czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział 2

15 Czerwca.

Taa i nadszedł ten wiekopomny moment. Dzień odlotu. Opuszczam na parę ładnych miesięcy, ten, jakże piękny kraj, jakim jest Polska. Spakowałam część ciuchów, kilka płyt i pamiątek. Reszta rzeczy jest już w Los Angeles. Założyłam czarne rurki, tshirt z nadrukiem Slayer'a i trampki. Wspominałam, że kocham metal? Nie? No to teraz wspominam. Muszę jeszcze wpaść do szkoły, pożegnać się z koleżankami. W sumie prawdziwych znajomych mogę policzyć na palcach jednej ręki, bo reszta to zazdrosne plastiki, ale lepsze to niż nic. Wprawdzie koniec roku jest dopiero za dwa tygodnie, ale udało mi się wszystko pozałatwiać już teraz. Skończyłam 2 klasę liceum, a ostatni rok będę zaliczać przez internet i indywidualnie w jakiejś szkole w LA. Do Polski wrócę tylko na egzaminy maturalne. Przynajmniej nie będę musiała oglądać mojej głupiej klasy. W ogóle, im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej podoba mi się wizja wyjazdu. Zamieszkanie w Los Angeles i tak było tylko kwestią czasu. No, a poza tym tam można jeździć autem od 15tki, a prowadzenie samochodu to moje hobby. Okej, przyznaję się, jestem piratem drogowym, nic nie poradzę, że jak jeżdżę 50km/h to mi się niedobrze robi.
Dobra, jeszcze tylko muszę napisać znajomemu na facebook'u, że niedługo mam samolot. Parę miesięcy temu jakiś David wysłał mi przez pomyłkę zaproszenie. Zaczeliśmy pisać i tak jest do dziś. On też mieszka w LA, także jak już będę umierać z samotności, to może się z nim spotkam.
Po łzawym pożegnaniu ze znajomymi i rodzinką (oni płakali, nie ja) wsiadłam do samolotu. Przede mną 14 godzin lotu. Cuuudownie. Dobrze, że mam mp3 i telefon naładowany na maksa. Może wytrzymają. Hmm, gdy wyląduję to w Los Angeles będzie jakaś... 7 rano! O mamo. To znaczy, że muszę się przekimać w samolocie, jeśli mam jakoś przeżyć ten dzień. Założyłam słuchawki i włączyłam Black Veil Brides- Youth & Whiskey. Ta piosenka idealnie nadaje się do słuchania w tym momencie mojego życia. Brides'ów polubiłam dzięki Davidowi. On ma jakąś obsesję na ich punkcie, zwłaszcza na punkcie Andy'ego, należy do BVB Army w Los Angeles, czy jak to się tam nazywa. No cóż, Andy. Jak słyszę jego głos, to przyznaję, mam ciarki na plecach. I te oczy. Ale on ma dziewczynę. Nie należę do kobiet, które rozbijają związki. Zresztą, i tak pewnie po miesiącu by mi się znudził, jak każdy mój dotychczasowy chłopak. Chyba wszyscy w zespole mają dziewczyny. Ah, jednak nie, przecież jest jeszcze Pan Deviant. Z nim to w ogóle sobie nie wyobrażam, że mogłabym być. Wygląda całkiem, całkiem, ale to jego zamiłowanie do alkoholu, kobiet i Hello Kitty, to dla mnie za dużo. Ciekawe, jacy są prywatnie, taki CC np. wydaje się sympatyczny, nadawałby się na starszego brata, nie to co mój rodzony. No nic, wychodzi na to, że nie będę miała sławnego faceta. Chyba, że Jonathan ma jakiegoś fajnego podopiecznego. Pożyjemy, zobaczymy. Mam tylko nadzieję, że go nie zawiodę. W zeszłe wakacje pomagałam mu, gdy nadzorował nagrywanie płyty przez Pierce the Veil. Mili faceci. Nie traktowali mnie jak jakąś gówniarę, tylko jak członka ekipy. Liczę, że tym razem będzie tak samo. Zmęczona intensywnym myśleniem, (generalnie myślenie mi szkodzi) zasnęłam. Parę godzin później obudził mnie głos stewardessy, proszący o zapięcie pasów. Czyli lądujemy. W końcu! Podnosiłam się z fotela, jak jakaś zgrzybiała staruszka. Kilkanaście godzin siedzenia w jednej pozycji robi swoje. Mogłam jednak kupić bilet w pierwszej klasie, to nie, szkoda mi było kilku stów więcej. Jakby nie było mnie stać. Moje skąpstwo mnie kiedyś zgubi. Wysiadłam z tego cholernego samolotu, odebrałam bagaż, napisałam mamie, że żyję i udałam się na postój taksówek. Dotarłam jedną z nich do swojego mieszkania. Mieszkania w USA kosztują tyle, co średniej wielkości dom, ale wizja sprzątania takiej powierzchni użytkowej mnie do tego zniechęciła. Lubię sprzątać, ale i tak przy moim braku czasu i bałaganiarstwie ten dom popadłby w ruinę w jakiś miesiąc. Po południu odbiorę moje autko z magazynu, bo w Kalifornii bez auta nic nie zdziałam.
Wkroczyłam do sypialni, jednocześnie w myślach ustalając rozkład dzisiejszego dnia. Jednak gdy zobaczyłam moje łóżeczko, wszystkie plany poszły się pieprzyć, rzuciłam się na pościel i za chwilę spałam jak dziecko. Miałam piękny sen, gdy obudziła mnie piosenka Bullet For My Valentine- Riot. No tak, nie wyciszyłam telefonu. Zwlekłam się z łóżka, żeby go znaleźć. Jeszcze zaspana, nie patrząc kto dzwoni, odebrałam mówiąc:
-Czego!
-Yyyy what?- ah, zapomniałam, że jestem w innym kraju. -Tak, słucham?- przeszłam na angielski.
-Anna, gdzie ty jesteś, miałaś być rano w studiu o 9 rano, a jest 12!- wydarł się na mnie mój fotograf, Boris.
-Kurwa! Sorry, zaspałam, już jadę!- krzyknęłam do słuchawki momentalnie rozbudzona. Wychodząc, złapałam po drodze torbę i udałam się na podziemny parking. Dopiero jak stanęłam między samochodami, dotarło do mnie, że swojego jeszcze nie odebrałam. -Czy ja zawsze do cholery muszę się wszędzie spóźniać?- mrucząc pod nosem szukałam telefonu, żeby zadzwonić po taksówkę. Oczywiście, kierowca musiał się ślimaczyć, jeszcze trafiliśmy na korek, w końcu godziny szczytu. Punktualnie o 13 wparowałam jak burza do studia, gdzie pieklił się Boris.
-No ja pierdole, ile można na ciebie czekać księżniczko!- krzyczał.
-A może tak "dzień dobry, miło cię widzieć Ann"?!?!- wykrzyczałam jeszcze głośniej, a ciszej dodałam- Były korki, a ja jestem bez auta.- Okej, przepraszam, ale przez ciebie musiałem odwołać ważne spotkanie- powiedział, po czym przeszliśmy do omawiania szczegółów naszej tegorocznej współpracy. Po jakimś czasie, przypomniało mi się, że przecież o 16 jestem umówiona z Jonathanem w wytwórni, a jeszcze muszę jechać po auto. Znowu się spóźnię. Ja pierdolę, jeszcze nie zaczęłam pracy, a już zachowuję się nieprofesjonalnie. Zadzwoniłam do Jona, żeby go uprzedzić, że się nie wyrobię i ubłagałam Boris'a, żeby podrzucił mnie do magazynu.
Gdy zobaczyłam moje cacko, wszystkie problemy tego świata zniknęły. Niestety, szybko wróciły, bo Jon przysłał smsa, żebym się pospieszyła. Tak więc pożegnałam się z Borisem i ruszyłam z piskiem opon w stronę wytwórni. Oczywiście, jak już coś się pieprzy to po całości. Złapała mnie policja. Zaczęłam się idiotycznie tłumaczyć, nachalnie trzepocząc rzęsami, że dziś przyjechałam z innego kraju, gdzie jest inne ograniczenie itp. Mój urok osobisty chyba dalej działa, bo darowali mi ten mandat, prosząc, abym jednak na drugi raz pamiętała, że jesteśmy w Ameryce. Nie lubię załatwiać spraw w ten sposób, ale teraz nie miałam innego wyjścia. Grzecznie przeprosiłam i pojechałam dalej, teraz już wolniej. Nie dość, że jestem spóźniona, to jeszcze cholernie śpiąca, nienawidzę jak ktoś mnie budzi, wtedy staję się wredna i chamska.
W końcu, wkurwiona na cały świat, weszłam do wytwórni i udałam się prosto do gabinetu Jonathan'a. Nic się nie zmienił, dalej wyglądał jak typowy biznesmen przed 40stką. Wiecznie poważna mina i wyniosły ton. Po oschłym przywitaniu, przeszliśmy do spraw zawodowych.
-Ann, wiesz, że w tym roku jestem strasznie zajęty, bo przybyło nam kilka nowych, dobrze zapowiadających się zespołów, w dodatku, kilku innych mana... -Do rzeczy Jon- przerwałam znudzona.
-Okej, zajmiesz się jednym z moich zespołów. Prosili o kogoś młodego, kogoś kto zrozumie czego oczekują. Będę cię wspierał przez jakiś tydzień, potem musisz radzić sobie sama, dodatkowo zamieszkasz z nimi i będziesz im towarzyszyć w drugiej części trasy- streścił Jonathan.
-Że co?!?!?! Jonathan ty chyba ZWARIOWAŁEŚ! Mam być ich managerką i to w dodatku tour-managerką? Przecież, ja sobie nie dam rady, mam chorobę lokomocyjną i w ogóle. I jeszcze mam z nimi mieszkać? Niby z jakiej racji?- krzyczałam spanikowana.
-Z takiej, że od nich jest bliżej do wytwórni, więc może przestaniesz się spóźniać, poza tym skoro macie razem pracować musicie się lepiej poznać i takie tam, dowiesz się w swoim czasie.
-Zapomniałeś, że ja oprócz pracy tutaj, mam jeszcze sesje zdjęciowe, a potem szkołę.
-Dasz radę, bo niby kto jak nie ty. Wierzę w ciebie.- pocieszał mnie Jon.
-Taa, jasne, już to widzę- opadłam zrezygnowana na jeden z foteli. -To może w końcu powiesz mi, co to za zespół?-spytałam.
-Ucieszysz się, to twoje klimaty, metal, te sprawy, zaraz ich zawołam, może ich nawet znasz- odpowiedział tajemniczo Jon i wyszedł z gabinetu. Wrócił po jakichś 5 minutach. Wstałam, odwracając się w stronę drzwi i zamarłam. To się nie dzieje naprawdę. Przede mną stało pięciu, wyglądających znajomo, facetów.
-Ann, to twoi nowi podopieczni, Black Veil Brides.


**********************************************************************
Krótki, bo krótki. Następne będą dłuższe. Przynajmniej tak mi się wydaje... Na razie nuda, no, ale jakoś musiałam wprowadzić nasz zespół:)

3 komentarze:

  1. Hahah "Wygląda całkiem, całkiem, ale to jego zamiłowanie do alkoholu, kobiet i Hello Kitty, to dla mnie za dużo" kolejny raz mnie rozwaliło :D no dodawaj szybko, no! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hello Kitty jest super XDDDDD

    OdpowiedzUsuń
  3. Hello Kitty jest super XDDDDD

    OdpowiedzUsuń