Coś słabo Wam to idzie. Żyjecie? :(
PIOSENKA NA DZIŚ
PIOSENKA NA DZIŚ
-Ann! Bo mamy coś dla ciebie.-
uśmiechnął się lekko Jake.
-Dla mnie?- zdziwiłam się.
-Owszem. Dziś jest pewnego rodzaju
święto. I chcielibyśmy to uczcić.- puścił mi oczko Jeremy.
Święto?! Kurwa! O czym znowu zapomniałam?!
-Eee... Święto? A jakie? Bo wiecie,
ja nie ogarniam zbytnio kalendarza.- powiedziałam powoli,
intensywnie myśląc. Nie no, urodziny kogoś odpadają. Poza tym,
powiedzieliby to inaczej...
-Wiesz jaki dziś dzień?- spytał
Andy.
-Mhm. 15 listopada.
-Równo 5 miesięcy temu się
poznaliśmy.- wytłumaczył CC.
-Aaa. To mamy to świętować? Ja
myślałam, że bardziej rok, pół roku znajomości, czy coś.-
zdziwiłam się.
-Noo najpierw tak mieliśmy zrobić,
ale grudzień mamy zawalony robotą.- puścił mi oczko Jinxx. Tylko
Ash się nie odzywał.
-Więc z tej okazji mamy dla ciebie
mały prezent. Żebyś patrzyła na to zawsze wtedy, gdy cię
wkurzymy.- Andy podał mi pakunek. Uniosłam brew, zdzierając
papier. Nasze wspólne zdjęcie oprawione w ramkę. To było po
jakimś koncercie podczas trasy. Stali w rzędzie, trzymając mnie na
rękach. Zaśmiałam się cicho, przypominając sobie tamtą chwilę.
-Ahahah wyszliśmy tu jak debile. To
znaczy wy, bo ja pięknie jak zawsze.- wyszczerzyłam się, wodząc
palcem po ramce.
-Taak. Wmawiaj sobie. Czyli podoba ci
się?- zmarszczył czoło Ash.
-Tak. Dziękuję.- uściskałam każdego
z nich po kolei. W tym momencie zadzwonił mój telefon. Jonathan.
-Haaalo.- mruknęłam.
-Powiedz swoim podopiecznym, że jutro
jedziecie do Malibu. Nara.- rozłączył się, zanim zdążyłam
otworzyć usta.
-Super!- burknęłam.
-Co jest?- zmartwił się CC.
-Jon mnie wkurza. Mniejsza. Jutro
jedziemy do Malibu. Świętować nagranie płyty. Noo, o ile jest
gotowa. Więc ruszcie się do studia nagraniowego. Trzeba ją
przesłuchać.- wypchnęłam ich z mojego biura. Andy złapał mnie
za dłoń i pociągnął za sobą. Wzięli też Joe'go. W studiu
czekali już na nas John, producent i inni ludzie pracujący przy
płycie. Oczywiście siadłam tak, żeby przypadkiem nie znaleźć
się na filmie. Po raz pierwszy miałam okazję przesłuchać płytę
w całości. Po każdej piosence była robiona chwila przerwy, żeby
ustalić ewentualne zmiany. Których już nikt nie chciał.
Słuchałam tak tej płyty i z każdą chwilą coraz bardziej się w
niej zakochiwałam. Czy to w ogóle możliwe jest?
Po wszystkim, ludzie gratulowali sobie
nawzajem. Nawet Jonathan dołączył. Ja tymczasem stałam z boku,
obserwując, jak wznoszą toast za koniec prac. Nie chciałam pić.
Właściwie, to chciałam tylko wrócić do domu. Wyszliśmy na
korytarz, kierując się do swoich pokoi. Mogliśmy już jechać.
-Ann, coś nie tak?- spytał Jinxx,
obserwując mnie uważnie.
-Nie. Jest okej.- powiedziałam cicho.
-I jak podoba ci się płyta?-
zaciekawił się Jake.
-Jest cudowna. Jak nie odniesie
sukcesu, to zwątpię w ludzkość.- mruknęłam, wymuszając
uśmiech. Serio, nie wiem, co się ze mną dzieje. Poszłam do mojego
biura, po kurtkę i torbę. Za mną wślizgnął się Ash.
-Więc?- uniósł brew, stojąc z
założonymi rękoma. On wszystko widzi. I nie daje się zbyć.
-Po prostu zrobiło mi się smutno. To
nic.- założyłam kurtkę. Purdy podszedł do mnie, unosząc mój
podbródek i uważnie przyglądając się twarzy. Sprawdza, czy nie
ściemniam.
-Popatrz na mnie.- zażądał.
Zrobiłam, co kazał. Westchnęłam ciężko, po czym wtuliłam się
w niego. On jeden nie zadawał zbędnych pytań. Albo rozumiał, albo
miał to gdzieś. Skutek był taki, że tylko przy nim starałam się
udawać jak najmniej. Poczułam, jak oplata mnie ramionami.
-Musimy już iść.- mruknęłam,
odsuwając się po chwili.
-Zaczynam się o ciebie martwić.-
przechylił lekko głowę.
-Ty? Dlaczego?- zdziwiłam się.
-Sama się do mnie przytulasz. Jak
nigdy.- prychnął.
-Mam tego nie robić?
-Niee. Po prostu to do ciebie
niepodobne. Może coś cię bierze?- dotknął dłonią mojego czoła.
-Zabawne Purdy!- warknęłam. -Może mi
odbija, ale do ciebie to jeszcze mi daleko!
-Ooo. No i taką cię znam. W końcu
mówisz jak ty.- zaśmiał się.
-Dzięki. Ja tu próbuję być sobą,
cokolwiek to znaczy, a ty tego nie doceniasz.- burknęłam, wymijając
go i wychodząc na korytarz.
-Czeekaj. Przecież żartuję. Chodź,
trzeba cię utuczyć.- dźgnął mnie w żebro, po czym pociągnął
za rękę.
-A co ja zwierzę do uboju jestem, że
trzeba mnie tuczyć?!- zaprotestowałam.
-Nie lubię przytulać kości. Poza tym
sorry, ale już mamy w ekipie jednego kościotrupa. Ty masz inną
rolę.- dołączyliśmy do chłopaków.
-Taak? Oświeć mnie.- przewróciłam
oczami.
-Andy to ten idealny i chudy. Z cudownym
głosem. Jake to ten zdolny i spokojny, Jeremy mądry z
psychopatycznym spojrzeniem, CC zabawny i wiecznie głodny, a ja
oczywiście przystojny badboy, obiekt westchnień fanek. Ty masz być
wiedźmą. Wredną i seksowną jednocześnie. Kocicą. Wampem.
Wybierz sobie, które określenie wolisz.- machnął ręką.
-Długo nad tym myślałeś?-
wydukałam, wstrząśnięta.
-Owszem.- odparł dumnie.
-To na drugi raz nie myśl. To ci
szkodzi.- pokręciłam głową.
-Na szczęście Annie, masz jeszcze
nas.- objął mnie ramieniem Jake, odciągając od Ash'a, który
teraz mordował mnie wzrokiem.
-O tyle dobrze. Tylko wy
powstrzymujecie mnie przed zabiciem waszego kolegi.- puściłam im
oczko.
-Dobra! Zejdź ze mnie. Robimy dziś
grilla?- zmienił temat Purdy.
-Dziś?!- podniosłam głos.
-No, a niby czemu nie? Jest ładna
pogoda.- wzruszył ramionami.
-Okej. Po prostu nie jestem
przyzwyczajona do takich rzeczy w listopadzie.- zaakcentowałam
ostatnie słowo.
-Co się dziwić, skoro mieszkałaś na
jakiejś Syberii.- mruknął Jinxx.
-Nie przesadzaj! Do temperatur, jakie
panują na Syberii, to Polsce jeszcze daleko.- wyszliśmy z budynku.
Miałam już skierować się do auta Jake'a, ale ktoś pociągnął
mnie za rękę dalej.
-Jedziesz ze mną kociaku.- mruknął
znudzony basista.
-To my was samych zostawimy,
gołąbeczki.- zaśmiał się CC.
Przewróciłam oczami. Usiadłam na miejscu pasażera w samochodzie Ash'a.
Przewróciłam oczami. Usiadłam na miejscu pasażera w samochodzie Ash'a.
-No więc wróćmy do zasadniczego
tematu. Schudłaś.- powiedział oskarżycielsko, ruszając.
-I co z tego?- odparłam obojętnie.
-To, że i tak jesteś szczupła. Nie
powinnaś chudnąć bardziej.- syknął.
-Przecież jem normalnie!- warknęłam.
-To czemu jesteś lżejsza?
-Może przez stres? I ostatnie
wydarzenia? A może to przez klimat i taki tryb życia?- wzruszyłam
ramionami.
-Okej. Ale jak zauważę, że jeszcze
mniej ważysz, to bardziej się tym zainteresuję.- spojrzał na mnie
zły.
-Czemu ty się mną tak przejmujesz,
co?- zdenerwowałam się. Nie lubiłam, gdy ktoś się o mnie
troszczył.
-Tłumaczyłem ci to już. Poza tym,
wciąż jestem twoim opiekunem prawnym.- przypomniał mi.
-Niestety.- burknęłam.
-Aż tak ci to przeszkadza?- spytał
zimnym tonem. -Powinnaś się cieszyć, bo reszta skakałaby wokół
ciebie dużo bardziej. Powstrzymuje ich tylko moje olewanie sprawy
-Ohh jakiś ty dobry. I nie chodzi o
ciebie. Po prostu uważam, że nie potrzebuję niańki.
-I myślę, że to dlatego Jon wybrał
mnie. Wiedział, że nie zamierzam cię niańczyć, bo nie zadaję
się z takimi dzieciakami.
-Tak. Zapomniałam, że wciąż myślisz
o mnie, jak o dziecku.- prychnęłam.
-A co? Zależy ci, żeby było
inaczej?- uniósł brew.
-Na niczym mi nie zależy. Już nie.-
rzuciłam mu ostre spojrzenie. Resztę drogi przebyliśmy w ciszy.
Jakiś czas później.
Leżałam na swoim łóżku, myśląc.
Czy ja się pokłóciłam z Ashley'em? Przecież mieliśmy spróbować
się przyjaźnić. Niby rozmawiamy normalnie, ale wtedy on nagle
rzuca jakimś tekstem. Mam wrażenie, że próbuje mnie sprowokować.
Albo zauważa, że za bardzo jest sobą. Nie rozumiem go. To jedyny
facet na całym świecie, którego kompletnie nie ogarniam! Nie to
mnie jednak martwi. Pytał, czy przeszkadza mi to, że ma mnie za
gówniarę. Skłamałam. Przeszkadza. Nigdy nie przejmowałam się
zdaniem innych, ale on... Chcę mu udowodnić, że nie jestem taka,
jak wszystkie. Tylko po co? Przecież ja nawet nie wiem, czy go
lubię. Zaczęłam traktować go, jak jakieś wyzwanie. Jestem
jebnięta. Miałam już tak nie robić. Nie ranić uczuć innych. Ja
raczej ich nie posiadam, ale to nie znaczy, że muszę krzywdzić
wszystkich wokół. Miałam się zmienić. A wracam do starej siebie.
To się nie skończy dobrze. Nigdy nie kończyło...
Wyszłam do ogrodu, gdzie urzędował
zespół. Nawet na mnie nie zwrócili uwagi. Fajnie. Wyłożyłam się
na drewnianej ławeczce, na której siedział Andy, nogi układając
na jego kolanach. Dopiero wtedy na mnie spojrzał.
Połaskotał mnie
lekko w podeszwę, puszczając mi oczko. Zaśmiałam się cicho. Andy
był inny. Niby dorosły, ale dziecko. Czasem wyglądał, jak
mężczyzna, a czasem jak nastolatek. Choćbym patrzyła w lustro.
Po chwili Jinxx i Ash przynieśli
jedzenie i zaczęliśmy się obżerać. Czułam na sobie badawczy
wzrok basisty. Pilnował, czy jem.
-Przestań się tak gapić! No chyba,
że chcesz, żebym się udławiła.- powiedziałam zgryźliwie. Purdy
nic nie odpowiedział, ale odwrócił wzrok. Coś z nim jest nie
halo. Kątem oka zauważyłam, że CC na chwilę na opuścił. Gdy
wrócił, towarzyszył mu Michael. Mój doradca.
-Mike?! Co ty tu robisz?- zdziwiłam
się.
-Przyjechał dla mnie.- odpowiedział
szybko Ashley. Uniosłam zdziwiona brwi. Czyżby Ash jednak
chciał...? Obserwowałam, jak skierowali się w stronę domu.
Okeeej...
-Ludzie, jutro jedziemy na plażę.-
rozmarzył się CC.
-Niestety- burknęłam razem z Andy'm.
-Wy się nie znacie! Dobrali się
kurwa, wiedźma i wampir.- machnął ręką Jake.
-Moja wina, że nie lubię leżeć
plackiem na plaży?- oburzył się Biersack.
-Ann, a ty jakie masz wytłumaczenie?-
uniósł brew Jeremy.
-Zapomnieliście, że nie umiem
pływać?- burknęłam.
-A no fakt. Za to będziesz się
opalać.
-Suuuper. Czekam na to niecierpliwie.-
ironizowałam.
-Okej. Nie marudź, tylko przynieś
drugi keczup.- powiedział Coma.
-A co ja jestem?!
-Kobieta.
-Śmieszne. Nie lubię was.- wstałam
obrażona, idąc do domu. Na kanapie w salonie siedział Ash,
rozmawiając z Michael'em. Albo raczej się wściekał.
-To nie ma sensu. Nie wyjdzie i tyle.-
rzucił jakieś papiery na stół.
-Początek jest zawsze najgorszy. Ale
gadałem z kilkoma osobami. To ma przyszłość.- tłumaczył
spokojnie Mike. Skierowałam się do kuchni, do lodówki.
-Nie zaryzykuję aż tak!- warknął
basista. Chciałam wrócić do chłopaków, ale zatrzymał mnie głos
Mike'a.
-Ann pozwól na sekundę. Wytłumacz
swojemu chłopakowi, że jest idiotą.- wskazał na niego ręką.
-O co chodzi?- spytałam znudzona.
-Sama zobacz.- Michael podał mi jakąś
kartkę. Biznesplan. Przeleciałam ją pobieżnie wzrokiem. A jednak!
Ash chce mieć własną linię odzieży.
-Noo nieźle. Da się na tym coś
zarobić?- spytałam mojego doradcę.
-Da. I to całkiem niezłą kasę. Ale
ten tu ma opory.
-Ashley, o co chodzi?- skierowałam się
do chłopaka.
-O to, że nie zainwestuję tyle kasy.
To za duże ryzyko.- schował twarz w dłoniach.
-Kto nie ryzykuje, ten nie zarabia. Ile
jesteś skłonny wydać?- spojrzałam na niego.
-Z jakieś 65-70 % tego, co przewidział
Michael.- mruknął. Zaczęłam intensywnie myśleć.
-A gdybym na przykład, tak
hipotetycznie, chciała zostać twoją wspólniczką?- spytałam
powoli.
-Co?!- podniósł gwałtownie głowę.
-No co? Ash, twoje projekty są dobre.
Masz tyle fanek. Nie widzisz, że to może być czysty zysk? Dla obu
stron, bo dziewczyny dostaną coś, co stworzyłeś z myślą o nich.
Poczują się wyjątkowe.- zauważyłam.
-Ale to kupa forsy. Nie jest
powiedziane, że się zwróci!- wstał zły.
-No i co z tego? Mike twierdzi, że są
duże szanse. A ja mu ufam. Jeszcze nigdy, odkąd razem pracujemy,
nie straciłam większej kwoty. Więc plan jest taki: ja się
dokładam, w zamian za ileś procent udziałów. A gdy zarobisz to
najwyżej je ode mnie odkupisz. Co ty na to?- zaplotłam ręce na
piersi.
-Ann, ja nie wiem. To...- patrzył na
mnie niezdecydowany.
-Okej. Michael, przepraszamy na chwilę.
Ashley chodź.- złapałam go za łokieć i pociągnęłam do kuchni.
-Co ty odpierdalasz?!
-Nic! Nie widzisz, że to inwestowanie
kasy w niepewny biznes?!- machał rękami.
-Sam jesteś niepewny. Gdyby to było
nieopłacalne, to Mike wybiłby ci to z głowy. Gdzie widzisz
problem? Dasz tyle pieniędzy, ile chcesz, a resztę dołożę ja.-
zauważyłam.
-Nie. Nie chcę twojej kasy. -
zaprotestował.
-Ash jak ty mnie wkurzasz! Zachowujesz
się jak baba! Udowodnij, że masz jaja!- złapałam się ostatniego
argumentu. Zawsze na niego działa.
-Nie bierz mnie pod włos.- mruknął.
Łamie się!
-Kochanie, łączy nas tyle umów i
kontraktów. Jeden w tą, czy w tamtą, co za różnica? Poza tym to
dobry układ. Jeśli sprzedasz mi część udziałów, nie będę
mogła cię zabić, bo wtedy stracę pieniądze.- powiedziałam
radośnie.
-Wariatka.
-Cykor.
-Dobra kurwa! Ja się nie dziwię, że
ty nie masz prawdziwego chłopaka. Potrafisz wpędzić człowieka do
grobu tym marudzeniem.- syknął.
-W końcu jestem kobietą. Ojj już
przestań.- zaśmiałam się. Wróciliśmy do salonu.
-Przygotuj wszystko. Zdecydowałem
się.- westchnął ciężko Purdy.
-Jak rozumiem, Ann będzie twoją
wspólniczką? W takim razie, póki co, przygotuję inną umowę. W
styczniu sprzedasz jej udziały. Gdy będzie pełnoletnia. Ja nie
mogę w jej imieniu wejść w spółkę.- Mike pisał coś na kartce.
-No i fajnie. Wracam do ogrodu, bo się
pewnie denerwują.- złapałam keczup i skierowałam się do reszty
zespołu.
-Gdzieś ty była? W sklepie?!- oburzył
się CC, podbiegając do mnie i wyrywając mi butelkę z ręki.
-W kosmosie kurwa.- syknęłam,
opadając na ławkę.
-Fajnie było?- prychnął Jinxx.
-Za zimno. Dlatego wróciłam tak
szybko.- przewróciłam oczami. Ja ich czasami tak cholernie
nienawidzę!
Następny dzień.
Dojechaliśmy na tą pierdoloną plażę.
Wszystko byłoby super, naprawdę, gdyby nie jeden szczegół. Muszę
się rozebrać do kostiumu kąpielowego... Umrę ze wstydu. Jeszcze,
jakbym za mało miała przejebane, to byłam tam JEDYNĄ dziewczyną.
Kurwa no! Co ja takiego musiałam zrobić w poprzednim życiu, że
los tak mnie karze?! Z miną męczennicy wlokłam się za chłopakami
na plażę. Najpierw mieliśmy się trochę poopalać, czy coś, a
potem obiad. Na później też mieli jakieś plany.
-Mała rusz się, nie będziemy czekać
wiecznie!- popchnął mnie lekko Jake. Nie chciałam się rozbierać.
Zwłaszcza, że wciąż miałam okropny ślad pod piersią. Na
ramieniu był mniejszy, ale jego pokazywałam codziennie. No i
schudłam. Przez to, że miałam dość szeroki rozstaw żeber, jak
na kobietę, to teraz było je dość dobrze widać. Wyglądałam
ohydnie. Chłopcy szli gęsiego, bacznie lustrując napotykane
dziewczyny. Wczoraj zadzwoniły do mnie Ella i Sammi, przy okazji
rozbawiając mnie, ponieważ stwierdziły, że mam założyć
najbardziej skąpe bikini, jakie mam. Na moje pytanie, dlaczego,
stwierdziły, że wolą, żeby chłopaki gapili się na mnie, niż na
obce laski. Tylko zapomniały o jednej rzeczy. Mianowicie, chłopaki
traktują mnie jak siostrę. Raczej nie będę przyciągać ich
uwagi. Gdy powiedziałam to dziewczynom, odparły, że jeszcze mało
wiem o życiu. Taak. Dotarliśmy do naszych leżaków. Rzuciłam
torbę na jeden z nich. Po mojej prawej od razu usadowił się Ash. W
kowbojskim kapeluszu wyglądał komicznie, no ale mu przecież tego
nie powiem. Po lewej miałam naszego etatowego marudę. Westchnęłam
ciężko, obserwując chłopaków, którzy teraz się rozbierali.
Serio, ja chyba jestem oziębła, bo kompletnie nie zrobili na mnie
wrażenia. Nawet Ash. Chociaż w sumie, to widzę go półnagiego
prawie codziennie. Przyzwyczaiłam się chyba. Obiecałam
dziewczynom, że zajmę ich facetów. Co by tu zrobić?
-A ty tak będziesz cały czas w
ciuchach siedzieć?- zauważył obojętnie Jake. Westchnęłam
ciężko, wstając. Zrzuciłam z siebie dżinsy i sięgnęłam do
przydługiego podkoszulka. Z największą gracją, jaką potrafiłam
z siebie wykrzesać, powoli go ściągnęłam i rzuciłam do torby.
Chłopcy najpierw beznamiętnie na mnie spojrzeli, by po chwili
zlustrować mnie uważnie od stóp do głów. Kurwa. Dziewczyny miały
rację.
-To który nasmaruje mi plecy?-
rzuciłam zalotnie. A co mi tam!
-JA!!!- ryknęła cała piątka.
-Ej, jestem jej bratem!- zauważył
Andy.
-A ja facetem. Mam pierwszeństwo.-
wycwanił się Ash.
-Seerio? Jak macie się o to kłócić,
to sama sobie poradzę.- mruknęłam.
-Ale kociaku, tu nikt się nie kłóci.
Dawaj to!- wyrwał mi krem z rąk. Odpięłam ramiączka stanika, bo
chciałam opalić całe ramiona. Związałam włosy na czubku głowy,
siadając na leżaku. Purdy usiadł za mną. Poczułam łaskotanie na
szyi. W tym momencie usłyszałam jego głos przy uchu: -Zostało ci
jedno pasemko.
-Aha.- złapałam je i schowałam pod
gumką. Chwilę później poczułam na swoich plecach ciepłe dłonie
basisty. Co i rusz zjeżdżał nimi na moje boki i biodra, ale jakoś
nie protestowałam. No sorry, tu są ludzie. A on podobno jest moim
chłopakiem. Nawet scen nie mogę robić. Do dupy taki układ.
Czułam, że chłopak na siłę przeciąga tą chwilę. W końcu
oderwał się ode mnie.
-Z przodu też?- spytał z nadzieją w
głosie.
-Myślę, że tym razem sobie poradzę.
Dziękuję, koochanie.- specjalnie przeciągnęłam to słowo.
-To teraz ty zatroszcz się o mnie.-
wyszczerzył się, oddając mi krem. Wzruszyłam ramionami, pokazując
mu, żeby się odwrócił. Zaczęłam kolistymi ruchami rozprowadzać
po jego plecach krem.
-Tatuażom słońce nie szkodzi?-
spytałam.
-Trochę tylko. Ale nie unikniesz tego.
Patrz, masz teraz okazję do pomacania sobie moich mięśni.- puścił
mi oczko, patrząc na mnie przez ramię.
-Nie jarają mnie twoje mięśnie.-
powiedziałam obojętnie.
-Jak to?! Muszą! Nie ma innej opcji.
Cóż, chyba będę musiał nad tobą popracować, żebyś zaczęła
odpowiednio reagować na płeć przeciwną.- westchnął.
-Super. Okej. Gotowe. A teraz zjeżdżaj,
chcę się położyć.- zepchnęłam go z mojego leżaka. Purdy
burknął coś pod nosem, ale grzecznie zszedł. Ułożyłam się
wygodnie na brzuchu, wkładając do jednego ucha słuchawkę. Andy
jak zwykle coś pisał. On nic innego nie robi, tylko tworzy nowe
teksty.
Opalałam się obserwując, jak Ash
pływa na desce surfingowej. Tzn. próbował, ale nie było za dużych
fal.
Reszta chłopaków też szalała w wodzie. Nawet Biersack dał się namówić i grał z nimi w piłkę. Ja nie miałam zamiaru się stąd ruszać. W pewnym momencie obok mnie usiadł jakiś koleś.
Reszta chłopaków też szalała w wodzie. Nawet Biersack dał się namówić i grał z nimi w piłkę. Ja nie miałam zamiaru się stąd ruszać. W pewnym momencie obok mnie usiadł jakiś koleś.
-Czemu taka piękna dziewczyna jest
sama?- spojrzał na mnie zalotnie.
-Nie jestem tu sama.- uniosłam brew.
-Jakoś nikogo obok ciebie nie widzę.
Dasz się zaprosić na drinka?- nie dawał za wygraną. Spięłam się
w sobie, ale za wszelką cenę próbowałam się opanować. W końcu
jestem w miejscu publicznym. Tu nic mi nie będzie.
-Nie jestem pewna, co na to mój
chłopak.- odparłam sucho.
-Musi być totalnym idiotą, skoro
zostawił cię tu.- uśmiechnął się.
-Ekhem! Mógłbyś nie siedzieć na
moim leżaku?!- obok nas pojawił się Ash.
-Ooo ty jesteś jej chłopakiem?- koleś
zupełnie się nie speszył.
-Owszem. Mam ci pomóc, czy sam się
stracisz?- wysyczał basista.
-Doobra. Zrozumiałem aluzję. Skarbie,
jeśli jednak zmienisz zdanie, znajdziesz mnie przy barze.- chłopak
puścił mi oczko i odszedł.
-Skarbie?! Co to za facet?- wkurzył
się Purdy.
-Skąd mam wiedzieć? Nie przedstawił
się.- wzruszyłam ramionami, z powrotem się kładąc.
-Spuścić cię na chwilę z oczu i już
się jakiś do ciebie dostawia.- pokręcił głową.
-To nie moja wina. Sami zaczepiają.-
mruknęłam, przymykając oczy.
-Aha. Zamierzasz tak cały czas leżeć?-
spytał po chwili.
-Owszem.- odpowiedziałam cicho. Było
mi tak fajnie. Chciało mi się spać.
-Nie mogę cię cały czas pilnować.
-To sobie idź. Jestem duża.
-Niee. Mam lepszy pomysł. Trochę się
zabawimy.- zaśmiał się.
-Chciałbyś. Daj mi spokój.-
wyszeptałam. W tym samym momencie poczułam, jak się unoszę.
Otworzyłam gwałtownie oczy.
-Ashley co ty robisz?! Postaw mnie!-
krzyknęłam, łapiąc go za szyję.
-Hahaha nie. Idziemy się kąpać.-
wyszczerzył się, idąc w stronę wody.
-Debilu przecież ja nie umiem
pływać!!!- zaczęłam panikować. Widziałam, jak chłopaki nam się
przyglądają.
-Wszystko pod kontrolą!- wydarł się
do nich. -Kociaku, jesteśmy na plaży w Malibu. To grzech być
tutaj, a nawet się nie zmoczyć.
-Idiota!
Teraz trochę inna sprawa. Muszę Was zmartwić, bo nie mam pojęcia w jakiej częstotliwości będę dodawać rozdziały. Po raz kolejny moje życie się skomplikowało. Tym razem bardziej, niż zwykle. Nie zamierzam się tłumaczyć. Kto wie, ten wie. Jednak rodzina zawsze będzie u mnie na 1 miejscu, a sytuacja wymaga, żebym pokazała, że jestem dorosła i samodzielna. Staram się pisać coś w wolnych chwilach, ale ciężko mi to idzie, bo nie jest mi specjalnie do śmiechu. Co z tego, że wiem, co mam pisać, skoro moje myśli kręcą się wokół innych, znacznie poważniejszych spraw. Nie chcę zawieszać tego bloga, ale nie mam pojęcia, co będzie za np. dwa tygodnie. Jest mi niezmiernie przykro z tego powodu, ale tak czasami już jest. Mam tylko cichą nadzieję, że mnie nie opuścicie;) Wiem, jak wkurwiające są takie zawieszenia i postaram się tego nie zrobić, ale nic nie obiecuję.
Dziś jest sobota, więc życzę już tak na przyszłość, miłego tygodnia. Mój taki nie będzie, ale trudno. To się nazywa życie:) Limit zostawiam taki sam. Postaram się dodać, jak tylko coś mnie oświeci i dokończę rozdział. Take Care Sweethearts♥
**************
Rozdział z cyklu złote myśli i głupie pomysły Ashley'a P. Motionless'i na czele z moim chłopakiem Ryszardem zwanym przez znajomych Horror'em, będą w następnym.Teraz trochę inna sprawa. Muszę Was zmartwić, bo nie mam pojęcia w jakiej częstotliwości będę dodawać rozdziały. Po raz kolejny moje życie się skomplikowało. Tym razem bardziej, niż zwykle. Nie zamierzam się tłumaczyć. Kto wie, ten wie. Jednak rodzina zawsze będzie u mnie na 1 miejscu, a sytuacja wymaga, żebym pokazała, że jestem dorosła i samodzielna. Staram się pisać coś w wolnych chwilach, ale ciężko mi to idzie, bo nie jest mi specjalnie do śmiechu. Co z tego, że wiem, co mam pisać, skoro moje myśli kręcą się wokół innych, znacznie poważniejszych spraw. Nie chcę zawieszać tego bloga, ale nie mam pojęcia, co będzie za np. dwa tygodnie. Jest mi niezmiernie przykro z tego powodu, ale tak czasami już jest. Mam tylko cichą nadzieję, że mnie nie opuścicie;) Wiem, jak wkurwiające są takie zawieszenia i postaram się tego nie zrobić, ale nic nie obiecuję.
Dziś jest sobota, więc życzę już tak na przyszłość, miłego tygodnia. Mój taki nie będzie, ale trudno. To się nazywa życie:) Limit zostawiam taki sam. Postaram się dodać, jak tylko coś mnie oświeci i dokończę rozdział. Take Care Sweethearts♥
!!! 27 komentarzy=nowy rozdział !!!