15
Czerwca.
Taa
i nadszedł ten wiekopomny moment. Dzień odlotu. Opuszczam na parę
ładnych miesięcy, ten, jakże piękny kraj, jakim jest Polska.
Spakowałam część ciuchów,
kilka płyt i pamiątek. Reszta rzeczy jest już w Los Angeles.
Założyłam czarne rurki, tshirt z nadrukiem Slayer'a i trampki.
Wspominałam, że kocham metal? Nie? No to teraz wspominam. Muszę
jeszcze wpaść do szkoły, pożegnać się z koleżankami. W sumie
prawdziwych znajomych mogę policzyć na palcach jednej ręki, bo
reszta to zazdrosne plastiki, ale lepsze to niż nic. Wprawdzie
koniec roku jest dopiero za dwa tygodnie, ale udało mi się wszystko
pozałatwiać już teraz. Skończyłam 2 klasę liceum, a ostatni rok
będę zaliczać przez internet i indywidualnie w jakiejś szkole w
LA. Do Polski wrócę tylko na egzaminy maturalne. Przynajmniej nie
będę musiała oglądać mojej głupiej klasy. W ogóle, im dłużej
się nad tym zastanawiam, tym bardziej podoba mi się wizja wyjazdu.
Zamieszkanie w Los Angeles i tak było tylko kwestią czasu. No, a
poza tym tam można jeździć autem od 15tki, a prowadzenie samochodu
to moje hobby. Okej, przyznaję się, jestem piratem drogowym, nic
nie poradzę, że jak jeżdżę 50km/h to mi się niedobrze robi.
Dobra,
jeszcze tylko muszę napisać znajomemu na facebook'u, że niedługo
mam samolot. Parę miesięcy temu jakiś David wysłał mi przez
pomyłkę zaproszenie. Zaczeliśmy pisać i tak jest do dziś. On też
mieszka w LA, także jak już będę umierać z samotności, to może
się z nim spotkam.
Po
łzawym pożegnaniu ze znajomymi i rodzinką (oni płakali, nie ja)
wsiadłam do samolotu. Przede mną 14 godzin lotu. Cuuudownie.
Dobrze, że mam mp3 i telefon naładowany na maksa. Może wytrzymają.
Hmm, gdy wyląduję to w Los Angeles będzie jakaś... 7 rano! O
mamo. To znaczy, że muszę się przekimać w samolocie, jeśli mam
jakoś przeżyć ten dzień. Założyłam słuchawki i włączyłam
Black Veil Brides- Youth & Whiskey. Ta piosenka idealnie nadaje
się do słuchania w tym momencie mojego życia. Brides'ów polubiłam
dzięki Davidowi. On ma jakąś obsesję na ich punkcie, zwłaszcza
na punkcie Andy'ego, należy do BVB Army w Los Angeles, czy jak to
się tam nazywa. No cóż, Andy. Jak słyszę jego głos, to
przyznaję, mam ciarki na plecach. I te oczy. Ale on ma dziewczynę.
Nie należę do kobiet, które rozbijają związki. Zresztą, i tak
pewnie po miesiącu by mi się znudził, jak każdy mój
dotychczasowy chłopak. Chyba wszyscy w zespole mają dziewczyny. Ah,
jednak nie, przecież jest jeszcze Pan Deviant. Z nim to w ogóle
sobie nie wyobrażam, że mogłabym być. Wygląda całkiem, całkiem,
ale to jego zamiłowanie do alkoholu, kobiet i Hello Kitty, to dla
mnie za dużo. Ciekawe, jacy są prywatnie, taki CC np. wydaje się
sympatyczny, nadawałby się na starszego brata, nie to co mój
rodzony. No nic, wychodzi na to, że nie będę miała sławnego
faceta. Chyba, że Jonathan ma jakiegoś fajnego podopiecznego.
Pożyjemy, zobaczymy. Mam tylko nadzieję, że go nie zawiodę. W
zeszłe wakacje pomagałam mu, gdy nadzorował nagrywanie płyty
przez Pierce the Veil. Mili faceci. Nie traktowali mnie jak jakąś
gówniarę, tylko jak członka ekipy. Liczę, że tym razem będzie
tak samo. Zmęczona intensywnym myśleniem, (generalnie myślenie mi
szkodzi) zasnęłam. Parę godzin później obudził mnie głos
stewardessy, proszący o zapięcie pasów. Czyli lądujemy. W końcu!
Podnosiłam się z fotela, jak jakaś zgrzybiała staruszka.
Kilkanaście godzin siedzenia w jednej pozycji robi swoje. Mogłam
jednak kupić bilet w pierwszej klasie, to nie, szkoda mi było kilku
stów więcej. Jakby nie było mnie stać. Moje skąpstwo mnie kiedyś
zgubi. Wysiadłam z tego cholernego samolotu, odebrałam bagaż,
napisałam mamie, że żyję i udałam się na postój taksówek.
Dotarłam jedną z nich do swojego mieszkania. Mieszkania w USA
kosztują tyle, co średniej wielkości dom, ale wizja sprzątania
takiej powierzchni użytkowej mnie do tego zniechęciła. Lubię
sprzątać, ale i tak przy moim braku czasu i bałaganiarstwie ten
dom popadłby w ruinę w jakiś miesiąc. Po południu odbiorę moje
autko z magazynu, bo w Kalifornii bez auta nic nie zdziałam.
Wkroczyłam
do sypialni, jednocześnie w myślach ustalając rozkład
dzisiejszego dnia. Jednak gdy zobaczyłam moje łóżeczko, wszystkie
plany poszły się pieprzyć, rzuciłam się na pościel i za chwilę
spałam jak dziecko. Miałam piękny sen, gdy obudziła mnie piosenka
Bullet For My Valentine- Riot. No tak, nie wyciszyłam telefonu.
Zwlekłam się z łóżka, żeby go znaleźć. Jeszcze zaspana, nie
patrząc kto dzwoni, odebrałam mówiąc:
-Czego!
-Yyyy
what?- ah, zapomniałam, że jestem w innym kraju. -Tak, słucham?-
przeszłam na angielski.
-Anna,
gdzie ty jesteś, miałaś być rano w studiu o 9 rano, a jest 12!-
wydarł się na mnie mój fotograf, Boris.
-Kurwa!
Sorry, zaspałam, już jadę!- krzyknęłam do słuchawki momentalnie
rozbudzona. Wychodząc, złapałam po drodze torbę i udałam się na
podziemny parking. Dopiero jak stanęłam między samochodami,
dotarło do mnie, że swojego jeszcze nie odebrałam. -Czy ja zawsze
do cholery muszę się wszędzie spóźniać?- mrucząc pod nosem
szukałam telefonu, żeby zadzwonić po taksówkę. Oczywiście,
kierowca musiał się ślimaczyć, jeszcze trafiliśmy na korek, w
końcu godziny szczytu. Punktualnie o 13 wparowałam jak burza do
studia, gdzie pieklił się Boris.
-No
ja pierdole, ile można na ciebie czekać księżniczko!- krzyczał.
-A
może tak "dzień dobry, miło cię widzieć Ann"?!?!-
wykrzyczałam jeszcze głośniej, a ciszej dodałam- Były korki, a
ja jestem bez auta.- Okej, przepraszam, ale przez ciebie musiałem
odwołać ważne spotkanie- powiedział, po czym przeszliśmy do
omawiania szczegółów naszej tegorocznej współpracy. Po jakimś
czasie, przypomniało mi się, że przecież o 16 jestem umówiona z
Jonathanem w wytwórni, a jeszcze muszę jechać po auto. Znowu się
spóźnię. Ja pierdolę, jeszcze nie zaczęłam pracy, a już
zachowuję się nieprofesjonalnie. Zadzwoniłam do Jona, żeby go
uprzedzić, że się nie wyrobię i ubłagałam Boris'a, żeby
podrzucił mnie do magazynu.
Gdy
zobaczyłam moje cacko, wszystkie problemy tego świata zniknęły.
Niestety, szybko wróciły, bo Jon przysłał smsa, żebym się
pospieszyła. Tak więc pożegnałam się z Borisem i ruszyłam z
piskiem opon w stronę wytwórni. Oczywiście, jak już coś się
pieprzy to po całości. Złapała mnie policja. Zaczęłam się
idiotycznie tłumaczyć, nachalnie trzepocząc rzęsami, że dziś
przyjechałam z innego kraju, gdzie jest inne ograniczenie itp. Mój
urok osobisty chyba dalej działa, bo darowali mi ten mandat,
prosząc, abym jednak na drugi raz pamiętała, że jesteśmy w
Ameryce. Nie lubię załatwiać spraw w ten sposób, ale teraz nie
miałam innego wyjścia. Grzecznie przeprosiłam i pojechałam dalej,
teraz już wolniej. Nie dość, że jestem spóźniona, to jeszcze
cholernie śpiąca, nienawidzę jak ktoś mnie budzi, wtedy staję
się wredna i chamska.
W
końcu, wkurwiona na cały świat, weszłam do wytwórni i udałam
się prosto do gabinetu Jonathan'a. Nic się nie zmienił, dalej
wyglądał jak typowy biznesmen przed 40stką. Wiecznie poważna mina
i wyniosły ton. Po oschłym przywitaniu, przeszliśmy do spraw
zawodowych.
-Ann,
wiesz, że w tym roku jestem strasznie zajęty, bo przybyło nam
kilka nowych, dobrze zapowiadających się zespołów, w dodatku,
kilku innych mana... -Do rzeczy Jon- przerwałam znudzona.
-Okej,
zajmiesz się jednym z moich zespołów. Prosili o kogoś młodego,
kogoś kto zrozumie czego oczekują. Będę cię wspierał przez
jakiś tydzień, potem musisz radzić sobie sama, dodatkowo
zamieszkasz z nimi i będziesz im towarzyszyć w drugiej części
trasy- streścił Jonathan.
-Że
co?!?!?! Jonathan ty chyba ZWARIOWAŁEŚ! Mam być ich managerką i
to w dodatku tour-managerką? Przecież, ja sobie nie dam rady, mam
chorobę lokomocyjną i w ogóle. I jeszcze mam z nimi mieszkać?
Niby z jakiej racji?- krzyczałam spanikowana.
-Z
takiej, że od nich jest bliżej do wytwórni, więc może
przestaniesz się spóźniać, poza tym skoro macie razem pracować
musicie się lepiej poznać i takie tam, dowiesz się w swoim czasie.
-Zapomniałeś,
że ja oprócz pracy tutaj, mam jeszcze sesje zdjęciowe, a potem
szkołę.
-Dasz
radę, bo niby kto jak nie ty. Wierzę w ciebie.- pocieszał mnie
Jon.
-Taa,
jasne, już to widzę- opadłam zrezygnowana na jeden z foteli. -To
może w końcu powiesz mi, co to za zespół?-spytałam.
-Ucieszysz
się, to twoje klimaty, metal, te sprawy, zaraz ich zawołam, może
ich nawet znasz- odpowiedział tajemniczo Jon i wyszedł z gabinetu.
Wrócił po jakichś 5 minutach. Wstałam, odwracając się w stronę
drzwi i zamarłam. To się nie dzieje naprawdę. Przede mną stało pięciu, wyglądających znajomo, facetów.
-Ann,
to twoi nowi podopieczni, Black Veil Brides.
**********************************************************************
Krótki, bo krótki. Następne będą dłuższe. Przynajmniej tak mi się wydaje... Na razie nuda, no, ale jakoś musiałam wprowadzić nasz zespół:)
**********************************************************************
Krótki, bo krótki. Następne będą dłuższe. Przynajmniej tak mi się wydaje... Na razie nuda, no, ale jakoś musiałam wprowadzić nasz zespół:)
Hahah "Wygląda całkiem, całkiem, ale to jego zamiłowanie do alkoholu, kobiet i Hello Kitty, to dla mnie za dużo" kolejny raz mnie rozwaliło :D no dodawaj szybko, no! <3
OdpowiedzUsuńHello Kitty jest super XDDDDD
OdpowiedzUsuńHello Kitty jest super XDDDDD
OdpowiedzUsuń