sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 70


Radke zamrugał gwałtownie.
-Pączek?- wykrztusił, przełykając nerwowo ślinę.
-RJ.- szepnęłam...
-RJ???- wykrzyknęło całe Black Veil Brides. Opowiadałam im trochę o nim, więc orientowali się, o co chodzi...
-Ale...- Ronnie nie wiedział, co powiedzieć. Mi za to, powoli wracała zdolność ruchu. Przypomniało mi się, co kiedyś mu obiecałam, że zrobię, gdy go spotkam. Momentalnie moja wściekłość i złość i agresja wróciły na swoje miejsce. Zmrużyłam oczy, robiąc krok do przodu.
-Świnia!!!- strzeliłam zdezorientowanemu Radke z liścia.
-Au! Kurwa mać!- zawył, łapiąc się za policzek i rzucając mi urażone spojrzenie.
-Idiota.- syknęłam już ciszej. Brides'i przyglądali nam się w osłupieniu.
-Okej! Dobra. Zrobiłaś, co miałaś, więc teraz może już mnie przytulisz?!- rozłożył szeroko ramiona, w które natychmiast wpadłam. Objęłam go z całej siły. Ronnie nie został mi dłużny, unosząc lekko. -Moje maleństwo.
-Ej, może nam ktoś coś wyjaśnić?- Jake przerwał nam gwałtownie.
-A co tu wyjaśniać? Pracujecie z moją siostrą.- wzruszył ramionami RJ, głaszcząc mnie po głowie. To niemożliwe. Właśnie stoję przytulona do najważniejszej osoby w moim życiu.
-Ale jak to? O co tu kurwa, chodzi? Skąd wy się znacie? To znaczy... To ty jesteś tym całym RJ'em?- CC machał rękami.
-We własnej osobie. Pączek, co ty im nagadałaś?- Ronnie zmrużył oczy, uśmiechając się do mnie.
-Że jesteś najgłupszym człowiekiem na świecie.- uniosłam brew.
-Aaa. No to wyjątkowo powiedziałaś prawdę. Dobra chłopaki. Chyba musimy sobie coś wyjaśnić. Chodźmy gdzieś, gdzie jest spokojniej.- RJ pociągnął mnie za rękę, do ogrodu.
-Szukałam cię, debilu!- warknęłam.
-Ja ciebie też. Okej. Więc, jak zdążyłem zauważyć, wiecie, że znam dobrze Annie. I teraz pytanie do was: Czemu mi, do chuja, nie powiedzieliście, że to z nią pracujecie?! Biersack, przecież tyle ci o niej gadałem!!!- podniósł głos Radke.
-A skąd ja mogłem wiedzieć, że to o nią ci chodziło?!- Andy bronił się.
-Pokazałem ci zdjęcie!- syknął RJ.
-Ej, właśnie! To stąd cię kojarzyłem, na początku! Ale tam wyglądałaś inaczej.- zauważył wokalista.
-Chwila! Moment! Jakie zdjęcie?! RJ, nie powiesz mi, że to to, o którym myślę!- zmrużyłam oczy. -Miałeś je zniszczyć, idioto!
-Eee, czepiasz się. W ogóle, to nie o to tu chodzi!- machnął ręką.
-Dobra, wracając, szukałam cię! Więc wytłumacz mi, dlaczego nic nie znalazłam, skoro podobno założyłeś w więzieniu zespół?- założyłam ręce na piersi.
-Bo zmieniliśmy nazwę.- mruknął pod nosem.
-Co? Jak to?!- zdziwiłam się.
-No stwierdziliśmy, że From Behind These Walls jest za długie i przechrzciliśmy na Falling In Reverse. Wydaliśmy płytę i właśnie wróciliśmy z trasy po całych Stanach.- wyjaśnił.
-To czemu, do kurwy, nie zadzwoniłeś?! I czemu w necie nic nie umiałam znaleźć?!
-Nie przeklinaj. Nie miałem żadnych kontaktów. Telefon był zniszczony. A nie wiedziałem, że zostałaś jednak w LA. Byłem pewien, że wrócisz do Las Vegas. Albo będziesz w Polsce.- uśmiechnął się smutno. -A co do internetu, to zadbałem o to, żeby fani mieli niespodziankę.
-No i ci się udało! Potem o tym pogadamy.- westchnęłam ciężko. Ta rozmowa powinna się odbyć w cztery oczy.
-Nawet nie wiesz, jak się cieszę, widząc cię tutaj, pączusiu.- Ronnie przejechał dłonią po twarzy.
-Ronaldzie Radke! Czy ty właśnie się wzruszyłeś?- uniósł brew Jinxx.
-JA?! Nigdy w życiu! Gorąco mi, po prostu.- Radke szybko zaprzeczył, pocierając powiekę.
-Czemu mówisz do Ann „pączusiu”?- Ash zrobił palcami cudzysłów.
-Bo była pączkiem.- zaśmiał się szyderczo RJ.
-Zamknij się! To było dawno i nieprawda.- uniosłam dumnie głowę.
-Masz zdjęcia?!- zaciekawił się basista.
-Nie dla psa kiełbasa, Purdy! To, że jesteś moim chłopakiem, nie znaczy, że możesz widzieć mnie w każdym wydaniu.- warknęłam.
-Mam inne.- Ronnie wyciągnął z portfela fotkę.
-Błagam, nie.- spojrzałam na niego prosząco.
-Pokaż!!!!- całe BVB rzuciło się na chłopaka.
-Eee, to już widziałem.- Andy zmarkotniał.
-Co ty tu masz na sobie?- zmarszczył brwi Jake.
-To ty?- zdziwił się CC. Zajrzałam im przez ramię.
-Ja pierdolę.- złapałam się za głowę. -Ze wszystkich możliwych zdjęć, akurat to musisz nosić ze sobą?!
-O co ci chodzi? Wyszłaś bardzo dobrze. Zawsze ci powtarzałem, że powinnaś się tak ubierać.- Ron schował zdjęcie z powrotem.
-Założyłam to tylko dlatego, bo przegrałam zakład.- strzeliłam fochem. W tym momencie dołączył do nas Worsnop.
-Tu jesteście! Ronnie, Andy, wszyscy was szukają. Chodźcie na chwilę.
-Zaraz przyjdziemy.- odparł Biersack. Zrobiłam smutną minę. Ja nie chcę.
-Chodź z nami.- szepnął mi na ucho Radke, obejmując mnie w pasie i przyciągając do siebie.
-Nie. Idźcie. Ja pójdę się czegoś napić.- pokręciłam głową.
-Tylko nie przesadź. Potem cię znajdę. Teraz tak łatwo mi się nie stracisz.- puścił mi oczko, po czym pocałował w policzek. Uśmiechnęłam się lekko i skierowałam do kuchni. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć, że go spotkałam. Mojego przyjaciela, kuzyna. Człowieka, który rozumie mnie, jak nikt. Może na zewnątrz nie okazywałam emocji, ale w tym momencie cała się trzęsłam wewnątrz. To cud. Jebany cud! Nalałam sobie kieliszek wódki i szybko wypiłam. Nie za bardzo to pomogło, na emocje, które mną targały. Przymknęłam na chwilę oczy.
-Ann, coś nie tak?- koło mnie zmaterializował się Ash.
-Jest okej.- powiedziałam bezbarwnym głosem.
-Chyba powinnaś się cieszyć, że spotkałaś Ronnie'go.
-Cieszę się.- posłałam mu słaby uśmiech.
-Jakoś nie widać.- uniósł brew.
-Wiesz, że nie umiem okazywać uczuć.- westchnęłam.
-Wiem. Ale mimo wszystko, mogłabyś z siebie wykrzesać trochę więcej radości.- mruknął basista.
-Nie da się.- nalałam sobie kolejny kieliszek.
-Już starczy. To ci nie pomoże.- Ash odsunął ode mnie szkło.
-Skąd wiesz?- burknęłam.
-Bo ja tak robię od dłuższego czasu.- prychnął.
-Świetnie. Nie wiem jak ty, ale ja idę na taras. Tu jest za głośno.- skrzywiłam się.
-To muszę iść z tobą. W końcu jesteśmy parą.- Purdy przewrócił oczami, łapiąc mnie w pasie. Z uśmiechami na pyszczkach skierowaliśmy się do ogrodu. Usiadłam wygodnie na schodach, opierając się o basistę. Po chwili dołączyli do nas CC i Jinxx.
-Czemu się nie bawicie?- spytał z pełną buzią perkusista. Znowu coś wpierdalał.
-Bawimy się.- puścił mu oczko Ash.
-Podziel się żarłoku!- Jeremy wyrwał mu paczkę jakichś cukierków i dał mi trochę.
-Chciałabym tyle jeść i tak wyglądać.- zlustrowałam Comę.
-Już niewiele ci brakuje. Tyle, że masz więcej w cyckach.- poinformował mnie Purdy. Chwilę potem skręcał się z bólu, bo oberwał w piszczel.
-Zazdrościsz? Zrób sobie implanty, będziesz mieć własne.- warknęłam.
-Oj nie czepiaj się go. Tylko ta jedna rzecz cię od nas odróżnia. I nie zaprzeczaj!- CC uniósł palec, zanim zdążyłam otworzyć usta. No okeeej.
-Jeszcze mam tyłek. Duży, bo duży, ale mam. A wy nie.- uśmiechnęłam się złośliwie po chwili.
-Czy ty widziałaś kiedyś duży tyłek?! Okej. Nie twierdzę, że go nie miałaś kiedyś tam. Ale teraz masz jakieś maleństwo. Musisz przytyć! Koniecznie!- uniósł głos Jeremy.
-Co wy się tak czepiacie mojej wagi?! Jest idealna.- burknęłam.
-Nie. Jest dość niska. Poza tym, tu nie chodzi o wagę, ale o wygląd. A zamieniasz się w szkielet. I wiesz, że mamy rację.- powiedział zimno Purdy.
-Walcie się wszyscy!- syknęłam, wstając. Momentalnie jednak, zostałam pociągnięta na kolana Ash'a. Spojrzał na coś za mną. Odwróciłam się. Zmierzali do nas Jake, Andy i RJ.
-Dobrze. Mamy chwilę, to was o coś spytam, bo mi to spokoju nie daje.- zaczął Ronnie.
-Co takiego?- zaciekawiłam się.
-Kto był na tyle genialny, że wymyślił, że macie tworzyć związek?- zaśmiał się, wskazując na mnie i basistę.
-Eee... No bo...- zająknął się Andy. CC i Jake twardo przyglądali się czubkom swoich butów. Jinxx udawał, że go tu nie ma.
-A kto miał wymyślać?- Ashley zgrywał idiotę.
-Proszę was! Nigdy w życiu tego nie łyknę, że jesteś z Ann.- Radke rzucił mu pobłaźliwe spojrzenie.
-Jak...- Purdy chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam:
-Daj spokój Ash. On mnie zna od lat. Wie, że to niemożliwe, żebym się zakochała.- mruknęłam.
-Nie mówię, że nie, bo przez ten czas mogło się coś zmienić, ale nie w Ashley'u. Macie odmienne charaktery.- uniósł brew Ron.
-RJ, czy możemy o tym pogadać przy innej okazji? Na spokojnie?- spytałam. Chłopak w odpowiedzi tylko kiwnął głową.
-Ej, ale czemu mówisz na niego RJ?- zaciekawił się Jake.
-Bo nie lubi drugiego imienia, Joseph. A Ronald jest idiotyczne.- wyszczerzyłam się.
-Spadaj! Twoje nie jest lepsze! Ta smarkula wymyśliła sobie, że będzie oryginalna i zacznie używać pierwszych liter moich dwóch imion.- RJ rzucił mi złe spojrzenie.
-Jakbyś miał coś przeciwko, to byś nie reagował, gdy cię wołam.- wzruszyłam ramionami.
-Jakbym nie reagował, to przyjebałabyś mi w łeb.
-Już nie przesadzaj, że niby ja taka agresywna jestem!- burknęłam.
-Nie? A kto się rzucił na Bryan'a z glanem w ręku?- uniósł brew.
-Myślałam, że to włamywacz, okej?! Skąd mogłam wiedzieć, że przyjdzie mu do głowy, żeby cię przyholować do mojego pokoju w środku nocy?- broniłam się.
-Dobra, dobra. Późno już. Muszę spadać.- Radke zmarkotniał. Momentalnie spoważniałam.
-Gdzie ty się w ogóle zatrzymałeś?- zaciekawił się Andy.
-W hotelu w innym mieście. Mieszkałem przez jakiś czas w San Francisco, ale od pewnego czasu mam na oku pewien dom tutaj. Kończę formalności związane z kupnem. Zostawicie nas na chwilę?- spytał chłopaków.
-Jasne!- wszyscy błyskawicznie się stracili. Wpatrywałam się w podłogę.
-Daj telefon.- RJ podszedł do mnie, dotykając mojego ramienia.
-Po co?- podałam mu go. Zaczął wystukiwać jakieś cyfry i po chwili w jego kieszeni rozbrzmiał dzwonek.
-Teraz mamy swoje numery. Aha. Od niedawna mam twitter'a, jak coś. No chyba serio nie myślałaś, że tak sobie pójdę?- uniósł zdziwiony brew, widząc moją minę.
-Wszystko jest możliwe.- wzruszyłam ramionami.
-Oj Annie, Annie. Przecież cię kocham, głuptasie. I wiem, że ty, gdzieś głęboko w sobie, czujesz to samo. Tylko jeszcze nie wiesz, że to to.- przyciągnął mnie do siebie.
-Ronnie...- zaczęłam, jednak zawiesiłam głos. Nigdy nie umiałam jasno wyrażać swoich myśli.
-Wiem, maleńka. Niedługo się zobaczymy. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.- zażartował, dając mi buziaka w czubek głowy. Po chwili odsunęliśmy się od siebie i chłopak skierował się do wnętrza domu, pożegnać się z resztą. Pewnie stałabym na tarasie jeszcze dobre kilka godzin, gdyby nie Ash i CC, którzy pociągnęli mnie do salonu zmuszając do tańczenia z nimi. Wygłupialiśmy się tak i piliśmy, już do końca imprezki. Mam cudownych współlokatorów...

Kilka dni później.

Opierdalałam się, leżąc na kanapie w salonie, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Ktoś dzwoni!!!- wydarłam się, nie zmieniając pozycji nawet o milimetr.
-To otwórz!- usłyszałam krzyk z góry.
-Chciałbyś!- odkrzyknęłam, zmieniając kanał w tv. Po chwili usłyszałam, jak ktoś schodzi po schodach.
-Leń i wiedźma.- burknął Jake, kierując się do drzwi. Zaśmiałam się pod nosem. Przeciągałam się, gdy ktoś krzyknął z holu:
-Ann!!!- odwróciłam głowę, żeby zobaczyć kto to i zaczęłam piszczeć, jak pojebana.
-Devin! Ricky!- rzuciłam się na chłopaków.
-Cześć młoda!- Sola mało mnie nie zgniótł.
-Co wy tu robicie?- spytałam.
-Generalnie, to musiałem wpaść do wytwórni, a Ghost się wjebał na krzywy ryj, gdy usłyszał, że będę obok LA.- wyjaśnił Ricky Horror.
-No co? Stracić taką okazję do spotkanka?- rzucił mi niewinne spojrzenie Sola. Potarmosiłam go po włosach.
-Ej! A ja to co?!- oburzył się Horror.
-Boję się, że zrobię ci krzywdę. Jesteś... delikatny.- powiedziałam powoli.
-Małpa.- Rick strzelił fochem.
-Doobra. Tylko się nie obrażaj.- przytuliłam gitarzystę.
-Czy wy się nie zapominacie? Ja tu jestem!- dobiegł mnie głos Purdy'ego, który pojawił się znikąd. -Siema chłopaki.
-Ty masz ją na co dzień. Dobra, ja muszę spadać, podrzuciłem tylko tego buraka. Potem pogadamy, jak wrócę. Devin, bądź grzeczny.- Horror pogroził żartobliwie palcem, basiście Motionless In White i wyszedł.
-Okej. To my idziemy na górę!- pociągnęłam Ghost'a za rękę po schodach.
-Zrobiłaś zdjęcie?- spytał z cwaniackim uśmieszkiem.
-Ashley'owi? Niee. Nie było za bardzo okazji. Poza tym, to mój chłopak, nie twój.- puściłam mu oczko.
-Nie masz serca.- Devin rzucił się na moje łóżko, wtulając w poduszkę.
-Przesadzasz. To co robimy?
-Może włączymy jakąś muzykę i po prostu pogadamy?- uśmiechnął się do mnie nieśmiało.
-Okej. To przesuń się trochę.- popchnęłam go na jedną połowę łóżka, wykładając się obok niego z laptopem. -O czym chcesz gadać?
-Chyba o kim.- puścił mi oczko.
-Devin! Ty jesteś niemożliwy! W sumie, pasowalibyście do siebie z Ash'em. Obaj niewyżyci...- załamałam się.
-Oj tam. Przecież nie pytam jak wam się układa w łóżku, tylko o pierdoły. Choć Ashley pewnie jest dobry w te klocki. Farciara z ciebie.- zaśmiał się Ghost.
-Devin'ie Sola! Stanowczo proszę o zmianę tematu! Porozmawiajmy lepiej o twoim życiu uczuciowym. Czemu nikogo nie masz?- zaciekawiłam się.
-Zgadnij. Pokaż mi osobę, która chciałaby być z kimś panseksualnym, to od razu się z nią ożenię.- zasmucił się.
-Przecież nie jesteś jedyny na tym świecie z taką orientacją. Poza tym, ja nie miałabym problemu być z kimś takim. Fakt, że miałabym większą konkurencję, ale to tyle.
-Bo ty jesteś tolerancyjna.- zauważył Sola.
-Czy ja wiem? Po prostu uważam, że trzeba akceptować ludzi takimi, jakimi są. Nikt sobie nie wybiera orientacji, czy gustu.- wzruszyłam ramionami.
-Fakt. Fajnie by było, gdyby więcej osób miało takie poglądy.- Ghost przytulił mnie do siebie. Leżeliśmy tak sobie na moim łóżku, gdy z kieszeni chłopaka zaczęły wydobywać się jakieś dźwięki.
-Ooo Rick pisze, że już skończył i czy ma przyjechać, czy spotkamy się na mieście.- basista wyjął telefon.
-Na mieście! Nie chce mi się siedzieć w domu. To chodź, idziemy.- zepchnęłam go z łóżka. Zbiegliśmy po schodach na dół. W połowie zatrzymali mnie Ash i Andy.
-Gdzie uciekacie?- zaciekawił się Biersack, obejmując mnie ramieniem.
-Do centrum. Niedługo wrócę.- dałam im po buziaku, mijając ich.
-To pa pa.- Ghost zamachał im jeszcze i wyszliśmy z domu.

Perspektywa Andy'ego.

Ann wyszła z Devin'em, a ja rzuciłem się na kanapę w salonie. Po chwili dołączyła do mnie reszta chłopaków.
-Gdzie młoda?- zaciekawił się CC.
-Poszła z Ghost'em i Horror'em.- mruknąłem.
-Uuu nieźle. W sumie, fajnie, że się zakumplowali.- zauważył Jinxx.
-Zajebiście.- Purdy burknął pod nosem.
-Ktoś tu chyba jest zazdrosny.- zaśmiał się Jake.
-Że niby ja?! Na pewno nie!- basista gorąco zaprzeczył.
-Czyżby? Już ostatnio wkurwiałeś się na Ricky'ego.- przypomniał CC.
-Ej! Czy ja o czymś nie wiem? O co chodzi?- zmarszczyłem brwi.
-O nic! Domofon dzwoni. Otworzę!!!- Ash rzucił się do drzwi, zanim zdążyłem otworzyć usta. To było dziwne. Coś mi nie pasuje. I dowiem się co!
-Siema mordki!- ryknął Ronnie, wchodząc do salonu.
-No siema.- przybiliśmy sobie piątki.
-A gdzie Pączek?- Radke rozejrzał się po pokoju.
-Wyszła z 1/3 Motionless'ów, a co?- uniósł brew Jaremy.
-Kurwa. Chciałem z nią pogadać o kilku rzeczach. No i stęskniłem się.- Ronnie wzruszył ramionami.
-A o czym?- odezwał się Purdy.
-Eee, o przeszłości. Tzn. nie wiem, ile wiecie. Jak ją znam, to pewnie mało.- zaczął powoli wokalista Falling In Reverse.
-Ty wiesz o niej wszystko, co nie?- spytałem.
-Haha chciałbym. Ale nawet ja nie dostąpiłem tego zaszczytu. Mówi mi tyle, ile musi. A że ją znam i sposób jej myślenia, to zwykle wiem, co siedzi jej w głowie.- uśmiechnął się smutno.
-Dobra, ustalmy może jakieś fakty.- zirytował się Jake. -My wiemy tylko tyle, że kiedyś boksowała, potem miała wypadek, w którym zginął jej wujek. No i że zaczynała karierę w Las Vegas.
-Ja od jej mamy, że miała problemy z jedzeniem. I że jest uparta jak osioł.- wtrącił Ash.
-Rozmawiałeś na jej temat z MamąMeg?!- zdziwiłem się.
-Chwila! Jaka kurwa, MamaMeg? Nazywacie tak ciotkę Margaret? O ja pierdolę.- Ronnie usiadł z wrażenia na kanapie.
-No, a co?- teraz CC nic nie kapował.
-Eee, to takie trochę no. Dziwne. A co na to jej brat? W sensie An?
-Chyba się wkurwił. On w ogóle jest jakiś jebnięty.- prychnął Ash.
-Mnie to mówisz... On nie lubi nikogo, oprócz siebie. Ale wróćmy do zasadniczego tematu. Cóż, trochę mało o niej wiecie. Ale, że powiedziała wam o wypadku, to już sukces.- podrapał się po głowie Radke.
-No bo jest skryta. Może ty mógłbyś nas trochę oświecić?- rzuciłem mu błagające spojrzenie.
-Chwila. Muszę się zastanowić, ile mogę wam powiedzieć. Tu chodzi o najważniejszą dziewczynę w moim całym życiu. Weźcie, dajcie coś pić.- poprosił Radke. Jake poleciał do kuchni. Ja tymczasem myślałem o tym wszystkim. To nie tak, że zżerała mnie ciekawość. Po prostu martwiłem się o małą. Chciałem jej jakoś pomóc. A jak mam to zrobić, nic o niej nie wiedząc?
-Trzymaj.- Pitts rzucił butelką w naszego gościa.
-Dzięki. Wiecie, że ma ojczyma, tak? Ja myślę, że na jej zachowanie duży wpływ miało porzucenie, przez ojca. Gdy Ann była mała, jej ojciec stwierdził, że jednak nie chce mieć dzieci. Zostawił więc ich i już nigdy więcej się nie pokazał. W ogóle go nie pamięta. Jej brat był starszy i przeżywał to na swój sposób. Buntował się trochę. Ciotka Margaret została ze wszystkim sama. Musiała utrzymać dwójkę dzieci, zapanować nad starszym. Ann siłą rzeczy zeszła na drugi plan. A jako, że była mała, nie sprawiała problemów, więc wszyscy ją olewali. Skupili się na jej bracie. Jedyną osobą, która się nią zajmowała, był jej wujek. Traktował ją jak młodszą siostrę, bo w końcu między nimi nie było ogromnej różnicy. On też, z racji, że był najmłodszy, był olewany przez starsze rodzeństwo. Trzymali się więc razem.- westchnął Ronnie.
-Wychodzi na to, że mała miała przerąbane dzieciństwo.- wtrącił Jinxx.
-I to bardzo. Co sądzicie o jej matce?- zaciekawił się wokalista FIR.
-Że jest miła, choć wydaje się dość groźna. I ma duże poczucie humoru.- powiedziałem.
-I martwi się o An.- dodał Purdy.
-Martwi.- prychnął Radke. -Ja mam trochę inne zdanie. Chociaż może coś się zmieniło.
-Co masz na myśli?- Jake zmarszczył brwi.
-To, że ciągle zwalała opiekę nad Pączkiem, na innych. Ann przyjeżdżała do nas na całe wakacje. Gdyby mogła, to zamieszkałaby już dawno ze mną, ale miała w Polsce szkołę. Z jednej strony, nie dziwię się jej matce. Pracowała, starała się zapewnić dom dwójce dzieci. Ale z drugiej, spędzała z nią minimalną ilość czasu. Annie szybko stała się samodzielna. Ale była tylko dzieckiem, które strasznie potrzebowało miłości. Jednak nie miał jej, kto, tego okazać. Jakby nie patrzeć, dalej jest dzieckiem. I co? Nie jest pełnoletnia, a zamiast chodzić, jak inne dziewczyny do szkoły, to jest tysiące kilometrów od domu, pracuje, a za rodzinę musi robić pięciu, właściwie obcych jej, facetów.
-Ej! To zabolało. My nie jesteśmy obcy!- zaprotestowałem.
-Ale byliście. Stary, ty dwa dni przed 18-tką wyjechałeś do innego miasta. A ona w wieku lat 17-tu na inny kontynent! Do pracy! To chyba nie jest normalne. Teraz jej matka się troszczy. Ale gdzie była 3 lata temu, gdy An przechodziła bunt i wpadła w złe towarzystwo? Nie macie pojęcia, ile razy wyciągałem ją z kłopotów, z imprez, z nocnych klubów, z nielegalnych wyścigów. To nie powinny być problemy takiego dziecka!- podniósł głos Ronnie.
-Więc co zrobiłeś?- spytał Jake.
-To, co uważałem, za jedyne wyjście. Zacząłem ją zabierać ze sobą, gdzie się da. Wiem, że ciąganie jej ze sobą na imprezy nie było najmądrzejsze, ale tam przynajmniej miałem na nią oko. Moi koledzy szybko zrozumieli, że jest dla mnie ważna i sami zaczęli ją pilnować.
-Ja pierdolę! To jest jakieś... Chore!- załamał się CC.
-To tłumaczy, czemu jest taka zimna. Ale ona cierpi. Ja to wiem! Prędzej czy później, zacznie czuć. I wtedy sobie nie poradzi.- pokręciłem głową. Coś o tym wiedziałem.
-Raz byliśmy na dobrej drodze. Ale wtedy zdarzył się ten wypadek. Ann się załamała. A mnie przy niej nie było.- Radke westchnął ciężko.
-Tego już nie zmienisz. Ale możesz jej pomóc teraz. Możemy. Razem. Tylko powiedz nam, co mamy robić!- byłem zdeterminowany. Pomożemy jej.
-Najpierw musimy zdobyć jej zaufanie.- zauważył Jeremy.
-Fakt. Obserwowałem ją ostatnio. I tak jest nieźle, jak na nią. Uśmiecha się. I daje się wam dotknąć. To dużo.
-Eee, bo ty nie wiesz wszystkiego.- zaczął niepewnie Ash.
-To znaczy?- Radke uniósł brwi.
-Jeden koleś z ekipy ją napadł i próbował... no wiesz. Na szczęście ją znaleźliśmy, zanim mu się to udało. Ale i tak rozciął jej skórę w dwóch miejscach.- powiedziałem cicho.
-CO?!?! Gdzie jest ten skurwiel?! Jak go dorwę, to zabiję!!!- RJ wstał gwałtownie.
-Spokojnie. Siedzi w areszcie i czeka na proces. Poza tym, Ash już mu wpierdolił konkretnie.- uspokajał go CC.
-I tak za mało!- syknął basista.
-Dobra, kiedy indziej do tego wrócimy.- odezwał się Jeremy.
-Okej. No więc, po tym... incydencie An pewnie trochę wam już ufa. Inaczej zwiałaby, a w najlepszym wypadku, siedziała cicho i nie dawałaby się dotknąć. Ewentualnie chlała na umór i ćpała. Jeśli chcecie, żeby ufała wam bardziej, musicie zrozumieć, że ona jest strasznie wyczulona na kłamstwo. Nie możecie jej okłamywać. Nigdy. Bo gdy się zorientuje, a jest bystrzejsza, niż wszyscy myślimy, będzie po wszystkim. No i druga rzecz. Myślę, że wam się spodoba i pewnie już to robicie. Okazywać jej uczucie. I pokazywać, że jest dla was ważna. Przytulać, dawać buziaki itd. Nawet, gdy ona mówi, że tego nie chce. Chce. Tylko ściemnia, bo zgrywa twardzielkę. Jeśli przy tym będziecie cierpliwi i nie dacie się jej sprowokować, będzie coraz milsza i przestanie udawać.- uśmiechnął się lekko Radke.
-Przytulać ją?! Jeszcze więcej? Super.- ucieszyłem się. Lubię się tulić. W tym momencie do domu wpadła Ann. Była sama.
-RJ!- wykrzyknęła, rzucając się na biednego chłopaka i przewracając ich na kanapę.
-Cześć Pączusiu. Gdzie zgubiłaś resztę?- przytulił ją mocno Radke.
-Musieli już wracać. A co ty tu robisz?- uśmiechnęła się mała. Przyjrzałem się jej. Ten uśmiech... Był inny, niż ten, który mi posyłała. No tak. RJ jest dla niej najważniejszy. To głupie, ale poczułem się zazdrosny.
-Ej, czeeemu ty jesteś taka chuda, co?- nagle zauważył Radke.
-Jezu, następny się uczepił. Wyglądam normalnie.- przewróciła oczami.
-Powtarzam jej to od miesiąca, ale ta swoje.- wtrącił Ash.
-Popatrz najpierw na siebie, a potem miej pretensje do mnie!- syknęła Ann.
-Tyle, że ja jestem dorosły, a ty wciąż dojrzewasz.- Purdy uniósł brew.
-Wal się!- tym razem młoda warknęła.
-Hej, hej, hej! Mała, spokojnie. Widziałem cię, gdy wyglądałaś „normalnie”. Teraz na pewno tak nie jest. I nie ściemniaj. Chyba, że mam przynieść wagę i sam sprawdzić.- Radke odezwał się groźnie. Z Ann natychmiast uszło powietrze. Kurwa! Czy ja właśnie jestem świadkiem, jak ona się poddaje? Cud!!!
-Staram się przytyć, ale mi coś nie idzie.- mruknęła pod nosem.
-A robiłaś badania?- spytał RJ.
-Eee... Nie. No wiesz, że ja nie lubię lekarzy.- jęknęła.
-Ann... Nie załamuj mnie.- Ronnie schował twarz w dłoniach.
-Ale przecież dobrze się czuję! Już nie róbcie ze mnie nie wiadomo, kogo.- mała skrzyżowała ręce na piersi.
-Okej, zarządzam zmianę tematu, zanim się pokłócicie. Co robimy?- przerwałem im. Widziałem po Ann, że zaczyna ją coś trafiać. Uśmiechnęła się do mnie z ulgą.
-Pijemy oczywiście.- ożywił się Ashley. Młoda momentalnie spoważniała, ale kilka sekund później już udawała, że wszystko okej. Ostatnio miałem dziwne wrażenie, że między Purdy'm, a rudą coś się zmieniło. I nie mam na myśli tego, że mniej się kłócą. Annie była dobrą aktorką, ale Ash'owi już tak dobrze nie szło. A może po prostu dłużej go znam. Patrzył się na nią inaczej, niż zwykle. Muszę z nim pogadać. I to poważnie!

Perspektywa Ann

Obserwowałam, jak Ashley nalewa sobie kolejną szklankę Jack'a Daniels'a. Czemu on to robi? Już nie chodzi o ten kontrakt. Ale przecież powiedział, że ograniczy. A ostatnio coraz częściej pije. Znowu. No tak, jak zwykle zrobiłam z siebie idiotkę. Wierzyłam w niego. I po co? Po tylu latach powinnam się już nauczyć, że nie mogę liczyć na kogokolwiek. Ludzie się nie zmieniają. A na pewno nigdy nie zmieni się Purdy...
-Młoda, co jest?- RJ objął mnie ramieniem.
-Nic.- natychmiast przybrałam na twarz maskę.
-Oczywiście, że nie. Więc dlaczego od dłuższej chwili przyglądasz się Ash'owi?- uniósł brew.
-A co? Nie mogę?- syknęłam.
-Możesz. Wiesz, że na mnie ten twój ton, nie działa?- przewróciłam tylko oczami. Niestety dla mnie, Radke należał do osób, które bezkarnie mogą truć mi dupę, bo nie umiem się od nich uwolnić.
-Nic się nie dzieje. Jest jak zawsze.- postanowiłam za wszelką cenę udawać, że jest okej.
-Czyżby? Chyba trochę się pozmieniało. Tak w ogóle, to musimy pogadać. Poważnie. I najlepiej, teraz.- Ronnie wstał, podając mi rękę. Zajebiście!
***********

UWAGA UPRZEDZAM!!!! Ta ich rozmowa, to nie będzie nic takiego. Zwykła zapchaj dziura, więc proszę mi nie płakać, że znowu skończyłam w złym momencie:P.
Jak tak czytałam o tym dzieciństwie An, to aż jej prawie współczułam. Ja na szczęście miałam normalne.
A tak wgl to gratuluję jednej osobie, bo praktycznie zgadła, co zrobi Ann na widok RJ'a :D Sorry, zapomniałam Twojego podpisu. Myślę, że wyjaśniłam tutaj trochę, tą całą sprawę z Radke. Jeśli macie jakieś wątpliwości, dlaczego Ann go nie znalazła, to ustalmy, że jest tępą idiotką^_^  Miałam na to fajny pomysł, ale go nie zapisałam, a potem już nie umiałam odwzorować. No i obiecałam, że od czasu do czasu wcisnę MIW, więc macie mojego ulubieńca i moje zauroczenie♥♥♥♥♥ PRZYPOMINAM, że nie wliczam anonimów, więc proszę o podpisywanie się. Ahh no i kilka osób pytało mnie o blogi, które czytam. Póki co, nic nie czytam, ale jeśli ktoś zna fajne, albo coś pisze, to macie do tego zakładkę i tam możecie reklamować i zaglądać w poszukiwaniu innych. I Nightmoore, co miał znaczyć Twój komentarz kochanie? Jakbym ja Cię zmuszała, do czytania... :D
Jak zwykle zapomniałam, co miałam napisać, ale trudno. Następny jakoś za tydzień, może dłużej, bo naprawdę nie mam chęci do pisania, a mam jeszcze inne projekty.
P.S. Kocham to zdjęcie Jake'a.
P.S.2. Ta piosenka na początku raczej nie pasuje, ale mam to gdzieś. Nie mam nastroju na wzruszające smęty. Imperfecta, ten teledysk hyhyhy ^_^ I ten gif z tego♥

!!! 28 komentarzy= Nowiutki rozdział !!!

niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 69


Perspektywa Ann

Otworzyłam drzwi od domu, resztkami sił. Te sesje mnie wykończą.
-O Ann. Jesteś wreszcie.- przytulił mnie Andy.
-Taak. Idę się położyć, bo padam.- wyjęczałam, wlokąc się po schodach.
-Zaraz obiad.- dobiegł mnie głos Purdy'ego.
-Ash, błagam cię.- rzuciłam mu ciężkie spojrzenie.
-A jadłaś chociaż śniadanie? Pewnie nie.- skierował się za mną, do jego pokoju.
-Jadłam.- mruknęłam, siadając na łóżku i ściągając buty.
-Wyglądasz, jak trup.- stwierdził.
-Dzięki. A teraz nie męcz mnie już. Nie mam na nic siły.- westchnęłam, wtulając się w poduszkę.
-Weź, a ja tu liczyłem, na jakąś kłótnię.- posmutniał.
-Potem Ashley. Potem.- przymknęłam powieki. W sumie, nie wiem czemu jestem taka padnięta. Przecież to nie była moja pierwsza sesja w życiu.

-Kociaku, wstawaj.- usłyszałam czyjś głos. Tylko jedna osoba mnie tak nazywa.
-Odpoczywam. Nie leżę nawet 5 minut.- burknęłam, nakrywając głowę poduszką.
-5 minut?- dobiegł mnie chichot Purdy'ego. -Spałaś dwie godziny, wiewiórko.
-Co?! W ogóle jak mnie nazwałeś?- usiadłam gwałtownie.
-No ruda jesteś, tak? Z twoim charakterkiem, czasem przypominasz mi wiewiórkę ze wścieklizną.- wyszczerzył się.
-Ze wścieklizną?! Ja ci zaraz pokażę wściekliznę!- rzuciłam w niego poduszką.
-Ej! Ja tu w pokojowych zamiarach przyszedłem. Jedz.- podał mi tacę z obiadem.
-Co ty masz z tym jedzeniem? Ciągle coś we mnie wmuszasz!
-Jakbyś jadła normalnie, to nie musiałbym tego robić. No już, chyba, że mam cię pokarmić. Wiesz, że nie jestem delikatny.- uniósł brew. Taaak. Zdążyłam to zauważyć.
-Dooobra. Jak tam rodzice Sam?- zaczęłam pochłaniać posiłek.
-Ty wiesz, że nieźle? Steven gadał ze mną o baseball'u.- Ashley spojrzał na mnie zdziwiony.
-Jak jeszcze kiedyś, kiedykolwiek, będziesz miał wątpliwości, co do moich umiejętności, to dostaniesz po pysku.- pogroziłam mu widelcem.
-Okej. Zrozumiałem. Serio, jesteś wiedźmą.- pokręcił bezsilnie głową.
-No raczej.- przewróciłam oczami.
-Ludzie! Mam pomysł!- wparował do pokoju Andy. Za nim kroczyła reszta BVB.
-Już się boję.- mruknęłam.
-No ej! Ja to nie Ash czy CC.- oburzył się wokalista.
-Spierdalaj!- odezwali się chórem ci dwaj.
-Co to za pomysł?- nabrałam na widelec kolejny kęs.
-W środę jest premiera teledysku, co nie?- uniósł brew.
-Nie! Nie zgadzam się! Nie kończ nawet!- przerwałam mu gwałtownie, mało się przy tym nie plując.
-W myślach też czytasz?- jęknął Andy.
-Nie. Po prostu cię znam, Biersack. Proszę, żebyś nie kończył.- odparłam zimno.
-Bo wiesz, że jak powiem głośno, to wszyscy się zgodzą.- zmrużył oczy.
-Pff. Ale to ja tu jestem od myślenia i bronienia was, przed waszą własną głupotą.- skrzyżowałam ramiona na piersi.
-Ej! Możecie nas oświecić łaskawie?- zirytował się Jinxx.
-Ja jestem na nie!- warknęłam.
-Wymyśliłem, żebyśmy z okazji premiery zrobili imprezkę. Małą. W kameralnym gronie.- wyjaśnił Andy.
-Małą? Ty zawsze tak mówisz, a potem się okazuje, że mamy dom pełen ludzi.- zaśmiał się Jake.
-To Ash i CC ich zapraszają, nie ja!- fochnął się wokalista.
-Ja zawsze zapraszam tylko kilka panienek. Dla ozdoby, oczywiście.- wyszczerzył się Purdy.
-Nie chcę tego słuchać.- zaoponowałam.
-No ale z racji tego, że teraz masz dziewczynę, twoje koleżanki odpadają. Czyli to będzie naprawdę mała imprezka.- bronił się Biersack.
-Dziewczyny zawsze mogę się pozbyć.-powiedział beztrosko Purdy.
-Ty się lepiej zamknij. Ona ma widelec w ręku. To też może zrobić krzywdę.- uprzedził go Jeremy.
-Ja tam zawsze jestem za. Dobrych imprez, nigdy mało.- wtrącił CC.
-W sumie, to dawno nie byliśmy na żadnej. Co nam szkodzi?- spytał Jake.
-Serio?! Nawet ty przeciwko mnie?! Okej! Róbcie. Ale od razu uprzedzam, że nie ręczę za siebie, gdy ktoś mnie wkurwi.- burknęłam.
-Będziemy cię pilnować.- obiecał żarliwie Jeremy.
-Ja pierdolę, impreza w środku tygodnia. Takie cyrki to tylko w show biznesie.- mruknęłam pod nosem.
-Witaj w Hollywood, wiewiórko.- Ash potarmosił mnie po włosach. Rzuciłam mu tylko wściekłe spojrzenie...

Kilka godzin później.


Siedziałam w salonie, razem z Sammi, jej rodzicami, Jinxx'em, Ellą i Ash'em.
-Współczuję wam. Zamiast cieszyć się ze zbliżających się świąt, wy musicie pracować.- powiedział Steven.
-No niestety. Ale robimy to, co kochamy, więc nie zamierzamy narzekać.- uśmiechnął się Jeremy.
-To dobrze, że spełniasz się w pracy.- odwzajemniła uśmiech, Elizabeth. Czy oni serio zaczęli akceptować męża Sam? Zdumiewające... Bawiłam się sznurówką od trampka. Dziwię się, że jeszcze się nie rozwaliły. Cóż, chyba jutro będę musiała iść na zakupy.
-Cholera.- szepnęłam do siebie.
-Co się stało?- zmartwiła się Ella.
-Nic. Wychodzi na to, że jutro wybieram się do sklepu. Muszę kupić kilka ciuchów.- jęknęłam.
-O! To ja idę z tobą! Też sobie coś kupię.- ucieszył się Ash.
-Nie.- zaprotestowałam.
-Tak! I w ogóle, to się nie kłóć.- odparł pewny siebie. Taak. Nawet sceny nie mogę urządzić, bo udajemy. No kurwa! Foch na cały świat...
-Jinxx!!!!- dobiegł nas scream z góry. Po chwili na dole znalazł się Biersack.
-Andy, ja nie wiedziałam, że ty jeszcze tak potrafisz.- popatrzyłam na niego z uznaniem.
-Goń się. Jeremy, bo CC mi ukradł moją maskę Batmana!- powiedział płaczliwie wokalista. Wymieniłam z Fergusonem znaczące spojrzenia.
-Christian, pozwól na chwilę!- zawołał Jerry. Zmieniłam zdanie. Oni się nie nadają do przedszkola. Tam są poważniejsze dzieci.
-Co się stało?- przed nami stanął Coma.
-Po co ci maska Batmana?- spytałam.
-Ten szczeniak już się poskarżył? Zginiesz.- mruknął do Biersack'a.
-Nie odpowiedziałeś na pytanie.- przewrócił oczami Jinxx.
-Chciałem sobie równo namalować zarost.- odparł perkusista.
-Co zrobić?!- powiedzieliśmy chórem razem z Andy'm, Jinxx'em i Ash'em. Rodzice Sam przyglądali się nam z rozbawieniem.
-No zastanawiałem się, jak bym wyglądał z brodą.- Christian wzruszył ramionami. Jinxx schował twarz w dłoniach.
-Aha. A mogę wiedzieć, czym sobie malowałeś tą brodę?- uniosłam brew, gdy doszłam jako tako do siebie.
-Eeee, jednym z ołówków Ash'a.- wyjaśnił niepewnie.
-Że co kur...?!- Purdy nie wytrzymał i wstał, w ostatniej chwili gryząc się w język.
-DOBRA! Spokój. Chris, słuchaj. Pójdziesz teraz na górę i oddasz Andy'emu jego maskę. Ołówki też odłóż na miejsce. A następnym razem, jak wymyślisz coś równie dziwnego, to przyjdź do mnie.- westchnęłam ciężko.
-Okeeej.- zwiesił głowę, kierując się z powrotem na piętro.
-I tak jest zawsze?- spytała się Elizabeth.
-Gorzej.- mruknął Jinxx. Ja naprawdę kiedyś kogoś zabiję...

Następny dzień, poniedziałek

Rano pożegnaliśmy się z rodzicami Sammi. Do teraz mam przed oczami minę Ash'a, gdy Elizabeth przytuliła go. Steven nie był gorszy. Polubili nas. Wow. Weszłam do pokoju chłopaków, którzy ustalali jakieś szczegóły. Byliśmy w studiu.
-Chcieliście coś?- uniosłam brew, opierając się o framugę.
-Annie, słoneczko ty moje najcudowniejsze!- Jinxx podbiegł do mnie w podskokach, mocno do siebie tuląc.
-Jeremy, dusisz.- wykrztusiłam, próbując go delikatnie odepchnąć.
-Ojć, przepraszam. Mam u ciebie dług wdzięczności, mała. Rodzice Sam byli zachwyceni tym weekendem u nas, z 5 razy zapraszali mnie i was też, do nich. W ogóle, pełna zgoda. I chciałbym teraz za to wypić.- wyciągnął zza kanapy butelkę Daniels'a. Okeeej.
-Jerry, sorki, ale ja jadę do sklepu, więc nie mogę.- westchnęłam ciężko.
-Pij. Zawiozę cię. I tak jedziemy razem.- wtrącił Ashley.
-Nigdzie z tobą nie jadę.- syknęłam.
-Chwila! Stary, czy ty właśnie odmawiasz napicia się z nami, twojego ukochanego Jack'a?!- spytał CC.
-Owszem. Nie mogę prowadzić pod wpływem.- wzruszył ramionami basista.
-CO?!- ryknęła cała czwórka. Mi słów zabrakło. Serio, to jest podejrzane. On nie chce pić?!
-Rozchorowałeś się?- spytałam zmartwiona.
-Nie. Nie mam ochoty pić. Poza tym korzystaj, że pozwalam się napić tobie.- uniósł brew.
-Okej.- Jinxx nie tracąc czasu, rozlał alkohol do szklanek, wciskając mi jedną.
-Wpędzicie mnie w alkoholizm.- burknęłam.
-Pij, nie pierdol.- uciszył mnie Jake. Oni są pojebani. Wypiłam zawartość szklanki, po czym poszukałam wzrokiem torby.
-Fajnie chłopaki, ale ja serio się zbieram. Muszę kupić te głupie trampki.- złapałam kurtkę.
-Bądźcie grzeczni.- Purdy pogroził im żartobliwie palcem i pociągnął mnie za nadgarstek, na korytarz.
-Serio. Tobie gorzej.- mruknęłam.
-Nie prowokuj mnie. I dawaj kluczyki.- wystawił rękę w moją stronę.
-To o to ci chodziło! Chcesz się przejechać moim autem!- oświeciło mnie.
-Zaskakuje mnie twoja bystrość. No pospiesz się, nie mamy całego dnia!- przewrócił oczami. Z bólem serca, o ile oczywiście je mam, oddałam mu kluczyki od mojego maleństwa. Po chwili siedziałam już na miejscu pasażera, obserwując podejrzliwie każdy, najmniejszy ruch basisty. Gdy usłyszałam, jak uruchamia silnik, wstrzymałam oddech. No co ja poradzę, że boję się o moje cudeńko? Powoli wyjechaliśmy na ulicę. To będzie długa podróż.

Jakiś czas później.

Miałam kupić tylko trampki? Z Ash'em to niemożliwe. Stałam właśnie w przymierzalni, zakładając kolejną bluzkę. Miałam na sobie już szorty, które akurat wyjątkowo mi się podobały.
-I jak?- usłyszałam głos Purdy'ego za zasłonką.
-Za duża.- burknęłam, obracając się wokół własnej osi.
-Jak to?! Przecież powinna pasować! Schudłaś!- powiedział oskarżycielsko.
-Nie. To taka rozmiarówka.- broniłam się, ściągając z siebie ciuch. Sięgałam po kolejną bluzkę, gdy do przymierzalni wparował Ash sycząc pod nosem:
-Kurwa!
-Co ty odpierdalasz?!- warknęłam, zasłaniając się rękoma.
-Cicho! Tam jest moja ekhem, jakby była. I nie przesadzaj, widziałem cię w bikini.- przyciągnął mnie do swojego boku, żebym mogła opuścić ręce.
-I co mnie to obchodzi, że spotkałeś koleżankę?!- warknęłam.
-Nie rozumiesz! Ja jej nienawidzę!- spojrzał na mnie zły.
-Kolejna, która twierdzi, że nic lepszego oprócz niej, cię nie spotka?- uniosłam brew.
-Bawi cię to?- złapał mnie mocniej za rękę. -Akurat ona poszła ze mną na imprezę, jako moja partnerka, gdzie przelizała się z moim kumplem. Teraz to w sumie już byłym.
-Wow. Niezła jest. Ale to nie zmienia faktu, że nie będziemy tu stać wiecznie. Przynajmniej ja nie zamierzam. W samym staniku.- zaznaczyłam ostatnie słowo.
-Dobra. Ubieraj się, wychodzimy. Może nas nie zauważy.- podał mi koszulkę. Założyłam ją na siebie, przy okazji wbijając mu łokieć w ramię. Nic nie poradzę, że to była mała przymierzalnia.
-Mam udawać, że cię ubóstwiam, czy mordować ją wzrokiem?- spytałam, odsuwając zasłonę.
-Ubóstwiasz. Zdecydowanie.- odparł szybko. Kiwnęłam tylko głową, wtulając się w jego ramię. Zadowoleni z życia, skierowaliśmy się do wyjścia. Kątem oka widziałam jakąś laskę ze zdziwioną miną, ale twardo się nie zatrzymywałam.
-Udało się.- odetchnęłam, gdy odeszliśmy kilka metrów.
-Tak. W ramach tego, zabieram cię na ciastko. Chodź mała.- pociągnął mnie w stronę kawiarni.
-Nie chcę.- jęknęłam.
-No proszę. Jeden, mały kawałeczek.- zrobił proszące oczka.
-Dobra, tylko nie patrz się tak na mnie!- syknęłam.
-Jak?
-Tak, jak teraz. Wyglądasz zbyt słodko. Aż się rzygać chce.
-Ja słodko?!?! Ej, powinienem się fochnąć.- zmarszczył czoło.
-To to zrób. I nie gap się!- warknęłam, chowając mu się za plecy. Poszliśmy do tej cukierni, czy jak to tam się nazywa.
-Ej, a może...- Ash odwrócił się gwałtownie, przez co zderzyłam się z jego klatą..
-Au!
-Uuu lecisz na mnie, tak otwarcie? Fajnie.- złapał mnie w pasie, pomagając zachować równowagę.
-Zamknij się! Błagam! Mam dość.- jęknęłam.
-To dopiero początek, wiewiórko.- mruknął mi na ucho. -Wracając, pomyślałem, że weźmiemy na wynos. Chłopaki się ucieszą.
-Ty masz dziś jakiś dzień dobroci dla zwierząt, czy co? Bo dzień dziecka za pół roku.- uniosłam brew.
-Nie. Po prostu mam dobry humor.- wzruszył ramionami.
-Tsaa, ciekawe czemu.- kiwnęłam głową.
-No co? Nie co dzień, teściowie twojego przyjaciela przestają cię nienawidzić.- uśmiechnął się promiennie. Chyba wolę go takiego, jak zwykle. Czyli, zboczonego i złośliwego...

Kilka dni później, środa.

Dziś odbyła się premiera teledysku do „In The End”. Póki co, fanom raczej się podobało. Ciekawe, co powiedzą na film. Leżałam właśnie na łóżku, przeglądając twitter'a. Jonathan kazał nam wrzucić jakieś wspólne zdjęcie, ale powiedziałam, żeby mnie pocałował... w nos. Nie ma takiej opcji. Już i tak wystarczająco mnie wkurwia, że fani znają moją nazwę na tt. Na szczęście, oprócz imienia, nic o mnie nie wiedzą. Wprawdzie po sieci krążyło jedno zdjęcie, które zapozowaliśmy jednej fance, ale mało kto miał pewność, że to ja na nim jestem. Inna sprawa, że nie wyglądam tam tak, jak zwykle. Póki co, mój wygląd, nazwisko i wiek pozostawały jedną, wielką niewiadomą. Jakby nie patrzeć, to tylko bardziej zainteresowało dziennikarzy, którzy próbowali zrobić mi zdjęcie. Na ich nieszczęście, zawsze jednak miałam założone okulary na pół twarzy, albo kaptur. Wiedziałam, że niedługo będziemy zmuszeni wrzucić nasze wspólne zdjęcie, ale póki co, udawaliśmy, że Ash tak bardzo chroni swoją prywatność. Tak, oczywiście. Moje przemyślenia przerwało pukanie do drzwi.
-Mała, chodź nam pomóc.- kiwnął na mnie Jake.
-W czym?!- zdziwiłam się.
-Szykujemy imprezę. Chodź.- no tak, przecież dziś Andy robił „kameralną” imprezę. Zbiegłam po schodach na dół. Wow. Okej. Trochę mnie to zaskoczyło. Chłopaki przesunęli kanapę bliżej ściany, przez co automatycznie zrobiło się więcej miejsca. Dodatkowo, całkowicie otworzyli dwuskrzydłowe drzwi na taras. Przytargali też jakiś stół, na którym postawili przekąski i szklanki.
-Co mam robić?- spytałam.
-Pomóż chłopakom w kuchni.- skierowałam się do pomieszczenia, gdzie urzędowali już CC i Ash.
-Ooo. Powycierasz szklanki?- poprosił mnie Coma.
-Jasne.- mruknęłam, łapiąc ścierkę.
-A ty czemu jeszcze nie przebrana?!- wściekł się Purdy.
-Bo nie mam zamiaru się stroić?- uniosłam brew.
-Nie interesuje mnie to. Nie musisz koniecznie zakładać sukienki, ale bluza dresowa odpada.- powiedział zimno.
-Jeszcze nie zaczął się ten cyrk, a już mam cię dość! CC nalej mi czegoś!- wysyczałam.
-Uważaj, bo nie pozwolę ci nic wypić potem.- zmrużył oczy Ash. To będzie ciężka noc. Lubiłam pić, ale czasem nie zauważałam momentu, gdy należy przestać. Zwykle, to RJ pilnował mnie na imprezach. Tu go nie ma, więc muszę sobie radzić sama. I pilnować tych debili... Zdecydowanie potrzebuję procentów. Ich laski wyjechały. Wszystko przeciwko mnie. Zanudzę się na śmierć.
-Annie! Zaprosiłem kilku ludzi, których musisz poznać. Jako moja siostra, po prostu musisz.- zaćwierkał mi nad głową Andy.
-Kogo niby?- westchnęłam.
-A zobaczysz. Kilku kumpli. No i będzie też Danny Worsnop. Pewnie przyjdzie z Jeff'em, ale to ich znasz. Może jeszcze Bruno...- zastanawiał się Biersack.
-Dobra! Nie podoba mi się to wszystko.- oparłam się o blat.
-Będzie fajnie, obiecuję.- przytulił mnie lekko. Więc dlaczego mam wątpliwości? Czuję, no po prostu czuję, że coś się stanie. Nie wiem, czy akurat na imprezie, no ale niedługo. Rzuciłam ścierkę i skierowałam się z powrotem do sypialni. Co by tu na siebie założyć? Na pewno nie będę się pindrzyć. Szorty powinny pasować. Po chwili miałam już skompletowany strój. Zrobiłam jeszcze lekki makijaż, rozpuściłam włosy i byłam gotowa. Na dole rozbrzmiewała już muzyka. Co chwilę też trzaskały drzwi, co znaczyło, że zaczęli się schodzić goście. Uśmiechnęłam się sztucznie ostatni raz do odbicia w lustrze i zeszłam na dół.
-Ooo Ann! No no, coraz to piękniejsza!- porwał mnie w objęcia Worsnop. Następny był Jeff George.
-Dawno się nie widzieliśmy. Poznaj naszego kumpla z którym mamy zespół, Bruna. Bruno, to jest Ann.
-Cześć.- kiwnął głową koleś stojący przede mną.
-Hej.- uśmiechnęłam się lekko do niego. Bruno w odpowiedzi od razu mnie przytulił. Okeeej?
-Te! Nie pozwalaj sobie! To moja dziewczyna.- zaśmiał się Ashley, przyciągając mnie do siebie. Ten to wie, kiedy się pojawić.
-Serio, dalej jesteście razem?- zdziwiła się cała trójka.
-Żeby tylko. Miłość kwitnie.- dołączył do nas CC, witając się z chłopakami.
-Ej chwila! Wy macie jakiś zespół? Przecież macie inne projekty.- wróciłam do słów Jeff'a.
-Tak. Założyliśmy zespół, We Are Harlot. Ashley! Czemu jej nic nie puściłeś?!- oburzył się Danny.
-Miałem jej pokazać to demo nagrane po pijaku?- zaśmiał się Purdy.
-Eem, no nie. Dobra. Wyślemy ci coś przy okazji, mała.- machnął ręką Worsnop. Co oni mają z tą małą?! Pogadaliśmy jeszcze chwilę, po czym skierowałam się do kuchni. Złapałam jakąś szklankę i nalałam sobie soku. Nie miałam siły, na to całe udawanie. Nie to, że nie dogadywałam się z Ash'em. Wyrobiliśmy już u siebie pewne, automatyczne gesty. Po prostu nie lubiłam imprez. Musiałam się wtedy uśmiechać, udawać szczęśliwą i tak dalej. A raczej szczęśliwa nie byłam. Co jest ze mną nie tak, do cholery?!
-Co jest?- obok mnie, pojawił się Purdy.
-Nic.- pokręciłam głową.
-Daruj sobie.- uniósł mój podbródek.
-Po prostu nie mam nastroju.- wzruszyłam ramionami, uwalniając twarz z jego dłoni.
-A mam cię przekonać?- uniósł brew.
-Spróbuj.- prychnęłam. Ash bez słowa odwrócił mnie do siebie tyłem, przyciągając do swojej klatki piersiowej. Następnie zmusił mnie do skierowania się do salonu. Stanęłam przy stole, na którym była nienapoczęta butelka jakiegoś alkoholu. Purdy otworzył ją i nalał nam trochę do szklanek.
-To proponuję wypić za... Może za to, że jeszcze obydwoje żyjemy?- uśmiechnął się do mnie lekko.
-To jest niewątpliwy cud.- stuknęliśmy się szkłem. Opróżniłam swoją szklankę, krzywiąc się. To było ohydne.
-Chodź tu.- Ashley przytulił mnie. Odwzajemniłam uścisk. To było akurat całkiem przyjemne.
-E! Gołąbeczki! Zróbcie sobie przerwę!- dobiegł nas głos Biersack'a. Niechętnie oderwałam się od basisty.
-Co się stało?- spytałam, podchodząc do niego.
-Przyjechał mój kumpel. Przyjaciel. I koniecznie muszę was ze sobą poznać. Trochę mu o tobie nagadałem no i chciał cię w końcu zobaczyć.- zaśmiał się Andy, ciągnąc mnie za rękę.
-Mam nadzieję, że za bardzo go nie wystraszyłeś.- powiedziałam głośniej, przeciskając się przez ludzi. Podeszliśmy do grupki chłopaków. Stała tam reszta BVB i kilka innych osób.
-Okej. Ann poznaj mojego dobrego przyjaciela, Ronnie'go Radke. Ronnie, to jest moja siostra, Ann.- na dźwięk nazwiska chłopaka, skamieniałam. Miałam wrażenie, jakby muzyka nagle ucichła, a świat stanął w miejscu. Tępo wpatrywałam się w mężczyznę, który teraz obrócił się w moją stronę. Nie. To się nie dzieje naprawdę. To jest, kurwa, jakiś dowcip! Ronnie przyglądał mi się z ogromnym zaskoczeniem. Momentalnie jego uśmiech przygasł. Czułam, jak robi mi się gorąco i sucho w ustach. Wiedziałam, że chłopcy nie rozumieją, co się dzieje, ale nie to było teraz najważniejsze. To osoba stojąca przede mną, skupiała całą moją uwagę. Jeśli to jest sen, to niech nikt mnie nie budzi. Radke zamrugał gwałtownie.
-Pączek?- wykrztusił w końcu, przełykając nerwowo ślinę.
-RJ.- szepnęłam...

*************
 
Po pierwsze to powinnam Was trochę przeprosić, bo miałam uprzedzić, że niedługo pojawi się RJ. Dopiero mi komentarze przypomniały ahhaha. Ale przynajmniej niektórzy mieli niespodziankę. I taaak, od początku wiedziałam, kto nim będzie. Zresztą wspominałam o tym. Wtedy to był taki oryginalny pomysł hahah. Potem Radke pojawił się u innej blogerki z którą mam połączenie mentalne, no ale że myślimy tak samo i niezależnie od siebie odgapiamy, to mogłam to wybaczyć. A potem z każdym kolejnym blogiem, gdzie pojawiał się Ronnie, trafiał mnie szlag. 69 rozdział. Wiem, że liczyliście na jakieś zboczenia, ale się nie da:D I zdjęcie Bruna bez zarostu jest takie... ahh♥ Szkoda, że teraz ma inny image. Dobra, to tyle. Kiedy będzie nowy, naprawdę nie mam pojęcia. Może w następny weekend, może szybciej, może później. Laptop wgl ze mną nie współpracuje niestety + mam mega dużo zajęć. I proszę, pytajcie o nowe rozdziały tutaj. Ja i tak dostaję powiadomienie na maila z każdym komentarzem. Okej, ja zbijam, bo czeka mnie kilka imprez teraz. Bye, Vixen.
 P.S. Ktoś mnie pytał, czemu nie reklamuję bloga. To odpowiem: za leniwa jestem. Ale jak komuś się nudzi, to proszę bardzo;)
!!! 28 komentarzy=nowy !!!

piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział 68


Jechałam znaną mi drogą, już jakieś pół godziny. Dobra. Pędziłam. Ale dzięki temu, zaraz będziemy na miejscu.
-Jesteśmy w Fontanie?! Ale po co?- zdziwił się Purdy, gdy mijaliśmy znak.
-Zobaczysz.- mruknęłam.
-A czemu nie możesz powiedzieć mi teraz?- spojrzał na mnie urażony.
-Bo nie.- odpowiedziałam zimno. 5 minut później wjechałam na parking i zatrzymałam samochód.
-Auto Club.- przeczytał szyld nad wejściem. -Będziemy oglądać wyścigi NASCAR?- dopytywał. Przeszliśmy przez bramki, kierując się do garaży, obok toru. Szukałam wzrokiem Ben'a, mojego znajomego. Nagle Ash złapał mnie mocno za ramię. -Odpowiedz mi w końcu, do cholery!
-Nie. Nie będziemy tu nic oglądać.- przewróciłam oczami, wyszarpując się. Znów zaczęłam iść w w obranym wcześniej kierunku. -Ben!
-O hej! Nie wiedziałem, że wpadniesz.- podszedł do nas mężczyzna.
-Bo to nagła sytuacja. To Ashley, mój chłopak, a to Ben. Mechanik, zarządca i ogółem szef tego cyrku.- przedstawiłam ich.
-Żadnego cyrku! I jak już, to zastępca szefa. W sumie, dobrze, że jesteś. Jesteście. Mam coś nowego.- puścił mi oczko. Weszliśmy do holu, gdzie znajdowały się szatnie, łazienki i tak dalej.
-Nie mogę się doczekać.- wyszczerzyłam się. Stanęliśmy przed pięknymi samochodami. Tym razem były to Chevrolety. -O rany! Chcę ten czarny!
-Okej. To jazda się przebrać. Nie mamy czasu.- wyszczerzył się mężczyzna.
-Chwila! Będziesz się ścigać?- Ashley dziwnie na mnie popatrzył.
-Nie Ash. BędzieMY. My. Oboje.- uśmiechnęłam się.
-CO?!?!- chłopaka zatkało.
-No to! Sam kiedyś mówiłeś, że uwielbiasz prowadzić. I jeździć szybko. Tu możesz wyciskać tyle, na ile pozwoli ci silnik.- wzruszyłam ramionami.
-Ale... Jak?- ja pierdolę, jaki on czasem jest tępy.
-Ben ci wszystko pokaże. A teraz chodź się przebrać.- pociągnęłam go do szatni. Otworzyłam szafkę z kombinezonami dla gości. Czyli między innymi mnie. Gdy miałam te durne 15 lat i rozwaliłam na nielegalnych wyścigach auto, RJ zadbał, żebym już nigdy nie wzięła udziału w czymś takim. Jednak wiedział, że ja potrzebuję adrenaliny. Wobec tego załatwił mi treningi dla juniorów, na jednym z torów. Nigdy nie byłam w tym dobra, ale przez to, że poznałam członków ekip, za drobną opłatą mogłam się wkręcić czasem na jakieś testy, czy coś. Dzięki temu dowiedziałam się wiele o samochodach i samej jeździe, z tej technicznej strony. Pomogłam Purdy'emu założyć odzież ochronną i wszystkie inne części kombinezonu.
-Okej, a teraz idź do Ben'a. Ja też muszę się przebrać.- wypchnęłam go z szatni. Szybko zmieniłam ciuchy i dołączyłam do mężczyzn.
-Ann, ty możesz już wsiadać. Wiesz co i jak. Ja jeszcze wytłumaczę kilka szczegółów Ashley'owi.- Ben poklepał go po ramieniu.
-Fajnie. Baw się dobrze, misiaczku. I uważaj na siebie.- pomachałam basiście. Cały czas dziwnie się na mnie patrzył. Olałam to i wsiadłam do auta, by po chwili ruszyć z piskiem opon. W końcu trzeba je rozgrzać...

Przejechałam sobie kilka kółek, ale postanowiłam zobaczyć, czy Ash jest już gotowy do swojego debiutu hahah. Zaparkowałam przy nich. Obok stała jakaś kobieta, obserwując mnie. Zdjęłam kask, wrzucając go na miejsce kierowcy.

-Rozleniwiłaś się, mała. Czemu tak późno wychodzisz z zakrętu?- objechała mnie.
-Bo ja nie jestem tak dobra, jak ty, Danica.- zaśmiałam się, przytulając kobietę. Danica Patrick. Jedyna kobieta w NASCAR.
-A mogłabyś.- zauważyła.
-Dobra, dobra. Może i jestem całkiem dobrym kierowcą, ale gdybym była jakoś wybitna, to nie zajmowałabym tak dalekich miejsc w juniorach.
-A ile ty tam trenowałaś? Rok. I nawet nie wzięłaś udziału w żadnych stanowych zawodach.- burknęła.
-Bo to nie dla mnie.- powiedziałam obojętnie.
-Bo ty wolisz się bić.- przechyliła głowę.
-Tego już też nie robię.- podeszłam do Ashley'a.
-Nie? To czym się zajmujesz?- kobieta zdziwiła się.
-Jest managerką mojego zespołu.- Purdy objął mnie ramieniem.
-Czekaj! Chcesz mi powiedzieć, że ani nie boksujesz, ani się nie ścigasz?- kobieta zmarszczyła brwi.
-Właśnie.- przytaknęłam.
-To jak ty funkcjonujesz?!- wykrzyknęła. -Przecież ty bez adrenaliny nie przeżyjesz tygodnia.
-Nawet sobie nie wyobrażasz ile adrenaliny dostarczają mi te głupki, z którymi muszę pracować.- burknęłam.
-Ej! Czy ty właśnie obraziłaś mnie i chłopaków?- oburzył się Purdy.
-Ja?! Nie ośmieliłabym się.- pokręciłam głową.
-Jasne. Będziesz coś chciała jeszcze.- fochnął się.
-Dobra, nie marudź, tylko wsiadaj. Pościgamy się.- poprawiłam na dłoniach rękawice.
-Okej. Pokaż, co potrafisz, kociaku.- wyszczerzył się, wsiadając do swojego auta. Danica zaproponowała, że nas wystartuje. Ustawiliśmy się na linii startu. Nacisnęłam mocniej gaz, rzucając Purdy'emu wyzywające spojrzenie. Puścił mi oczko, po czym skupił się na chorągiewce, którą dzierżyła w ręce kobieta. Wzięłam z niego przykład. Chwilę później, gdy Danica opuściła dłoń, puściłam hamulec i w akompaniamencie ogromnego hałasu, ruszyłam. Po 50 metrach wiedziałam, że wygram z basistą. Nie, nie jechał jak ostatnia sierota. Po prostu ja znam ten tor i samochody lepiej od niego. Umówiliśmy się wcześniej na 3 okrążenia. Pod koniec pierwszego postanowiłam się trochę pobawić. To zjeżdżałam do wewnętrznej, to do zewnętrznej. Przyspieszałam, równając się z Ash'em, by po chwili zwolnić i dołączyć do niego z drugiej strony. Jednak szybko mi się to znudziło i docisnęłam pedał gazu do końca. Starałam się zbytnio nie zwalniać na zakrętach, żeby przejechać je, ślizgając się po nawierzchni. Przez to zarzucało mnie lekko na boki, ale o to właśnie mi chodziło. Żeby być dobrym kierowcą, muszę się nauczyć kontrolować samochód, podczas wpadania w poślizg. Nie chcę wylądować na drzewie. Jak wtedy z Mateuszem... Przed samą linią mety gwałtownie zahamowałam i skręciłam, przekraczając ją efektownym bączkiem. Auto zatrzymało się w takiej pozycji, że świetnie widziałam samochód Purdy'ego. Gdy także zahamował, wysiadłam z auta. Odetchnęłam ciężko, zdejmując kask z głowy.
-I jak?- spytałam basistę, który również wysiadł i teraz kierowaliśmy się z powrotem do Ben'a i Daniki.
-Zajebiście.- westchnął. Zaśmiałam się cicho, odpinając rękawice.
-No i co powiecie?- zaciekawił się Ben.
-Że slicki* są do dupy.- mruknęłam.
-Mamy nowego dostawcę opon. Jeszcze nie ogarnęli tematu.- wyjaśniła Danica.
Skierowałam się z Ash'em do szatni. Umyliśmy się w łazience i przebraliśmy. Po chwili znowu staliśmy we czwórkę.
-Czemu tak krótko dzisiaj?- spytał Ben.
-Mamy gości. Poza tym, godzina to krótko?- uniosłam brew.
-Jak na ciebie, owszem.- roześmiała się Danica.
-Oj dobra. Osiągnęłam, co chciałam. A teraz musimy już wracać. Danica, miło było cię znów spotkać.- przytuliłam lekko kobietę.
-Tak. Mam nadzieję, że do niedługiego zobaczenia.- puściła mi oczko.
-Zobaczymy jeszcze. Cześć.- obserwowałam, jak Purdy także się żegna i skierowaliśmy się do wyjścia.
-Przyjechałaś tu, żeby odpocząć?- Ash rzucił mi zaciekawione spojrzenie.
-Tsa. Albo jak mam ochotę kogoś zabić, to też wpadam.- burknęłam, zła.
-A o co teraz ci chodzi? Przecież powinno ci być lepiej.- prychnął.
-O co? O to, że wiesz o mnie coraz więcej! Widziałeś, jak trenuję. Jak się ścigam! Jak się boję!! Ty, kurwa, nawet widziałeś, jak płaczę!!!- syknęłam.
-Z tym ostatnim, to nie do końca. Nigdy nie rozpłakałaś się przy mnie, tak całkiem.- zaprotestował.
-I bardzo dobrze! Nie podoba mi się, że poznałeś mnie z innej strony.- powiedziałam zimno.
-Ale dlaczego? Bo boisz się, że zobaczę cię, gdy nie udajesz? Gdy okazujesz jakieś pozytywne uczucia?- patrzył teraz na mnie poważnie.
-Bo to nie są twoje sprawy! Co z tego, że widzisz moje reakcje, skoro nie rozumiesz, skąd się wzięły?- wsiadłam do auta, zirytowana.
-To może w końcu zacznij coś mówić?! Nie wejdę do twojej głowy i nie dowiem się, co myślisz.- westchnął.
-Na szczęście. Tylko byś się wystraszył. -mruknęłam pod nosem.
-Wmawiaj sobie.- odburknął. Resztę drogi spędziliśmy w ciszy, czasem tylko przerywanej wtrąceniem, któregoś z nas.

-O! Już jesteście?- powitał nas, siedzący w salonie CC. Był tam razem z Lauren, JuJu, Andy'm, Jinxx'em i Sammi.
-Jak widać.- mruknął Purdy.
-Gdzie byliście w ogóle tyle czasu?- zainteresował się Andy.
-Na przejażdżce. Idę chyba na górę.- ziewnęłam.
-Najpierw coś zjesz!-syknął Ash.
-Nie chcę.
-Ale ja się ciebie nie pytam. Jazda do kuchni!- popchnął mnie lekko.
-Wal się.- burknęłam, nie ruszając się z miejsca.
-Okej.- złapał mnie mocno za nadgarstek i pociągnął do pomieszczenia obok. Posadził mnie siłą przy stole. Założyłam obrażona ręce na piersi.
-Stary, czy ty trochę nie przesadzasz?- obok nas pojawił się Jinxx.
-Wybacz Jeremy, ale to ja o niej decyduję. Jeszcze.- odpowiedział basista, z nosem w lodówce.
-A nie pomyślałeś, że może mała nie jest głodna?- nie odpuszczał Ferguson. Posłałam mu delikatny uśmiech.
-Tak samo, jak podczas obiadu, który ledwo tknęła.- Purdy postawił przede mną mały serek homogenizowany. -Zjedz chociaż to.
-Ja pierdolę, dobrze, że zostało już tak mało czasu do urodzin.- westchnęłam ciężko, przełykając z trudem łyżeczkę serka. Co ja poradzę, że nie jestem głodna?
-Jedz, nie gadaj.- warknął Ash. Urocze.
-Oj Ashley, Ashley. Ty się nigdy nie zmienisz.- mruknął pod nosem Jerry.
-O co ci chodzi?- basista uniósł zdziwiony brew.
-O to, że może w końcu przestałbyś być takim dupkiem dla niej. I dla nas przy okazji też!- podniósł głos Ferguson, wychodząc z kuchni.
-No proszę, czyli teraz jeszcze jesteś wredny dla kumpli. Fajnie. Zjadłam!- wrzuciłam łyżeczkę do zlewu i opuściłam pomieszczenie. Skierowałam się na górę, gdzie od razu wskoczyłam pod prysznic. Umyłam się szybko i kilka minut później leżałam już w łóżku, przytulając się do misia Ashley'a. Usypiałam, gdy ktoś wszedł do pokoju. Pewnie Purdy, bo kto inny. Przykucnął obok mnie, poprawiając mi kołdrę. Wyczułam od niego alkohol. Miał przestać. Oczywiście... Przekręciłam się na brzuch i teraz już całkiem zasnęłam.

Następny dzień

Obudził mnie jakiś huk. Okej. Andy czy CC? Dzieci specjalnej troski. Wstałam, rzucając jeszcze okiem, czy Ash się nie obudził. Tsaa. Przewrócił się na plecy i zaczął chrapać. Zaśmiałam się pod nosem, zamykając za sobą drzwi od łazienki. Czy muszę mówić, że jak zwykle zapomniałam ciuchów? Wróciłam do pokoju, kombinując w co się ubrać. W końcu postawiłam na bardziej kobiecy wygląd. Ileż można chodzić w za dużych, czarnych koszulkach.
Wyszłam na korytarz, gdzie spotkałam rodziców Sammi. Razem poszliśmy do kuchni.
-Jake, co ty odpierdzielasz?- spytałam gitarzystę, który teraz zajmował moje krzesło. W pomieszczeniu byli jeszcze Jinxx, Sammi, JuJu i CC.
-Siedzę.- wzruszył ramionami.
-Na moim miejscu! Idź mi stąd.- próbowałam zepchnąć go z krzesła.
-Podzielimy się.- pociągnął mnie na swoje kolana. Obrażona, nalałam sobie soku.
-Małpa. CC co znowu sobie zrobiłeś?- nawiązałam do hałasu, który mnie obudził.
-Miałem bliskie spotkanie ze ścianą. Czego się państwo napiją?- spytał Elizabeth i Steven'a.
-Kawy.- powiedzieli zgodnie.
-Eee, to do Jeremy'ego z tym. Ferguson! Dwie kawy na już!- krzyknął Coma.
-Woda już się gotuje.- mruknął, podając mi talerz naleśnikami i sałatką owocową. Następnie dał mi jeszcze całusa w czoło. -Smacznego. I nie chcę słyszeć, że nie jesteś głodna.
-Czemu to akurat Jeremy robi kawę, a nie ktoś z was?- zaciekawiła się Elizabeth.
-Bo on robi najlepszą na świecie. Tak właściwie, to zastanawiam się, czego on nie umie.- wyjaśniłam uprzejmie. -Serio, nie mam apetytu.
-Ann!!!- powiedzieli chórem Jinxx, Sammi i Jake.
-Dooobra.- burknęłam, niechętnie przyglądając się jedzeniu.
-Oj mała. Daj to. I otwórz buzię. No! Za tatusia Jinxx'a.- uśmiechnął się do mnie zachęcająco Jake, uderzając mnie leciutko widelcem, z kawałkiem kiwi, w usta.
-Brutal.- mruknęłam, posłusznie wykonując jego polecenie.
-Grzeczna dziewczynka.- dał mi buziaka w policzek. Rodzice Sam przyglądali się nam w skupieniu.
-Ella nie jest zazdrosna?- napomknął Steven.
-O co?- spojrzeliśmy na niego zdziwieni.
-Noo, bo Ann siedzi na twoich kolanach, przytulacie się i tak dalej...- powiedział powoli tata Sammi.
-Aaa, o to chodzi. Nie, Ella nie jest zazdrosna, bo wie, że traktuję Annie jak siostrę. Jest dla mnie kompletnie obojętna seksualnie.- Jake wzruszył ramionami.
-Dziewczyny, jesteście o mnie zazdrosne?- spytałam siedzące z nami Sam i Juliet.
-Nie. Poza tym, ty masz Ashley'a.- uśmiechnęła się Simms. Taaak.
-Okej. To teraz za swojego kochanego nauczyciela i najlepszego gitarzysty na świecie.- Jake znowu wciskał mi kolejny widelec.
-I najskromniejszego.- zaśmiałam się, otwierając buzię.
-Sama mówiłaś, że mamy się cenić.- wzruszył ramionami.
-Faktycznie.
-O której macie koncert?- spytała Sam.
-O 19.- powiedzieli chórem muzycy. Właśnie. Zapomniałam, że dziś jeszcze koncert...

Jakiś czas później.

Stałam przed lustrem, znowu zastanawiając się w co się ubrać. Bo przecież na koncercie muszę wyglądać jak ja. Taak. Ja i moje życiowe problemy. Ale jakby nie patrzeć, to mam mały wybór. Większość lepszych koszulek została w moim pokoju. Nie wejdę tam, dopóki są rodzice Sam. W końcu wkurwiłam się i zawinęłam Ashley'owi koszulkę z Jack Daniels. Jeszcze jakby tego było mało, gdzieś przepiłam moje kolczyki. No kurwica mnie weźmie zaraz! Założyłam więc inne. Zabrałam jeszcze kurtkę i zbiegłam na dół, gdzie wszyscy urzędowali. Dziś było cholernie zimno.
-Ludzie, ja lecę do wytwórni. Muszę jeszcze coś zrobić. Widzimy się w klubie, tak?- popatrzyłam na każdego po kolei.
-Jasne. Uważaj na siebie.- powiedział poważnie Jeremy.
-Dobrze tato.- przewróciłam oczami.
-A obiad? I czemu masz na sobie moją koszulkę?- spytał Ashley.
-Wspólnota partnerska, skarbie. Zamówię coś do biura.- uśmiechnęłam się promiennie.
-Jakoś ci nie wierzę.- obszedł mnie z założonymi rękoma.
-Mi?! No weź.- strzeliłam fochem.
-Dobra. To do potem.- złapał mnie za biodra, wyciskając soczystego buziaka na moich ustach. Uśmiechnął się do mnie, jednak to tylko grymas. Wzrok dalej miał czujny. Już miałam się odwrócić, gdy coś przykuło moją uwagę.
-Ej! Co to jest?- złapałam go za ucho. -Mój kolczyk?!?!
-Wspólnota partnerska, kociaku.- wyszczerzył się.
-Fajnie, ale mogłeś mi powiedzieć. Wiesz, ile ich szukałam?- spytałam z wyrzutem.
-Przepraszam.- mruknął. Pokręciłam tylko głową i wyszłam z domu.

Kilka godzin później.

Po koncercie zostaliśmy jeszcze w klubie, czekając aż spakują sprzęt. Rodzice Sam chyba zaczynali lubić Jerry'ego. Tak im o nim słodziłam, że teraz chciało mi się rzygać. Jednak największy wpływ wywarł na nich utwór, który zespół premierowo zaprezentował na koncercie. Solo Jinxx'a na skrzypcach. Sama miałam ciarki, a słyszałam to już kilkadziesiąt razy. Steven miał zszokowaną minę, a Elizabeth najzwyczajniej w świecie odpłynęła. Prawidłowa reakcja. Westchnęłam, przeciągając się. Skierowaliśmy się do garderoby.
-Za ile jedziemy?- zainteresował się CC.
-Za jakieś dwadzieścia minut, nie wcześniej.- powiedział Jason.
-A gdzie Ash?- rozejrzałam się.
-Mówił, że idzie się przewietrzyć.- wyjaśnił mi Andy.
-Ojej, ale tam jest tak zimno. Jeszcze się przeziębi.- zmartwiła się Elizabeth. Chwila! Mama Sam martwi się o Purdy'ego? Okej. Robimy postępy.
-Poszukam go.- uśmiechnęłam się do niej. Wyszłam na tyły klubu. Purdy stał oparty o balustradę, patrząc przed siebie.
-Mama Sammi się o ciebie martwiła.- mruknęłam, stając obok.
-Coo?- spojrzał na mnie dziwnie.
-Też się zdziwiłam. Najwidoczniej osiągnęliśmy cel. Zaczyna cię lubić.- poprawiłam włosy wchodzące mi do buzi. Nienawidzę wiatru. I zimna. Do dupy z taką pogodą. -Co się dzieje?
-Nic.- basista wzruszył ramionami.
-Naprawdę? Skoro tak twierdzisz. Ale mogę sobie tu z tobą postać?- spytałam.
-Możesz. Dopóki nie zaczniesz mnie prowokować, to możesz.- prychnął.
-A jak zacznę, to co wtedy?- zainteresowałam się.
-Wtedy wyrzucę cię za ta barierkę.- uniósł brew.
-I potłukę sobie tyłek. Nie dzięki. Wolę się już zamknąć.- uciszyłam się. Było mi zimno. Oczywiście ja, jak to ja, zostawiłam czapkę i szalik w garderobie.
-Chcesz się rozchorować, nie?- syknął Ash, łapiąc mnie w pewnym momencie za moje skostniałe palce.
-Wiedźmy nie chorują.- powiedziałam cicho.
-To ty będziesz tą pierwszą. Załóż to. I chodź tu.- podał mi swoje rękawiczki, przygarniając lekko do siebie.
-Oh, jaki ty miły. Dziękuję.- próbowałam się uśmiechnąć.
-Nie ma sprawy. Odwdzięczysz się potem.- przewrócił oczami, obejmując mnie i wkładając swoje ręce pod moją kurtkę.
-Już się boję.- westchnęłam.
-Niepotrzebnie. Nie jestem taki zły, jak ci się wydaje.
-Ale ja nigdy tak nie twierdziłam. Lubię cię. Gdy nie próbujesz na siłę sprawić mi bólu, czego zresztą nie potrafisz, to jest okej.- uniosłam brew.
-Lubisz mnie?!- odsunął mnie trochę od siebie, rzucając mi zszokowane spojrzenie.
-Tak.- wzruszyłam ramionami. Naprawdę tak było.
-Jakoś tego nie zauważyłem.- mruknął.
-Bo nie umiem okazywać takich rzeczy. Nie bierz wszystkiego, co mówię, tak osobiście do siebie.- wyjaśniłam. Następnie lekko potarmosiłam go po włosach, dodając:
-Gdybym naprawdę cię tak nienawidziła, to już dawno byś oberwał.
-Pocieszające. Okej. Wracajmy lepiej, zanim wyślą za nami list gończy.- Purdy zarzucił swoją rękę na moje ramiona i wróciliśmy do ekipy.
-Ooo, są nasze papużki nierozłączki.- zaśmiała się Ella. -Pożycz mi go na chwilę, a nie tylko ciągle się migdalicie.
-A weź go sobie i na dłużej. Ja idę do Jake'a.- puściłam jej oczko.
-Czy ja już nie mam głosu?- spytał retorycznie Ash.
-Nie.- powiedziałyśmy chórem, przybijając sobie piątki. Usiadłam koło Pitts'a. Ella i Ash tymczasem o czymś zawzięcie rozmawiali i robili sobie fotki.

-Młoda, kiedy znowu pogramy sobie na gitarze?- dopytywał Jake.
-Jak będziemy mieć trochę więcej wolnego czasu. Eeej, daj trochę.- wystawiłam rękę do Biersack'a, który teraz wpierdalał M&M'sy. Andy złapał moją rękę, przyciągając mnie na miejsce obok siebie. Z drugiej strony miał Juliet.
-Noo i to się nazywa życie. Mam swoje dwie dziewczyny obok siebie.- rozmarzył się, obejmując nas.
-Widzisz?! Masz się tak fajnie, a jeszcze marudzisz.- prychnęła JuJu.
-Oj przepraszam kochanie.- Andy zaczął ją całować w policzek. Obserwowałam wszystkich po kolei. Sam i Jinxx byli w swoim świecie, A Jake, Lauren i CC rozmawiali z Elizabeth i Steven'em. Czułam się... dobrze. Byłam wśród ludzi, którzy mnie wspierali. Nie pytali o nic. Po prostu byli. Jednak mimo wszystko nie umiałam im zaufać. Tylko RJ'owi ufałam i ufam w jakimś stopniu. Może to dlatego, że on zna mnie od tylu lat? Brakowało mi go. Czasem, będąc w Las Vegas miałam jakieś dziwne napady lęku. Bałam się zamknąć oczy, przez co nie mogłam spać w nocy. Zakradałam się wtedy do pokoju RJ'a, żeby spać z nim. Czułam się przy nim w miarę bezpiecznie. O ile w ogóle to możliwe. Muszę go znaleźć, ale zrobię to po nowym roku. Mam za dużo pracy. Taaak. Powtarzam to sobie od maja, czyli odkąd zaczęłam się przygotowywać do wyjazdu do LA. I nic w tym kierunku nie zrobiłam. Może po prostu po cichu liczę, że to on znajdzie mnie? Że nie zapomniał o mnie? Okej. Znalazłabym go i co niby powiedziała?! Że tęskniłam? Nie przeszłoby mi to przez gardło.
-Ziemia do Ann.- Ella zamachała mi przed nosem.
-Co?- zamrugałam gwałtownie.
-Złapałaś niezły zawias. Nad czym tak myślisz?- zaciekawiła się.
-Ella, ty się głupio pytasz. Pewnie, że o mnie.- wtrącił się Ash, wciskając się obok mnie.
-Ała. Ej! To jest kanapa 3 osobowa!- fuknęłam.
-Maruda.- pokazał mi język. Jak dziecko...

Następny dzień, niedziela. 9 grudnia.

Obudził mnie telefon. Żebym ja jeszcze wiedziała, gdzie on jest? Usiadłam, zrzucając z siebie ramię Ash'a. Przytulił się do swojej maskotki, z którą spałam. Taak. I on jej nie używa. Oczywiście. W końcu dojrzałam mój telefon, po stronie Purdy'ego, więc usiadłam chłopakowi na udach, sięgając po niego.
-Halo?- wychrypiałam.
-Ann, jest sprawa. Masz sesję. I to dziś. Przyjedź jak najszybciej.- powiedział Boris.
-Co?! Człowieku jest 6 rano!- jęknęłam, patrząc na zegarek.
-Trudno. Ostatnio kompletnie olewasz robotę.
-Bo nie mam czasu.- syknęłam.
-Nie mój problem! Pospiesz się.- rozłączył się. Świetnie!
-Co się stało?- odezwał się półprzytomnie Ash, łapiąc mnie za łydkę.
-Nic. Śpij.- zeszłam z niego. Chłopak przekręcił się na brzuch i znów zasnął. Skierowałam się do łazienki, gdzie szybko się umyłam i przebrałam. Zbiegłam po cichu do kuchni. Oczywiście nie chciało mi się jeść, no ale coś trzeba wykombinować. W końcu zdecydowałam się na najmniejsze jabłko, jakie znalazłam i wyszłam z domu.

Perspektywa Jinxx'a

Siedziałem przy stole w kuchni, jedząc śniadanie razem ze wszystkimi. Panowała miła atmosfera. Rodzice Sam nawet się uśmiechali. Jednak interesowało mnie coś innego.
-Tak właściwie, to gdzie jest mała?- spytałem.
-Nie mam pojęcia. Musiała wyjść wcześnie rano.- podrapał się po głowie Andy.
-Ashley? Gdzie ją zgubiłeś?- skierowała się do basisty, Lauren.
-Jest dużą dziewczynką przecież. Nie spowiada mi się. Rano ktoś do niej dzwonił, a potem nie wiem, bo usnąłem.- wzruszył ramionami.
-To może byś tak do niej zadzwonił?- podpowiedziała JuJu.
-Dzwoniłem, ale nie odbiera. Widocznie jest zajęta. Czasem traktujecie ją, jakby miała 5 lat.- zauważył Purdy.
-To takie dziwne, że się martwimy?- uniosłem brew.
-Ale nie macie powodu. Teraz już rozumiem, czemu to mnie, Jon zrobił opiekunem.- zaśmiał się.
-A byliście już wtedy ze sobą?- zaciekawił się mój teść, Steven.
-Nie. Wtedy byliśmy na etapie próby wzajemnego tolerowania się.- mruknął Ash. Taaak. Od tamtej pory minęło dobre 5 miesięcy, a oni są na etapie próby polubienia się. Niezłe tempo, nie ma co. Czyli może za 10 lat doczekam się ich, jako przyjaciół. Osiwieję do tego czasu...
-Wiesz Ashley, muszę przyznać, że gdy Sammi powiedziała, że masz dziewczynę i to już tyle miesięcy, nie mogłam uwierzyć. Ale cieszę się, że jesteś szczęśliwy, że wszyscy jesteście. Nawet nie wiesz, ile znaczy dla matki, że jej córka jest w szczęśliwym związku i ma grupę przyjaciół, którzy zawsze będą ją wspierać.- Elizabeth pociągnęła nosem. Ooo, coś zaczyna się dziać.
-Oj mamo. Mówiłam ci, że jestem zadowolona ze swojego życia, że Jeremy traktuje mnie jak królową i jest pięknie.- westchnęła Sam, splatając nasze palce. Uśmiechnąłem się do niej lekko.
-Wiem, wiem. Ale musiałam to zobaczyć na własne oczy. Musicie do nas wpaść w najbliższym czasie.
-Gdy będziemy mieć trochę wolnego, na pewno przyjedziemy.- pokiwałem głową. Kurwa! Czy ona mnie lubi?! Chyba właśnie stał się cud...

*Slicki- takie opony.
*******************

Rozdział nie sprawdzany, bo nie. W ogóle ostatnio tak się spieszyłam, że zapomniałam połowy rzeczy dopisać w notce. Więc tak, chciałam przywitać wszystkie nowe czytelniczki i wgl miło mi, że komentujecie. Ktoś pisał, że podobają się mu ciuchy Ann. Mi też. W końcu sama robię te stylizacje :D Czytałam, że podobał Wam się miły Jonathan. Cóż, ja czasem też bywam miła, więc moje alter ego też może^_^ Jak zwykle miałam coś jeszcze wspomnieć, ale zapomniałam. Miałam tak kijowy dzień, że musicie mi wybaczyć. No i sorry, że nie odpisałam na komentarze, ale nie zdążyłam hahah. Na te już postaram się coś odpisać, więc sprawdzajcie, jeśli Was to interesuje. I O CO JA PROSIŁAM?! Żebyście się nie pytali na asku o nowy. Ja nie załatwiam tam prywatnych spraw. Możecie się mnie pytać naprawdę o różne rzeczy, ale od tego są komentarze tutaj. Okej, to życzę miłych świąt blablabla i coś tam. Nowy rozdział pojawi się jakoś w następny weekend, bo wiecie, mało czasu mam. Świąt nie obchodzę, więc tego argumentu nie użyję;) Pa misiaczki.

AAAAAAAA i DZIĘKUJĘ za te 50 000 wyświetleń. To serio fajne uczucie♥

!!! 27 komentarzy= Nowy !!!