Jakiś czas później, 22 grudnia
2012r.
Perspektywa Ashley'a.
Dziś mieliśmy obchodzić święta.
Stałem teraz, trzymając drabinę, na której szalała Ann. Skoro
nie gotujemy, to kazali nam przyozdobić dom. Byliśmy właśnie w
ogrodzie i zarzucaliśmy światełka na drzewa. Noo Ann to robiła.
Stwierdziła, że tak będzie lepiej, bo ona jeszcze puści tą
drabinę i mnie zabije, a w ten sposób miałbym za łatwą śmierć.
To dokładnie jej słowa. No dzięki, młoda... Ale dzięki temu
miałem idealną perspektywę na jej gołe nogi. Na sobie miała
tylko szorty. To naprawdę nie tak, że myślę o niej tylko w
kategoriach seksu. Jestem facetem, tak? I tyle czasu w celibacie. Już
i tak nieźle się ogarnąłem, jeśli chodzi o rudą. Przynajmniej
przestałem szukać sposobów na podryw...
Te kilka ostatnich dni było trudne.
Młoda wybitnie mnie unikała, a ja latałem za nią, jak idiota.
Chciałem naprawić nasze relacje. Jak teraz tak myślę, to już
wolę, gdy jest dla mnie wredna, niż obojętna. Wstyd się przyznać,
ale brakuje mi naszych słownych przepychanek. Kurwa, już chyba
naprawdę źle ze mną...
-Ashley. Ash! Słyszysz?!- dotarł do
mnie głos An.
-C-co?- zamrugałem gwałtownie
powiekami, wracając do rzeczywistości.
-Prosiłam, żebyś to potrzymał.-
rzuciła mi zirytowane spojrzenie, wyciągając do mnie rękę ze
światełkami.
-A tak. Już. Przepraszam.- bąknąłem,
pomagając jej. Po chwili wszystko było skończone. Złapałem młoda
w pasie i postawiłem na ziemi, zanim zdążyła zareagować.
Następnie obojętnie zabrałem drabinę i wróciłem do domu.
Podłączyłem do prądu wszystkie kable od światełek, którymi
ozdobiliśmy choinkę. Ubraliśmy ją na samym początku, ale
stwierdziliśmy, że potem sprawdzimy, jak nam to wyszło. Chwyciłem
za przedłużacz i po kolei włączałem wszystko. Cholera. To jest
coś!
-Jak nie lubię tego całego cyrku, to
muszę przyznać, że nam wyszło.- obok mnie pojawiła się młoda.
-Nie, żeby coś, ale nam razem
wszystko wychodzi.- mruknąłem, wpatrzony w drzewko. A raczej w
ogromne drzewo.
-Powiedzmy.- burknęła. W odpowiedzi
rzuciłem jej tylko pobłażliwe spojrzenie.
-Że niby nie? Ja wiem, że ty byś tak
chciała, ale niestety, musisz pogodzić się z tym, że działamy
jak prawdziwy dream team.- objąłem ją jednym ramieniem.
-Oczywiście... Dobra, idę zobaczyć
czy jeszcze mamy kuchnię. A potem się ogarnąć, w końcu już
późno.- westchnęła. Rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie na
choinkę, po czym zostawiła mnie samego. Niech mówi, co chce, ja
wiem, że podoba się jej. Sam także skierowałem się do swojej
sypialni.
Opadłem na materac, sprawdzając, czy
na pewno wszystkie prezenty zapakowałem. Wszystko było w jak
najlepszym porządku. Odleciałem więc na chwilę myślami, kolejny
już dziś, raz. Od kilku dni poważnie zastanawiałem się nad sobą.
I nie tylko sobą. To wszystko wina Chris'a!!! Jasne, zwalaj na
niego. Jak to w końcu jest ze
mną i młodą? No właśnie, młodą. Zaraz będę mieć 26 lat. A
ona 18. Dlaczego więc, taka małolata zajmuje moje myśli? Stary,
komplikujesz sobie życie jeszcze bardziej. No
jakbym, kurwa, nie wiedział! Serio, ze mną jest coś bardzo nie
tak! Na początku myślałem, że to z braku seksu. Ale teraz... Sam
nie wiem. Po tych wszystkich chamskich tekstach, które puściłem w
jej kierunku, było mi głupio. To do mnie niepodobne. Już pomijając
to, że praktycznie od samego początku mam tą cholerną potrzebę
chronienia jej. Jeszcze żeby ona tego chciała... Ja nie wiem, może
mi się po prostu nudzi?! No bo jak wytłumaczyć to, że się przed
nią płaszczę, daję wyzywać i wszystko to zlewam, nie pesząc
się. Nie jestem jakimś pieprzonym masochistą. Owszem, czasem lubię
agresję i takie tam, ale tylko wtedy, gdy ja dominuję. Muszę z
kimś o tym pogadać! Inaczej zwariuję. A tymczasem idę pod
prysznic. Przecież za chwilę kolacja...
Perspektywa Ann
Spojrzałam
krytycznie na swoje odbicie w lustrze. Nie jest źle. Oczywiście,
dziewczyny wymusiły na mnie sukienkę. Na szczęście, to już
ostatni raz w tym roku. Rzuciłam okiem na prezenty. Mam nadzieję,
że spodobają się wszystkim. Ustaliliśmy, że nie kupujemy, nie
wiadomo, czego. Dlatego dziewczynom załatwiłam karnety do mojego
ulubionego salonu kosmetycznego, plus kosmetyki, które polecają mi
moje stylistki z sesji. Andy'emu kupiłam dres z Batmanem hahah. On
nienawidzi takich ciuchów, ale jak zobaczy znaczek, to założy,
choćby miał cierpieć. Taaak, jestem złośliwa. CC za to dostanie
wypasioną wejściówkę do wesołego miasteczka i kilka bajek na
DVD. Bo przecież to duże dziecko jest... Dla gitarzystów i RJ'a
też znalazłam jakieś drobnostki. Najwięcej problemów miałam z
Ash'em. W końcu zdecydowałam się na grubaśny poradnik dla
projektantów mody. Było tam wszystko. Od porad jak rysować, po
opisy poszczególnych materiałów. Może choć trochę mu się
spodoba... Westchnęłam ciężko. To ponad moje siły. Mam udawać
szczęśliwą osobę, a wcale się tak nie czuję! Cholera jasna!
Podeszłam do okna, próbując się uspokoić. W tym momencie do
mojego pokoju ktoś wszedł.
-Ann kazali mi po
ciebie przyj... Coś nie tak?- zmarszczył brwi Purdy. Nic nie
odpowiedziałam, za to zaczęłam intensywnie przyglądać się swoim
dłoniom. Chwilę później poczułam na swoim podbródku dłoń
basisty i zostałam zmuszona do spojrzenia na niego. -Ann.
-Ja po prostu...
Nie umiem. Nie lubię takich rzeczy.- miauknęłam.
-Rany, ty wciąż o
tym samym.- przewrócił oczami. -Mała, posłuchaj mnie. Czy
kiedykolwiek daliśmy ci do zrozumienia, że cię nie lubimy, że
mamy gdzieś? Nie. Jesteś dla nas ważna. I chcemy z tobą spędzić
czas. Nie musisz udawać super humoru. Po prostu pozwól nam się
nacieszyć twoją obecnością.
-Czasem gadasz zbyt
inteligentnie, jak na ciebie.- mruknęłam cicho, robiąc smutną
minę.
-Dobrze, że tylko
czasem.- zaśmiał się, obejmując mnie ramieniem i głaszcząc
opiekuńczo po plecach. Co on taki miły? Ah tak. Święta
obchodzimy... Nagle drzwi otworzyły się z hukiem.
-Mała bo... eee
tak. Przyszedłem nie w porę? Czekamy na was.- powiedział lekko
speszony Ronnie.
-Już idziemy.-
odsunęłam się od basisty. Po chwili wszyscy byliśmy na dole z
naszymi prezentami. Stwierdziliśmy, że już dziś położymy je pod
choinkę. Potem każdy weźmie je ze sobą i otworzy dopiero 25
grudnia, tak jak to robią w Ameryce. Ja swoje otworzę w Wigilię.
Zaczęliśmy od
składania życzeń. Oczywiście laski życzyły mi miłości,
dogadania z Ash'em itp. Chłopcy nie byli lepsi, dodając do życzeń
jeszcze cierpliwość. No tak. To mi się przyda. Oczywiście
życzenia Ron'a zeszły najdłużej. Najpierw zaczął od sukcesów w
szkole, potem skupił się na przyszłości, by zakończyć łzawymi
wspomnieniami z mojego dzieciństwa. Na stare lata robi się jakiś
wrażliwy... Na koniec został mi Ash. Stanął przede mną,
delikatnie się uśmiechając.
-Co, masz już
dość?- spytał.
-Owszem.-
odwzajemniłam uśmiech.
-To nie będę cię
dobijał. Wesołych świąt Ann.- podał mi dłoń, przysuwając się.
-Wesołych świąt
Ashley.- odpowiedziałam.
-I przepraszam.-
dodał, patrząc na mnie niepewnie.
-Och, przeestań.-
jęknęłam.
-Okej. Chodź tu.-
Purdy przyciągnął mnie do siebie, przytulając. Odwzajemniłam
uścisk. Szczerze, miałam gdzieś, co teraz pomyśli sobie reszta.
Basista zaczął się lekko kołysać na boki. Zaśmiałam się
cicho.
-Dobra. Koniec tego
dobrego. Święta, świętami, ale bez przesady.- odsunęłam się.
-Taaak, jesteś
milutka tylko, gdy się rozchorujesz.- Ash zachichotał, prowadząc
mnie do stołu. Siedziałam między nim, a Ronnie'm.
-To co? Jemy?- CC
spojrzał na nas wyczekująco. No tak, ten tylko o jednym.
Następny dzień.
Biegałam po całym
domu, jak wariatka, ciągle zderzając się z resztą. Dziś
rozjeżdżaliśmy się do domów. Każdy szukał swoich rzeczy, albo
zgarniał prezenty do walizek. Czy to normalne, że wyjeżdżam
bardziej obładowana, niż na trasę?!
-Gdzie jest moja
suszarka?!?!- wydarł się Jinxx.
-A po co ci,
młotku?! Przecież macie w domu!- odkrzyknął Jake z pokoju obok.
Hm, przyda mi się trochę przerwy od nich...
-Kto mi ukradł
moje ciastka?!- CC przeleciał obok mnie w takim pędzie, że aż
wiatr mi włosy zawiał.
-W walizce,
kochanie.- zaśmiała się Lauren. Oni są walnięci. A ja nie
lepsza. Wróciłam do swojego pokoju, gdzie siedział Ronnie.
Stwierdził, że musi mnie pożegnać, jak należy.
-Będziesz za mną
tęsknić?- spojrzał na mnie z nadzieją.
-No jasne. Nie
będzie mnie tylko tydzień, ale coo tam. Umrę z tęsknoty.-
burknęłam.
-Też cię kocham
Ann. A jak tam z Ashley'em?- Radke posłał mi znaczący uśmieszek.
-Ale, że co?-
zmarszczyłam brwi.
-Noo widziałem, że
nieźle się dogadujecie, jak na udającą parę. A przecież w domu
nie udajecie. Podoba cię się?- spytał konspiracyjnym tonem.
-Kto?!- spojrzałam
na niego, jak na idiotę.
-Purdy.- odparł,
jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem.
-Co?! On?! Ty się
dobrze czujesz? Skąd ci to do głowy przyszło?- byłam w szoku.
-No wiesz, tak się
zachowujecie.- bronił się wokalista FIR.
-Tsa. To samo
powiedział o mnie i o tobie, że wyglądamy jak para.- mruknęłam.
-My?! Ahahahha
dobre. Przecież my rodziną jesteśmy!- roześmiał się.
-Ale daleką. Czyli
jakby wcale.- wzruszyłam ramionami.
-Ale kocham cię
jak siostrę.- warknął.
-Doooobra, rany! Co
się tak burzysz? Po prostu uświadamiam ci, że twoje wymysły są
niedorzeczne.- prychnęłam.
-Okej. Koniec
tematu. Gotowa?- RJ kiwnął głową w stronę walizek.
-Tak.-
potwierdziłam. Ostatni raz obrzuciłam spojrzeniem moją sypialnię
i skierowałam się na dół.
-Ludzie! Młoda
chce zwiać bez pożegnania!- ryknął Jake. I on niby taki spokojny
i cichy? Ci fani nie mają o niczym pojęcia...
-Nieprawda!-
zaprzeczyłam.
-Mała!!!- Andy
rzucił mi się na szyję, prawie mnie przewracając.- Będę
tęsknił.
-Tak. Powiedzmy, że
ja też. Ej, przecież widzimy się niedługo.- zauważyłam.
-No i co!- wszyscy
ryknęli chórem. Zaczęli mnie po kolei ściskać i całować. Całą
mnie obślinili. Ohyda. W końcu łaskawie wypuścili mnie z domu.
Ashley wrzucił moje walizki do bagażnika taksówki i mogłam jechać
na lotnisko.
-Baw się dobrze. I
nikogo nie zabij.- basista poczochrał mnie po włosach.
-A ty się nie
schlej za bardzo.- wyszczerzyłam się, wsiadając do auta.
Pomachałam jeszcze wszystkim i ruszyliśmy.
24 grudnia,
Wigilia. Polska
Sama się sobie
dziwię, ale póki co, jeszcze wszyscy żyją. Miałam kilka powodów
i okazji, żeby unicestwić mojego braciszka, ale dałam radę. Chyba
mogę być z siebie dumna... W końcu nadszedł ten długo
wyczekiwany moment. Nie. Nie prezenty. Koniec Wigilii hahaha. Gdy
tylko usłyszałam, jak mama zamyka drzwi za moim bratem i jego
rodziną, rzuciłam się do kuchni.
-A tobie co?-
Piotrek, mój ojczym, spojrzał na mnie z rozbawieniem.
-Weźcie dajcie mi
coś na nerwy, bo zaraz mnie rozniesie!- syknęłam, przekopując
szafki.
-Skończyły mi się
tabletki. Zaparzę ci melisę.- zaproponowała moja mama.
-A wypchaj się
melisą. Nawet 5 litrów mi nie pomoże, przez tego ćwoka.-
burknęłam.
-No więc nie
powinien mnie wkurzać w taki dzień. Dobra. Idę do siebie. Padam na
twarz. Dobranoc.- uśmiechnęłam się sztucznie i zabarykadowałam w
pokoju. Chciałam nocować w moim domu, ale mama oczywiście zaczęła
histeryzować, że w środku zimy i sama tam nie będę. Serio? Co do
zimy, to jest straszna! Wszędzie biało i mroźno. Łe ja chcę do
Kalifornii. Tam też zimno, ale nie aż tak. No i nie ma śniegu.
Zażyłam mój psychotropek i padłam na łóżko. Gdyby Ash tu był,
zaraz dostałabym zjebkę. Ale na szczęście jestem sama. W tym
momencie przypomniały mi się prezenty od chłopaków i ich
dziewczyn. Przyciągnęłam walizkę, wypakowując kolejne paczki. Od
Andy'ego oczywiście dostałam wszystkie ich płyty, no bo jak to, jka
mogę ich nie mieć? Zrobił mi o to niezłą awanturę. Oczywiście
do kompletu breloczek z Batmanem. Oczywiście... Od Jake'a dostałam
książkę. Podstawy czytania nut. On nie ma litości. Ale dorzucił
do tego ładną kostkę z moimi inicjałami, to mu wybaczę. Od
dziewczyn były kosmetyki i jakieś ładne, kolorowe ciuchy. No tak,
ja mam w większości czarne. Od CC'ego różowa świnka skarbonka, z
nadrukowanym na niej tekstem „na psychiatrę”. Ahahaha kocham go.
Jinxx dał mi cienki poradnik „Jak wychować dziecko z ADHD” z
dopiskiem, że sam ma taki. No to teraz już jasne, skąd on wie, jak
ma sobie radzić z chłopakami. Do tego dorzucił jeszcze płytkę ze
zgranymi na niej, moimi ulubionymi utworami z muzyki klasycznej.
Swego czasu puszczał mi po kolei wykonawców, żeby mnie
„ukulturalnić”. Prezent od Ashley'a był na samym końcu.
Wzięłam do ręki paczuszkę, lekko nią potrząsając i
nasłuchując. Nie tyka. Czyli nie bomba. Eee może i jest idiotą,
ale nie zakończył by mojego żywota, nie będąc naocznym
świadkiem. Zerwałam energicznie papier i moim oczom ukazała
laleczka Voodoo z jego podobizną, oraz kilka szpilek. Dołączył do
tego kartkę „Żebyś miała jak się wyżyć, gdy Cię wkurzę.
P.S. Mam nadzieję, że to jednak nie działa”. Zaczęłam się
śmiać, jak wariatka. Po chwili trochę się opanowałam. Biedny
Purdy, nie wie, na co się pisze. Muszę uważać na to, co robię,
bo jeszcze naprawdę to da jakiś efekt. Black Veil Brides bez
basisty, to byłoby straszne... Nie wiem, czy to przez psychotrop,
czy przez prezenty, ale humor poprawił mi się diametralnie. Ułożyłam
się na łóżku, wszystkie rzeczy układając ładnie na dywanie
obok i chwilę później już spałam.
29 grudnia.
Osiemnaste urodziny.
Odebrałam już
pierdyliard telefonów od wszystkich, którzy pamiętali o tej
głupiej dacie. Serio, chciałam przespać ten dzień, ale mama się
uparła, że mamy je świętować. Poza tym, dziś wieczorem wracałam
do LA. Pierwotnie miałam lecieć 30 grudnia, ale okazało się, że
z okazji świąt odwołali kilka lotów i zostały miejsca tylko na
14godzinne podróże z międzylądowaniem. Dziękuję za takie coś, Już raz tak leciałam i to był o jeden raz za dużo. Wobec tego
dziś o 20 startował mój samolot. W Los Angeles wyląduję o... 20!
Magia po prostu. Nie ma to jak zmiana czasu. O tyle dobrze, że tym
razem lecę business klasą, więc się wyśpię. Równo o północy
dostałam też maile od chłopaków, z życzeniami. Stwierdzili, że
przytulać się będziemy na żywca, a nie przez ekran laptopa.
Oczywiście mama i Piotrek upierali się, żeby zrobić mi konkretną
imprezę urodzinową, ale ich wyśmiałam. Łaskawie zgodziłam się
na mały tort w rodzinnym gronie. Z góry też zażyczyłam sobie, że
jeśli koniecznie muszą mi coś dać, to lepiej niech kupią jakieś
zabawki czy coś i dadzą biednym dzieciom. Tak. Anka-filantropka.
Zacznijmy od tego, że moja durna rodzinka nawet nie wie, co lubię,
a kasy też mi nie potrzeba, bo zarabiam wystarczająco. Mogą się
wypchać. O dziwo, mama nawet nie narzekała, że już wyjeżdżam.
Albo znowu mnie olewa, albo woli mnie nie wkurwiać. Mniejsza o
powód, grunt, że nie zrzędzi. No i dzięki temu, że mam szybciej
samolot, moja urodzinowa „imprezka” nie będzie trwała długo.
Same superlatywy.
Przebierałam się,
gdy zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu pokazało się zdjęcie
Jake'a.
-Co jest?-
burknęłam, siłując się z zamkiem dżinsów.
-Hahaha te twoje
miłe powitania. Kiedy wracasz?- spytał gitarzysta.
-Dziś.-
prychnęłam.
-Dziś?! Jak to?!-
wydarł mi się do słuchawki.
-No normalnie. O
20tej mam samolot. Aaa czekaj. Bo u was jest 23. Czemu jeszcze nie
śpisz?- teraz ja spytałam.
-No już się
kładę. Aaa czyli będziesz jakby jutro. O której dokładnie?-
drążył Pitts.
-Jacob, a co cię
to tak interesuje?- uniosłam brew.
-Bo Andy też wraca
jutro wieczorem. To może wziąć cię z lotniska.- wyjaśnił.
-Jak to? Co on tak
szybko?- zdziwiłam się.
-Okazało się, że
musimy jeszcze 30tego iść do studia, coś podpisać, bo Jon zamyka
rok, czy coś. No nie wiem dokładnie. Poprosił nas, to będziemy.
Jakby rozkazał, to olalibyśmy go, ale, że poprosił...- Jake
zawiesił głos.
-No fakt. To chyba
z okazji świąt.- stwierdziłam.
-Bawi się w
świętego Mikołaja? No to coś mu nie wyszło. A jak tam po
świętach? Najadłaś się?
-Taaak. Tyle
dobrych rzeczy.- mruknęłam. Starałam się brzmieć przekonująco.
-To dobrze. Może w
końcu przytyjesz.- Jake odetchnął z ulgą. Ja również. Łyknął
moje kłamstwo. Tak naprawdę zjadłam bardzo mało. Rodzinie
ściemniłam, że boli mnie brzuch i coś mnie bierze. Naprawdę,
starałam się coś przełknąć, ale z każdym kęsem miałam odruch
wymiotny. Nie wiem, co się ze mną dzieje. To znaczy wiem. Znowu mam
jadłowstręt. Ale czemu tak długo i taki silny?
-Dobra. Jake, ja
muszę kończyć. Nie będę cię naciągać. Roaming, te sprawy. Zobaczymy się jutro.- powiedziałam, wracając do
rzeczywistości.
-Jasne. Baw się
dobrze. No i jeszcze raz sto lat.- chłopak rozłączył się.
Westchnęłam ciężko. To będzie trudny dzień...
Los Angeles.
Godzina 19.45 czasu miejscowego
Perspektywa
Andy'ego.
Chłopaki wrobili
mnie w odebranie małej. Właściwie, to nie miałem nic przeciwko.
Poza tym, wiedziałem czemu to ja mam to zrobić. Zaparkowałem z
piskiem opon na parkingu przed lotniskiem. Jak zwykle byłem
spóźniony. Z daleka widziałem ludzi, którzy musieli niedawno
przylecieć i teraz witali się z bliskimi. Wydłużyłem krok,
szukając wzrokiem rudej. Szła na samym końcu, robiąc coś na
telefonie.
-Ann!- krzyknąłem,
podbiegając do niej.
-O hej!- posłała
mi promienny uśmiech, rzucając się na mnie. Uścisnąłem ją
mocno.
-Stęskniłem się
za tobą, mała.- pogłaskałem ją po włosach, dając buziaka.
-Nie uwierzysz.
Przez ten tydzień doszłam do wniosku, że nudzi mi się bez was.-
uniosła brew.
-No proszę!
Mówiliśmy ci już kiedyś, że nas nie da się nie kochać.-
zabrałem od niej walizkę i skierowaliśmy się do wyjścia.
-Miałeś rację.
Jak tam w domu?- spytała.
-Fajnie. Szkoda
tylko, że tak krótko. Masz pozdrowienia od moich rodziców.
-Dziękuję. Mama
kazała mi was uściskać, ale zrobię to za jednym zamachem. Szkoda,
że musieliście wrócić szybciej, żeby iść do studia.- Ann
posmutniała.
-Co?!- zdziwiłem
się, ale sekundę później zreflektowałem. -A tak. No bywa.
Odbijemy sobie na emeryturze haha.
-Jakiej emeryturze?
Wy będziecie koncertować do śmierci.- zaśmiała się.
-To się okaże. W
sumie, umrzeć na scenie, to musi być coś.- zastanowiłem się.
-Taaak. Zwłaszcza
dla fanów, naocznych świadków tej tragedii.- Annie pokazała mi
język.
-Oj tam. Czepiasz
się szczegółów. Zostalibyśmy legendami.- rozmarzyłem się.
-Andy, wy będziecie
legendami za życia.- prychnęła.
-Naprawdę tak
myślisz? Choociaż, jakby nie patrzeć, to już swoją armię i
wyznawców mamy.- zacząłem się śmiać.
-No więc sam
widzisz.- wyszliśmy przed budynek.
-A tak poza tym,
jak lot?- zainteresowałem się.
-Dobrze. Prawie
cały przespałam. Tylko boli mnie trochę kręgosłup. Jak wrócę
to koniecznie muszę wyłożyć się na łóżku.- westchnęła. Nie
chciałem jej dobijać zawczasu.
-Oh, w ogóle, to
wszystkiego najlepszego. Chłopaki zabronili mi cię przytulać i
tobie tak samo, ściskać mnie. Że niby chcą grupowo i hurtem w
domu.- mruknąłem obojętnie, wsiadając do auta.
-Zaczynam się bać.
Tak, tobie też zaległe sto lat.- przewróciła oczami.
-I jak się
czujesz, jako dorosła?- uniosłem brew.
-Normalnie. Z tą
różnicą, że teraz wszyscy mogą mi naskoczyć, bo mogę im
odszczekać, albo przywalić.- wyszczerzyła się.
-Przecież to
robiłaś już wcześniej.- stwierdziłem.
-Ale teraz mogę to
tak legalnie haha. No nic mi ten wiek tutaj nie daje, bo pić dalej
nie mogę.- wzruszyła ramionami.
-Taak, mimo to CC i
reszta ci pozwalają.
-Ash się czasem
czepiał.- przypomniała.
-Może nie chce,
żebyś szła w jego ślady?- rzuciłem jej przelotne spojrzenie.
-To niech sam da mi
dobry przykład.- burknęła. Oho, wolę nie drążyć. Widać, że
już zaczyna się irytować.
-Słuchaj, to jest
mój najlepszy przyjaciel. A ty jesteś moją najlepszą
przyjaciółką. Nie chcę wybierać między wami i nie mogę
patrzeć, jak się kłócicie. Zwłaszcza, że już nieraz
udowodniliście, że potraficie się dogadać.- słowa wyleciały mi
bezwiednie z ust. Kurwa! Mogłem ugryźć się w język. Zaraz się
wkurzy i chłopaki mnie opierdolą, że to moja wina.
-To nie do końca
tak. Nigdy nie kazałabym ci wybierać, bo uważam, że co by się
nie działo, Ash powinien być dla ciebie najważniejszy. I nie
przerywaj!- dodała, gdy już otwierałem buzię, żeby zaprzeczyć.
Kiwnąłem tylko głową.
-Ashley jest
wrażliwy. I potrzebuje ciebie, chłopaków, zespołu. Ja jestem
samowystarczalna. Zawsze sobie poradzę.
-To dlatego tak
bardzo się wkurzyłaś, gdy groziło mu wywalenie? I dlatego
zgodziłaś się na ten cyrk z udawaniem?- dociekałem.
-Tak. Andy, ja
zrobiłabym wszystko, byleby go nie wyrzucili. Obydwoje wiemy jakby
się to skończyło. Purdy zacząłby pić jeszcze więcej, a w końcu
stoczyłby się na samo dno. Jest za bardzo wartościowym
człowiekiem, na taki los. Poza tym, każdy zasługuje na drugą
szansę.- wzruszyła ramionami. Mój mózg zaczął pracować. I w
końcu coś do niego dotarło. Powoli wyłapywałem drugie dno jej
wypowiedzi. W ten sposób próbowała dać mi do zrozumienia, że jej
na nas zależy. Tylko nie umie powiedzieć tego otwarcie. Zaraz sam
ją wyręczę.
-Czemu nie powiesz
mu, że zgodziłaś się, tylko i wyłącznie, dla jego dobra? On
dalej myśli, tak samo jak reszta, że podpisałaś umowę, bo
Jonathan miał na ciebie jakiś haczyk. Że ciebie też wywali. Bo
nie zrobiłby tego, prawda?- musiałem się upewnić.
-Nie, nie zrobiłby.
Nawet jeśli coś takiego było w mojej umowie, nie zrobiłby mi
takiego świństwa. Jestem jedyną osobą, której może zaufać, bo
wie, że nie zależy mi na jakimś durnym awansie. I nie waż się
nic mówić Ashley'owi!- warknęła.
-Dlaczego?!
Zasługuje na prawdę!- sam zacząłem się denerwować.
-Bo nie chcę, żeby
uważał, że ma u mnie dług, czy, że coś mi zawdzięcza. Dobrze
jest, jak jest. A to, dlaczego zgodziłam się na ten układ, nie
jest ważne. To przeszłość!- powiedziała pewnie. Wciąż nie
byłem przekonany, co do ukrywania tego wszystkiego, ale postanowiłem
odpuścić. Na razie. Bolał mnie widok smutnego Ash'a, który ciągle
myśli, że Ann ma go w dupie. Mimo wszystko zwracał uwagę na
opinię innych. Ale to nie jest dobry moment, na uświadomienie go.
Nie dziś. Poza tym wiem, że prędzej czy później przyjdzie taki
moment, że prawda się wyda. Pytanie tylko, co wtedy zrobi Ann. Że
Purdy się wkurwi, to jasne. Nie lubi być oszukiwany. Zwłaszcza w
takich sprawach. A młoda? Pewnie zamknie się w sobie. Prędzej
umrze, niż okaże jakieś głębsze uczucia...
Przez resztę drogi
gadaliśmy o pierdołach. Było ciemno, gdy dojechaliśmy do celu.
Wbiłem kod przy bramie i wjechałem na posesję, a stamtąd do
garażu. Pierwsze, co zrobiła An, po wyjściu z samochodu, było
rzucenie się na maskę swojego auta i przytulanie go. Serio, jest
mega podobna do Ashley'a, tylko nie zdaje sobie z tego sprawy. Może
lepiej jej tego nie powiem? Cóż, chciałbym jeszcze trochę pożyć,
a po takiej informacji ruda jak nic, rzuci czymś we mnie. I jeszcze
trafi. Taaak, lepiej nie ryzykować. Cela to ona akurat miała. Zostawiłem jej walizki w
bagażniku, stwierdzając, że do jutra nic im nie będzie.
-Panie przodem.-
przepuściłem ją, jak przystało na dżentelmena. No pewnie, że
tylko o to mi chodzi.
-Masz klucze?-
mruknęła do mnie.
-Jake pisał, że
idzie pod prysznic i zostawi otwarte, bo reszcie się nie chce dupy
ruszyć.- wyrecytowałem.
-Czemu mnie to nie
dziwi?- prychnęła, naciskając klamkę. Weszliśmy do holu, gdzie
panowały egipskie ciemności.
-Ej, oni chyba
serio chcą, żebym się zabił. Przecież wiedzą, że jestem
łamagą. Zapal jakieś światło.- zaśmiałem się, lekko na nią
wpadając i popychając do salonu. Ann posłusznie sięgnęła do
włącznika. Wyszczerzyłem się. Sekundę później rozbłysło
światło, a razem z nim, rozległ się jeden, wielki ryk:
-NIESPODZIAAAANKA!!!!!!
Noo nie skończyłam jednego rozdziału, ale stwierdziłam, że dodam i nie będę taka wredna. Niestety, dalej nie wiem, kiedy pojawi się kolejny. Mam tylko w weekendy czas na pisanie, a wtedy odsypiam, no i ogólnie mam lenia. Co do piosenki, to może i nie pasuje, ale jak słyszę oryginał dzień w dzień w robocie, to proszę się potem nie dziwić, że tylko ją mam w głowie:P. Ewentualnie rechoczę na całe biuro, gdy leci Livn' On A Prayer :D :D :D Rozdział jest taki sobie, no ale to przejściowe. Akcja posuwa się naprzód, przysięgam, że z imprezą starałam się jak najmocniej się da, choć i tak opisałam po łebkach. Ocenicie w swoim czasie. Dobra, nie przynudzam, miłego tygodnia. V.
***********************
Noo nie skończyłam jednego rozdziału, ale stwierdziłam, że dodam i nie będę taka wredna. Niestety, dalej nie wiem, kiedy pojawi się kolejny. Mam tylko w weekendy czas na pisanie, a wtedy odsypiam, no i ogólnie mam lenia. Co do piosenki, to może i nie pasuje, ale jak słyszę oryginał dzień w dzień w robocie, to proszę się potem nie dziwić, że tylko ją mam w głowie:P. Ewentualnie rechoczę na całe biuro, gdy leci Livn' On A Prayer :D :D :D Rozdział jest taki sobie, no ale to przejściowe. Akcja posuwa się naprzód, przysięgam, że z imprezą starałam się jak najmocniej się da, choć i tak opisałam po łebkach. Ocenicie w swoim czasie. Dobra, nie przynudzam, miłego tygodnia. V.
!!! 30 komentarzy= kiedyś nowy !!!