wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział 59



Ashley postanowił oprowadzić mnie po terenie wokół domu. To było spore pole. Właściwie nie wiem, czy byliśmy na jakiejś farmie, czy ranczu. Jak dla mnie, to było to coś pomiędzy. Purdy był zachwycony, że wzięłam na ręce jakiegoś białego króliczka. Popatrzyłam na niego, jak na idiotę.
-Czy ty myślisz, że ja w życiu nie widziałam wsi?- uniosłam brew.
-A widziałaś?- odpowiedział mi pytaniem, na pytanie.
-Tak. Moja babcia hodowała kury, gęsi, króliki, gdy byłam mała. Miała nawet świnie.- przewróciłam oczami. Na szczęście te czasy już dawno minęły.
-Super! To skoro masz doświadczenie, to pojedziemy obejrzeć konie.- pociągnął mnie za rękę do samochodu. On mnie wykończy. Jakbym chciała oglądać zwierzęta, to poszłabym do zoo.

Przyjechaliśmy do jakiejś stadniny. Przyznaję, w takim miejscu nie byłam. Ale konie widziałam już nie raz. Podszedł do nas jakiś wysoki chłopak. Na oko w wieku Ash'a.
-Purdy, chłopie! W końcu ruszyłeś dupę i odwiedziłeś stare śmieci!- wydarł się facet. Poklepali się po plecach. Patrzyłam na to z chłodną obojętnością. Wiedziałam, że nie mogę dać się w żaden sposób sprowokować. A w tym momencie mam bardzo mordercze myśli.
-Tylko na weekend. To moja dziewczyna, Ann. A to Mason. Mój kumpel ze szkoły i zarządca tego przybytku.- przedstawił nas sobie. Uśmiechnęłam się lekko, podając mu dłoń.
-Przyszliście się przejechać?- spytał, zacierając ręce. Pokiwałam przecząco głową.
-Na razie, to chciałem jej w ogóle pokazać konie.- wyjaśnił Ash. Mason zaprowadził nas do boksów. Konie rzeczywiście były śliczne. W pewnym momencie podeszliśmy do dużego, czarnego ogiera. Spojrzałam mu w oczy i poczułam ogromną sympatię. Jak nie lubię zwierząt, tak ten miał w sobie to coś. Wystawiłam do niego rękę, którą obwąchał. Jak pies... Pogłaskałam go po pysku.
-Ten jest prawdziwym diabłem. Uparty, mający swoje zdanie.- Mason dokonał prezentacji.
-Hah trafił swój na swego.- zaśmiał się Ash. Byłam tak wpatrzona w zwierzę, że kompletnie olałam jego słowa. Ten koń był cudowny. Kurwa! Gdybym mogła, wzięłabym go sobie.
-Masz coś dla niego?- spytałam Mason'a. Dał mi kilka kostek cukru.
-Polubił cię. Zwykle nie bierze słodyczy od obcych.- przyznał.
-Seeerio? Ty potrafisz owinąć sobie każdego wokół palca. Nawet konia! Wiedźma.- burknął Ashley.
-Nie bądź zazdrosny.- mruknęłam, nie przerywając dokarmiania. Chłopaki poszli dalej, a ja zostałam z nową miłością mojego życia. Był idealny... W końcu z niechęcią pożegnałam się z nim i zaczęłam szukać chłopców. Akurat Ashley jeździł na jakimś brązowym zwierzaku. Stanęłam obok Mason'a.
-Też ci jakiegoś osiodłać?- spytał.
-Mi?! Nigdy w życiu!- zaprzeczyłam gorąco.
-Czemu? Myślałem, że skoro nie boisz się koni, to umiesz jeździć.
-To źle myślałeś. Nie zamierzam się tego uczyć. Chybabym umarła.- pokręciłam głową.
-No ej! Spróbuj. To nic takiego.- koło nas pojawił się Ashley, wciąż siedząc w siodle. 


-Nie! Nie chcę. Wolę prowadzić samochód.- założyłam ręce na piersi.
-Nawet ze mną byś się nie przejechała? No Annie, nie daj się prosić.- uśmiechnął się Purdy.
-Odczep się. Nie i koniec.- twardo stałam przy swoim.
-A mam cię zmusić? Wiesz, że potrafię.- uniósł brew.
-Najpierw musiałbyś zejść z tego konia. Pamiętaj, że umiem boksować. Nie chcesz oberwać.- powiedziałam.
-I tak się przejedziesz.- wzruszył ramionami.
-Nie. Nie kombinuj.- warknęłam ostrzegawczo. Ashley wyszczerzył się, patrząc na coś za moimi plecami. Gdy chciałam się odwrócić, poczułam czyjeś dłonie na biodrach, po czym zostałam podniesiona i podana basiście, który posadził mnie bokiem przed sobą. Pisnęłam przerażona.
-Pojebało was?! Ściągnijcie mnie z tego czegoś!- zaczęłam panikować. -Mason! Zabiję cię!
-Uspokój się, bo zdenerwujesz Lindę.- zaśmiał się Purdy.
-Co kurwa? Ja nie chcę! Ashleeey!- złapałam go kurczowo za koszulkę.
-Nic ci się nie stanie. Usiądź jak Ash.- podpowiedział mi Mason, trzymając mnie za kostki.
-Niby jak?!- warknęłam.
-Normalnie. Po prostu się przekręć. Będę cię trzymał. Spokojnie.- Ash złapał mnie za biodra, zmuszając do zmienienia pozycji. Odetchnęłam ciężko, próbując przełożyć nogę. Zaraz walnę to biedne zwierzę i jeszcze mnie zrzuci w akcie zemsty. W końcu mi się to udało. Z nerwów oblał mnie zimny pot. Purdy przyciągnął mnie do swojej klatki piersiowej. Super, nawet nie mam czego się trzymać!
-Jak spadnę i przeżyję to was zamorduję z zimną krwią!- jęknęłam. Ashley pokazał mi, gdzie mogę dać ręce. Boże! Właśnie przez takie wypadki, ludzie się nawracają!
-To powodzenia.- zaśmiał się Mason. Poczułam, jak powoli ruszyliśmy.
-Ashley, to coś się rusza!- powiedziałam spanikowana.
-To coś, to koń, kociaku. Ma na imię Linda, dla przypomnienia. I opanuj się. Nic nam nie będzie.- dał mi całusa w policzek. Wzięłam głęboki oddech, zamykając oczy. Czułam, jak przyspieszamy. Gdy już jako tako przyzwyczaiłam się do sytuacji, uchyliłam powieki. Byliśmy na jakiejś łące. Albo polu. Po czym, do kurwy, biegają konie?!
-W takich chwilach nabieram pewności, że umrę młodo.- odezwałam się grobowym głosem.
-Nie ma tak łatwo. Rozluźnij mięśnie, bo potem się nie ruszysz. W sumie, to i tak się nie ruszysz, ale przynajmniej szybciej ci przejdzie.- czułam, że się uśmiecha.
-Mówiłam ci już, że wzbudzasz we mnie sprzeczne uczucia? I pomyśleć, że proponowałam ci pomoc w przeżyciu celibatu. A żebyś tak jeszcze z 5 lat musiał się męczyć!- syknęłam.
-Nie życz drugiemu, co tobie niemiłe, mała.
-Jakoś to przeżyję. Nie mam potrzeby ciągłego bzykania się.
-No właśnie. Zastanawia mnie, czemu.- ożywił się.
-Jak mam mieć do dyspozycji takich debili, jak ty, to wolę iść do zakonu.- burknęłam.
-Haahah jeszcze kiedyś sama będziesz chciała. Co do sympatii, to jakoś cię przekupię.- odpowiedział pewnie.
-Czyżby?- burknęłam. Zauważyłam, że nabieramy coraz większego tempa. To się chyba nazywa galop. Kurwa mać! W poprzednim życiu to ja chyba musiałam mordować zwierzęta i noworodki, że teraz spotykają mnie takie koszmarne przygody. Zacisnęłam mocniej dłoń na ręce Ashley'a. Drugą trzymałam lejce, czy jak to się tam, cholera, nazywa. Zaraz umr. Czuję to. Przed oczami pojawiają mi się obrazki z dzieciństwa, a to niechybny znak. Za moment całe życie przeleci mi przed oczami. Ja chcę zejść!
-I jak tam, kociaku? Dalej twierdzisz, że mnie nie znosisz? Przyspieszyć jeszcze bardziej?- spytał Purdy.
-Wierz mi, jak znajdę się na ziemi, zginiesz.- syknęłam.
-Więc muszę nacieszyć się życiem.- zaśmiał się, przyspieszając. Czy ja spisałam już testament?

Po jakimś czasie wróciliśmy do stadniny. Czekał już tam Mason. Ashley zadowolony zeskoczył z Lindy, po czym ściągnął mnie z niej.
-I jak się bawiliście?- zaciekawił się zarządca. Nie czułam tyłka. Super.
-Świetnie. Ann też się podobało, prawda?- spojrzał na mnie niewinnie Ash. Nic nie odpowiedziałam, zachowując kamienną twarz. Zaraz pokażę mu to inaczej.
-Okej. Idę odprowadzić Lindę.- uśmiechnął się Mason, łapiąc konia i kierując się z nim do boksów. Musiałam mieć ciekawą minę, bo Purdy zmrużył oczy, stając niepewnie.
-Co jest?- spytał.
-Uciekaj.- powiedziałam cicho.
-CO?!?!- zdziwił się.
-Uciekaj!- syknęłam, podciągając rękawy. Ashley zaczął się cofać. Puściłam się za nim biegiem. -Zabiję cię!!!
-Ale Ann! To tylko zabawa!- krzyczał, biegnąc przed siebie. Był szybki. Widać, że ćwiczy. Ale ja też byłam w niezłej formie. Dodatkowo napędzała mnie żądza zemsty. Uduszę go. Ukatrupię! Ganialiśmy się tak dobre kilka minut, aż w końcu go dopadłam i przewróciłam na trawę. Usiadłam mu na brzuchu, bijąc po wszystkim, co się dało.
-Ty idioto!!! Debilu! Przez ciebie mało tam nie umarłam!! Parszywa małpa! Dupek!!!- darłam się, okładając go pięściami po klatce i rękach. W pewnej chwili Ash złapał mnie mocno za nadgarstki i przekręcił tak, że teraz on leżał na mnie. Wystraszyłabym się, gdyby nie ogromna wściekłość, jaką teraz czułam.
-Jak jesteś zła, to spada ci technika.- zaśmiał się, umieszczając nasze ręce nad moją głową.
-Nie wkurwiaj mnie!!! Złaź ze mnie!- szarpałam się. Trzymał teraz moje nadgarstki jedną ręką, drugą podpierając się.
-Złość piękności szkodzi. No ej! Przecież było fajnie.- zaprotestował.
-Jak dla kogo.- burknęłam, przenosząc wzrok na niebo. Nie będę patrzeć na tego ćwoka.
-Annie, nie obrażaj mi się tutaj.- powiedział przymilnie. Nic nie zareagowałam. Usłyszałam jego westchnięcie, po czym położył głowę na moim ramieniu. Super. Jeszcze robię mu za materac. W sumie, nie był jakiś ciężki. Liczyłam, że mu się znudzi.
-Chcę wstać.- zauważyłam zimno. Ashley wstał, podciągając mnie za rękę. Odwrócił mnie, otrzepując mi ciuchy z trawy. Wróciliśmy do Mason'a, pożegnać się, po czym skierowaliśmy się do samochodu. Bolało mnie całe ciało.
-Babcia prosiła, żebyśmy kupili parę rzeczy. Pojedziemy do miasta.- poinformował mnie chłopak. Nie odpowiedziałam. Ash najwyraźniej postanowił wziąć na przeczekanie, bo tylko wzruszył ramionami, obserwując mój brak reakcji.

Chodziliśmy od sklepu do sklepu. Byłam zmęczona i nic mi się nie chciało, więc powiedziałam Ashley'owi, że zaczekam przy samochodzie. A on skoczy po ostatnią rzecz. Jak na listopad, to słońce nieźle przygrzewało. Albo to mi było tak gorąco. Spojrzałam po sobie. No tak, miałam kowbojki, a one nieźle grzeją. Odpięłam dwa górne guziki od koszuli. Stanik miałam, więc piersi nikt nie zobaczy hahah. Oparłam się o bok samochodu, nogę stawiając na oponie. Szukałam wzrokiem tej sieroty, obserwując wnętrze sklepu. Jedna ściana budynku była prawie cała oszklona, więc miałam idealny widok. W pewnym momencie zobaczyłam, jak Purdy gada z jakąś brunetką, szczerząc się jak idiota. Wow. A myślałam, że zna tylko blondynki. Przyjrzałam się dziewczynie. Miała mniej więcej tyle lat, co on. Widać, że byli w bliskich stosunkach. Pokręciłam tylko głową. Czy jestem jedyną, która nie daje mu się zbajerować? Westchnęłam ciężko, patrząc na nich. Niech ten debil nie zapomni, że ma dziewczynę. Usłyszałam czyjeś kroki, więc automatycznie odwróciłam się w tą stronę. Zbliżał się do mnie jakiś chłopak. Noo, przystojny to był. Cholera.


-Hej. Co taka śliczna dziewczyna robi tu sama?- uśmiechnął się zalotnie.
-Stoi.- odwzajemniłam uśmiech. Ash mógł rozmawiać z przyjaciółkami, to ja też mogę.
-Nie masz akcentu. Skąd jesteś?- oparł się o maskę, obok mnie.
-Z daleka. Wiesz, nie jestem pewna, czy powinnam rozmawiać z nieznajomymi.- zmieniłam pozycję, stając do niego przodem.
-Ale przecież już się poznaliśmy. Jestem Logan.- podał mi dłoń.
-Świetnie, a ja jestem...
-Zajęta.- wtrącił Ashley, pojawiając się nagle za mną i przytulając od tyłu.
-Ooo cześć Ashley. Co tu robisz?- zdziwił się Logan. Wyrwałam zakupy basiście i przesunęłam Logan'a, otwierając drzwi. Przyklęknęłam na siedzeniu z tyłu, rzucając rzeczy na podłogę. Bagażnik był już zajęty. Gdy się wyprostowałam, rzuciłam im pewne spojrzenie. Natychmiast odwrócili wzrok. Wcześniej oczywiście gapili się na mój tyłek...
-Wpadłem na parę dni. Z dziewczyną.- powiedział powoli Purdy, znów przyciągając mnie do siebie.
-Aha. To pozdrów rodzinę. I na drugi raz nie zostawiaj tak pięknej dziewczyny, samej. Nigdy nie wiadomo, kto ją zaczepi.- puścił mi oczko Logan. Czułam, jak Ash napina wszystkie mięśnie. Uśmiechnęłam się promiennie do nowo poznanego mężczyzny.
-Tak. Ty swoją też. Na razie.- burknął Purdy. Obserwowaliśmy, jak chłopak odchodzi w nieznanym mi kierunku. Ashley pociągnął mnie za rękę w przeciwną stronę.
-To boli.- syknęłam, wyrywając mu się. Odetchnął głęboko, luzując uścisk. -O co ci chodzi?
-O nic. Czemu z nim gadałaś?- spytał.
-Bo podszedł do mnie. Swoją drogą, niezłe ciacho. Poza tym, czekałam cierpliwie, aż ty skończysz rozmawiać ze swoją przyjaciółką.- rzuciłam zimno.
-To moja była. Chodziliśmy ze sobą za czasów szkoły.- mruknął, uśmiechając się lekko. -A co? Jesteś zazdrosna?
-Nie. To raczej ty jesteś o Logan'a. Potraktowałeś mnie, jakbym była twoją własnością.- zauważyłam.
-Nie jestem zazdrosny. Po prostu nie podobało mi się to, jak na ciebie patrzył. Zwłaszcza, gdy pakowałaś zakupy. Następnym razem nie wypinaj się tak.- syknął.
-Okej. Kupię piłę mechaniczną, wytnę dziurę w dachu i tamtędy wrzucę torby. Tak ci pasuje?- prychnęłam.
-Mała nie prowokuj mnie. Wiem, że lubisz się ze mną drażnić, ale nie przesadzaj.- warknął, przyciągając mnie do siebie.
-Bo co mi zrobisz?- uniosłam zirytowana brew. W odpowiedzi mocno mnie pocałował. Gdy się ode mnie oderwał, spytałam: -Serio myślisz, że jakiś byle całus na mnie zadziała?
-Na ciebie nic nie działa!- mruknął zły.
-Bo nie umiesz i tyle.- wytknęłam mu, idąc dalej przed siebie.
-Jakoś z żadną nie mam problemu, tylko z tobą.- strzelił fochem.
-Jestem zdumiona. Podobno masz taaakie doświadczenie, a nie umiesz zbajerować byle gówniary.- wyszczerzyłam się.
-Jestem ciekaw, jak zbajerowali cię inni.- powiedział.
-To znaczy?- zmarszczyłam brwi.
-Noo co zrobili, że poszłaś z nimi do łóżka.- wzruszył ramionami, patrząc przed siebie. Zastanowiłam się nad jego słowami. Dopiero po chwili dotarł do mnie ich sens.
-Czekaj! Ty myślisz, że... że ja kiedyś...?- nie dokończyłam, bo ryknęłam śmiechem. Ash patrzył na mnie, nic nie kapując. Ja tymczasem rechotałam jak walnięta, aż ludzi się dziwnie patrzyli.
-Ale o co ci chodzi?- spytał niepewnie. Po chwili otarłam łzy, łapiąc oddech.
-Ashley. Ja jestem dziewicą.- wykrztusiłam, powstrzymując kolejny napad śmiechu.
-Czym?!- spojrzał na mnie tak zszokowany, jakby pierwszy raz usłyszał to słowo.
-No ja nigdy tego nie robiłam.- uśmiechnęłam się. W tym momencie zajarzył.
-CO?!?!?! Jesteś dziew...- zatkałam mu ręką usta, nie dając dokończyć, bo darł się tak, że wszyscy słyszeli.
-Ciszej! Nie wszyscy muszą o tym wiedzieć!- syknęłam.
-Ale jak to?! Jakim kurwa, cudem?- stał z rozdziawioną buzią, będąc w szoku.
-Normalnie. Co cię tak dziwi?- spytałam.
-Noo, że ty... Ale czemu?! Przecież masz takie branie!- machał rękami, dalej nie rozumiejąc.
-Wiesz co, nie wiem z kim ty się zadajesz, ale generalnie większość dziewczyn w moim wieku, które znam ja, też takie są.- założyłam obrażona ręce na piersi. -Może mi powiesz, że to coś złego?!
-NIE!! Po prostu... nie spodziewałem się.- podrapał się po głowie.
-Ciekawa jestem, kiedy ty przestałeś być prawiczkiem.- burknęłam.
-W sumie, to tak mniej więcej w tym czasie. Kurwa!- wykrzyknął nagle.
-Co znowu?- przewróciłam oczami.
-Bo to jest cudowne! Teraz wszystko rozumiem!- ucieszył się.
-Ale co?
-Bo ja już się bałem, że straciłem swój urok, czar i w ogóle wdzięk. A to chodziło o coś zupełnie innego. Boże! Jestem taki szczęśliwy. Wręcz czuję, że życie mi wraca!!!- uniósł ręce do góry.
-Idiota. A co ma jedno, do drugiego?- uniosłam brew.
-Widać, że nie masz o tym pojęcia. Zaraz ci wytłumaczę. Bo to jest tak, że wszystko co na tobie próbowałem, działa. Tyle, że na doświadczone laski. A nie na dziewice. To nie mogło u ciebie zatrybić.- objął mnie ramieniem, uśmiechnięty od ucha, do ucha.
-Coo?- zmarszczyłam czoło.
-No ty jesteś inna! Zacząłem ze złej strony. Żeby cię podniecić, trzeba zrobić kompletnie co innego.- wyjaśnił szybko.
-Kurwa! Po co ja ci to mówiłam! Teraz będziesz na mnie ćwiczył, żeby dowieść mi, że masz rację i jednak jesteś znawcą.- załamałam się.
-Ohh nie przesadzaj. Spodobałoby ci się. Weź, zamiast korzystać, że możesz się czegoś nauczyć, mając takiego faceta, jak ja, to ty wciąż narzekasz.- westchnął ciężko.
-Bo myślisz, że jesteś nie wiadomo kim. I ciągle udajesz. Jak pokażesz mi się z prawdziwej strony, to przestanę narzekać.- powiedziałam.
-Przecież staram się nie udawać. Ty też miałaś przestać.- wytknął mi.
-Próbuję. Ale mi tego nie ułatwiasz.- syknęłam.
-Okej. Potem to omówimy. A teraz chodź, bo babcia zaraz zacznie wydzwaniać, czy się nie zgubiliśmy.- pociągnął mnie z powrotem do auta.

Jakiś czas później

Siedziałam na kanapie, robiąc bliźniaczkom jakieś fryzury. Chłopcy bawili się zabawkami, które przywiózł im z Los Angeles, Ash. Dziewczynki mieszkały gdzie indziej, ale z racji tego, że ich rodzice pracowali do późna, po szkole miały jechać do domu dziadków i prababci. Purdy przyglądał mi się cały czas.


Zaczynało mnie to wkurwiać, bo bałam się, co znowu wymyśli. Jeszcze serio zacznie sprawdzać co mnie podnieca. Ugh. Nie to, żebym nie chciała... Kurwa, co ja mówię?! Oczywiście, że nie chcę! Nie i już! O czym ja w ogóle myślę? 24 godziny tylko w jego towarzystwie i już mi gorzej.
-Ann słuchasz?- pociągnęła mnie za rękaw Sophia.
-Przepraszam słoneczko, zamyśliłam się.- odpowiedziałam machinalnie. Ash tylko uniósł brew.
-Pytałyśmy, czemu nie nosisz sukienek.- powtórzyła Genny.
-Bo zakładam je tylko na specjalne okazje.- mruknęłam, kończąc zaplatać kłosa. Serio, nigdy nie będę mieć dzieci. Wykończyłyby mnie psychicznie po tygodniu.
-Takie jak randka z wujkiem?- spytała któraś.
-Na przykład.- przewróciłam oczami. Na szczęście w tym momencie wrócili ich rodzice.
-Chodźcie do stołu.- zawołała nas babcia Ashley'a. Oni chyba lubią celebrować wspólne posiłki.

Po obiedzie, gdy przyszedł czas na deser, przypomniało mi się, że miałam zadzwonić do Jason'a. Koleś miał z czymś problem, a został sam na posterunku. Przeprosiłam towarzystwo i skierowałam się do góry. Okazało się, jak zwykle zresztą, że dzwonił do mnie z błahostką. Ale w sumie on mógł jeszcze tego nie umieć. A ja miałam go nauczyć. Wzięłam głęboki oddech i najmilej, jak umiałam, wytłumaczyłam mu co i jak. Słyszałam w jego głosie zdenerwowanie, więc starałam się nie warczeć po nim, tak jak zwykle. W końcu wszystko ustaliliśmy i zakończyłam rozmowę. Zeszłam na dół, lecz gdy kierowałam się do salonu, gdzie wszyscy siedzieli, zostałam lekko pociągnięta za ramię, do kuchni.
-Chuck! Czego chcesz?- burknęłam, wyszarpując mu się gwałtownie. Niech mnie nie dotyka!
-Pogadać.- uniósł dłonie do góry.
-Tak? Niby o czym?- uniosłam brew.
-Naprawdę kochasz mojego kuzynka?- oparł się o wyspę kuchenną.
-Taak. A co?- westchnęłam.
-Nic, nic. Po prostu jestem zdziwiony. Wciąż nie mogę uwierzyć, że chociaż jedna go kocha.- prychnął.
-O co ci chodzi? I co ma znaczyć „chociaż jedna”?- zmarszczyłam czoło.
-O to, że nie wszystkie były takie święte. Chociaż pewnie ty też kłamiesz. Na pewno nie chciałabyś spróbować, jak jest ze mną?- spytał.
-Co?! Serio? Mam zdradzić Ashley'a? I w dodatku z tobą? Powinieneś się leczyć. Nigdy go nie skrzywdzę.- syknęłam.
-Kina nie miała takich oporów.- rzucił od niechcenia.
 -Słucham?! Chcesz mi powiedzieć, że przeleciałeś Kinę? Nigdy w to nie uwierzę. Ona nie jest taka.- zaprotestowałam. Przecież była wobec mnie szczera. Za bardzo jej zależy na Purdy'm.
-Nie przeleciałem. Proponowała mi to, ale odmówiłem.- westchnął ciężko.

-Czekaj. Mam uwierzyć, w taką głupotę, że Kina proponowała ci seks?! I ty jej odmówiłeś?! Niby czemu? Miałbyś świetną okazję, żeby dopiec Ash'owi.- założyłam ręce na piersi.
-Ale naprawdę tak było. Najpierw chciałem, ale potem... Wiedziałem, że ona by tego żałowała. A gdyby Ashley się dowiedział, zabiłby mnie.- Chuck podrapał się po głowie.
-Dlaczego mówisz mi o tym wszystkim?- zmrużyłam oczy.
-Mam swoje powody.- odparł.
-Ciekawe jakie. I tak ci nie wierzę.- odwróciłam się na pięcie, wychodząc.
-To już twój problem.- dobiegł mnie jego głos. Wróciłam do reszty. Kompletnie nie umiałam się skupić na rozmowach, bo wciąż miałam w głowie słowa Chuck'a. To niemożliwe. Kina by tego nie zrobiła. Bo po co? Kogo jak kogo, ale Ash'a raczej do seksu nie trzeba długo namawiać. Nie. Chuck musiał ściemniać. I tyle w tym temacie.
-Coś się stało?- spytała mnie zmartwiona Kathryn.
-Nie. Dlaczego?- zdziwiłam się.
-Bo w ogóle nie rozmawiasz z Ashley'em. Pokłóciliście się?
-Nie! Wszystko jest okej. Po prostu jestem zmęczona.- posłałam jej uspokajający uśmiech.
-Taak. Ashley chyba też. Od dłuższego czasu siedzi zamyślony.- spojrzałam na niego. Faktycznie.
-Hmm. Spróbuję to załatwić.- puściłam jej oczko. Ashley siedział na krześle przy stole, razem z innymi facetami. Kobiety zajęły kanapę i fotele. Podeszłam do niego po cichu i stanęłam za nim, obejmując za szyję. Spojrzał na mnie nieprzytomnie.
-Co się dzieje?- szepnęłam mu na ucho.
-Nic.- odparł obojętnie.
-Ash, proszę cię.- westchnęłam.
-To nie jest dobre miejsce na rozmowy.- bąknął, nie patrząc na mnie.
-To znajdź inne.- uniosłam brew. W końcu przeniósł wzrok na moją osobę. Był... dziwny. Wstał, ciągnąc mnie za rękę na korytarz.
-Idziemy się trochę przejść.- zakomunikował, po czym wypchnął mnie z salonu. Złapałam jeszcze swoją koszulę z kanapy. Na sobie miałam podkoszulek. Ashley zabrał swoją bluzę z wieszaka. Sam wciąż był w dżinsowej kurtce. Wyszliśmy na dwór. Słońce już zachodziło. Cóż, w końcu niedługo zima. Szłam grzecznie za nim. Zaciągnął mnie na jakąś łąkę. Chyba. Albo wzgórze... Albo łąka na wzgórzu. Był stamtąd piękny widok na niebo, drzewa i jakieś pastwiska. Że to pastwiska, poznałam po obecności krów, które teraz były zaganiane przez właściciela do domu.
-Dobra. O co chodzi?- straciłam cierpliwość.
-Nie chcesz mi o czymś powiedzieć?- spytał, patrząc na mnie intensywnie.
-Na przykład?- zaczęłam powoli.
-Może o czym rozmawiałaś z Chuck'iem?- uniósł wściekły brew. Przyjrzałam się mu. Nie, to nie była wściekłość. W jego oczach widziałam żal.
-Skoro wiesz o czym, to po co pytasz?- odezwałam się cicho. Trafiłam. Jego mina diametralnie się zmieniła. -Nie mówiłam ci, bo to nie moja sprawa. Poza tym to takie... naciągane.
-On mówił prawdę.- Ashley odezwał się po chwili, patrząc przed siebie.
-Co? Skąd masz taką pewność?- zdziwiłam się.
-Bo jest za głupi, żeby coś takiego zmyślić.- prychnął, przejeżdżając ręką po włosach.
-Ja...- zaczęłam, nie potrafiąc znaleźć słów. Bo niby co kurwa, mam mu powiedzieć? Zbliżyłam się powoli do niego.
-Nie pocieszaj mnie.- pokręcił głową.
-Nie zamierzam. Po prostu... może to tylko tak wygląda, a prawda jest inna?- zastanawiałam się głośno.
-Nie Ann.- mruknął. Widziałam, jak strasznie posmutniał. Albo się starzeję, albo właśnie coś poczułam. Bez słowa przytuliłam go. A raczej, z racji różnicy wzrostu, wtuliłam się w niego, obejmując w pasie. Po chwili odwzajemnił uścisk, oplatając mnie ramionami. Staliśmy tak dłuższą chwilę. Uświadomiłam sobie, że mogłabym tak stać z nim wieki. Rany, co mi się dzieje? Nigdy w życiu nie miałam takich głupich myśli związanych z kimkolwiek. A tym bardziej facetem.
-Właściwie, czym ja się przejmuję? Przecież to już przeszłość.- powiedział nagle z twarzą w moich włosach. Odsunęłam się trochę od niego.
-Nic już do niej nie czujesz?- spytałam.
-Nie. Lubię ją, bo zawsze nam się dobrze gadało, ale to tyle. Chociaż... Są rzeczy, o których z nikim nie rozmawiam.- westchnął.
-Tak. Skąd ja to znam?- mruknęłam pod nosem...


**************
Noo, trochę się tu zadziało. Czytałam Wasze komentarze i muszę przyznać, że macie wyobraźnię, co do planów Ash'a. Jak widzicie, to tylko przejażdżka konno:) I jak wrażenia? Starałam się, żeby nie było AŻ TAK słodko. Żeby stara, dobra Ann miała pole do popisu. Wyszło, czy nie wyszło?
I tu takie małe sprostowania i wyjaśnienia:
MIW pojawili się już, ALE w kopiach roboczych;) Za kilka rozdziałów pojawią się i tu.
Trauma An niedługo także dobiegnie końca. Przynajmniej w stosunku do reszty BVB. Przecież Andy zaryczałby się chyba na śmierć;)
Na końcu wrzuciłam zdjęcie drzewa, bo kilka osób uświadomiło mi, że trochę im się to myli. W następnych też jeszcze je wrzucę.
I witam kolejne, nowe czytelniczki. Nie chcę mi się tu wypisywać nazw:P Fajnie by było, jakbyście napisały mały komentarz:D
Za życzenia dziękuję, a teraz lecę cieszyć się ostatnimi dniami, kiedy mogę powiedzieć o sobie, że mam naście lat:(
Aaa no i udanego Sylwka. Nie spijcie się za bardzo, bo kac-morderca to nic przyjemnego. See you in the New Year.
Jeszcze takie pytanie: Czy komuś jebie się Blogger? Bo znam jedną taką. Mi akurat jebie się Youtube...
ANKIETA SIĘ KOŃCZY!!!! 
EDIT: SĄ 22 Komentarze;)

!!! 26 komentarzy=Nowy !!!


P.S. Za jakieś błędy pseplasam.

sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 58

Edit: brakuje jeszcze jakichś trzech komentarzy, jakby ktoś nie widział...

PIOSENKA NA DZIŚ

Lecieliśmy samolotem już prawie cztery godziny. Dwie spędziłam na wykłócaniu się z tym debilem, godzinę na ustalanie szczegółów dotyczących naszego związku. Teraz każde z nas było zagłębione w swoich myślach. To się nie uda. To będzie totalna porażka. Ja wykituję już w sobotę. O ile nie jutro...
-Okej. Musisz iść do łazienki się przebrać. W Missouri jest już 19. No i tu jest inny klimat niż w Kalifornii.- powiedział Purdy, podając mi torbę.
-Inny?- uniosłam brew.
-Troszkę chłodniej. No już, bo niedługo lądujemy.- popędził mnie. Z westchnieniem udałam się do toalety. Wyjęłam szybko ciuchy, które mi wybrał. Kurczę. Znalazł coś normalnego! Jestem w szoku! W ogóle, to ja mam taką bluzkę?! Przebrałam się i wróciłam na miejsce.
-Jakie jeszcze moje rzeczy spakowałeś?- spytałam.
-Odpowiednie.- mruknął.
-Czyli?
-Wszystko, co potrzeba.
-Taak? A tampony i podpaski?- Ha! Tu go zagnę.
-Tego nie. Przecież nie potrzebujesz.- westchnął. Co?!
-Jak to nie potrzebuję? Jestem kobietą, jakbyś zapomniał.- burknęłam.
-Nie potrzebujesz, bo dopiero co ci się skończył.- spojrzał na mnie z politowaniem. Kurwa! Skąd on to wie?!
-Czyżby? Skąd ta pewność, że miałam? A może zacznie mi się jutro?- założyłam obrażona ręce na piersi.
-Mała, mieszkamy razem jakieś 4 miesiące. Tylko idiota by się nie skapnął, kiedy masz ten tydzień. Poza tym, akurat po tobie widać to doskonale.- prychnął.
-To znaczy?- zmarszczyłam czoło.
-Ja pierdolę... Jak masz okres, to jesteś spokojna, taka jakby przygaszona i zmęczona. Anemiczna. Jak jesteś taka przez dwa dni, to dobrze wiemy z chłopakami, co się dzieje. W innym wypadku już dawno by ci przeszedł taki nastrój. Fakt. Ostatnio ciągle miałaś taki humor z wiadomego powodu, ale mimo to jakoś poznaliśmy.- przeciągnął się.
-Okeeej.- wydusiłam po chwili.
-Ale uspokoję twoje obawy. W Missouri są sklepy, jak coś.- puścił mi oczko.
-Fajnie. Może byś mi coś opowiedział o swojej rodzinie, co?- uniosłam brew.
-Dobra. Zatrzymamy się u babci. Jak już kiedyś wspominałem, ma na imię Isabella i ma 73 lata. Miała sześcioro dzieci, teraz już pięcioro. Lisę znasz, a poznasz jeszcze Chris'a, bo reszta mieszka trochę dalej. Wątpię, że się spotkamy. Lisa ma trójkę dzieci: oprócz Chuck'a, jeszcze Maggie i Zoe. Chris ma żonę i dwójkę dzieci: Jayden'a i Melanie. Obydwoje mają rodziny i swoje dzieci. Resztę ogarniesz na miejscu.- machnął ręką.
-Cholera! To ile was jest?- wykrztusiłam.
-Sporo. Generalnie każdy mój kuzyn ma rodzeństwo. Oprócz mnie. Wszyscy lubią dzieci i chcieli posiadać jak największe rodziny.- wzruszył ramionami.
-Dzieci. Okropieństwo.- mruknęłam.
-Nie chcesz mieć dzieci?- spojrzał na mnie.
-Tłumaczyłam ci to już. Najpierw chcę mieć pewność, że znalazłam odpowiedniego mężczyznę na ojca i głowę rodziny. A w moim przypadku zaufanie i pewność nie istnieją.- westchnęłam ciężko.
-Życzyłbym ci, żebyś się kiedyś porządnie zakochała, ale tego nie zrobię.- mruknął Ash.
-Tak? A to dlaczego?
-Bo prawdziwa miłość zdarza się bardzo rzadko. A ty jej nie chcesz.
-Fakt. Niech spotka ją ktoś, kto na to zasługuje i potrzebuje.- zgodziłam się. Stewardessa poprosiła o zapięcie pasów. Czyli lądujemy. W co ja się wpakowałam. Znowu...

Ashley wynajął samochód odpowiedni na drogi w tym stanie. Ledwie ruszyliśmy, a zaczęłam się denerwować. Splotłam nerwowo palce dłoni, zaciskając je z całej siły. Starałam się uspokoić oddech, co wcale nie było takie proste. W pewnym momencie poczułam dłoń chłopaka na swoich.
-Wyluzuj kociaku. Nikt cię nie zje.- puścił mi oczko.
-Śmieszne kurwa.- bąknęłam. Co ja poradzę, że nienawidzę rodzinnych spędów? I w ogóle ludzi? Poza tym, tam mają być dzieci. A ja nie trawię żadnych bachorów. 
Po jakimś czasie, który dla mnie trwał kilka minut, dojechaliśmy na miejsce. Spojrzałam na zegarek. Była 17.45. Czyli tutaj 19.45. Boże, jeśli istniejesz to weź, dokonaj jakiegoś cudu i teleportuj mnie stąd! Odczekałam chwilę. Nic się nie zmieniło. Świetnie... Purdy zaparkował przed sporym, białym domem. Wysiadł i otworzył mi drzwi. Rozejrzałam się wkoło. -Spore to.
-Z tyłu jest jeszcze dobudówka dla Mel i jej rodziny.- skierowaliśmy się na ganek. Ash przybrał na twarz miły uśmiech, łapiąc mnie za dłoń. Czułam, że robi mi się słabo.
-Nie dam rady.- szepnęłam, dygocząc w środku.
-Dasz.- Purdy odpowiedział pewnie, naciskając dzwonek do drzwi. Nagle złapał mnie w pasie i szybko do siebie przyciągnął, mocno całując w usta. Gdy się odsunął, spojrzałam na niego zszokowana.
-Czemu... Czemu to zrobiłeś?- wykrztusiłam, dochodząc do siebie. Od tej akcji z Tony'm ani razu nie był wobec mnie gwałtowny, ani mnie nie pocałował, nawet na pokaz. Noo, oprócz tego całusa na lotnisku, ale to było bardzo delikatne. Ten buziak był agresywniejszy. Byłam cholernie zaskoczona i nieprzygotowana.
-Bo zauważyłem, że to skutecznie odwraca twoją uwagę od głupot.- wyszczerzył się. Fakt. Byłam w tak głębokim szoku, że od razu się uspokoiłam. Nie zdążyłam się odezwać, bo otworzyły się drzwi, a w nich stanęła jakaś starsza kobieta.
-Ashley!- wykrzyknęła, przyciągając go do siebie. Po grymasie, jaki zrobił, stwierdziłam, że musi być silna. -Dziecko, nareszcie do nas przyjechałeś!
-Tak. I jak obiecałem, nie przyjechałem sam.- odpowiedział, przyciągając mnie bliżej za rękę, gdy kobieta już go puściła.
-Ohh. Ty kochanie, musisz być Ann. Dużo o tobie słyszałam od Ashley'ka.- przytuliła mnie. Tak. Była silna.
-Ash pani o mnie opowiadał?- zdziwiłam się.
-Jaka tam pani! Mów mi babciu! Ale nie stójmy tak w progu. Reszta też chce się przywitać.- wciągnęła nas do środka. Ash odwiesił nasze kurtki na wieszak, po czym splótł nasze palce, puszczając mi oczko. Zaprowadził mnie do salonu, gdzie było pełno ludzi. Kurwa.
-No nareszcie!- wykrzyknął jakiś mężczyzna, podchodząc do nas i witając się z Purdy'm. Do mnie za to podeszła Lisa z Mark'iem. W końcu jakieś znajome twarze. Odetchnęłam z ulgą.
-Annie! Tak się cieszę, że cię zabrał ze sobą.- przywitała się ze mną jego ciotka. Jej mąż lekko mnie przytulił. Momentalnie się spięłam, ale zacisnęłam zęby. Nie będę odstawiać jakiejś szopki.
-Miło mi cię w końcu poznać.- podszedł do mnie jakiś facet, na oko po pięćdziesiątce. Uśmiechnęłam się lekko.
-Ann, to mój wujek Chris.- dokonał prezentacji Purdy.
-A ja jestem jego żoną. Kathryn.- uśmiechnęła się stojąca obok nas blondynka.
-W końcu masz jakąś śliczną dziewczynę.- zaśmiał się jego wuj. Spojrzałam zaskoczona na chłopaka.
-Nie przepadają za Kiną.- mruknął cicho w moją stronę. Kiwnęłam tylko głową. Następni w kolejce do poznania byli jego kuzyni. Kątem oka zauważyłam Chuck'a. W pewnym momencie do salonu niczym tornado, wpadła grupa dzieci.
-Wuuuujek!!!!- wydarły się te potwory, rzucając się na Ash'a.
-Ile razy mam wam powtarzać, że macie mi mówić po imieniu?- zaśmiał się Purdy, podnosząc je po kolei. Patrzyłam na to wszystko z szeroko otwartymi oczami. Nagle jakaś smarkula zauważyła mnie.
-Kto to?- spytała, nie spuszczając ze mnie wzroku. Dziwnie się czułam...
-Dzieciaki, to jest Ann. Moja dziewczyna. A ci panowie tutaj to Noah, Ethan i Joshua.- trzej chłopcy w wieku od 7 do 11 lat, (tak na oko) podali mi ręce. -A te dwie królewny to Genny i Sophia.
-Cześć.- posłałam im najbardziej miły uśmiech, jaki potrafiłam z siebie wykrzesać. Ashley puścił mi oczko.
-Umiesz zaplatać warkoczyki?- spytała mnie na powitanie jedna z nich. Nie miałam pojęcia która, bo były bliźniaczkami.
-Umiem.- przytaknęłam.
-A znasz jakieś księżniczki?- spytała druga.
-Wszystkie Disney'a.
-Wujku nadaje się.- powiedziały konspiracyjnie. Popatrzyłam na niego. Powiedział bezgłośnie, że potem wyjaśni.
-Eee tam. Wy się nie znacie. My ocenimy.- stanął obok nich jeden z chłopców.
-Grasz w jakieś gry komputerowe?- spytał mnie najstarszy z nich.
-Wyścigi i strzelanki. I uprzedzam następne pytanie: ze sportów lubię tylko boks, siatkówkę i sporty motorowe.- chłopcy westchnęli ciężko.
-Ann trenowała boks.- wyjaśnił im Ashley. Na te słowa ich oczy zaczęły dziwnie błyszczeć.
-Ścigać też się umiem.- mruknęłam.
-Serio?- tym razem zdziwił się basista. -Tego mi nie mówiłaś.
-Bo u ciebie moja jazda autem to drażliwy temat.- wyszczerzyłam się.
-I biłaś się z innymi dziewczynami?- spytał podekscytowany Ethan.
-Z chłopakami też.- puściłam mu oczko.
-Dobra. Nie męczcie jej już. Przepraszam, chłopcy potrafią być nieznośni. Jestem Melanie.- podeszła do mnie jakaś kobieta po trzydziestce. Jej męża, Bruce'a poznałam przed chwilą. Następni byli Jayden i Emma. Rodzice sześcioletnich bliźniaczek. Patrząc na ich wygląd, musieli spłodzić je będąc w moim wieku. Masakra. Na koniec podeszły do mnie jakieś dwie dziewczyny około 20 lat.
-Hej. Ja jestem Zoe.- odezwała się niższa.
-A ja Maggie. Kuzynki tego łamagi.- powiedziała konspiracyjnie druga.
-Ej! Jakiej łamagi?! Wypraszam sobie!- burknął Ash, podchodząc do nas bliżej. Przed chwilą rozmawiał z Jayden'em.
-Był już taki od zawsze?- zainteresowałam się.
-Noo. Zawsze potykał się o własne nogi. A co, teraz też tak ma?- spytała Zoe.
-Hahah tak. Ohh, no nie obrażaj się. Przecież mówię jak jest.- pogłaskałam fochniętego basistę po głowie.
-Pff. I tak mnie kochasz.- uniósł brew.
-Bo ciebie nie da się nie kochać.- powiedziałam przymilnie. Oczywiście...
-Dobrze. Dzieciaki, pewnie chcecie się odświeżyć po podróży. Ashley, twój pokój jest jak zawsze przygotowany. Zaprowadź Annie.- uśmiechnęła się Kathryn, jego ciotka. Chłopak zabrał walizkę i torbę i pociągnął mnie na górę. Wepchnął mnie lekko za jakieś drzwi. Rozejrzałam się. Ściany w kolorze czerni, zieleni i fioletu. O dziwo, te odcienie pasowały do siebie. Kilka plakatów. Przeważnie KISS i Motley Crue. Jakieś zdjęcia.
-Idę wypakować kosmetyki.- mruknął, znikając w łazience za drzwiami. Przeleciałam wzrokiem po płytach i książkach na półce. Typowy pokój nastolatka. Zdjęłam buty i rzuciłam się na łóżko. Nie było jakieś duże, takie, jak w naszych sypialniach w Los Angeles. Raczej jednoosobowe tyle, że sporo szersze. Pff, jak będzie mi za ciasno, to zwalę tego grubasa na podłogę. Spojrzałam na sufit. To o to mu chodziło, gdy mówił, że mogłabym coś umieścić na swoim. Ten był ozdobiony w gwiazdki samoprzylepne. Uśmiechnęłam się lekko do siebie. Po chwili Purdy wyłożył się koło mnie.
-Nie śpij. Po kolacji będziesz spać.- dźgnął mnie lekko w brzuch.
-Jutro będę padać na twarz, bo dziś na bank zasnę późno.- westchnęłam, przypominając sobie o tych dwóch godzinach różnicy.
-Może nie będzie tak źle. Bardzo się wystraszyłaś, gdy cię przytulali?- spytał. Spojrzałam na niego zaskoczona. Zauważył.
-Aż tak było to widać?
-Niee. Prawie wcale. Ale ja w przeciwieństwie do nich, trochę cię znam.- uśmiechnął się smutno.
-Bałam się. Cały czas próbowałam sobie tłumaczyć, że to nic takiego. Gdzie ja robię błąd?- mruknęłam.
-Nigdzie. Po prostu potrzebujesz czasu.- Purdy wzruszył ramionami.
-Ash ile jeszcze? Ja mam już tego dość. Chcę, żeby było jak dawniej.- przekręciłam się na bok, twarzą do niego.
-I tak dobrze sobie z tym radzisz.- pocieszył mnie.
-Nie sądzę. Stosuję swoją sprawdzoną metodę. Próbuję zamknąć się na te uczucia.- wzruszyłam ramionami.
-I jak ci idzie? Tak poza tym, to wiesz, że to nie jest wyjście?- uniósł brew.
-Wiem. A idzie mi... chujowo. Dobra, nie chcę o tym gadać. Idę do łazienki.- wstałam szybko. Nie chciałam, żeby Ashley widział mnie w takim stanie. Sypałam się. I czułam to. Powoli każda emocja kumulowała się we mnie. Co będzie, gdy to wszystko pęknie? Bałam się. Cholernie się bałam. Wiedziałam, jak potrafię reagować w sytuacjach, które mnie przerastały. Już dwa razy dałam taki popis. Jonathan o tym wiedział. Prawie o wszystkim. Reszty co najwyżej się domyślał. Dlatego mogłam się z nim do woli wykłócać. Bał się, że zafunduję powtórkę z rozrywki. Jednocześnie miał mnie w szachu, bo nikt z mojej rodziny o tym nie wiedział. Raz pomógł mi RJ. Drugi raz mój trener z USA i właśnie Jonathan. Czasem odnosiłam wrażenie, że traktuje mnie jak swoje dziecko. Pod całym tym swoim wrednym, oschłym stylem bycia, martwił się o mnie i próbował chronić mój tyłek. Wręcz wzruszające... Przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze. Obojętne spojrzenie, wymuszony uśmiech.
-Jesteś żałosna!- syknęłam cicho. Naprawdę taka byłam. Bezuczuciowa suka. W dodatku niezdecydowana. Sama nie wiem, czy chcę coś czuć, czy nie. Po chuj ja się urodziłam. Wszystkim byłoby lepiej beze mnie. Nawet zabić się nie mogę, bo zawiodłabym Mateusza. Ale czy trupa można zawieźć? Bez sensu...
Wyszłam z łazienki, wpadając na Ashley'a.
-No nareszcie. Już myślałem, że nigdy nie wyjdziesz. Chodź.- pociągnął mnie lekko za łokieć. Założyłam buty i zeszliśmy na dół. Wszyscy zbierali się przy stole. Ja miałam siedzieć między Ash'em, a Zoe. Akurat naprzeciwko mnie usiadł Chuck. Rzuciłam mu obojętne spojrzenie. Ja nie dam się sprowokować. Oczywiście nie obyło się pytań na temat mojej przyszłości. Rodzina Purdy'ego nie zdziwiła się, gdy napomknęłam coś o swoim wieku, czyli musieli wiedzieć wcześniej.
-A macie już jakieś poważniejsze plany, odnośnie waszego związku?- próbowała delikatnie podpytać Kathryn.
-Nie. Na razie o tym nie rozmawiamy. Jest za wcześnie.- Ashley lekko się uśmiechnął.
-Poza tym, jakoś w kwietniu wracam do Polski. Muszę zdać egzaminy.- wyjaśniłam.
-Właśnie. Najpierw Ann musi skończyć szkołę. Jeśli do tego czasu nic się nie zmieni między nami, zastanowimy się nad przyszłością.- dokończył Purdy.
-Twoim rodzicom nie przeszkadza wasza różnica wieku? Jesteś jeszcze bardzo młoda.- spytał niewinnie Chuck, kładąc nacisk, na słowo „młoda”. Nie zdążyłam się odezwać, gdy wtrącił się Jayden.
-Chuuckie, nie przesadzaj. Ja w jej wieku, to dowiedziałem się, że będę tatą.- zaśmiał się.
-Ann jest przecież właściwie dorosła. Nie robią nic złego.- puściła mi oczko Lisa. Lubię tę kobietę.
-O co wam chodzi? Przecież tylko spytałem!- bronił się ten ćwok.
-Mogę cię uspokoić, moi rodzice nie mają nic przeciwko. Ufają mi.- uśmiechnęłam się wrednie. Poczułam na kolanie rękę Ash'a. Spojrzałam na niego. Szczerzył się do mnie zadowolony. Pokręciłam tylko rozbawiona głową.
Rodzina Ashley'a była sympatyczna. Nawet Chuck, gdy nie mordował nas wzrokiem, gadał całkiem z sensem. Większość czasu spędziłam na rozmowie z Zoe. Obok niej siedziała jej siostra, Maggie. Miała 23 lata, ale o dziwo dość szybko się dogadałyśmy. Obie były bardzo sympatyczne i wesołe. Obserwowałam dyskretnie wszystkich. Było głośno, często przez ten hałas przebijał śmiech. Szczęśliwa, kochająca się rodzina. Zerknęłam na Purdy'ego. Jeśli teraz był sobą, to chciałabym, żeby zawsze taki był. Dużo mówił, gestykulował. A z jego twarzy nawet na chwilę nie schodził uśmiech. Podobał mi się taki. Czemu nie mogę znaleźć podobnego chłopaka i się w nim zakochać? To byłby mój ideał. Jak bardzo Ash musiał zawieźć się na ludziach, że udaje zupełnie kogoś innego? Hah, pewnie tak samo jak ja. Przez swoją asertywność i poglądy nigdy nie byłam specjalnie lubiana. Dobrych kilka lat zajęło mi zrozumienie, że te wszystkie osoby nienawidzą mnie nie dlatego, że jestem żałosna, tylko po prostu zazdroszczą. Tego, że jestem samodzielna i do szczęścia nie potrzebuję hordy przyjaciół. Dopiero gdy dobiegł mnie głos Ashley'a dotarło do mnie, że od dłuższej chwili bezczelnie się na niego gapię.
-Coś nie tak? Czemu mi się tak przyglądasz?- spytał niepewnie.
-Wszystko okej. Tak po prostu.- oparłam głowę o jego ramię. Wyczułam jego zaskoczenie, ale po chwili ułożył rękę na mojej nodze, splatając nasze palce. Dziwnie się czułam. Tak spokojnie. Dobrze. Cholernie chciałam, żeby tak było zawsze.
-Widzisz? No widzisz? Mówiłam wam, że razem tak ładnie wyglądają.- powiedziała pewnie Lisa.
-Masz rację ciociu. Ashley nie spieprz tego!- pogroził mu żartobliwie palcem, Bruce.
-Dlaczego obstawiasz, że to ewentualnie on może coś zepsuć? Ja też potrafię.- puściłam mu oczko.
-Okeej. W takim razie pilnuj się, bo jak skrzywdzisz mi mojego małego braciszka, to cię znajdę.- pokazała mi język Melanie.
-Widzę, że dobrały się dwa niezłe ziółka.- wtrąciła się babcia.
-Trafił swój na swego.- zaśmiał się Ash.
-Fakt.- mruknęłam.
-Dobrze, późno już. Dzieciaki, czemu jeszcze nie śpicie? Jutro szkoła!- ocknęła się Mel. Wszyscy zaczęli się zbierać do swoich domów. Z babcią Purdy'ego mieszkali tylko Chris i Kathryn. Melanie z rodziną pojawiała się tylko na wspólnych posiłkach. Razem z Ashley'em pożegnaliśmy się ze wszystkimi i wróciliśmy na górę. Byłam padnięta.
-Generalnie życie tutaj zaczyna się koło 7 rano. Ale my możemy pospać dłużej. Mam fory u babci.- puścił mi oczko basista.
-Ulubiony wnuczek?- zaśmiałam się.
-Raczej pozostałość po jej zmarłej córce.- mruknął.
-Wiesz, czasem dziwię się, że mimo wszystko wyszedłeś na ludzi.- bąknęłam.
-Ja też. Chociaż... Patrząc na moje zamiłowanie do imprez i kobiet, to nie wiem, czy można tak o mnie powiedzieć.- wyszczerzył się.
-Oj dobra. Przecież wiem, że udajesz. To znaczy, lubisz imprezy i kobiety, ale specjalnie z tym przesadzasz.- wzruszyłam ramionami, szukając piżamy.
-Kiedyś traktowałem to jako, pewnego rodzaju, wyzwanie.- zastanawiał się.
-To znajdź sobie inne.- powiedziałam pod nosem.
-Już znalazłem.- powiedział powoli.
-Tak? Jakie?- odwróciłam się zaciekawiona. Ash podszedł do mnie.
-Hmm, stoi przede mną.- złapał za pasemko moich włosów.
-Ja? Niby dlaczego jestem dla ciebie wyzwaniem?- uniosłam brew.
-Bo jesteś jedyną młodą, wolną dziewczyną, która mi się oparła.- uśmiechnął się seksownie.
-Po prostu nie jestem uczuciowa.- stwierdziłam.
-To nie ma nic do rzeczy. Popędu nie oszukasz.- rozłożył bezradnie ręce.
-Aha. Czyli jestem oziębła. Albo lepiej. Nie podobasz mi się.- wyszczerzyłam się.
-To niemożliwe. Prędzej uwierzę, że jesteś wiedźmą, niż, że ci się nie podobam.- westchnął.
-Cokolwiek byś nie zrobił, nie uda ci się to. Mówiłam ci, że nie jestem jak każda.- dźgnęłam go lekko w klatkę piersiową, kierując się do łazienki. Gdy zamykałam drzwi, dobiegł mnie jego głos:
-Na szczęście.- uśmiechnęłam się do siebie. Naprawdę jestem jedyną, która mu się oparła? Szczerze wątpię. Najlepsze jednak jest to, że ja nie robię nic takiego. Owszem, czasem jego dotyk jest nawet przyjemny, ale bez przesady. Jak kiedyś Jinxx miział mnie po plecach, to też było mi fajnie. Dopiero teraz rozejrzałam się po łazience. Zamiast prysznica, była wanna. Super. Ale poświęcę jej więcej czasu dopiero jutro. Dziś jestem już zmęczona. Szybko się umyłam i przebrałam. Przejrzałam się w lustrze, podciągając do góry koszulkę. Rany jeszcze się nie zagoiły. Ślady mogą pozostać mi jeszcze długo. Dobrze, że nie na zawsze. Na ręce miałam podłużną kreskę. Gorzej wyglądała rana pod biustem. Była głębsza, a co za tym idzie, dłużej się goiła. Wypuściłam koszulkę z rąk i wróciłam do pokoju. Purdy jak zwykle robił coś na telefonie. Jak skrzywdzić Black Veil Brides? Zabrać im internet. Jezu, ale byłby wrzask. Zapłakaliby się na śmierć. Chłopak poszedł do łazienki, a ja rzuciłam się na łóżko.
Już przysypiałam, gdy poczułam, jak przesuwa mnie bliżej ściany, by po chwili wtulić się w moje plecy. Byłam tak padnięta, że nie zaprotestowałam. Ułożyłam się wygodniej i minutę później spałam, jak zabita.

Następny dzień

Obudziłam się... Właściwie nie wiem, czemu. Gdy próbowałam się przekręcić na bok, coś mi to uniemożliwiało. Uniosłam się na łokciu. Ashley spał w najlepsze, rozwalając się prawie na całym łóżku. Aż cud, że nie zwaliłam go przez sen. Serio. Coś jest nie halo. Każdą inną osobę tłukłabym i nie dała się dotknąć, a na tego idiotę kompletnie nie reaguję. Powiedziałabym, że się starzeję, ale to nie to. Nie wiem, o co chodzi... Usiadłam na łóżku, kombinując jak zejść, żeby go nie budzić. Jeszcze wjebałby mi się pierwszy do łazienki. Jakimś cudem udało mi się go nawet nie dotknąć, przenosząc się na podłogę. Spojrzałam na zegarek, była 6.30. Jezu! Cud! Ja nigdy w życiu nie wstaję sama o tak nieprzyzwoitej godzinie! Przecież to środek nocy jest! Ale w sumie to dobrze. Mogę w spokoju powylegiwać się w wannie. Z szatańskim uśmieszkiem odkręciłam kurki. Po chwili moczyłam się już w gorącej wodzie. Nic tak na mnie nie działało, jak kąpiel. Noo i jedzenie. Ale to szczegół. Przymknęłam oczy. Tego mi było trzeba. Nie wiem, ile tak leżałam, gdy dobiegło mnie pukanie do drzwi.
-Mała, utopiłaś się?- odezwał się zaspany Ash.
-Jeszcze nie.- odpowiedziałam.
-To wyłaź.- burknął.
-Nie. Byłam pierwsza.- zaśmiałam się.
-No ej! Muszę się ogolić.- zaprotestował.
-I co z tego?- uniosłam brew.
-Sama tego chciałaś.- wszedł do łazienki. Kurwa! Drzwi nie miały zamka.
-Wypieprzaj mi stąd!- oburzyłam się, chowając się bardziej pod wodę. Na szczęście wanna była pełna piany.
-Nie. Trzeba było spełnić moją prośbę.- wzruszył ramionami, myjąc zęby. Po chwili, jak gdyby nigdy nic, zaczął się golić. Patrzyłam na niego, starając się ukryć zdziwienie. Anka, przecież po nich można się spodziewać wszystkiego najgorszego... Udawałam, że kompletnie mnie to nie rusza i zaczęłam się myć, zaczynając od nóg. Ashley zezował wzrokiem, gapiąc się na moją wyciągniętą nogę, która odbijała mu się w lustrze.
-Zatniesz się misiaczku.- uśmiechnęłam się promiennie. Purdy rzucił mi wściekłe spojrzenie, nic nie mówiąc. Hahah 1:0 dla mnie, frajerze! Myłam się w żółwim tempie, ale niestety nadszedł moment, kiedy skończyłam. Purdy udawał, że nie wie, o co chodzi. -Chciałabym wyjść z wanny.
-A czy ja ci przeszkadzam? Nie krępuj się.- rzucił od niechcenia, nawet na mnie nie patrząc. Debil.
-To nie jest zabawne. Jak chcesz, to możesz paradować przede mną goły, ale ja nie zamierzam.- warknęłam.
-Nie mogę, bo wtedy jeszcze się na mnie rzucisz.- odparł cwaniacko, wycierając twarz ręcznikiem.
-Przecież ostatnio narzekałeś, że tego nie robię.- zaśmiałam się, zakładając ręce na piersi.
-W sumie. To nie jest głupi pomysł.- zamyślił się.
-Cokolwiek nie zrobisz i tak ci się nie uda.- mruknęłam pod nosem. Spojrzałam beznamiętnie na basistę, który zaczął się zbliżać w moją stronę. Już zaczynałam się bać, co znowu wymyślił, gdy pochylił się nade mną.
-Omówimy to wieczorem.- dał mi pstryczka w nos, po czym wyszedł z łazienki. Szybko wstałam, owijając się ręcznikiem. Oczywiście, jak zwykle, zapomniałam ciuchów. Westchnęłam, poprawiając ręcznik i wróciłam do pokoju.
-Nic nie mów.- syknęłam, napotykając jego zboczony wzrok.
-Czy ty robisz to specjalnie? Nie masz serca.- jęknął, przecierając dłonią twarz.
-Jestem wredna, ale jakoś nie mam ochoty prowokować facetów. Chyba robię coś źle, skoro każdy chce mnie przelecieć. Nawet wbrew mojej woli.- burknęłam, przekopując walizkę.
-Po prostu masz w sobie to coś. Okej. Ja idę do łazienki, zanim całkiem przestanę się kontrolować. Brak seksu mnie zabije.- westchnął, zamykając drzwi. Szybko się ubrałam. Rozczesywałam włosy, gdy wyszedł z ręcznikiem na biodrach. Uniosłam brew.
-Bierzesz ze mnie przykład?- spytałam, mierząc go z góry na dół. Poczułam się... dziwnie. Cholera. Powinnam być obojętna.
-Jakbym miał brać z ciebie przykład, to musiałbym... Chwila! Pamiętasz, jak upadł ci niechcący ręcznik? Możemy zamienić się rolami, kociaku. Z tym wyjątkiem, że ja pozwolę ci go ze mnie zerwać.- wyszczerzył się, przyciągając mnie do siebie. Zadarłam głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.
-Jesteś tak walnięty, czy tak zdesperowany?- żeby go wkurzyć, przygryzłam lekko wargę.
-Ugh. Proponuję ci niezłą zabawę. Nawet mogłabyś dominować. Żadnej tego nie zaproponowałem. A ty nic sobie z tego nie robisz. I jeszcze drażnisz się ze mną!- warknął, przyciskając mnie mocniej do swojego ciała. Zaśmiałam się cicho.
-Dominować? Muszę się zastanowić...- wymruczałam, robiąc razem z nim krok do tyłu. -Zależy, na czym miałaby polegać ta zabawa.
-A na co masz ochotę? Jestem otwarty na propozycje.- powiedział poważnie. Prawie zrobiło mi się go żal. Biedactwo. Chce seksu, a nie może.
-No wiesz... Jakoś nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy się pieprzyć. Co musiałabym zrobić, żeby trochę ci... ulżyć?- spytałam niewinnie. Zboczenie całego zespołu zaczęło mi się udzielać. Po powrocie idę do psychiatry. Popchnęłam go na łóżko, siadając mu okrakiem na kolanach.
-Nie wiem. Możemy poeksperymentować.- uśmiechnął się. Widziałam, że udawał pewnego siebie, bo tak naprawdę to nie wiedział, czy żartuję, czy cackam się z nim na serio.
-To zastanów się dobrze, a ja to przemyślę. Jak będziesz grzeczny, to może dojdziemy do jakiegoś kompromisu. A teraz idę na śniadanie.- cmoknęłam go leciutko w usta, stając na podłodze. Ashley zmrużył oczy, przyglądając mi się w skupieniu.
-Naprawdę w ogóle na ciebie nie działam?- spytał od niechcenia.
-No na to wychodzi. Przykro mi.- założyłam buty.
-Tak. Jasne.- prychnął. Rzuciłam mu powłóczyste spojrzenie, po czym wyszłam na korytarz. Zeszłam do kuchni, gdzie panował już niezły harmider. Przy stole siedzieli chłopcy i ich ojciec, Bruce. Mel i babcia krzątały się wokół nich.
-O dzień dobry kochanie. I jak ci się spało?- uśmiechnęła się do mnie babcia Ashley'a.
-Dobrze.- odwzajemniłam uśmiech. -Mogę w czymś pomóc?
-Nie! Siadaj. Jesteś gościem przecież!- pociągnęła mnie za łokieć do stołu.
-Ale ja nie jestem przyzwyczajona, że koło mnie się skacze.- wyjaśniłam.
-Jakoś przeżyjesz. A czemu tak wcześnie wstałaś?- zaciekawiła się Melanie.
-Po prostu się obudziłam. Zresztą Ash też już nie śpi. Niedługo powinien zejść.- wzruszyłam ramionami.
-I jak wam się układa?- spytały się obie.
-Dobrze. Nie nastawiamy się nie wiadomo na co. Na razie po prostu dobrze się razem bawimy.- opadłam na krzesło, obok Ethan'a.
-Wujek mówił, że boksowałaś. Jak to było?- spytał mnie najmłodszy, Joshua. Miał 8 lat. Chwilę trwało, zanim zatrybiłam o co mu chodzi.
-Jak byłam mała, to ciągle biłam się z wujkiem i bratem. Stwierdzili, że jak na swój wiek jestem silna. Więc pewnego dnia mama zapisała mnie na boks. Byłam parę razy na zawodach i takie tam.- wyjaśniłam pobieżnie.
-A masz koleżanki, które też boksują?- tym razem dopytywał najstarszy, Noah.
-Niee. W takich dyscyplinach raczej nie da się nawiązywać przyjaźni. Mogłoby przecież dojść do takiej sytuacji, że musiałabym walczyć z przyjaciółką. A nie umiem uderzyć nikogo, na kim mi zależy.- powiedziałam.
-A wujka nie bijesz?- spytał Ethan. Boże.
-Nie. Nikogo nie biję.- ugryzłam swoją kanapkę.
-To dobrze, bo wujek jest fajny i nie chcemy, żeby coś mu się stało.- stwierdził poważnie Joshua.
-Obiecuję wam, że go nie skrzywdzę. Też uważam, że jest fajny.- uspokoiłam go.
-Chcę to dostać na piśmie.- usłyszałam głos basisty przy uchu. -Zamęczyliście już ją pytaniami, czy jeszcze nie?
-Jeszcze trochę.- machnął ręką. Ethan. Ashley usiadł koło mnie, zabierając mi jedną kanapkę. Przewróciłam oczami i zrobiłam nam po jeszcze jednej. Ułożyłam mu ją na talerzu. Purdy tylko uniósł brew w zdziwieniu.
-Maaamo, naprawdę musimy iść dziś do szkoły?- wyjęczał Noah.
-A co chcecie robić?- zaciekawił się Bruce, uśmiechając się do Mel.
-Bawić się z wujkiem!- powiedzieli chórem. Zaśmiałam się pod nosem.
-Pobawimy się, jak wrócicie ze szkoły. Poza tym, mam coś dla was...- Ash zawiesił głos.
-Prezenty?!- ryknęli chórem.
-Najpierw szkoła, potem przyjemności.- puścił im oczko. W odpowiedzi usłyszeliśmy głębokie chóralne westchnięcie.
-Dobra. Jazda do samochodu. Zawiozę was.- pospieszył ich Bruce. Chłopcy pożegnali się z nami.
-A co wy będziecie robić?- zaciekawiła się Melanie.
-Też się pobawimy.- Purdy wyszczerzył się szatańsko w moją stronę. Powinnam się bać? Kurwa mać!
*****************
Zdjęć nie ma, bo nie umiałam niczego dopasować. Trudno. Święta się skończyły, więc teraz nie macie kolejnego wytłumaczenia, czemu nie komentujecie. Szczerze, bawią mnie takie teksty, że niby ktoś nie umie pisać komentarzy. Równie dobrze, ja mogę powiedzieć, że nie umiem pisać rozdziałów. Bo tak jest. A to, że dostajecie wersję poprawianą 30 razy to już inna sprawa. CZAS ANKIETY SIĘ KOŃCZY!!!!! A ja WIEM, że jeszcze dużo osób nie zagłosowało. Teraz czas na życzenia urodzinowe. Więc wczoraj swoje święto mieli Andy i Jared. Ja tam nic im życzyć szczególnego nie będę, bo urodziny to kijowe święto. I już wyprzedzając trochę czas, chciałabym życzyć wszystkiego najlepszego Aiko Shinozaki i DominiceHeartOfFire. W sumie, sobie też życzę, CIERPLIWOŚCI. Soo, nie wiem, czy dam radę dodać jeszcze w tym roku, bo macie bardzo zabójcze tempo komentowania. Chyba wezmę przykład z tych osób, które nie komentują w ogóle. Czyli dodam, jak będę miała kaprys. Na przykład za miesiąc. Szczerze, pisać tego bloga też już mi się nie chce. Skutecznie mnie demotywujecie. Poza tym, teraz zamierzam popaść w doła. Tzn. dół już przygotowany, czeka tam na mnie. Będę sobie chlipać w samotności, albo w towarzystwie jakiegoś dobrego alkoholu, nad marnością życia. Nie, wcale Was nie jestem pesymistką. Po prostu nienawidzę świata.I ludzi też. Nara xxx.
P.S. Ja geniusz, zjebałam sobie czcionkę. Idę się zabić.
P.S. 2 MIW już wprowadzony, who's next?

!!! 26 komentarzy=nowy !!! 

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 57


Pracowałam zawzięcie, licząc, że chociaż trochę osłabnie mi złość na Ashley'a. Najpierw to wkręcanie Jason'a, a potem ta blondynka. On wie, jak ja nie lubię tego koloru, a mimo to tak powiedział. W sumie teraz, obrażałam się już trochę dla zasady. Żeby zrobić mu na złość hahah. Tłumaczyłam właśnie chłopakowi, jak uzupełnić dokumenty, gdy do mojego biura wpadł Purdy. Złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie, przytulając mocno.
-Co ty robisz?- spytałam niepewnie.
-Przepraszam cię. I nie puszczę, dopóki mi nie wybaczysz.- odparł stanowczo.
-Chciałbyś. A teraz dość, muszę iść do chłopaków.- obróciłam się tyłem do niego, ale Ash nawet nie miał zamiaru mnie puścić. Podeszłam do stolika, zbierając papiery. O tyle dobrze, że pozwalał mi chodzić. Kiwnęłam na Jason'a i wyszliśmy z pokoju. Ja z przyklejonym do moich pleców basistą. Szliśmy żółwim tempem, ale twardo się nie odzywałam.
-Ile już jesteście ze sobą?- spytał Potter.
-Od września.- mruknęłam. Weszliśmy do studia nagrań. -Ashley, ja chcę usiąść!
-A czy ja ci nie daję?- zaśmiał się. Usiadł na kanapie i pociągnął mnie między swoje nogi. W chuj wygodnie, naprawdę.
-Wykończysz mnie kiedyś.- burknęłam.
-To mi wybacz.- mruknął mi do ucha, opierając brodę na moim ramieniu.
-Nie. Naucz się trzymać język za zębami.- oparłam się wygodnie o niego. Chłopcy przyglądali się nam z wysoko uniesionymi brwiami.
-Staram się. Ojj, no to był żart. Nie wyobrażam sobie ciebie w blondzie.
-Serio? A ja myślałam, że chciałbyś, żeby wszystkie laski były blondynkami.
-Nie. Jest kilka wyjątków. Rany, ile jeszcze będziemy tu siedzieć? Miałem poćwiczyć.- westchnął.
-To poćwiczysz później.- mruknęłam, uzupełniając dokumenty. Na szczęście za chwilę musiał iść nagrywać. Przyglądałam się mu z uwagą, siedząc obok John'a, producenta muzycznego. On odpowiadał za efekt końcowy. Ashley poważnie podchodził do pracy. Na koncertach miał ADHD, ale podczas nagrywania był wręcz śmiertelnie poważny i skupiony. 

  

Te jego dwie twarze... W ciągu dnia ciągle się ze sobą przeplatały. Najpierw myślałam, że jedną część udaje. Po kilku miesiącach znajomości już wiem, że obie wersje są prawdziwe. Tyle, że dla publiki próbuje być superekstra wesoły, bo w ten sposób maskuje nieśmiałość. Tak. Ashley Purdy był nieśmiały. Dopiero po jakimś czasie się rozkręcał i wtedy był już „normalnym” wesołkiem, a nie udawanym. Nawet nauczyłam się rozróżniać, kiedy ściemnia. O wnętrzu tego faceta można by napisać książkę. Może to zrobię za kilka lat, jak już skończę swoją przygodę z Black Veil Brides. Zarobiłabym wtedy kupę kasy. „100 twarzy Ashley'a”. Hahah oczywiście musiałabym tam trochę pozmieniać, żeby mnie po sądach nie ciągał.
Ubóstwiałam tych facetów. Każdy był cholernie zdolny i dawał coś od siebie zespołowi. Dobrali się idealnie. Powoli, aczkolwiek niechętnie się z tym godziłam, dochodziło do mnie, że lubię Purdy'ego. Na swój dziwny, pokręcony sposób, jakimś cudem, stopniowo zdobywał moją sympatię. Nie wiem, od czego to zależy. Od kilku dni intensywnie zastanawiałam się, dlaczego to akurat jego się nie boję. To znaczy trochę boję, ale dużo mniej, niż reszty. Miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że nawet jeśli bym chciała, to nie potrafiłam go odepchnąć. A ostatnio właśnie jakoś nie chciałam...

Kilka godzin później

Chłopaki mieli umówiony w studio wywiad. Stałam teraz z Jonathan'em przy ścianie, przysłuchując się, jak nagrywają materiał. Oczywiście były standardowe pytania, jak idą postępy nad płytą, kiedy premiera, teledysk i inne pierdoły. Praktycznie cały czas odpowiadał Andy, czaasem wtrącił się Jinxx. CC słuchał ich uważnie, Jake wpatrywał się w swoje dłonie, a Ash ciągle albo poprawiał włosy, albo koszulkę. Widziałam, że nie za bardzo miał ochotę tu być. W końcu zapatrzył się w jakiś punkt i najzwyczajniej w świecie, zawiesił. Następnym etapem były pytania zahaczające o sferę prywatną. Dziennikarka pytała, jak ich dziewczyny radzą sobie z rozłąką i ich pracą. Czy oni nie mogą zrobić choć jednego innego, oryginalnego wywiadu? W pewnym momencie dziennikarka spytała o mnie.
-Ashley, słyszałam, że twoja dziewczyna niedawno przeżyła napaść. Mógłbyś powiedzieć coś więcej na ten temat? Czy to był gwałt?- spytała prosto z mostu. Gdy dotarł do mnie sens, skamieniałam. Jon, stojący obok mnie, oderwał się od telefonu, patrząc z niedowierzaniem to na babę, to na zespół. 


Jednak ich reakcja była najlepsza. Wszyscy mieli teraz uchylone usta i patrzyli się na kobietę, jak na kosmitkę. Ashley momentalnie się przecknął, mrugając gwałtownie. Jego mina z zszokowanej, zmieniła się na wściekłą.
-Nie wypowiadam się na tematy prywatne, zwłaszcza na temat życia mojej dziewczyny.- powiedział powoli. Chłopaki mu zawtórowali. Czułam, jak Jonathan opiekuńczo łapie mnie za łokieć. Wyrwałam mu się i wyleciałam na korytarz. Zrobiło mi się najpierw gorąco, a zaraz potem zimno. Skąd oni to, do cholery, wiedzą? No skąd?! Wpadłam jak burza do swojego biura. Chodziłam po nim w kółko, dopóki jakoś się nie uspokoiłam. Wiedziałam, co może mi w tym pomóc. Ale to było niemożliwe. Po chwili usiadłam, opierając się plecami o ścianę. Musiałam się zamyślić, bo nie usłyszałam, jak ktoś wchodzi do pokoju. Dopiero, gdy poczułam koło siebie basistę, wróciłam do rzeczywistości.
-Skończyliście?- spytałam.
-Taa. Jak się czujesz?
-A jak się mam czuć?- wzruszyłam ramionami, wpatrując się w swoje buty. Momentalnie moja głowa została przekręcona w bok. Ashley spojrzał mi w oczy.
-Przepraszam.- wyszeptał, całując mnie w czoło.
-Ty mnie? Za co?- zdziwiłam się.
-Bo gdybyśmy nie udawali związku, nikt by się nie pytał o to.
-Gdybyśmy nie udawali, to wiele rzeczy nie wydarzyłoby się. To tylko i wyłącznie moja wina.- mruknęłam.
-Co?! Zwariowałaś? Oczywiście, że nie twoja! To tylko wina tego śmiecia.- zaprotestował.
-A może ja go prowokowałam?- zastanawiałam się nad tym od dłuższego czasu.
-Nie! Nawet tak nie myśl. To żadne wytłumaczenie.- Ashley pokręcił głową.
-To jakie niby jest lepsze?- powiedziałam pod nosem. Purdy westchnął, przyciągając mnie jedną ręką do siebie.
-Wiesz, zastanawia mnie jedno... Jakim cudem ty nie wypiłaś wszystkiego?- odezwał się po chwili.
-Miał jakiś dziwny smak. Ledwo wyczuwalny, ale jednak. On z kimś gadał, więc skorzystałam z okazji i wymieniłam sok na nowy.- przypomniałam sobie moment przy barze.
-Ha! Widzisz, jaka ty jesteś mądra? Bystra dziewczynka.- puścił mi oczko.
-Noo muszę być mądra za nas dwoje.- wyzłośliwiłam się.
-Ah tak? To od czego jestem ja?
-Hmm, nie mam pojęcia. Albo wiem! Od gotowania.
-Osz ty!- Ashley dźgnął mnie palcem w żebro. W odpowiedzi trzepnęłam go w łeb. Naprawdę. Urocza z nas para hahah...

Kilka dni później. Czwartek.

Perspektywa Andy'ego.

Siedzieliśmy w studio, kończąc nagrywanie kolejnej piosenki. Teraz szło nam to wręcz piorunem. Właściwie do studia weszliśmy w maju. Tylko wtedy dopiero ustalaliśmy, jak mają brzmieć poszczególne piosenki. Nagraliśmy sobie takie surowe wersje, żeby po powrocie z trasy, na świeżo, móc to przesłuchać. Okazało się, że podobają nam się, więc dopracowujemy teraz tylko szczegóły. Siedziałem właśnie, obserwując jak CC kończy nagrywać swoją partię bębnów, gdy dołączył do nas Jonathan. 


-Cześć chłopaki. Kończycie już na dziś?- przysiadł na fotelu.
-Tak. Obiecałeś, że dziś możemy wyjść wcześniej.- uniosłem brew.
-Tak, tak. Podtrzymuję to. Ale przyszedłem coś wam powiedzieć. Coma już kończy?
-Noo, o już idzie.- Jake kiwnął w jego stronę.
-Dobra. To tylko szybko chciałem wam powiedzieć, że macie jutro wolne. W ogóle możecie już iść do domu. Widzimy się w poniedziałek o 13. Dziękuję, do widzenia.- Stevens wstał i skierował się do wyjścia.
-Chwila! Jak to?! Mamy wolny cały weekend?- zdziwił się Jinxx.
-Owszem. Jesteście trochę do przodu z nagrywaniem, dodatkowo film ma obsuwy, bo mają z czymś tam problem, więc korzystajcie z wolnego. Pojedźcie do domów, rodziny, czy coś. Aha i powiedzcie Ann, że też ma urlop.- Jon wyszedł, zostawiając nas z szeroko otwartymi buziami.
-Ej. On chyba serio jest chory. Jakiś taki miły się zrobił. Święto jakieś, czy co?- wykrztusił CC.
-Dobra. Trzeba to wykorzystać, zanim się rozmyśli!- zaklaskał w dłonie Ashley.
-Właśnie. Dzwonię do Elli, że ma rzucać wszystko w cholerę, bo do niej jadę.- ucieszył się Jake.
-Jak to dobrze, że Juliet też ma wolne. Kurde, lepszego momentu nie mogło być.- szybko napisałem mojemu słoneczku, że niedługo się zobaczymy. Cholernie za nią tęsknię.
-Czekajcie! Wszyscy wyjeżdżamy, a co z młodą? Przecież ona nie poleci do Polski.- zauważył przytomnie CC.
-Fakt. Pewnie, jak to ona, będzie chciała zostać w domu.- podrapał się po głowie Ash.
-No właśnie. Ale ja nie chcę, żeby została w nim sama.- Jinxx spojrzał na nas poważnie.
-Ja też nie. Minęły dopiero jakieś dwa tygodnie. A jak ktoś przyjdzie, czy coś?- zacząłem się poważnie martwić o moją małą siostrzyczkę.
-Cholera...- mruknął Jake.
-Dobra. Wiem! Poleci ze mną!- strzelił palcami Purdy.
-Z tobą?! Niby gdzie?- spytał CC.
-Do mojej rodziny. To będzie mi nawet na rękę. Odkąd moja ciotka ją poznała, cały czas mi jęczy, że mam ją przywieźć. Jeszcze przekonała do tego babcię. Żyć mi nie dają! Ciągle o nią pytają.- burknął zły.
-I ty myślisz, że An się na to zgodzi?- prychnąłem.
-Nie będzie miała wyjścia.- wzruszył ramionami.
-Co ty kombinujesz? Chyba nie zmusisz jej siłą?- Jinxx zmierzył go podejrzliwie wzrokiem.
-Zwariowałeś? Za kogo ty mnie masz? Postawię ją przed faktem dokonanym. Tylko musicie mi pomóc.
-To znaczy?- dopytywał Jake.
-Musicie ją zagadać, żeby jak najpóźniej stąd wyszła. Ja tymczasem pojadę do domu i ją spakuję. Właśnie! Zarezerwuję bilety na samolot.- Ashley rzucił się na swój telefon.
-Ty jesteś walnięty.- pokręciłem głową.
-Co się dziwisz? Ann też. Dobrali się, cholera, nie ma co.- zaśmiał się Jake.
-Tak teraz myślę, że Jonathan to jednak ma głowę na karku.- zastanawiałem się głośno. -Lepszej kandydatki, to nie mógł znaleźć.
-Śmieszne kurwa! Ciekawe kto mi zapłaci za wyrządzone szkody na psychice.- mruknął basista.
-Ciekawe, kto jej zapłaci za psychiatryk. Te nerwy, jakich jej regularnie dostarczamy, kiedyś ją wykończą.- stwierdził CC.
-To wtedy nas zabije. I będzie miała spokój. Jakby co, to chcę dębową trumnę.- powiadomił nas Jinxx.
-Co ty nam to mówisz? Przecież jak zacznie mordować, to zrobi to hurtem.- powiedział Pitts.
-No i może nas jeszcze razem pochowa, co?! O nie! Ja się nie zgadzam! Do śmierci jakoś z wami wytrzymam, ale na wieczność chcę mieć spokój!- wstałem gwałtownie, szukając swoich fajek. Niedoczekanie moje, leżeć obok nich. -Idę do młodej, ją zagadywać!
-CC idź mu pomóż, zanim zacznie jej marudzić jakie to ma ciężkie życie.- mruknął Jinxx. Wyszliśmy razem z Comą na korytarz, kierując się do biura An.
-Mała, wychodzimy.- wetknąłem głowę do pokoju.
-To idźcie.- burknęła, przekładając jakieś papiery.
-Ty. Idziesz. Z nami.- złapałem ją, najdelikatniej, jak umiałem, za nadgarstek. Posłała mi wściekłe spojrzenie, ale grzecznie wyszła z pokoju.
-Niby gdzie idziemy?- uniosła brew.
-Na dwór. Złapać trochę słoneczka. A Andy się... dotlenić.- wyszczerzył się CC. Wyszliśmy na tyły budynku. Oparłem się wygodnie o ścianę i w końcu odpaliłem papierosa. Tego było mi trzeba.
-Opaliłbyś się trochę, bo wyglądasz jak zombie.- podsumował mnie Coma.
-Jeb się.- burknąłem.
-Ej! Ale ja widziałam zdjęcia, na których ty też paliłeś!- olśniło Ann.
-Noo, ale rzuciłem. To znaczy, czasem jeszcze mi się zdarza, ale to tak... dla rozrywki.- wyjaśnił.
-Macie dziwne rozrywki.- prychnęła mała.
-Lepsze takie, niż rzucanie nożem.- odparował.
-CC, stąpasz po kruchym lodzie.- mruknąłem ostrzegawczo. Oczy Ann zwęziły się teraz w szparki.
-Uważaj, bo następnym razem cię trafię.- syknęła.
-Mnie?! Swojego kochanego Christian'ka?! No wiesz co! Muszę powiedzieć Ash'owi, żeby wybił ci pewne pomysły z głowy.- strzelił fochem perkusista. Obserwowałem ich beznamiętnym wzrokiem.
-A co ma piernik do wiatraka? Poza tym Ash nie ma na mnie żadnego, powtarzam, ŻADNEGO wpływu.- An wycedziła.
-Ale jakoś się go słuchasz.- powiedziałem cwaniacko, zaciągając się. 


-Podobno mądry zawsze ustępuje głupszemu.
-Ciekawe, jak to będzie dziś.- wymsknęło się CC'emu. Rzuciłem mu wściekłe spojrzenie. Kurwa! Ta gaduła zawsze wszystko spieprzy!
-Dziś?- Ann podłapała temat.
-Chodziło mu o to, że dziś jeszcze nie było takiej sytuacji, w której on ci coś proponował.- odpowiedziałem szybko. Taa, proponował. Powiedzmy, że on tak robi.
-No i bardzo dobrze. Myśli, że będę się go słuchać. Naiwniak.- zaśmiała się młoda. Odetchnąłem z ulgą. Nie skapnęła się. Zmieniłem temat na jakiś bardziej bezpieczny.
-A słyszałaś, że mamy wolne do poniedziałkowego popołudnia?- zacząłem delikatnie.
-Nie. Cóż tak?- zdziwiła się.
-No niby mamy dobre tempo, a na planie mają jakiś problem, przez co nie mogą nakręcić scen z nami. Jon przyszedł i nam to zakomunikował. Ty niby też masz wolne.
-Ja?! Coś takiego. On się rozchorował, czy jak? Zawsze muszę go błagać choćby o jeden dzień.- mała uniosła brew.
-No też byliśmy zaskoczeni. Ale skoro tak zarządził, to przecież nie będziemy się z nim kłócić.- puściłem jej oczko.
-Fajnie. W końcu się wyśpię. A wy co będziecie robić?- spytała.
-No ja na weekend przenoszę się do Lauren.
-A ja... chyba pojadę do Juliet, o ile będzie miała wolne.- udałem, że się zastanawiam.
-Ej skończyliście już na dziś? Mieliśmy jechać szybciej do domu.- przypomniała Ann.
-NIE!- ryknął CC. -Eee, to znaczy, Jake coś tam jeszcze poprawia z Jinxx'em. Przecież nie pojedziemy bez nich, prawda?
-Noo to by było nie fajne. Dobra Andy, wypaliłeś już w końcu te pół paczki?- młoda spojrzała na mnie.
-Tylko 3 fajki!- oburzyłem się. Robiłem wszystko, żeby jak najdłużej nam zeszło. Tak serio, to wypaliłem tylko jedną, a reszta sama się spalała.
-Idiota! W końcu całkiem stracisz głos! Obserwowałam cię na ostatnim koncercie. Wiesz, że po skończonym screamie dochodziłeś do siebie przez pół zwrotki? Gdyby nie Ashley to nie wiem, jakby to wyglądało.- pokręciła zrezygnowana głową.
-Czy ty właśnie doceniłaś swojego chłopaka?- CC wyszczerzył się.
-Tak. Doceniam go, jako muzyka. To, że prywatnie jest idiotą, to inna sprawa.- przewróciła oczami.
-Jakoś ostatnio mam wrażenie, że lepiej się dogadujecie. To dobrze. Nie wyobrażam sobie, jak mógłbym udawać wielką miłość do kogoś, kogo nie znoszę.- zmarszczyłem czoło.
-Ja nie mam z tym problemu. Okej, chodźmy już. Chce mi się pić.- Ann złapała nas za koszulki i pociągnęła do wnętrza budynku.
-To zrób nam też.- zawołałem.
-Chciałbyś.- prychnęła. Mała wiedźma.

Perspektywa Ann

Z kubkiem herbatki skierowałam się do studia, gdzie tworzyli gitarzyści. Po 10 minutowych błaganiach Andy'ego i CC'ego, łaskawie się zlitowałam i zrobiłam im też herbatę. Jake i Jinxx siedzieli nad jakąś kartką papieru i laptopem, dyskutując leniwie. Szczerze, to nie wyglądali na jakoś specjalnie zapracowanych. Na mój widok gwałtownie się ożywili. Okeeej. Coś tu jest nie tak. 


-Co wy kombinujecie?- zmrużyłam oczy.
-My?! Nic! To znaczy, Jinxx ma problem z tym swoim utworem.
-Jakim znowu?- opadłam zmęczona na kanapę. Każda piosenka była już gotowa, wszystko pozamykane, ustalone, zostało tylko to nagrać.
-Noo bo nie wiem, których skrzypiec użyć?- zastanawiał się głęboko Ferguson.
-Jeremy, daj sobie spokój! Co to za różnica?!- wyrzuciłam zirytowana ręce ku górze.
-Zasadnicza! Mówisz o MOICH skrzypcach, jakby były najzwyklejsze pod słońcem! Otóż nie są. One mają duszę!- zaznaczył Jinxx, obrzucając mnie obrażonym spojrzeniem, bo to przecież takie oczywiste jest, że kawałek drewna żyje.
-Ferguson ty mi tu nie wyjeżdżaj z personifikacją*! Ja naprawdę rozumiem twoją miłość do muzyki poważnej, nawet sama ją w pewien sposób odczuwam, ale nie popadajmy w skrajności.- uniosłam brew.
-Taaak? A jak ty mówisz i całujesz swój telefon, to niby co to jest?- uśmiechnął się cwaniacko.
-To są dwie różne rzeczy! On mi pomaga w pracy!- oburzyłam się.
-Jasne. Mi skrzypce też, a poza tym...
-Dość. Błagam was. Zmieńcie temat.- przerwał nam Jake.
-Dooobra. Nawet pokłócić się nie mam z kim.- westchnęłam. -Właśnie! Gdzie jest ta sierota z którą regularnie się wykłócam?
-Eee... Ash?- spytał niepewnie CC.
-Nieee, mój kochanek. Pewnie, że Purdy!- warknęłam.
-Kochanek?- spojrzał na mnie zaskoczony Andy.
-Ja pierdolę. To gdzie on jest?- powstrzymywałam się od przywalenia komuś. Albo sobie.
-Powiedział, że musi coś załatwić na mieście. I że mamy na niego nie czekać.- wyjaśnił Jake.
-Załatwić coś? Aha.- podrapałam się po głowie. Zawsze przed wyjściem przyłaził do mojego biura, powkurwiać mnie. Aaa dobra, co mnie to obchodzi. Dorosły w końcu jest. Wie, że jak coś odpierdoli, to go zabiję. Siedziałam więc grzecznie czekając, aż chłopaki wszystko ustalą. Po dwudziestu minutach straciłam cierpliwość.
-No a jakby zrobić to tak?- Jinxx pisał coś na kartce.
-Ej dobra! Jedziemy już do domu? Już południe.- wyjęczałam.
-No okej. To chodźcie.- Andy wstał, machając kluczykami. Wyszliśmy z budynku, pakując się do auta wokalisty. Ja siedziałam z tyłu, razem z Jake'iem i CC'ym. Miałam wrażenie, że wleczemy się niemiłosiernie długo.
-Andy? Co ty robisz?- spytałam powoli.
-Prowadzę. I podziwiam widoki. A co?- mruknął.
-Albo przyspieszysz, albo będziesz wracał na piechotę. Zaraz się porzygam.- syknęłam. Poczułam jak gwałtownie przyspieszamy. Jinxx wymienił z Biersack'iem porozumiewawcze spojrzenia. Serio, coś mi nie gra. Tylko co?

5 minut później byliśmy już w domu.
-Nareszcie!!!- rzuciłam się na kanapę w salonie. Ledwo wygodnie ułożyłam się na poduszce, usłyszałam jak ktoś zbiega po schodach, jakby co najmniej się waliło. Aż się skrzywiłam.
-No jesteście! Mała wstawaj, nie mamy czasu!- krzyknął Purdy.
-Niby na co? Weź spierdalaj.- burknęłam, nie poruszając się nawet na milimetr.
-Spóźnimy się kurwa! No podnoś tyłek i chodź!- ekscytował się.
-Ale gdzie?- usiadłam z ciężkim westchnieniem.
-Wyjeżdżamy. Za 45 minut odlatuje nasz samolot! Nie wkurwiaj mnie, bo zaraz sam cię zaniosę.- warknął ostrzegawczo. Spojrzałam na niego, jak na idiotę.
-Jakie wyjeżdżamy? Jakie MY? Chłopaki, jemu gorzej? O co tu, do cholery, chodzi?- syknęłam. Zaczynałam się denerwować.
-Wszystko ci powiem po drodze. Spakowałem ci ciuchy. Chodź!- pociągnął mnie za nadgarstek. Wyrwałam się mu gwałtownie. Koło mnie stanęła reszta zespołu.
-To pa Annie. Bawcie się dobrze.- Andy leciutko cmoknął mnie w policzek. Następny był Jinxx, potem CC i Jake. Czułam się niepewnie. Już się ich tak nie bałam, ale to wciąż nie było to, co wcześniej.
-Fajnie. A teraz ruchy. Taksówka czeka. Nara chłopaki. Pozdrówcie resztę.- Ashley złapał mnie w pasie i wypchnął za próg. Byłam w tak głębokim szoku, że nawet nie protestowałam. Wsiadłam do taksówki, gdzie po chwili dołączył do mnie Purdy. Nie zdążyłam go o nic spytać, bo od razu zaczął gdzieś dzwonić.
Nawijał przez całą drogę. Rozłączył się dopiero, gdy mieliśmy wysiadać. Koło lotniska!
-Ashley...- zaczęłam spokojnie.
-Zaraz.- mruknął, płacąc kierowcy. Wziął walizkę i jakąś średniej wielkości torbę z bagażnika. Złapał mnie za rękę i pociągnął do kas biletowych.
-Kurwa mać, Ashley! O co tu chodzi?!- krzyknęłam, stając gwałtownie. -Masz mi wszystko wyjaśnić, alb...- nie dokończyłam, bo poczułam usta Ash'a na swoich.
-Nie krzycz tak. Zwracasz uwagę.- wyszeptał, odsuwając się ode mnie po chwili.
-To w końcu mi wytłumacz wszystko!- warknęłam.
-Już ci mówiłem. Zaraz mamy samolot. Do Missouri.- przewrócił oczami, ciągnąc mnie znów.
-Co?! Ale czemu? Ja nie chcę!- zaprotestowałam.
-Lecimy w odwiedziny do mojej rodziny. Powiedziałbym ci wcześniej, ale Jon zaskoczył mnie tym nagłym urlopem. Otóż ciotka Lisa od dłuższego czasu męczy mnie, żebym cię przywiózł ze sobą. Popiera ją babcia. No i reszta bab w mojej rodzinie.- westchnął, podchodząc do kasjerki.
-Ale ja nie mam ochoty tam jechać.- twardo stałam przy swoim.
-Kociaku, ale ja się nie pytam, czy chcesz. Jesteśmy parą. A to do czegoś zobowiązuje.- rzucił mi obojętne spojrzenie.
-Zabiję cię.- syknęłam, odwracając się na pięcie. Podeszłam do krzeseł i usiadłam na jednym z nich.
-Jak chcesz to zrobić, okej. Ale poczekaj do poniedziałku.- mruknął Purdy, siadając po chwili obok mnie.
-Wiesz, jak bardzo nienawidzę, gdy ktoś podejmuje za mnie decyzję, a ciągle to robisz.- burknęłam obrażona, zakładając ręce na piersi.
-Wiem. Przepraszam. Ale sama przyznaj: gdybym powiedział ci wcześniej, zgodziłabyś się?- spojrzał na mnie.
-Ja...
-Bądź szczera!
-Pff... Pewnie nie.- powiedziałam zrezygnowana.
-Właśnie. Nie obrażaj się na mnie. Czy kiedykolwiek źle się przy mnie bawiłaś?- uderzył w czuły punkt. Miał rację. Cokolwiek byśmy razem nie robili, nigdy nie było do dupy.
-To nie o to chodzi.- mruknęłam cicho.
-To o co? Boisz się mnie? Wiesz, że nie masz czego.- Ashley złapał mnie za dłoń.
-Wiem. Ja po prostu... Nie jestem rodzinna. Rozumiesz, otwarta i takie tam. Źle się czułam, gdy musiałam udawać przed twoim wujostwem. A z tego, co mówiłeś, teraz będzie ich więcej. Ja chyba nie potrafię.- ostatnie zdanie wyszeptałam.
-Ale popatrz. To nie będzie takie udawanie, jak dla ogółu. Nie musimy ciągle się trzymać za rączki i dawać buziaki. Wyobraź sobie, że jedziesz do rodziny bliskiego kolegi. Poza tym, zawsze możemy twierdzić, że jesteś nieśmiała i wstydzisz się czułych gestów.- Purdy roztaczał przede mną kolorową wizję naszego urlopu. Tylko czemu ja wciąż nie umiałam sobie tego wyobrazić?
-Nienawidzę cię.- wyjęczałam, gdy wchodziliśmy na pokład.
-Zawsze tak mówisz, a potem zmieniasz zdanie. Może tym razem też tak będzie?- uśmiechnął się do mnie.
-Marzyciel.- burknęłam.

 *personifikacja- nadawanie przedmiotom, zjawiskom, pojęciom abstrakcyjnym cech ludzkich.
*******************

Zdjęć Ash'a tu nie ma, bo w następnych rozdziałach obrzydnie Wam do reszty. Taaak, to te do dupy rozdziały z milusim Ashley'em. Ale aż tak słodko nie będzie, nie martwcie się. Co do tych "100 twarzy Ash'a", to jak mi któraś napisze porównanie do Greya czy innego dziadostwa, to się fochnę i przestanę pisać. Nienawidzę tej książki. Jutro Wigilia (tak wiem, kooochacie święta). Powiem tylko tyle, że w tym roku to będą moje najlepsze święta w życiu. A dlaczego? Bo ich nie obchodzę:D:D:D Nienawidzę tego okresu. Ale żeby nie było, że jestem taka wredna i chamska, to życzę Wam laski, żeby wszystko, co zeżremy, poszło w cycki. One nigdy nie są wystarczająco duże:P I fajnych prezentów. Nie sądzę, że spotkamy się jeszcze w tym roku na blogu, noo chyba, że zepniecie w końcu dupcie i machniecie limit w normalnym czasie. A nie po tygodniu... To już zależy od Was. Życzeń noworocznych składać nie będę. Nie spijcie się za bardzo. Aha, mogłybyście mi dać taki malutki prezent (z okazji świąt i zbliżających się moich urodzin) i skomentować choć jednym słówkiem, co? Btw. witam nową czytelniczkę Nothing. I jeszcze doszła mi obserwatorka Melanie. Fajnie by było, gdybyś skomentowała coś;) Oraz spóźnione życzenia urodzinowe dla sue:D Ja wiem, że święta i wgl, no ale weźcie się pokażcie, że jesteście i żyjecie. Pamiętajcie o ankiecie, bo już się powoli kończy czas. Jak zwykle zapomniałam, co jeszcze chciałam napisać, ale to najwyżej uaktualnię notkę. Aha, jak nie dodam jakoś szybko po wypełnieniu limitu, to znaczy, że trafił mnie szlag, albo w końcu zabiłam kogoś :D
Tak więc prosiłabym o komentarze, bo nie wiem, czy może znudziło się Wam to opowiadanie? W czym jest problem? Mam kilkaset wejść na rozdział, a i tak muszę wymuszać. (tak po polsku to brzmi).  To nie jest miłe.

!!! 25 komentarzy=nowy !!!

(świąteczne zdjęcie całego BVB jest za brzydkie na tego bloga)