Obudził mnie przeciąg. Szkoda. Tak fajnie mi się spało. Sięgnęłam ręką po koszulkę, która znowu podjechała mi do góry, odsłaniając brzuch. Jednak jej nie znalazłam. Otworzyłam oczy, lustrując swój ubiór. Byłam tylko w stroju kąpielowym. Kiedy zdążyłam się rozebrać? Omiotłam wzrokiem pokój, szukając czegoś do przykrycia. Serce zaczęło mi walić, jak szalone, gdy uświadomiłam sobie, że to nie moja sypialnia. Ani dom Ronnie'go. Ani żadne inne miejsce, w którym już kiedyś byłam. Usiadłam gwałtownie na ogromnym łóżku, dostrzegając jakąś męską, białą koszulę. Szybko ją na siebie założyłam, po czym niepewnie wstałam. Uważnie się rozglądając, wyszłam z pokoju, idąc w głąb domu. Właściwie, miałam do wyboru tylko jeden kierunek. Gdzie ja, do cholery, jestem?!
Znalazłam się w ogromnym salonie, urządzonym w jasnych kolorach. Bieli i beżu. Ohyda. Jedna ściana domu była w całości przeszklona. Za nią znajdował się jakiś taras. Skierowałam się tam. Ten cały taras był wielki. Dużo większy niż salon. A na jego środku był basen, w którym ktoś pływał. Podeszłam bliżej czując, jak serce podchodzi mi do gardła. Gdy rozpoznałam postać, aż oparłam się bezsilnie o ścianę. Ja go kiedyś zabiję. I to będzie nawet dziś. Jak najwolniej się dało (musiałam przecież ochłonąć), podeszłam bliżej basenu.
-Oo śpiąca królewna już wstała?- uśmiechnął się do mnie radośnie Purdy. Zaraz mu ten głupi uśmieszek zejdzie z twarzy!
-Możesz mi powiedzieć co tu się, do cholery, dzieje?!- warknęłam.
-No co? Chciałaś odpocząć i zapomnieć. Więc ci to załatwiliśmy.- wzruszył niewinnie ramionami.
-Aha. A ty jesteś tu w roli mojej niańki?- uniosłam brew.
-Nie. Jako sympatyczne towarzystwo.
-Suuuper. Gdzie my w ogóle jesteśmy?- rozejrzałam się.
-W domu znajomego.
-Ashley!- moja cierpliwość była na wykończeniu.
-Noo dobra. Na wyspie.- przyznał niechętnie.
-Purdy bo zaraz ci przywalę!!!!- podniosłam głos.
-Okej, okej. Jesteśmy na Hawajach. Zadowolona?- spojrzał na mnie z wyrzutem.
-GDZIE?!!?!?! Ale... Jak? Jakim cudem? Przecież dopiero co, usnęłam na balkonie. A teraz jestem... tu?!- z wrażenia aż zakręciło mi się w głowie.
-Eem... Właściwie, to to wczoraj było. Może lepiej usiądź, co?- mruknął Ash. Opadłam na ziemię przy basenie.
-Jak mi NATYCHMIAST nie powiesz, jak się tu znaleźliśmy, to przysięgam, że cię zabiję.- rzuciłam mu zabójcze spojrzenie. Naprawdę nie wiele mi już brakuje, żeby zacząć mordować.
-Nie jestem pewien, czy chcesz to usłyszeć, ale skoro nalegasz...
retrospekcja.
-To jaki jest twój plan?- najwyższy chłopak w ekipie spojrzał zaciekawiony na basistę swojego zespołu.
-Załatwić jej wakacje.- rzucił mężczyzna, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Tak. Już widzę, jak chętnie gdzieś jedzie. Ba, wychodzi z pokoju.- prychnął Ronald Radke.
-I tu jest zadanie dla ciebie. Masz ją namówić, na wyjście, gdziekolwiek.- wzruszył ramionami Purdy.
-No okej. Wyjdzie. I co dalej?- powątpiewał Christian.
-Dalej? Ronnie da jej do picia sok. A w nim pigułki nasenne.
-Powaliło cię?! Chcesz ją uśpić?!- Jeremy aż wstał ze swojego miejsca.
-A masz lepszy pomysł? Dzięki temu będziemy mogli ją w spokoju zapakować do auta. A potem do samolotu. Dlatego Jonathan, dalej masz swój prywatny odrzutowiec?- teraz Ashley zwrócił się do Stevens'a.
-No mam... Czeeekaj. To jest niegłupie! Gdzie chcesz ją zabrać?- zaciekawił się mężczyzna.
-Na Hawaje. Mam tam do dyspozycji niewielki dom. Cisza, spokój. Żadnych dziennikarzy i piękne słońce. Czy może być lepiej?- uśmiechnął się chłopak.
-Ty jesteś chory. Przecież to najzwyklejsze porwanie. Zresztą, już raz to zrobiłeś, tak jakby.-
pokręcił głową Jake.
-Oj tam. Od razu porwanie. To dla jej dobra. Powinniście się cieszyć. Zabieram wam problem.
-Ann nie jest żadnym problemem.- zaprotestował Ronnie.
-Ale jej zachowanie już tak. A ty, jak i reszta nie umiecie sobie z tym poradzić. Ja dam radę. Ale muszę być z nią sam. Żeby miała poczucie, że nikt inny jej nie uratuje z tych męczarni, jakim jest moje towarzystwo.- Ash mówił to takim tonem, jakby nie chodziło o niego.
-Purdy ma rację. Nie mamy wyjścia. Ona MUSI wrócić do jakiejś równowagi. Przecież niedługo ma maturę. Potem będziemy się martwić o konsekwencje.- powiedział pewnie Jon.
-Tak. Robimy to dla jej dobra. Kiedyś to zrozumie.- podłapał Andy. Reszta spojrzała na siebie niepewnie.
-Ona mnie zabije.- jęknął głucho RJ.
-Nie martw się. Ja idę na pierwszy ogień.- poklepał go po plecach Ashley.
-Pocieszające. Miejmy nadzieję, że tam jej się coś odwidzi. Inaczej już możemy zacząć kopać sobie groby.- wszyscy zrobili zbolałe miny. Tylko Ash był uśmiechnięty. Wiedział, co ma robić. Nie miał jednak pojęcia, że ktoś intensywnie się mu przygląda. I analizuje. A gdy ten człowiek w końcu zaczyna myśleć, zwykle dochodzi do sedna sprawy. Miał przenikliwy umysł, zawsze stawał po stronie dobra, niczym Batman. Tym razem też tak będzie. Tylko co tutaj jest dobre, a co złe? To właśnie odkryje on...
koniec retrospekcji
-Ja naprawdę cię zabiję.- powiedziałam słabo, wykładając się cała na ziemi.
-Poczekaj do powrotu.- mruknął pod nosem Purdy, jednak na tyle głośno, że usłyszałam.
-Wkurwiasz mnie!- wysyczałam, po czym obciągnęłam w dół koszulę. W tym momencie coś do mnie dotarło. -Ty mnie rozebrałeś! Zboczeniec!
-Przecież masz na sobie kostium, tak? No. Więc już nie wymyślaj. Powinnaś się cieszyć. Dostarczam ci ciągle rozrywki.- burknął obrażony.
-Idiota! W ogóle która godzina i od kiedy tu jesteśmy, no i w ogóle jaki mamy dzień?- zarzuciłam go pytaniami.
-Jest 9 rano. Jesteśmy tu od wczorajszego wieczora. W południe wypiłaś sok, potem spakowaliśmy ci trochę rzeczy i książek, wsadziliśmy do auta. Po południu wylecieliśmy z LA. Lot trwał jakieś 4,5 godziny. Tam się na chwilę przebudziłaś, bo chciało ci się pić, ale tego nie pamiętasz. Dostałaś drugą dawkę pigułek. Uprzedzam, konsultowałem się z lekarzem. Potem znaleźliśmy się tutaj i spałaś całą noc.- wyjaśnił. Jeśli jeszcze jakoś się trzymałam, tak teraz kompletnie się załamałam.
-Czemu ty mi to robisz?! Nie możesz mnie zostawić w spokoju?- wyjęczałam.
-Dla twojego dobra. Przecież ty nie chcesz, żebym cię zostawił.- powiedział pobłażliwie. I miał rację. Miał w sobie coś takiego, że nie umiałam na dłuższą metę bez tego funkcjonować. Właśnie za to go nienawidzę. Albo próbuję... Odetchnęłam głęboko, wystawiając twarz do słońca. Przysunęłam się bliżej krawędzi basenu, zanurzając łydki w wodzie. Chciałam, naprawdę chciałam odpocząć. Przestać myśleć w kółko o jednym. Ale gdy tylko zamykałam oczy, widziałam jej twarz. Twarz dziewczyny, która była dla mnie praktycznie wzorem. Wika mimo swojej nerwowości i naiwności jako jedna z nielicznych umiała zamienić moją sportową złość w wolę walki. To dzięki niej nie rzuciłam boksu w cholerę, zaraz po pierwszej porażce. Mimo, że od dawna nie miałyśmy kontaktu, dużo jej zawdzięczam. Poświęciła dla mnie sporo, po to by wyjąć ze mnie najlepsze cechy. Może gdybym wtedy z nią pogadała, zamiast robić aferę o tego dupka...
-Jesteś bardzo zła?- z rozmyślań wyrwał mnie głos Ash'a i coś zimnego na udzie. Kreślił delikatnie palcem wzorek na mojej nodze. Spojrzałam na niego, uczciwie się zastanawiając.
-Nie potrafię. Cokolwiek robisz, chciałabym się wściec, ale nie umiem.- pokręciłam głową.
-Czyli nie urwiesz mi głowy, jak porwę cię raz jeszcze.- złapał mnie delikatnie w pasie i wciągnął do wody.
-Ashley nie! Ja nie chcę przeżywać tego znowu!- zaprotestowałam.
-Ale hej. Teraz nie jesteśmy w oceanie, tylko w basenie.- zaśmiał się, ciągnąc mnie bardziej na
środek. Złapałam go mocno za szyję.
-To nie jest zabawne.- rozglądałam się przerażona na boki.
-Nie musisz się bać. Prędzej sam się utopię, niż pozwolę na to tobie.- pogłaskał mnie po policzku.
-Nie rób tak.- zaprotestowałam.
-Jaaak?- zmrużył oczy, zjeżdżając dłonią niżej, na obojczyk.
-Właśnie tak.- syknęłam, czując delikatny dotyk jego palców. Nie znoszę go.
-Nawet nie wiesz, jak podoba mi się to, jak twoje ciało reaguje na takie coś. A przecież jeszcze nic nie robię.- powiedział zamyślony.
-I nawet nie próbuj!- ostrzegłam go.
-Dlaczego? Przecież to nic takiego. Już kiedyś o tym rozmawialiśmy.- spojrzał na mnie tym swoim wzrokiem. Dlaczego nie mogłam tu przyjechać np. z Jinxx'em? No czeeeemu?
-No i co. Nie chcę.- pokręciłam głową.
-Nie chcesz czego?- dalej mnie dręczył, wodząc dłonią po mojej talii.
-Dobrze wiesz czego. Nie chcę, żebyś... Żebyś mnie dotykał.- musiałby być głuchy, żeby nie słyszeć wahania w moim głosie, a mimo to, naiwnie się łudziłam, że da mi spokój. Jednak Purdy miał inny plan.
-Chcesz.- wyszeptał w moje usta, po czym niespodziewanie mnie pocałował. Próbowałam odwrócić głowę, ale przytrzymał mnie za podbródek. Gdybyśmy byli w domu, albo gdziekolwiek, obezwładniłabym go jednym ruchem. Ale byliśmy w wodzie. A niczego na świecie nie boję się tak bardzo, jak wody.
-Ash proszę cię.- próbowałam z innej strony.
-Możesz mnie prosić o wiele, ale nie o to, żebym przestał. Podobasz mi się. I dobrze o tym wiesz.- powiedział poważnie.
-To nie zmienia faktu, że nie powinniśmy się tak zachowywać. Jak... Jak para.- wydusiłam z siebie.
-Ale przecież my nią jesteśmy. Choć raz nie okłamuj samej siebie, że ci się to nie podoba, kiedy twoje ciało mówi co innego.- stwierdził, po czym na powrót wpił się w moje usta. Z każdą chwilą mój opór malał. W głowie miałam jeden, wielki mętlik, więc wyłączyłam myślenie. Pieprzyć to! Purdy zauważył zmianę we mnie, bo uśmiechnął się lekko, wciąż nie odrywając się ode mnie. Dopiero po chwili pozwolił mi złapać oddech. Zamrugałam kilkukrotnie, trochę zdezorientowana.
-Opleć mnie nogami w pasie.- mówiąc to, basista uniósł mnie, jakbym nic nie ważyła. Objęłam go mocniej za szyję, a on tymczasem skierował się do drabinki. Wyszedł z wody i postawił mnie bezpiecznie na ziemi. Byłam totalnie skołowana. Wszystko docierało do mnie z opóźnieniem. Za to obecność Ash'a mój organizm rejestrował perfekcyjnie. Poczułam coś miękkiego w dotyku na ramionach. Okazało się, że zostałam opatulona ręcznikiem. Purdy poprawił mi włosy, wyciskając je przy okazji, po czym lekko naparł na mnie swoim ciałem, zmuszając do cofnięcia się.
-Co robisz?- spytałam.
-Zmiana scenerii.- przytulił mnie, wciąż mnie popychając.
-Ale po co?- zmarszczyłam brwi.
-No chyba nie myślisz, że będę się z tobą całował na poważnie, na środku basenu.- przejechał ustami po mojej szczęce.
-To nie całowaliśmy się na poważnie?- zdziwiłam się.
-Nie kociaku. Poza tym, chodzi o jeszcze coś innego.- znaleźliśmy się w salonie.
-Czyli?- zaczynałam się powoli irytować. Nie znoszę, jak tak mówi. Tym tonem. Zawsze potem dzieje się coś, co nie do końca mi odpowiada.
-Daję ci wybór. Jeśli teraz cię pocałuję i mnie nie odepchniesz, to znaczy, że godzisz się, żeby cały nasz pobyt tutaj, tak wyglądał. Jeśli teraz się wycofasz, zrozumiem i odpuszczę. Decyzja należy do ciebie, Ann.- powiedział śmiertelnie poważnym tonem, patrząc na mnie zagadkowo. W mojej głowie rozpoczęła się prawdziwa burza. Rozum cały czas podpowiadał mi, że to nie skończy się dobrze dla nikogo. Jednak coś w głębi mnie chciało tego. Reakcji ciała nawet nie brałam pod uwagę, bo jeśli miałabym na to patrzeć, to już dawno idąc za jego głosem rzuciłabym się na Ash'a i go... wykorzystała, delikatnie mówiąc. Purdy cierpliwie czekał, nie naciskając na mnie. Jednak w jego oczach, gdzieś na samym dnie widziałam iskierki nadziei. Przypomniały mi się słowa
Jonathan'a, że mam nad basistą władzę. Nie prosiłam o to. Ale dopiero teraz to do mnie dotarło. Że ode mnie zależy, co będzie dalej.
-To jest chore.- westchnęłam cicho. Ashley zaczął powoli się zbliżać, a moje myślenie tylko przyspieszyło. A jedynym sposobem na zapanowaniem nad tym, było zastosowanie się do odwiecznej rady RJ'a. Nie myśleć. Już wiedziałam, jak to się skończy, ale miałam to w dupie. Kompletnie olewając mój mózg, o ile takowy mam, ułożyłam ręce na nagiej klatce piersiowej chłopaka. Spojrzał na moje ręce, po czym przeniósł wzrok na moją twarz i już nie bawiąc się w żadne podchody, pocałował mnie mocno. Jednak tym razem na dolnej wardze poczułam jego język. Od dawna nie pragnęłam pocałunku tak bardzo jak w tej chwili, więc uchyliłam usta, pozwalając Ash'owi pogłębić go. Podniósł mnie na tzw. „pannę młodą” i skierował się do sypialni. Poczułam, jak upadam na materac, jednak zanim zdążyłam się w jakikolwiek sposób poprawić, Ashley wisiał nade mną, kontynuując pocałunki. Podobało mi się to, więc nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby protestować. Poczułam jego usta na szyi, a potem lekkie zasysanie skóry. Jedną rękę włożył pod koszulę, głaszcząc mój brzuch. Westchnęłam cicho. Nienawidzę go za to, że wie, co mi się podoba. Ale jednocześnie to takie przyjemne. Wplotłam palce w jego włosy, bawiąc się nimi. Moje ciało płonęło i błagało o więcej. Przez głowę przewinęła mi się myśl, że powinnam przyhamować, zanim zabrniemy za daleko, ale szybko zdusiłam ją w zarodku. Liczyło się tylko to, co czuję. Ashley całował mnie teraz po dekolcie, wodząc dłonią po moim boku. Następnie znowu przywarł do moich ust, a ja z chęcią oddawałam każdy pocałunek. Czułam się cudownie, więc nie rozumiałam, dlaczego nagle przestał. On tylko uśmiechnął się delikatnie do mnie, kładąc się obok i przyciągając mnie do siebie. Okeeej...
-Czemu przestałeś?- spytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
-Powiedzmy, że nie byłem przygotowany na to, że... będziesz tak chętna.- powoli dobierał słowa, nie chcąc mnie urazić. Wiedziałam, co miał na myśli. -Nie chciałem stracić całkowicie kontroli nad sobą, bo potem obydwoje byśmy żałowali.
-Ja też się tego nie spodziewałam. Ani po sobie, ani po tobie.- powiedziałam zamyślona.
-Ale podobało ci się, tak?- uniósł mój podbródek, żeby spojrzeć badawczo w oczy.
-Podobało. I wcale się z tego nie cieszę.- mruknęłam.
-A ja bardzo.- uśmiechnął się, zadowolony z siebie. Złapał za guzik mojej koszuli, odpinając go.
-Co ty robisz?- próbowałam odepchnąć jego dłonie.
-Trzeba to ściągnąć. Bo jesteś cała mokra.- uśmiechnął się do mnie dwuznacznie.
-Mogę zrobić to sama.- usiadłam gwałtownie.
-Jeśli ci pomogę, będzie szybciej.- Purdy kompletnie olewając moje zawstydzenie, zajął się koszulą. Odpiął wszystkie guziki, po czym praktycznie na mnie nie patrząc, zdjął ją ze mnie i rzucił gdzieś w kąt. Szybko opatuliłam się prześcieradłem.
-Seerio?- Ashley spojrzał na mnie pobłażliwie.
-No co? To krępujące.- broniłam się.
-Aha. Nie, że coś, ale już kilka razy widziałem cię w stroju czy bieliźnie.- prychnął.
-To była inna sytuacja.- wydęłam dolną wargę.
-Oczywiście. Chodź tu.- złapał mnie w pasie, przyciągając do siebie i lekko całując w usta. Następnie, ze mną w ramionach opadł z powrotem na materac. Ułożyłam się wygodnie, spojrzałam za okno, po czym... zasnęłam. Znowu.
Kilka godzin później.
Uniosłam leniwie powieki, wzdychając cicho. W tym momencie poczułam uścisk na udzie, co lekko mnie zaskoczyło. Zmarszczyłam brwi, próbując się dobudzić. Momentalnie dotarło do mnie, gdzie jestem, z kim i co mam na sobie. Uświadomiło mnie to, że jednak to nie był sen, a prawda. Ja pierdolę, Anka, w co ty znowu się władowałaś. Leżałam teraz z głową na klatce piersiowej Purdy'ego i z nogą zarzuconą na jego ciało. Chciałam ją zabrać, ale Ash twardo trzymał ją przy sobie. Tak więc grzecznie leżałam dalej z kolanem na jego udach. Albo raczej kroczu. Chciało mi się śmiać, ale ograniczyłam się tylko do lekkiego chichotu.
-Mhm... Masz dobry humor, czyli jeszcze pożyję.- usłyszałam nad sobą zaspane mruknięcie.
-A mam powód, żeby cię zabić?- spytałam po chwili.
-Pomyślmy. Porwałem cię, praktycznie zniewoliłem w basenie i jeszcze zaciągnąłem do łóżka.- wyliczał po kolei zachrypniętym głosem.
-Czy nie o tym ciągle marzysz? Być ze mną w łóżku?- prychnęłam.
-Owszem. Ale do tej pory wszystko kończyło się na przytulankach. Do dzisiaj. Właściwie, to możesz mnie zabić. Przynajmniej umrę spełniony.- westchnął rozmarzony.
-Jesteś debilem.- stwierdziłam. -A co do porwania, to już nie pierwszy raz to robisz. Zaczynam się przyzwyczajać. Co do zniewolenia, to też nie pierwszy raz. A co do zaciągania do łóżka... Jakbyś nie zauważył, to nie protestowałam. Więc nie mam za co cię zabić. To ze mną jest coś nie tak, czy z tobą?
-Nie kociaku, my jesteśmy normalni. To reszta jest walnięta.- powiedział pewnie.
-Ciekawe. Ej, czy ty nie usnąłeś przypadkiem w mokrych włosach?- zauważyłam błyskotliwie.
-No i co z tego?- Ash zmarszczył brwi.
-Może to, że teraz nie będą tak perfekcyjnie ułożone. Jak ty to przeżyjesz?- zaśmiałam się wrednie.
-Wiedźma. Ty mnie w ogóle nie wspierasz.- burknął.
-A znasz jakieś sympatyczne i pomocne wiedźmy?- próbowałam odkleić się od ciała basisty, ale nie chciał mnie puścić. -No ej!
-Nie wierć się. Tak mi jest wygodnie.
-Ale chcę wstać!- zauważyłam, owijając się szczelniej pościelą.
-Niby po co?- oburzył się Purdy.
-Może po to, że jestem głodna!
-TY?!?!?! Jesteś głodna? Dobra, to zmienia wszystko. Trzeba korzystać, zanim znowu ci się odwidzi.- Ashley zrzucił mnie ze swojego ciała, wstając szybko. Następnie złapał mnie za nadgarstek, ściągając z materaca. Drugą ręką podtrzymywałam sobie kołdrę. Tym razem nic mi nie spadnie! -Twoje ubrania są w tamtej szafie. Załóż coś suchego.
-Trzeba było mnie nie wciągać do basenu, to bym była sucha.- wydęłam dolną wargę, podchodząc do przesuwnej szafy. Jedno spojrzenie do wnętrza wystarczyło mi, żeby zauważyć, że nie znajdę tutaj normalnych ciuchów. Mogłam się tego spodziewać... Ten debil spakował mi same kuse bluzki i króciutkie spodenki. Ash zauważył moje niezadowolenie, bo wypalił:
-Jeśli nie trafiłem w twój gust, zawsze możesz zostać w tym, co masz na sobie. Oczywiście pościel zostawimy tutaj.- zlustrował mnie zboczonym wzrokiem. Zgrzytając zębami złapałam za najdłuższe szorty i komplet bielizny. Kątem oka dostrzegłam, że mieliśmy wspólną szafę. O tak. Szczerząc się niczym diabeł wcielony, przesunęłam się krok w bok i wyciągnęłam podkoszulek basisty. Nie patrząc na niego, dumnym krokiem skierowałam się do łazienki. Tam wysuszyłam włosy i ogarnęłam jako tako twarz.
W sumie, zajęło mi to wszystko jakiś kwadrans. Przyjrzałam się swojemu odbiciu. Ja naprawdę wyglądam jak trup. Chciałabym znaleźć jakieś pozytywy w moim wyglądzie, ale się kurwa nie da. Trup to trup. Trzeba coś z tym zrobić! Tylko co? Gdzieś z tyłu głowy usłyszałam cichy szept. Błagam! Właśnie w takiej chwili mój mózg musi mnie dołować?! Doskonale zdawałam sobie sprawę, że te wszystkie głosy, które czasem słyszę, to ja i wytwór mojej wyobraźni. Tylko najgorsze w tym wszystkim było to, że te głosy gadały wyjątkowo do rzeczy. Zwracały uwagę na to, o czym ja staram się zapomnieć. Miałam tak już od dłuższego czasu. Poniekąd dlatego zaczęłam brać leki. Żeby to zagłuszyć. Ale z każdym miesiącem było co raz gorzej i potrzebowałam co raz silniejszych bodźców. Niektórzy mogliby uważać, że uzależniłam się od tych wszystkich proszków. Ale to nieprawda. Ja po prostu chciałam ciszy. Wzięłam głęboki oddech czując, jak tracę kontrolę nad własnym mózgiem. Oczy same zaszły mgłą, a podświadomość zaczęła pokazywać mi różne obrazki z dzieciństwa. Wszystko to, o czym nie chciałam pamiętać. Bo zbyt bolało.
Pierwsza próba jazdy na rowerze. Oczywiście uczył mnie tego mój wujek. Jego ręka pomagająca mi wstać. I obietnice, że nigdy mnie nie zostawi.
Mój pierwszy wypadek samochodowy. I Radke obejmujący mnie mocno. Głaszcze mnie po głowie, mówiąc, że nigdy mnie nie zostawi.
Pierwsza porażka w boksie juniorskim. I Wika pocieszająca mnie, że to nie koniec świata. Że następną wygram. Że ona zawsze mi pomoże i będzie obok, żeby pocieszyć. Że mnie nie zostawi...
Ashley próbujący mnie uspokoić w mieszkaniu Jonathan'a. Obiecał, że nigdy mnie nie zostawi.
A potem on się dziwi, że mu nie ufam. Niby jak mam to zrobić, jeśli wszyscy, którzy mieli być przy mnie, odeszli? Okej, RJ musiał mnie zostawić przez nieszczęśliwy wypadek. Ale po co w takim razie obiecywać coś, gdy nie ma się pewności, że uda się tego dotrzymać? To nielogiczne. Dlatego tak bardzo nie lubię uczuć. Bo to uczucia. Emocje. A ja zawsze kierowałam się w życiu rozumem i
logiką. Lubiłam mieć kontrolę nad wszystkim, co dzieje się wokół mnie. Każda sytuacja miała swoje wyjaśnienie.
W tej chwili dotarło do mnie, dlaczego jestem tutaj z Ash'em. Zabrał mnie w obce miejsce, gdzie nikogo nie znam. Teraz on jest panem sytuacji. Może jeszcze bym to jakoś przeżyła, gdyby nie fakt, że wszystko, co robi Purdy, pozbawione jest logiki. Działa spontanicznie, robi to, co w danej chwili chce. To, co czuje. Nie chcę toczyć z nim wojny. Nie mam siły. Czyli muszę się mu poddać. Ale to tylko na kilka dni. Po wszystkim wrócimy do rzeczywistości. A potem wyjadę i będę robić, co chcę.
Poczułam lekkie zawroty głowy, więc usiadłam na brzegu wanny, próbując złapać oddech. Taaaak. Mój organizm ma już dość moich popierdolonych akcji. Ja też mam dość. I mam świadomość, że nie będzie lepiej. Dlatego muszę jak najszybciej wyjechać. Ostatkami sił ułożyłam usta w jakąś w miarę optymistyczną minę. Na uśmiech mnie nie stać. Wyszłam z łazienki, ostrożnie się rozglądając. Pusto. Spojrzałam na łóżko, które mam dzielić z basistą. Mamy zachowywać się jak para. To nie jest dla mnie dużym problemem. Gorzej z Purdy'm. Bo co, jeśli on poczuje coś więcej? Na razie odczuwa tylko pociąg fizyczny. Gdyby mógł normalnie kogoś zaliczyć, nie byłoby tej całej szopki. Muszę o tym pogadać z Jonathan'em. Stevens chyba nie zdaje sobie sprawy, po jak cienkim lodzie stąpamy. To nie jest zwykły, ustawiony związek. Ash się zaangażował. Pokazał mi swoją prawdziwą twarz. Jeśli się dowie, że go okłamaliśmy z tym wyrzuceniem, jeśli się dowie, że to ja go oszukałam, nie będzie przyjemnie. Będzie wściekły, że musiał żyć pod presją, pilnować się i tak dalej, podczas gdy mojej posadzie nic nie groziło. Nie zrozumie, że to było dla jego dobra. Cóż, sama bym tego nie zrozumiała. Każdy jest być kowalem własnego losu i każdy powinien móc robić to, co chce. Gdyby mi ktoś zabrał moją wolność... A Ashley jest taki sam... Andy ma rację. On się załamie. Ale z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Mam tylko cichą nadzieję, że Purdy niczego nie odpierdoli. Bo przecież nie jest mną, prawda?
******
Tak na poprawę humoru. Przez te 80 rozdziałów wszystko się tutaj namieszało. A teraz trzeba to odkręcać, ehh...
Jedzie ktoś na Palaye Royale?