Perspektywa Ashley'a
Przyglądałem się Ronnie'mu, Jonathan'owi i Daniel'owi i coraz bardziej się bałem. O małą. Co ta dziewczyna znowu wymyśliła? Wiedziałem, jak krucha w ostatnich czasach jest jej psychika. Jeśli ona sobie coś zrobi, nie przeżyję tego. Nie chcę jej stracić. Tylko przy niej czuję się w miarę normalny...
-Dobra, to co robimy?- z ponurych rozmyślań wyrwał mnie głos Jake'a.
-Jak to co? Musimy ją znaleźć. Byłem u niej w mieszkaniu. Jest puste.- powiedział Ronnie.
-To gdzie ona mogła pójść?- zastanawiał się Andy.
-Gdzieś, gdzie będzie sama.- zauważyłem.
-Jeśli zamierza zrobić to, co myślę, to musi być w jakimś budynku, mieszkaniu.- Daniel patrzył na nas intensywnie.
-A co zamierza zrobić?- spytał Jinxx. Mężczyzna i Ronnie wbili wzrok w podłogę.
-Upić się. Ewentualnie naćpać. Albo nawet i gorzej.- odezwał się w końcu Jonathan, widząc, że nikt nie chce powiedzieć tego głośno. Po plecach przeszły mi ciarki.
-A ty skąd to wiesz?- uniósł głowę Andy.
-Bo ją znam. I widziałem, jak radzi sobie z problemami.- wyjaśnił Stevens.
-I nic nam nie powiedziałeś?! Wiedziałeś, co się może stać, a mimo to, nic nie zrobiłeś?!- krzyknął Biersack, wstając.
-Zrobiłem więcej, niż myślisz! Na początku, jeszcze podczas współpracy z Pierce The Veil kazałem moim ludziom pilnować ją dzień i noc. Tak samo było teraz. Mieli mi dać znać, gdy tylko zauważą coś niepokojącego. Nie mogłem pozwolić, żeby znowu wróciła do starych nawyków.- Jonathan także wstał, mierząc się z Andy'm na spojrzenia.
-Twoi ludzie dalej ją pilnują?- wtrącił CC.
-Nie. Gdyby tylko się dowiedziała, nie wybaczyła by mi tego. Poza tym, zachowywała się spokojnie, jak na nią. Dopiero od niedawna coś się zmieniło, ale nie mogłem jej obserwować, bo zrobiła się bardziej czujna.
-Cholera. Czyli dalej nie wiemy, gdzie mogła się stracić!- wściekł się Daniel.
-Niekoniecznie. Mam mieszkanie na obrzeżach Los Angeles. Odkąd się przeprowadziłem do domu, stoi puste. Ann miała do niego wolny dostęp, nocowała tam, gdy nie miała siły wrócić do siebie.- Jonathan uniósł brew.
-Jedźmy tam! Nie mamy czasu!- gwałtownie wstałem.
-Musimy się rozdzielić, w razie gdyby pojawiła się gdzieś indziej. Ty, Jon, Ronnie i ja pojedziemy do mieszkania, reszta niech znowu sprawdzi jej dom. Tutaj, ani w wytwórni nie pojawi się na 100%.- zawyrokował Jake.
-Dobra. To ruszcie się!- pospieszył nas Andy. Złapałem swoją kurtkę i wylecieliśmy z domu, wsiadając do naszych aut. Ja jechałem z Ronnie'm.
-Nigdy sobie tego nie wybaczę, jeśli ona coś sobie...- zaczął, ale mu przerwałem.
-Przestań! Nie tylko tobie na niej zależy! Na pewno wszystko jest okej.
-Czujesz coś do niej?- spytał mnie nagle Radke.
-Czy to ważne? Teraz musimy ją znaleźć. Skręcaj!- wskazałem palcem na samochód Jonathan'a, który właśnie skręcał w prawo.
-Słuchaj, cokolwiek tam zobaczysz, musisz zachować zimną krew. Odreagowywać będziesz potem.- uprzedził mnie.
-Może być aż tak źle?- spojrzałem na niego zdziwiony.
-Po Ann można się wszystkiego spodziewać. Naprawdę wszystkiego.- stwierdził spokojnie. Cóż, on ją zna lepiej, niż ja. Zaciskałem kurczowo dłonie, mając złe przeczucia. Dlaczego, do cholery, nie zadzwoniła do mnie?! Ja wiem, że mi nie ufa, ale chyba udowodniłem jej, że zawsze jej pomogę! Kilkanaście minut później staliśmy przed osiedlem luksusowych apartamentowców.
-Moje mieszkanie jest na samej górze. Jedyne na piętrze.- kiwnął głową Jonathan, wskazując piętro. Podążyłem za jego wzrokiem.
-Zasłaniałeś okna w domu?- zmarszczył brwi Jake.
-Niee. Chyba nie. Czyli... Idziemy tam.- ruszył się z miejsca nasz szef. Szybko podążyliśmy za nim. Winda zawiozła nas na ostatnie piętro. Już dojeżdżając dało się słyszeć jakąś muzykę. W miarę, jak przybliżaliśmy się do drzwi, była coraz głośniejsza. W milczeniu wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Jonathan wyjął swoje klucze i przekręcił zamek w drzwiach, jak najciszej się dało, po czym powoli je uchylił.
Na pierwszy rzut oka nie widziałem nic podejrzanego. Dopiero potem moje oczy zatrzymały się na przewróconych butelkach po jakimś alkoholu. Po całym apartamencie roznosił się death metal. Włączony na cały regulator. Radke podszedł do wieży i spacyfikował ją jednym ruchem.
-Eee chłopaki? Możecie tu przyjść?- z głębi mieszkania dobiegł mnie głos Jake'a. Skierowałem się w tamtym kierunku i tak wylądowałem w kuchni. Mina Pitts'a przedstawiała więcej niż przerażenie. Razem zresztą zrobiłem kilka kroków po czym odwróciłem się. No i mnie zamurowało.
Za kuchenną wyspą, wśród odłamków szkła siedziała Ann. Nie byłoby w tym nic takiego, gdyby nie fakt, że bawiła się nożem, a z jej rąk, zwłaszcza dłoni, sączyła się krew. No i była boso. Od razu dało się zauważyć, że nie kontaktuje. Co ona zrobiła?
-O kurwa.- wyszeptał Ronnie. Chciałem zrobić krok w jej stronę, ale zatrzymało mnie ramię Jonathan'a.
-Co ty chcesz zrobić?!- powiedział lodowatym tonem.
-A jak myślisz?!- wyszarpnąłem się, po czym już bez przeszkód zbliżyłem się do Ann. Pod butami chrzęszczało mi szkło.
-Na szafce widziałem znajomy, biały proszek.- usłyszałem obok siebie głos Radke, który również postanowił podejść do małej.
-Skąd wiesz, że to to?- spytałem, nie odrywając wzroku od skulonej na podłodze postaci.
-Po takich doświadczeniach poznam prochy na kilometr. Musimy sprawdzić, czy to wzięła.
-Ann?- ukucnąłem przy rudej. Nie reagowała, za to obracała w palcach ostrze noża. Nieciekawie.
-Pączek spójrz na nas.- poprosił RJ. Widziałem, jak w odpowiedzi mocniej zaciska szczęki.
-Dobra. Dość tego.- złapałem ją dość brutalnie, za brutalnie, za podbródek i uniosłem. Jej spojrzenie... Myślałem, że będzie puste. Nie było. Tyle emocji, ile w tamtej chwili wyrażały jej oczy, to jeszcze nigdy nie widziałem. Jeśli tylko z takiego powodu ma pokazywać prawdziwe uczucia, to chyba wolę, żeby nie czuła nic. Była zrozpaczona. Zalana łzami. Jej tęczówki, zwykle jasnoniebieskie, teraz były szare. Nie. Nie była naćpana. Ale wyglądała koszmarnie. Jakby rozpadła się na milion kawałeczków. Ronnie skorzystał z okazji i delikatnym, acz stanowczy ruchem wyjął z jej dłoni nóż. Spojrzałem przez ramię na stojących za nami Jake'iem i Jonathan'em. Ten pierwszy kiwnął prawie niezauważalnie głową. Wobec tego objąłem małą ramieniem, drugie umieszczając pod jej kolanami i podniosłem. Nie chciałem, żeby zraniła się przez te, walające się wszędzie, odłamki szkła. Skierowałem się przed siebie, szukając sypialni, która była na końcu korytarza. Posadziłem ją na łóżku, zastanawiając się, co dalej. Ruda siedziała sztywno, niczym posąg. Zauważyłem, że z jej palców znowu sączy się krew, brudząc przy okazji panele. Trzeba to jakoś ogarnąć. W łazience zmoczyłem ręcznik i wróciłem do Ann. Delikatnie wytarłem jej dłonie z krwi, które na szczęście nie były tak poranione, jak sądziłem, a także zmyłem rozmazany tusz z policzków. Jej ręce wyglądały tak, jakby po prostu chciała zebrać to rozwalone szkło. Nic więcej. Odsunąłem się trochę od dziewczyny, żeby ocenić efekt swoich działań.
-Odpocznij Annie.- potarłem jej ramiona, jednocześnie próbując zmusić, do położenia się.
-Ashley, nie zostawiaj mnie.- niespodziewanie mała wykrztusiła i wtuliła się we mnie całym ciałem.
-Nigdy cię nie zostawię.- wyszeptałem w jej włosy, oplatając mocno w pasie. -Nigdy!- i teraz mówiłem całkowicie poważnie. Zawsze przy niej będę. Nawet jeśli ona nie będzie tego chciała. Owinąłem ją kocem i przytuliłem, by po chwili się położyć. Czułem jej drżący oddech na szyi, ale nic nie mówiłem. Pocieszanie na siłę i tak nic nie daje. Głaskałem ją po plecach, jak małe dziecko. Wciąż nim była. Małą, bezbronną istotką. Niby miała te pazurki, ale jak przychodzi co do czego, to nie potrafi zrobić z nich użytku. Chciałem jej pomóc. Ale nawet nie wiem jak. Nie mam nic do zaoferowania. Skrzywdziłem już tyle kobiet. Nie chcę, żeby tak się skończyło z rudą. Ale jednocześnie cholernie mi się podobała. I coś do niej czuję... Nigdy nie sądziłem, że jeszcze spotka mnie coś takiego. Że na mojej drodze stanie wiedźma, która do reszty zawładnie moim umysłem. Nie chciałem nic do niej czuć. Nie dopuszczałem do siebie tej myśli. Ale to było silniejsze. I nie wiem, co mam z tym zrobić. Poczułem na piersi większy ciężar. Spojrzałem w dół. Zasnęła. Przekręciłem się na bok, ani na chwilę nie puszczając małej. Nawet jakbym chciał, nie mógłbym się odsunąć nawet na centymetr, bo kurczowo trzymała się mojej bluzy. W tym momencie do pokoju zajrzał Jake.
-Przyjechała reszta.- poinformował mnie.
-Okej. Już idę, ale mi pomóż.- kiwnąłem na niego. Pitts podtrzymał głowę Ann, podczas gdy ja próbowałem ściągnąć bluzę, na której były zaciśnięte pięści dziewczyny. W końcu mi się to udało i mogłem usiąść. Ann, o ile to możliwe, jeszcze bardziej wtuliła się w ciuch. Przykryłem ją mocniej i na paluszkach wyszliśmy z sypialni. Skierowałem swoje kroki do kuchni, która została dokładnie wysprzątana.
-I co?- Andy wstał na nasz widok.
-Śpi. Ale w końcu się obudzi.- stwierdziłem inteligentnie.
-To co my teraz zrobimy?- zastanawiał się głośno CC.
-Nie możecie zostawić jej samej.- wtrącił Daniel. Wtórował mu Jonathan:
-Właśnie. Trzeba jej cały czas pilnować.
-Wezmę ją do siebie. Tam będę ją miał na oku.- powiedział Ronnie.
-Ale ona nie będzie chciała.- zauważył Jinxx.
-Będzie. Jest w takim stanie, że ma już wszystko w dupie.- Radke westchnął ciężko.
-Skąd wiesz?- uniosłem brew.
-Bo już to przerabiałem. Ona jest załamana. Rozbita psychicznie. Zrobi wszystko żeby zagłuszyć ból, albo się mu podda i będzie jeszcze gorzej.
-Nie pozwolę jej na to. Poradzi sobie. Zobaczycie. Prędzej czy później, ale da sobie radę.- powiedziałem pewnie. Wierzyłem w to. Tak wiele przeżyła, a mimo to udało się jej wyjść na prostą. Teraz też tak będzie. Musi się udać. Kto mnie będzie pilnować, żebym niczego nie odwalił? No kto? Przełknąłem nerwowo ślinę, wodząc spojrzeniem po twarzach obecnych tu mężczyzn. Dla każdego mała coś znaczyła. Coś, to za mało powiedziane. Była naszym rodzynkiem. Księżniczką, którą trzeba się opiekować. Kochaliśmy ją, jak nikogo innego. I teraz pomożemy jej. Przejdziemy przez to razem.
Jakiś czas później
Perspektywa Ronnie'go.
Mieszkałem z Ann już od kilku dni. Przez ten czas za wiele się nie zmieniło. Całe dnie spała, albo ewentualnie podziwiała ścianę. Czaaasem coś zjadła. Nic nie mówiła, a gdy już otwierała usta, to żeby odpowiedzieć coś obojętnym tonem. Właściwie, to nie zachowywała się jakoś dziwnie, bo w jej przypadku to było dość normalne, ale tym razem było jeszcze coś innego. Wiedziałem, że cierpi. I już nie mogłem na to patrzeć. Od zawsze miała skłonności samodestrukcyjne, ale nigdy nie wpędzała się w depresję. Poddała się. A ja nie miałem pojęcia, jak jej pomóc. Otworzyłem cicho drzwi od jej pokoju. Nie spała. Tym razem obserwowała sufit. W milczeniu usiadłem obok niej. Weź się w garść stary! Tu chodzi o twoją siostrę!
-Przyszedłeś zobaczyć czy ciągle żyję? Jak widać, jeszcze się nie zabiłam.- Ann odezwała się zimnym głosem, zanim zdążyłem otworzyć usta.
-Powiedz mi, czy to, że tak leżysz i się dobijasz, coś daje?- spytałem.
-A co mam robić?- wciąż była obojętna.
-Żyć!- podniosłem ton.
-Nigdy nie żyłam. Widocznie na to nie zasłużyłam.
-Co ty pierdolisz?! Ty się w ogóle słyszysz?!?! Każdy zasługuje na życie. I na szczęście. Tak dużo osiągnęłaś, a teraz stopniowo to niszczysz.- pokręciłem głową.
-Przestań.- wyszeptała.
-Nie. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Byłaś taką małą, zahukaną dziewczynką. Myślałem, że to będą najgorsze wakacje w moim życiu-niańczenie ciebie. Byłaś cholernie nieśmiała, bałaś się nawet na mnie spojrzeć. Ale potem, gdy miałem próbę z chłopakami, widziałem twoją reakcję na naszą muzykę. Uśmiechałaś się. I to był najlepszy widok tamtego dnia. Wtedy poczułem, że może jeszcze coś z tego będzie. Tylko muszę się postarać.- uśmiechnąłem się delikatnie.
-I co? Starałeś się. A ja nie dałam ci nic w zamian. Zawsze byłam egoistką. I kiedyś za to zapłacę.- wtuliła się bardziej w poduszkę.
-Nieprawda. Ann, dałaś mi więcej, niż myślisz. To ty jako jedyna nigdy się ode mnie nie odwróciłaś. Zawsze mnie wspierałaś. Pocieszałaś. Ochrzaniałaś, gdy była taka potrzeba. Po całej tej akcji z narkotykami i strzelaniną tylko ty odwiedzałaś mnie w więzieniu. Prawie każdy mój „przyjaciel” się ode mnie odsunął. Ty zostałaś. Nie musiałaś tego robić. A mimo to zawsze mogłem na tobie polegać. Więc nie mów, że jesteś egoistką.- powiedziałem poważnie, spoglądając na jej twarz. Po policzku Ann spłynęła jedna, samotna łza. Którą wytarłem.
-Zostaw mnie. Proszę.- wyjąkała, próbując zapanować na drżeniem głosu.
-Zawsze będę przy tobie. I zawsze ci pomogę. Ale nie mogę nic zrobić, kiedy sama się ranisz i wmawiasz sobie coś, czego nie było i nie ma. Pamiętaj tylko, że to mnie boli. Widok ciebie... takiej. Bo gdy się kogoś kocha nie da się pogodzić z tym, że ten ktoś na własne życzenie sobie szkodzi.- pociągnąłem nosem, wstając. Rzuciłem jej ostatnie spojrzenie i wyszedłem z sypialni. Oparłem się o ścianę na korytarzu, próbując dojść do siebie. To jest jakiś koszmar. Gdybym mógł, wziąłbym na siebie cały jej ból. Byleby jej przeszło... Ciężkim krokiem zszedłem na dół, kierując się do kuchni.
-I jak?- spytał siedzący przy wyspie Jonathan.
-Nijak. Ja już nie wiem, jak mam do niej dotrzeć. Najchętniej dałbym jej w łeb. Może to by włączyło jej mózg, bo to, co teraz wyprawia, przechodzi pojęcie.- warknąłem, wyciągając chusteczkę do nosa i wycierając twarz.
-Dobra. Dzwonię po chłopaków.- westchnął.
-I niby co oni mogą?- uniosłem brew.
-Oni nic. Ale Ashley jakimś dziwnym trafem umie do niej dotrzeć.- mruknął Stevens, wystukując coś na telefonie.
-On chce ją tylko zaliczyć!!!- wybuchnąłem. Takiemu człowiekowi jak Purdy, nie zależy na kimkolwiek.
-Cokolwiek nim kieruje, daje efekty. Nie martw się tak. Nie złamie jej serca, bo nikt tego nigdy nie dokona.- stwierdził.
-Nieprawda! Prosiłem, żebyś się nią zajął. A nie, żebyś ją wykorzystał do pomocy temu idiocie, Purdy'emu!- wściekłem się.
-Gorzej ci? Nie wykorzystałem jej. I dobrze wiesz, że się nią opiekowałem. Ale czego ty oczekujesz? Że mam ją niańczyć 24 godziny na dobę? Nie uwierzyłaby w mój nagły przypływ opiekuńczości. Zależy mi na niej. I to bardzo. Wiesz o tym. Jest dla mnie jak dziecko. Ale żeby czegoś się nauczyła, to musimy pozwolić jej popełniać błędy! Ty wyszedłeś na ludzi. Jej też się uda. Tylko potrzebuje czasu.- Jonathan stał teraz naprzeciwko mnie i mierzył mnie groźnym spojrzeniem.
-Masz rację.- poddałem się. -Ale ja po prostu nie chcę, żeby cierpiała.
-Daj jej czas. Choćby na żałobę. To była jej koleżanka. Podobna do niej.
-Okej.- kiwnąłem głową. Jon naprawdę miał rację. Zawsze był opanowany i to go ratowało. Może mała rzeczywiście potrzebuje trochę czasu?
Perspektywa CC'ego.
Zaparkowałem na podjeździe domu Radke, by po chwili znaleźć się w środku. Wszyscy byli już obecni. To znaczy zespół. O dziwo, był też tam Jonathan. Aż tak się o nią martwi? Mhm, nie spodziewałem się tego po nim.
-Okej. Jesteśmy wszyscy.- zaczął Ronnie.
-Co z nią?- spytałem.
-Nie za dobrze. Póki co, nic nie odwala, ale i tak jest źle. Już sam nie wiem, co mam robić.- westchnął ciężko.
-Może pogadać?- zaproponował Andy.
-O łał. A myślisz, że co ciągle robię? Może ty spróbuj, co?- uniósł brew wokalista Falling In Reverse.
-Nie posłucha mnie. I tak się cieszę, że mamy znowu jakiś lepszy kontakt.- powiedział smutnym głosem Biersack.
-To jakieś pomysły?- spytał Jake.
-Tak. Ash z nią pogada.- wtrącił Jon.
-Ja?! Czemu niby?- zdziwił się Purdy.
-Nie zgrywaj idioty. Tylko ciebie jeszcze słucha.- prychnął nasz szef.
-Jasne. Ciekawe kiedy. Ostatnim razem musiałem jej grozić, żeby coś zrobiła.
-Sam widzisz. Przynajmniej to działa. Teraz też możesz jej pogrozić. Byle by był jakiś pozytywny efekt.- rozłożył ręce Stevens.
-Jonathan, to że masz powalone pomysły, to wiemy wszyscy, ale czy nie przesadzasz? Mówimy tu o Ann, a nie o jakiejś pierwszej lepszej lasce.- zauważył Jinxx.
-Właśnie.- wymsknęło mi się.
-To może zaproponujcie coś lepszego? Bo póki co, to nikt nic nie robi, a Ann coraz bardziej pogłębia się w depresji.- wściekł się RJ.
-Dobra! Ja pierdolę. Pogadam z nią. Ale to pewnie i tak nic nie da.- poddał się Ashley.
-Pożyjemy zobaczymy. Jest u góry.- Jon wskazał ręką kierunek.
-Co? Że niby teraz mam to zrobić?- basista zrobił zdziwioną minę.
-A kiedy? No idź.
-Zabiję was kiedyś. A jak nie, to ruda to zrobi.- westchnął chłopak, wstając.
Perspektywa Ashley'a
Ci idioci wkopali mnie na całego. Co niby mam jej powiedzieć? Że wszystko będzie dobrze? Że się ułoży? Jakby to jeszcze coś dawało... Jakoś tekst, że Ann mnie słucha, nie jest zbyt przekonujący. Wszystko, co udało mi się od niej wyegzekwować, musiałem załatwić groźbami. Prośby nic nie dały. Tylko teraz, ja nie umiem być wobec niej ostry. Za bardzo mi na niej zależy. Najchętniej cofnąłbym się do czasów naszych pierwszych spotkań. I nie dał jej się poznać. Tak. Pokazałem jej swoją wrażliwszą część. A ona tego nie wykorzystała. To z nią jest coś nie tak, czy ze mną? Powoli skierowałem się na piętro. W głowie miałem pustkę. Będę musiał improwizować. Byle tylko nie przesadzić. Albo jest jeszcze druga opcja. Mogę być szczery. Otworzyłem drzwi, opierając się o framugę. Annie leżała pod kocem nie ruszając się nawet na milimetr. Położyłem się obok niej.
-Długo jeszcze będziesz tak egzystować?- zacząłem ironicznym tonem. Już wolę, żeby się wściekła, niż była zrozpaczona.
-Po co przyszedłeś? Po co wszyscy tu przychodzicie?- spytała, nie otwierając oczu.
-Ja? Bo obiecałem, że nigdy cię nie zostawię. Niestety dla nas obojga, dotrzymuję obietnic. A reszta? Nie wiem. Spytaj ich.- wzruszyłem ramionami.
-Nie możecie mi pomóc. Nikt nie może.- w końcu uniosła powieki i zmierzyła mnie pustym spojrzeniem.
-Wiem. Ale jest też coś takiego, jak wsparcie. Generalnie, jak ludzie się przyjaźnią, to je sobie okazują.- machnąłem ręką.
-Nie potrzebuję litości.- burknęła.
-Przesadzasz. Poza tym, przypominam, że jak ja miałem jakiś problem to dość skutecznie stawiałaś mnie do pionu. I to nie była litość?- uniosłem brew.
-To było co innego.- przygryzła wargę.
-Nie Ann. To to samo. Mogę ci pomóc. I ty dobrze o tym wiesz. Ale, żeby coś osiągnąć, musisz chcieć.
-Ty nic nie rozumiesz!- wybuchnęła.
-Że straciłaś kolejną bliską ci osobę? Że czujesz, że ją zawiodłaś? Że to twoja wina? Masz rację, nie rozumiem!- warknąłem. Mała spojrzała na mnie zszokowana, po czym zaczęła płakać. Kurwa. Nie taki był plan. Niech to szlag!
-Dlaczego to musi być takie popieprzone?- wyjąkała przez łzy.
-Bo życie już takie jest. Trzeba walczyć. I iść dalej.- mruknąłem, przytulając ją. -Nie płacz. Boli mnie wtedy ta moja resztka serca.
-Mam już dość. Jestem zmęczona. I wcale nie pomaga mi to, co czuję, gdy jesteś obok.- powiedziała.
-Co?!- odsunąłem się zaszokowany. -O czym ty mówisz?
-O tym, że ja... Nie potrafię udawać przy tobie. Próbuję być twarda, uśmiechać się. Ale wiem, że ty widzisz, kiedy kłamię. To denerwujące.- przygryzła wargę.
-No to jesteśmy w tej samej sytuacji. I co z tym zrobimy?- spytałem powoli.
-Nie wiem. Najlepiej nic. Ja chcę tylko odpocząć. Zapomnieć na chwilę o całym świecie. I tak bardzo chcę coś...- nie dokończyła.
-Wziąć.- domyśliłem się. -Nie ma mowy. Radke to idealny przykład, że prochy gówno dają. A ja, że alkohol też.
-Dlatego nie ma innego sposobu. Nikt z was mi nie pomoże. Muszę sama się ogarnąć. Zostaw mnie.- odsunęła się. Znowu zamyka się w swojej twierdzy.
-Nie chcę. Czemu nie mogę być przy tobie?- dotknąłem jej twarzy.
-Bo dzieje się coś dziwnego. Nie możemy sobie komplikować życia.- pokręciła głową.
-Już dawno je skomplikowaliśmy. Pogódź się z tym.- przejechałem palcem po jej szyi, zostawiając po sobie ślad na jej skórze w postaci gęsiej skórki. Uwielbiam patrzeć, jak nie panuje nad własnymi reakcjami.
-Przestań! Niedługo nasza umowa się skończy. Tak jak wszystko.- przesunęła się na kraniec łóżka.
-To znaczy? Cokolwiek wymyśliłaś, nie pozwolę ci na to. Zobaczysz.- powiedziałem. Od jakiegoś czasu czułem, że mała coś kombinuje. I to nie jest nic dobrego. Dlatego muszę jej bardziej pilnować. Mam dziwne przeczucie, że to co się stało kilka dni temu, to jeszcze nie był szczyt jej możliwości.
-To się jeszcze okaże. A teraz wyjdź!- podniosła ton głosu. Ale jest jakiś postęp. Przestała być taka anemiczna. Rzuciłem jej ostatnie spojrzenie, po czym wyszedłem. Może i teraz przegrałem. Ale jeszcze zobaczymy, kto będzie górą!
-No i co? Słyszeliśmy jakieś podniesione głosy!- w salonie „powitali” mnie Radke i Andy.
-Stawia się. Ale już niedługo.- stwierdziłem.
-To znaczy? Co ci powiedziała?!- dopytywał Jonathan.
-Że chce odpocząć. Zapomnieć.- uśmiechnąłem się delikatnie.
-Czekaj. Jak znam życie, to masz jakiś plan.- wtrącił CC.
-Jak ty mnie dobrze znasz.- zrobiłem minę psychopaty.
-Czyli? Co chcesz zrobić?- Jake uniósł brew.
-Pomóc jej zapomnieć.- powiedziałem, puchnąc z dumy, że jestem taki genialny. Marnuję się w tym zespole.
-Stary, zaczynam się ciebie bać.- odezwał się Jinxx, patrząc na mnie co najmniej, jakbym ogłosił, że chcę ją zabić.
-I bardzo dobrze. Jeszcze tylko ona musi się przekonać, że mnie nie da się tak spławić.
-Zżera mnie ciekawość, co planujesz.- powiedział Andy.
-Zobaczycie. Ronnie, Jonathan, dalej macie tyle znajomości, co kiedyś?- spytałem się facetów. Spojrzeli po sobie, wymieniając spojrzenia:
-Mamy!- kiwnęli zgodnie głowami. -Dla Ann wszystko.
-Świetnie. Będę potrzebował paru rzeczy.- posłałem im mój popisowy uśmiech numer pięć. To się młoda zdziwi...
Dwa dni później.
Perspektywa Ann.
Od jakiegoś czasu bolał mnie brzuch. I ogółem źle się czułam. To niejedzenie i ten cały stres chyba właśnie dają mi się we znaki. Psychicznie było znośnie. Powoli, małymi krokami zamykałam cały ból głęboko w sobie. W ten sposób chciałam uspokoić czujność chłopaków. Pilnują mnie dzień i noc. Muszę udawać, że wszystko jest okej, a w pewnym momencie uda mi się nawiać. I odreagować. Tylko tym razem znajdę takie miejsce, którego nikt inny nie zna. Na szczęście dla mnie, Daniel musiał wracać do kraju. Jeszcze jego mi tu brakowało. Naprawdę nie była mi na rękę jego wizyta. Za dużo o mnie wiedział. On i Radke są kopalnią wiedzy o moich wybrykach. Gdyby tylko się porozumieli i wymienili informacjami, mogłoby być... Niebezpiecznie. A ostatnie, o czym teraz marzę, to ich pogadanki.
Już i tak przez chwilę było groźnie, bo powiedzieli o wszystkim mojej matce. Ale chociaż na nią i jej zachowanie mogę liczyć. Nie przejęła się zbytnio. Nie wiem, czy tak bardzo ma mnie w dupie, czy po prostu nie zdaje sobie sprawy z tego, co ja tak właściwie zamierzałam odwalić. Co wciąż zamierzam... Ojczym podobno trochę się zmartwił. Zawsze za bardzo wczuwał się w swoją rolę. Tyle dobrze, że jest pod silnym wpływem matki i mają swoje życie i w ogóle. Chłopcy mocno się zdziwili ich reakcją. RJ wcale. Ja poczułam ulgę. No ale tak właściwie czym ona ma się przejąć? Zrzuciła obowiązek opieki nade mną na Jon'a i resztę i teraz może mieć wyjebane. Ma czyste sumienie. A jeśli coś odwalę to po prostu zacznie lamentować, jak to ona im zaufała, że się zatroszczą i że to wszystko ich wina. Typowe.
Moja matka była miła. I nawet troskliwa. Ale przy tym wszystkim sama miała trudne życie i stała się toksyczna. Nie dopuszcza do siebie opcji, że może to przez nią taka jestem. Pewnie nawet kocha mnie na swój dziwny sposób. Ale nigdy nie będzie matką roku.
-Ann ja wiem, że cierpisz i tak dalej, ale skoro nie wychodzisz z domu, to może idź chociaż na balkon, złapać trochę słońca, coo?!- do sypialni wparował Ronnie.
-Spierdalaj.- powiedziałam tylko, odwracając się plecami do niego. Wiem, że nie powinnam go tak traktować, ale nie chcę, żebyśmy się znowu zbliżyli. Wtedy od razu zauważy, że tylko udaję, że jest lepiej.
-Chciałabyś. Już, wstawaj.- postawił mnie na podłodze. Przez te parę dni nie narzucał mi swojej obecności. Był porażająco obojętny. Jakby czekał na moją reakcję.
-Powaliło cię?! Ja chcę spać! I być sama!- wściekłam się.
-Fajnie. Zapewnię ci tą saaaamotność, ale wyjdź na słońce. Wyglądasz gorzej, niż trup. Jakby teraz zobaczył cię twój fotograf, to z miejsca by cię wywalił z roboty. I nie chcę być wredny, ale matura się zbliża. Podręczniki czekają.- uniósł brew. -No weź! Przynajmniej na chwilę zapomnisz!
-Dobra! Tylko daj mi już święty spokój.- skapitulowałam. RJ uniósł ręce w obronnym geście i wycofał się z pokoju.
Otworzyłam szafę w poszukiwaniu mojego stroju kąpielowego. Na to założyłam szorty i podkoszulek. Nie wiem, jaka tam dokładnie jest pogoda. Złapałam książkę z polskiego i leniwym krokiem udałam się na balkon. Opadłam na leżak i udawałam, jak to się uczę. Tak naprawdę zastanawiałam się nad sobą. Nad tym wszystkim, co mnie spotkało. Ja serio już nie daję rady. Tyle razy powinnam już umrzeć, a mimo to żyję. Złośliwość losu.
-Masz, żebyś się nie odwodniła. Już sobie idę.- Ronnie postawił na stoliku obok jakieś ciastka i sok. Troszczy się o mnie. A ja go ranię. Znowu. Pieprzona egoistka. Ale nie potrafię inaczej. No nie umiem. Nie wiem, jak mam reagować, gdy ktoś chce mi pomóc. Wszędzie węszę podstęp. RJ nigdy nie wymagał ode mnie czegoś niemożliwego. Okazywał mi uczucie, nie oczekując niczego w zamian. Więc dlaczego nie potrafię mu zaufać? Powinnam się leczyć. Psychiatrycznie. Spojrzałam na sok. Wyglądał apetycznie. No i chciało mi się pić. Westchnęłam cicho, nalewając go sobie do szklanki. Wyglądałam okropnie. Nie musiałam patrzeć w lustro. Brakowało mi witamin, tłuszczu, wszystkiego. Dobra. Dość! Lepiej o tym nie myśleć, chyba, że chcę się wpędzać w jeszcze większego doła. Muszę jakoś dotrwać do tej matury. A potem wyjadę. I będę robić to, co chcę. Właściwie to mogłabym zacząć już teraz, ale nie wiem, co przyniesie przyszłość. A mam jeszcze coś do udowodnienia moim starym "znajomym" i nauczycielom. Skreślili mnie sądząc, że nic mi w życiu nie wyjdzie. Rzeczywistość jednak wszystko zweryfikowała. Teraz jeszcze oni muszą się o tym dowiedzieć. Wróciłam do czytania podręcznika. Analiza wierszy, których zresztą nie rozumiem, jest tak fascynująca, że nie minęło 5 minut, a powieki same zaczęły mi opadać. A walić to! Mała drzemka nikomu jeszcze nie zaszkodziła. I tak ostatnio nie robię nic innego. Odłożyłam książkę, napiłam się soku, po czym ułożyłam wygodnie i chwilę później spałam, jak dziecko...
******
Henloł. Darujcie mi wszystkie błędy i literówki. Musiałam to od nowa zredagować. Czuję się zmęczona :D
Jeśli ktoś jeszcze nie wie, to ostatnio dodałam notkę, więc sobie cofnijcie i sobie poczytajcie.
Chciałabym napisać coś mądrego, o blogu, albo o grupie Asha, ale sobie daruję. On mnie stamtąd wyjebie. To kwestia czasu. Wierzcie mi. Zrobi mi taki prezent na urodziny. 100% pewności.
A w ogóle to niech ktoś mu powie, jakim prawem on pisze swoją autobiografię? Beze mnie? No błagam.
Znowu się zastanawiam, po co ja w ogóle zaczynałam to ff. Skoro tylko się wkurwiam ^_^
Buziaki i trzymajcie mnie, żeby nie polała się krew.
Aha, a jak znacie kogoś, kto czytał ten shit, to możecie go uświadomić o poście. Bo widzę, że blogspot umarł. Tylko nie Asha! Jemu nie mówcie, chciałabym trochę jeszcze pożyć...
O rozdział
OdpowiedzUsuńOh, girl. co Ty mi robisz tym FF, to sobie nie wyobrażasz.
OdpowiedzUsuńCieszę się jak cholera, że w końcu coś tu dodałaś (jak na fankę Vixen Black przystało), bo ileż można czytać jedno i to samo w kółko. A znalezienie czegoś na Wattpadzie lub blogspocie, co ma ręce i nogi, graniczy z cudem. Dramat totalny.
No, to jak już się poczułaś postawiona do pionu (a jak nie, to masz się tak poczuć! XD), to przejdę do rzeczy.
Wielbię fakt, że Ann ma wokół siebie tylu mężczyzn, którzy o nią dbają i martwią się o jej zdrowie. Dzisiaj znaleźć chociaż jednego takiego graniczy z cudem, a laska ma ich 7. To cholernie niesprawiedliwe.
Sama Ann.. ma prawo przeżywać swoje własne cierpienie. Ale nie powinna się tak bardzo izolować od reszty.
Boże, boże, boże. Ta grupa to słodko-gorzki koszmar. Wylecimy stamtąd obie na zbity pysk i z sądowym zakazem zbliżania się. Więc to by było na tyle, jeśli chodzi o jakiś jego koncert w Polsce.. eh XD
Nie będę Ci tu truć o kolejny rozdział, bo wiem o Twoim bólu twórczym.
Więc wiesz.. siedzę cierpliwie na kamieniu i macham nóżkami, oczekując kolejnego XD
No dobrze Ci robię no :D
UsuńAnn ma się za dobrze i tego nie docenia i to jest totalnie chamskie. Jak jej się nie podoba, to niech nam odda po jednym. Wezmę nawet Jonathana. A co tam.
Jak Purdy jeszcze nie żałuje naszej obecności tam, to na pewno żałuje całej grupy :D Nie ma się co łudzić, on zawsze nas olewał i będzie olewać. Co on miał w głowie, jak to zakładał...
To jak ma oddać po jednym, to chcę CC'go. Zabawny, wysoki, ma pochowane słodycze po kieszeniach. Lubię takich XD
UsuńNo, stanowczo ma się za dobrze, ale co poradzisz. Możesz tylko pokomplikować bardziej :D
Pudry ma w głowie siano. Nic innego XD
W sumie to wszystko tłumaczy. Święta blisko, to wyjął to sianko i schował pod wigilijny obrus i teraz w jego głowie zostało tylko echo.
UsuńJa chcę Jinxxa !
Usuń"Była naszym rodzynkiem" jebłam xD
OdpowiedzUsuń~Beliath
Jeden jedyny rodzynek na cały serniczek :P
UsuńCiekawi mnie co ash i Ann planują.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że między nimi wszystko się ułoży.