
-No ej! Nie mam całego dnia!-
zawołałam, widząc jak Purdy się grzebie.
-Jesteś gdzieś umówiona?- uniósł
brew.
-Nie. Ale czeka nas dłuższa droga.
Zapnij pas, bo zamierzam się spieszyć.- mruknęłam.
-Czyli przekroczyć prędkość.-
burknął.
-Czyli nadrobić czas, który straciłam
czekając na ciebie.- rzuciłam mu lodowate spojrzenie, które
potrafiło zmrozić większość osób. Niestety, Ash się do nich
nie zaliczał.
-Wobec tego, gdzie jedziemy?- spytał.
-Zobaczysz.- wyjechałam na ulicę,
kierując się wschód...
Jakim cudem mam tyle zdjęć, a nic nie umiałam dobrać? Mniejsza. Więc mam jedną prośbę, nie spamujcie AŻ TAK na asku BVB Poland Army, bo to ask o nich jednak ;) I nie wspominajmy nic o koncercie. BŁAGAM! A co do rozdziału, to wiem, że dno i wodorosty. Ale w tych co piszę, to już omijam część dni, żeby to poszło do przodu do kolejnego wątku. Dacie radę, co? Rodzice Sam jeszcze tu trochę pobędą. W sumie, to nie wiem ile, bo nie pamiętam. Ale na pewno krótko haha. I teraz zagadka: gdzie jedzie Ann z Ash'em?
A tak poza tym, to jestem wściekła, poirytowana i mnie szlag trafia! Ale to nie Wasza wina, na szczęście. :D
To co? Miłego tygodnia życzę.
************
A tak poza tym, to jestem wściekła, poirytowana i mnie szlag trafia! Ale to nie Wasza wina, na szczęście. :D
To co? Miłego tygodnia życzę.
!!! 27 Kom= NOWY !!!