-Zostaniesz moją dziewczyną?- spytał
Drew.
-Słucham???- spojrzałam na niego
zaskoczona.
-Chcę się móc tobą chwalić. Chcę
żeby wszyscy wiedzieli, że jesteś moja.- patrzył na mnie z
powagą.
-Ale przecież my się znamy dopiero
dwa tygodnie! Nie sądzisz, że to za wcześnie?
-Przecież i tak zachowujemy się jak
para. Poza tym, ja... zakochałem się w tobie.
-Co zrobiłeś??? Żartujesz sobie,
prawda?- stałam z otwartą buzią.
-Nie. Mówię serio. Nigdy wcześniej
nie spotkałem kogoś takiego jak ty.
-Jeśli coś czujesz, to najwyżej
zauroczenie. To nie jest miłość Drew!- zaczynałam się
denerwować.
-Chyba wiem, co czuję. Dlaczego nie
chcesz dać mi szansy?- spytał.
-Bo dla mnie to wszystko dzieje się za
szybko. Przecież my o sobie nic nie wiemy.- zauważyłam.
-Mamy całą wieczność na poznanie
się.- uśmiechnął się do mnie Drew. Jezu, jaki oklepany tekst.
-Dlaczego nie może być tak, jak
dotychczas?
-Że nikt nie wie, że się ze sobą
spotykamy, bo przy ludziach nie chcesz mnie wziąć nawet za rękę?
-To nie o to chodzi, że ja nie chcę,
żeby nikt nie wiedział. Po prostu, cenię sobie prywatność. Nie
lubię, gdy ktoś się patrzy.- mruknęłam. Taaak, oszukuj się
dalej Anka.
-Chciałbym spędzać z tobą więcej
czasu.- zaczął z innej strony Drew. Wybrał zły kierunek.
-Więcej? Przecież widujemy się
codziennie.
-Co to jest te 2 godziny.
-Ale Drew. Nie zapominaj, że ja mam
dwie prace i szkołę!- no kurwa, może mam z nim zamieszkać?
-Wiem. Ale przecież czasem mogłabyś
zostać u mnie na noc. Pomógłbym ci w nauce itp.
-Poradzę sobie sama. A kiedy niby
miałabym u ciebie nocować, jeśli jadę w trasę?
-Noo, na przykład, gdy spotkamy się
gdzieś w Ameryce.
-Nie ma szans. Ashley w życiu się nie
zgodzi.- wymsknęło mi się.
-Ashley?? A co on ma do tego?- warknął
Drew.
-Parę godzin temu został oficjalnie
moim opiekunem podczas trasy.- westchnęłam.
-ON?!?! Niby dlaczego? Nie chcę żeby
on się tobą zajmował.- warknął, łapiąc mnie mocno za łokieć.
-Ale nie mam na to wpływu! Musiałam
się zgodzić.- wyszarpałam się z jego uścisku.
-Niby czemu?
-Bo musiałam i tyle! Powiedzmy, że
Jonathan'owi się nie odmawia.
-Oczywiście. Pewnie Ashley się
ucieszył. Teraz już na pewno większość czasu będziecie razem.-
powiedział złośliwie Fuller.
-No wyobraź sobie, że nie był
zadowolony. Ale obydwoje wiedzieliśmy, że musimy się zgodzić.
Poza tym, nawet gdyby ktoś inny został moim opiekunem i tak nie
pozwoliłby mi, odłączać się od zespołu..- warknęłam.
-Ale chyba będziecie mieli jakiś czas wolny?
-Chłopcy na pewno. Ja, nie wiem. Wiesz, jakby nie patrzeć, jadę tam pracować, a nie odpoczywać.
-Wszystko fajnie, tylko pomyśl też o mnie.- mruknął obrażony.
-Nie rozumiem?
-Nie chcę się z tobą rozstawać na tak długo.
-To nie ode mnie zależy. Wiedziałeś praktycznie od początku, o moim życiu zawodowym. Musisz się z tym pogodzić, bo póki co, nie zamierzam nic zmieniać.
-Dobrze. Nie mówmy już o tym. Dalej nie odpowiedziałaś na moje pytanie.- zauważył.
-Moja odpowiedź brzmi: nie. Nie czuję się gotowa, żeby powiedzieć to wszystkim. Dziewczyny zamęczyłyby mnie pytaniami, a chłopaki też nie daliby żyć.
-Ale chyba będziecie mieli jakiś czas wolny?
-Chłopcy na pewno. Ja, nie wiem. Wiesz, jakby nie patrzeć, jadę tam pracować, a nie odpoczywać.
-Wszystko fajnie, tylko pomyśl też o mnie.- mruknął obrażony.
-Nie rozumiem?
-Nie chcę się z tobą rozstawać na tak długo.
-To nie ode mnie zależy. Wiedziałeś praktycznie od początku, o moim życiu zawodowym. Musisz się z tym pogodzić, bo póki co, nie zamierzam nic zmieniać.
-Dobrze. Nie mówmy już o tym. Dalej nie odpowiedziałaś na moje pytanie.- zauważył.
-Moja odpowiedź brzmi: nie. Nie czuję się gotowa, żeby powiedzieć to wszystkim. Dziewczyny zamęczyłyby mnie pytaniami, a chłopaki też nie daliby żyć.
-To co teraz?- spytał poważnie.
-Wolałabym jeszcze trochę poczekać.
Niech na razie wszystko zostanie tak, jak jest.- powiedziałam
stanowczo.
-Chyba nie mam wyjścia.- westchnął.
-Przecież kiedyś to się zmieni. Na
razie mam za dużo rzeczy na głowie.- starałam się załatwić to
ugodowo.
-No dobrze. Ale obiecaj, że ten stan
rzeczy nie będzie się ciągnął w nieskończoność.
-Obiecuję. A teraz muszę już wracać.
Mam kilka rzeczy do zrobienia w związku z tą całą trasą. Do
zobaczenia Drew.- uśmiechnęłam się. Chłopak lekko cmoknął mnie
w usta i wsiadłam do samochodu. Następnie skierowałam się do
domu. Muszę w końcu wybrać ciuchy na trasę.
Godzinę później.
Siedziałam na podłodze już pół
godziny i patrzyłam jak Andy robi mi „porządki” w ubraniach.
Segregował je na: do bani, ujdzie, może być, fajne. Oczywiście
tych ostatnich było najmniej... Co ja mu poradzę, że mam tylko
dwie koszulki z Batmanem? Na szczęście kilka innych bluzek zyskało
jego aprobatę, ale i tak wychodzi na to, że będzie mi pożyczać
swoje. W sumie, pasuje mi taki układ. Dzięki temu będę miała
mało bagażu, bo wszystko będzie dźwigał Andy. Może sobie dzięki
temu mięśnie wyrobi...
-No nie wierzę!- usłyszałam wrzask
wokalisty.
-Co znowu?- przewróciłam oczami.
-Ty masz w szafie sukienkę! Cud! Czemu
jej nie założyłaś ani razu?- patrzył na mnie z wyrzutem.
-Bo nie lubię? Preferuję wygodę, a
nie jakieś kiecki. Poza tym, nie było okazji.- wzruszyłam
ramionami. W tym momencie do mojej sypialni weszła reszta zespołu i
walnęła się na moim łóżku.
-Co robicie?- spytał CC lustrując
przy tym cały pokój.
-Pakujemy Ann na trasę. Patrz na to.-
Biersack rzucił w niego moją sukienką.
-Coś takiego. Chłopaki! Czy wy
widzicie to samo co ja?- wyrywali sobie ją z rąk. Idioci...
-Ej! Przymierz ją!- skierował się do
mnie Jake.
-Nie ma mowy!
-Czemu? Boisz się, że będziesz
wyglądać jak człowiek, a nie wiedźma?- uniósł brew Ashley.
-Odwal się. Nie chce mi się w nią
wciskać. Poza tym, chyba jest za mała.
-Weź, ale ty jesteś.- posmutniał
Jinxx.
-Wredna? Chamska? Wiem.- założyłam
obrażona ręce na piersi.
-Okej. Dziś ci odpuścimy, ale
obiecaj, że choć raz w tym roku się wystroisz.- pogroził mi
palcem Andy.
-Dobra, obiecuję. Pasuje?- do końca
roku jeszcze 5 miesięcy...
-Owszem. A teraz chodź tu. To są
ciuchy na trasę. Masz je wziąć.- pokazał mi koszulki.
-Dużo ich...- spojrzałam na tshirty.
Było ich aż... 4.
-Co ja ci poradzę, że reszta nie
pasuje. Na szczęście masz jeszcze mnie. Może chłopaki też ci coś
pożyczą.
-Tak. Wiem, że mam najwspanialszych
facetów na świecie obok siebie.- rzuciłam się wokaliście na
szyję. Najpierw się zdziwił, bo generalnie unikam takich gestów,
ale po sekundzie odwzajemnił uścisk.
-Grupowe przytulasy!- wydarł się CC i
razem z resztą rzucili się na nas. Już wiem jak czuje się
sardynka w puszce... Po jakichś 5 minutach grupowego zgniatania się
nawzajem, w końcu mnie puścili.
Schowałam resztę ciuchów do szafy, a
te przeznaczone na wyjazd zaniosłam do prania. Chłopcy doradzili mi
jeszcze, które rzeczy, oprócz koszulek, na bank mi się przydadzą
i tak minął nam wieczór. Po wszystkim zeszliśmy na kolację,
którą dziś robił Ashley. O dziwo, miał talent kulinarny. Już
parę razy robił obiad i muszę przyznać, że trafił w moje gusta.
No, ale oczywiście tego mu nie powiedziałam. Jeszcze by sobie
pomyślał, że zaczynam go lubić czy coś... Dziś zaserwował nam
zapiekankę. Przez całą kolację nie odezwaliśmy się do siebie
ani słowem, przez co chłopcy wymieniali między sobą pytające
spojrzenia. No tak, posiłki to nasze pory kłótni. Jakoś nie
specjalnie chciało mi się zaczynać. Ashley też chyba nie miał
nastroju. Wobec tego, cała kolacja upłynęła w miłej atmosferze.
Rozmawialiśmy na temat trasy, obowiązków z nią związanych itp.
To znaczy chłopcy opowiadali, a ja słuchałam. Czasem zerkałam na
Purdy'ego i zastanawiałam się, jak taka osoba może się kimkolwiek
opiekować... Bez uszczerbka na zdrowiu któregoś z nas się nie
obejdzie...
Następny dzień, poniedziałek.
Obudziłam się i na dzień dobry
spotkała mnie niespodzianka. Miesiączka. SUPER! U mnie to się
powinno nazywać zupełnie inaczej... Dlaczego jestem wkurzona? Bo,
kurwa mać, znowu dostałam wtedy, kiedy nie powinnam. Według
kalendarza, to powinno być za 1,5 tygodnia. Chociaż... Jak się tak
nad tym zastanowić, to dobrze. Będę mieć święty spokój w
trasie. Chyba. Ale to nie zmienia faktu, że zdycham z bólu i jestem
nieszczęśliwa. Ubrałam się dzisiaj w coś wygodniejszego (jakbym
na co dzień, chodziła w garsonkach...) i zeszłam do kuchni na
śniadanie.
-Hej Ann.- odezwało się chórem
pięciu facetów.
-No. Hej.- westchnęłam, siadając na
krześle. Następnie oparłam głowę na ręce i czekałam, aż ktoś
się zlituje i poda mi jedzenie. Nie musiałam długo czekać. Nasz
Tatuś szybko ogarnął, że coś ze mną nie halo.
-Smacznego. Coś nie tak?- spytał,
podtykając mi talerz pod nos.
-Zabijcie mnie.- mruknęłam, grzebiąc
widelcem w jajecznicy. Nawet jeść mi się nie chce. To znak, że
już naprawdę ze mną źle.
-Wstałaś lewą nogą?- dociekał CC.
-Nie Christian'ku. Po prostu wszystko
mnie boli i chcę umrzeć.
-To poczekaj do końca trasy. Teraz nie
znajdziemy nikogo na twoje miejsce.- uśmiechnął się Jake. Nie
odwzajemniłam gestu. Siedziałam tak, próbując coś przełknąć.
Czy ja zawsze muszę się tak męczyć?
-Wyglądasz dziś jak prawdziwa
wiedźma. I czemu nie jesz? Odchudzasz się?- prychnął Ashley.
-Fajnie.- powiedziałam cicho, nie
zwracając uwagi na cokolwiek.
-Okej. Ona jest chora!- wskazał na
mnie palcem basista.
-Co? Niby czemu?- zawołał Andy.
-Bo kompletnie nie reaguje na moje
zaczepki i siedzi jakby miała zaraz ducha wyzionąć. No weź!
Liczyłem na jakąś kłótnię!- spojrzał na mnie z wyrzutem.
-Kłótnię? Ze mną? Po co?-
mruknęłam, patrząc się na niego, jak na idiotę.
-Bo nasze kłótnie działają na mnie
lepiej niż kubek kawy.- wyszczerzył się.
-Ann? Co ci jest? Źle się czujesz?
Masz gorączkę?- Andy przyłożył rękę do mojego czoła.
-Niee. Daj mi spokój.- próbowałam
się wyswobodzić z jego rąk, ale przy każdym gwałtowniejszym
ruchu dostawałam skurczy. Świetnie.
-Czemu nic nie zjadłaś? Boli cię
żołądek, zatrułaś się?- tym razem przesłuchiwał mnie Jinxx.
Nic nie odpowiedziałam, tylko westchnęłam głośno.
-Ej! Ja wiem co jej jest!- Purdy
lustrował mnie z góry na dół.
-Czyżby? To co takiego, nasz
Sherlock'u?- zakpił CC.
-Wystarczy spojrzeć, co na siebie
założyła. A poza tym nie reaguje kompletnie na nic. Muszę was
zmartwić. Nasza „kochana” Ann się wyprowadziła. Na jakiś
tydzień.- uśmiechnął się z wyższością Ash.
-Taki z ciebie znawca?! Ciekawe skąd
to wiesz, bo w pornosach o tym nie mówią!!!- wybuchnęłam.
-Skąd wiesz? Oglądałaś?- szybko
odbił piłeczkę.
-Dosyć! Może mnie ktoś oświecić?-
warknął zirytowany Jake.
-Jeszcze zapomniałem dodać. Wahania
nastroju. Ruda ma okres i tyle.- Purdy założył ręce na piersi.
-Nie ciesz się tak! Wtedy jestem
jeszcze bardziej nieobliczalna niż zwykle!- syknęłam.
-Grozisz mi, dziewczynko?
-TAK! I spierdalaj ode mnie w końcu.-
wstałam gwałtownie i skierowałam się do sypialni. Znalazłam tam
swoje tabletki, które i tak na to nie działały, po czym zabrałam
torbę i skierowałam się do garażu. Następnie pojechałam w
stronę wytwórni.
Parę godzin później
Czułam, że zaraz serio wyzionę
ducha. Jonathan zauważył, że nie daję rady i kazał mi jechać do
domu. Chłopcy też już kończyli, ale mieli jeszcze jechać na
zakupy. Wróciłam do domu i rzuciłam się na łóżko. Nawet nie
wiem kiedy, zasnęłam.
Obudził mnie czyjś szept:
-Śpiąca królewno, pobudka.-
mruknęłam tylko coś, próbując przykryć się kocem. Niestety,
mój osobisty budzik miał inne plany. Poczułam delikatny uścisk na
nadgarstkach. Jednocześnie ktoś zaczął mnie łaskotać po
policzku.
-No ej. Czy ty myślisz, że to dla
mnie przyjemność? Wrobili mnie, to cię budzę. No wstań.-
rozpoznałam po głosie basistę. Otworzyłam powoli oczy i pierwsze,
na co się natknęłam, to zaniepokojony wzrok Ashley'a. Pewnie się
bał, że mu przyłożę.
-Czemu mnie budzisz?- spytałam.
-Bo już 17. Chłopaki stwierdzili, że
zaburzysz sobie rytm czy coś tam.- usiadł koło mnie, poprawiając
sobie włosy.
-Okej.- mruknęłam, próbując się
podnieść. Niespecjalnie mi to wychodziło, więc Purdy trochę mi
pomógł, podciągając za rękę. Skierowałam się do łazienki.
Ogarnęłam się trochę i stwierdziłam, że teraz mogę pokazać
się ludziom. Po powrocie do sypialni zdziwiłam się, bo ciągle
siedział tam Ashley.
-Kazali mi cię osobiście
przyprowadzić.- wzruszył ramionami, widząc moje pytające
spojrzenie. Kiwnęłam tylko w odpowiedzi głową i poszliśmy na
dół. W salonie czekała już reszta. Na stole przed nimi walały
się jakieś płyty i żarcie.
-Co wy kombinujecie?- spytałam.
-Ooo Ashley, przeżyłeś!- rzucił się
mu na szyję wokalista. Okeeej.
-Siadaj młoda. Postanowiliśmy zrobić
coś dla ciebie i po konsultacjach z naszymi dziewczynami, a także
po wysłuchanych wskazówkach naszego seksuologa Ashley'a,
zorganizowaliśmy ci rozrywkę, w ten, jakże ciężki dla ciebie
dzień.- wygłosił swoją przemowę Jake. Następnie zostałam siłą
posadzona na kanapie i owinięta kocem. Kurczę, miałam pamiętać,
że po nich można się wszystkiego spodziewać.
-Dramat czy komedia romantyczna?-
zapytał mnie Jinxx, machając mi przed nosem płytami.
-Porąbało was? Albo sensacja, albo
normalna komedia, byle naprawdę śmieszna!- oburzyłam się. Ja i
dramat? Dobry żart.
-No ja wam już od dawna powtarzam, że
to wiedźma.- skwitował zszokowane miny chłopaków, Ash.
-Młoda, kocham cię! Jeśli tak ma
wyglądać ten tydzień, to możesz nawet miesiąc mieć okres.- dał
mi buziaka Christian.
-Ej, bez przesady, okej? Siedem dni w
zupełności starczy.- zaprotestowałam. Chłopcy rozsiedli się
wokół mnie, tak, że teraz opierałam się o perkusistę, a nogi
miałam położone na Jake'u. Obok niego zmieścił się jeszcze
Jinxx, a Andy z Ashley'em siedzieli przede mną na dywanie, oparci o
kanapę. Puścili „Niezniszczalnych 2” i zaczęliśmy oglądać.
Oczywiście moi kochani współlokatorzy nie zapomnieli o jedzonku.
Były czipsy, ciastka, jakieś zakąski, ogromny słoik nutelli i
specjalnie dla mnie, duża czekolada. Kurczę, chyba jeszcze
spodobają mi się „te” dni. Chłopcy przeżywali akcję w filmie
gorzej niż mecz, z tą małą różnicą, że teraz ja wydzierałam
się razem z nimi. Nie od dziś lubię Jason'a Statham'a i za każdym
razem gdy się z kimś bił, wrzeszczałam „Dołóż mu! No wal,
kurwa!! Mocniej!” W międzyczasie faceci analizowali każdy
najmniejszy ruch aktorów i zastanawiali się, czy ja też bym tak
umiała. Wolałam tego jednak nie sprawdzać...
Tydzień później. 31 lipca, wtorek.
Spotkaliśmy się wszyscy w wytwórni.
To znaczy ja, zespół i Jonathan. Dziś wyjeżdżamy w trasę.
Pierwszy koncert jest już jutro w Maplewood, w Minnesocie. Jedziemy
już dziś, bo czeka nas 28 godzin w tourbusie. Suuuper. Moja choroba
lokomocyjna się ucieszy.
-Ann. Tu masz wszystkie potrzebne
dokumenty. Wpisałem ci też kilka przydatnych rzeczy do twojego
terminarza. Jakby co, telefon znasz. Ale nie powinnaś mieć jakichś
problemów. Tu masz identyfikator, który wszystko rozwiąże.
Ashley, tu jest zaświadczenie, że jesteś jej opiekunem. W razie
potrzeby udzielenia jej pomocy lekarskiej, pokazujesz ten świstek.
Masz go mieć zawsze przy sobie. Ale jakby co, to kopię ma jeszcze
Ann i Jinxx.- Jonathan wydawał kolejne rozporządzenia.
-Fajnie. Możemy już ruszać? Trochę
się nam spieszy...- zauważył Andy.
-Chwila! Niech pomyślę, to chyba
wszystko. Możecie już iść, zanieść bagaże. Ann, zostań
jeszcze na momencik.- zawrócił mnie Jon.
-Coś nie tak?- spytałam, gdy wszyscy
już wyszli.
-Chciałbym ci tylko przypomnieć, co
jeszcze jest twoim obowiązkiem.
-Pamiętam. O tym nie da się
zapomnieć.- syknęłam. Dobrze wiedziałam, że chodzi mu o
Ashley'a.
-Cieszę się, że zgodziłaś się na
swojego opiekuna.
-A miałam jakieś inne wyjście?-
prychnęłam.
-Nie. Posłuchaj, gadałem ze
sponsorami. Jakimś cudem, te zdjęcia do nich nie dotarły. Ale i
tak są krytycznie nastawieni do obecności basisty w tym zespole.
-Chwila! Chcą go wywalić? Nie mogą!
Przecież wtedy odejdzie reszta.- zaoponowałam.
-Wiem! Dlatego proszę, postaraj się.
Rozumiem, że będzie ci ciężko, ale to naprawdę gra o wysoką
stawkę.
-Świetnie! Jeśli go nie upilnuję, to
rozpad zespołu będzie moją winą. Wiesz co, lepiej już zacznij
szukać jakichś nowych rozwiązań, bo nie wierzę, że to się
uda.- burknęłam. Jonathan nic nie odpowiedział. Zabrałam torbę z
fotela i ruszyłam na zewnątrz.
-Szerokiej drogi i... powodzenia.-
mruknął mój szef.
-Nie dzięki.- ostatni raz spojrzałam
na niego smutno i skierowałam się do tourbusa. Trasę czas zacząć.
***************************
Przez arcyciekawe zdjęcia Jake'a na fejsie, o mały włos zapomniałam, że chciałam dodać nowy. Jeszcze przeżyłam zawał serca, bo myślałam, że usunęły mi się wszystkie rozdziały:(:(:( I widzicie! Miałam dodać jutro, ale jestem tak miła, reaguję na Wasze prośby, że wrzucam dziś. Więc może te osoby, które nie komentują, łaskawie ruszą swoje zacne cztery litery i to zrobią???? Już i tak dodaję co dwa dni, więc może by to ktoś, do cholery, docenił... Ann i dzieciaczki jadą w trasę<3. Jak dla mnie, to następne rozdziały są nudne i ta trasa się ciąąągnie i ciągnie. Jak to wszystko przebrniecie, to będzie zajebiście. Nie byłam nigdy w takiej trasie, więc sorry, ale nie za bardzo siedzę w temacie. Starałam się, jak mogłam, żeby ją uatrakcyjnić. No i jak widać, wymyśliłam, że chcą wywalić Ashley'a z zespołu. I teraz pytanie: zrobią to, czy nie zrobią... Oks, idę spać, chociaż wstałam o 13. Nie pytajcie, dlaczego. Na koniec takie tam trzy wariaty. Nowy w środę-piątek, zależy od mojego kaprysu.